niedziela, 12 czerwca 2016

„Zręczne ręce” (1999)


Rodzice nastoletniego Antona Tobiasa zostają zamordowani we własnym domu w noc poprzedzającą Halloween. Rano chłopak nie zauważa żadnych śladów zbrodni i nie przykłada żadnej wagi do nieobecności rodziców. Odwiedza przyjaciół, Micka i Pnuba, mając nadzieję, że zostało im trochę marihuany, potem próbuje nawiązać kontakt z dziewczyną z sąsiedztwa, Molly, w której się podkochuje, a na końcu wybiera się do sklepu. Dopiero wieczorem znajduje w swoim domu zwłoki rodziców. Mniej więcej w tym samym czasie jego prawa ręka odmawia mu posłuszeństwa. Anton stara się nad nią zapanować, jednak niesfornej kończynie udaje się zabić Micka i Pnuba. Niedługo potem jego przyjaciele powstają z martwych, ale nie mają mu za złe, że pozbawił ich życia. Postanawiają ukryć się w jego mieszkaniu i oddać ulubionym zajęciom: oglądaniu telewizji i popalaniu trawki. Anton tymczasem rozpaczliwie poszukuje sposobu na odzyskanie władzy nad prawą ręką, będąc przekonanym, że kończyna zabije każdego, do kogo się zbliży.

„Zręczne ręce” to horror komediowy wyreżyserowany przez Rodmana Flendera, twórcę między innymi „Nienarodzonego” (1991) i drugiej części „Karła” oraz współtwórcę choćby takich seriali, jak „Opowieści z krypty” i „Scream”. Szacuje się, że na realizację „Zręcznych rąk” przeznaczono aż dwadzieścia milionów dolarów, przy czym film okazał się klapą finansową, nie zarabiając nawet jednej czwartej tej sumy. Krytycy dosłownie zmiażdżyli przedsięwzięcie Flendera, ale zwykli widzowie z czasem zaczęli się do niego przekonywać. Potrzeba było kilku lat, żeby opinia publiczna zaczęła dostrzegać w nim swoisty urok, w niektórych kręgach można nawet obecnie usłyszeć opinie, że „Zręczne ręce” to kultowe, prześmiewcze spojrzenie na krwawe kino grozy, które tchnie ogromną miłością do stylistyki gore. Scenariusz napisali realizujący się głównie w serialach, Terri Hughes i Ron Milbauer, zauważalnie rozbudowując myśl rzuconą przez Sama Raimiego w „Martwym złu 2”, co można poczytywać, jako swoisty ukłon w stronę tego kultowego horroru.

Hughes i Milbauer osadzili fabułę „Zręcznych rąk” w lekko pastiszowej konwencji, a Rodman Flender postarał się, aby wydźwięk komediowy wybrzmiewał najdonośniej. Liczne i w gruncie rzeczy całkiem pomysłowe krwawe ujęcia złagodzono dowcipnym sznytem, przez co nie miały najmniejszych szans zniesmaczyć zaprawionych w gore odbiorców. Twórcy chyba nawet tego nie chcieli – poprzestali na zdumiewaniu widza coraz to wymyślniejszymi krwawymi incydentami, przez zamierzenie przejaskrawioną formę niepretendujących do miana standardowego szokera. W końcu „Zręczne ręce” sposobem oddziaływania na opinię publiczną miały wyraźniej wpisywać się w poczet czarnych komedii, aniżeli podręcznikowych horrorów, bo choć elementów kojarzonych z kinem grozy pojawiło się tutaj całe mnóstwo to jednak nie miały za zadanie zniesmaczać, czy szokować oglądającego - już prędzej bawić. Główną rolę powierzono Devonowi Sawie, znanemu z między innymi późniejszego „Oszukać przeznaczenie”, za aktorski popis w „Zręcznych rękach” nominowanego do Saturna. Partnerowali mu Seth Green, Elden Henson i Jessica Alba, ale nie da się ukryć, że główny bohater dosłownie skradł ten obraz, nie tylko przez niezwykły charakter swojej postaci, ale również niemały talent. Fabuła, jak na uderzający w pastiszową stylistykę horror komediowy przystało, jest wielce kuriozalna, żeby nie rzec głupkowata. Ale w tej bzdurności jest metoda, paradoksalnie właśnie w niej tkwi największa siła „Zręcznych rąk”. Pamiętamy, jak w „Martwym złu 2” Bruce Campbell toczył długi bój ze swoją własną dłonią, którą w końcu sobie odciął. Bardzo charakterystyczny motyw chociaż zdecydowanie ta osobliwa potyczka nie była tematem przewodnim filmu Raimiego. W filmie Rodmana Flendera rozwinięto owy wątek, budując na nim cały scenariusz – wszystkie dziwaczne wydarzenia były następstwem opętania prawej kończyny Antona Tobiasa (którego imię najprawdopodobniej miało nawiązywać do Antona Szandora LaVeya). „Częściowe opętanie” chłopaka scenarzyści tłumaczą prawdopodobnym następstwem próżniaczego trybu życia – brak konstruktywnych zajęć mógł zaprocentować wyrwaniem się kończyny spod władzy głównego bohatera, co może stanowić przestrogę dla wszystkich leni;) Już podczas wstępnych scen twórcy dają nam szeroki ogląd osobowości Antona – beztroskiego nastolatka, rzadko zaszczycającego szkołę swoją obecnością, często przesiadującego przed telewizorem ze skrętem w dłoni. Nawet wychodząc do kolegi mieszkającego w sąsiedztwie chłopak nie uznaje za stosowne włożyć spodni, najpewniej nie chcąc się niepotrzebnie męczyć. Bez skrępowania paraduje po osiedlu w bokserkach, myśląc głównie o zdobyciu skręta. Nie interesuje go nawet przedłużająca się nieobecność rodziców, fakt, że od jakiegoś czasu ich nie widział nie jest dla niego alarmujący, nawet gdy dowiaduje się, że w miasteczku grasuje seryjny morderca. Jego przyjaciele, Mick i Pnub, mają identyczne podejście do życia, nawet po swojej śmierci. Stosunkowo szybko okazuje się, że wszystkie krwawe mordy mające miejsce tuż przed Halloween w okolicy są dziełem Antona Tobiasa, a ściślej jego prawej ręki. Wcześniej chłopak nie zdawał sobie sprawy, co jego kończyna wyrabia nocami (scenarzyści nie wyjaśniają, jakim cudem, ale osobiście opowiadałabym się za somnambulizmem), dopiero dowody znalezione przy zwłokach rodziców sprawiają, że niesforna ręka „postanawia się ujawnić”. Mordując jego przyjaciół, co jak się z czasem okazuje nie powstrzymuje ich przed kontynuowaniem ulubionego spędzania czasu. Chłopcy oczywiście powstają z grobów w takim stanie, w jakim odeszli z tego świata – w głowie Micka tkwi szklana butelka, a Pnub powraca w dwóch częściach: głowa i reszta ciała. Charakteryzacja pierwszego żywego trupa zwraca uwagę pomysłowością i biorąc pod uwagę przejaskrawioną formę filmu całkiem dużą wiarygodnością, natomiast stan Pnuba generuje kilka humorystycznym akcentów, jak na przykład czekolada wyciekająca z szyi, czy prowizoryczne połączenie jego ciała za pomocą sprzętu kuchennego i taśmy klejącej. Jednak o wiele ciekawsze i bądź co bądź widowiskowe rzeczy dzieją się jednak z Antonem Tobiasem, coraz bardziej przytłoczonym mocą swojej prawej ręki.

W „Zręcznych rękach” pojawia się całkiem sporo dosyć krwawych sekwencji, przy czym uwagę zwracają głównie pomysłowością, bo jak już wspomniałam ich humorystyczny wydźwięk i celowo przejaskrawiona forma (swoją drogą mająca chyba wykpić przesadzony sznyt wielu reprezentantów nurtu gore) właściwie uniemożliwiają odczucie jakiegoś niesmaku, a przynajmniej w kręgach długoletnich fanów gatunku. Poza charakteryzacją Micka i Pnuba uwagę zwracają takie ujęcia, jak chociażby kotek bawiący się gałką oczną zamordowanej matki Antona, obcięcie głowy ostrzem do piły tarczowej, zmielenie dziewczyny w wentylatorze, akcja z drutami do robótek ręcznych (którymi Anton stara się zająć nudzącą się prawą rękę), czy plastyczne skalpowanie, ale najbardziej spektakularna jest sekwencja pozbywania się nieposłusznej kończyny, najpewniej również nawiązująca do kultowego obrazu Sama Raimiego, przy czym dużo bardziej dowcipna. Kiedy Antonowi nie udaje się odciąć dłoni krajalnicą do bułek próbuje z tasakiem, ale przez wzgląd na nadmierną ruchliwość ręki musi skorzystać z pomocy zębów tkwiących w leżącej na blacie głowie Pnuba. Tą sceną Rodman Flender rozbawił mnie do łez, umiejętnie uwypuklając prześmiewcze elementy w umiarkowanie makabrycznym incydencie, który śmieszyć nie powinien. Ale jak to zazwyczaj bywa z czarnymi komediami, tak i tutaj twórcy zrobili wiele, żeby rozbawić odbiorcę rzeczami na ogół wywołującymi zgoła odmienne reakcje. Kiedy już dłoń najsilniej kojarząca się z „Rodziną Addamsów” wbrew sobie pozbywa się balastu w postaci reszty ciała nastolatka zaczyna jeszcze śmielej sobie poczynać. Anton, co prawda usiłował upiec ją w mikrofali, czemu operatorzy pozwolili się dokładnie przyjrzeć (krew bryzgająca po ściankach kuchenki, roztapianie się skóry), ale niefrasobliwość jego powstałych z martwych kolegów ostatecznie sprawiła, że okaleczona dłoń wyrwała się na wolność. Poza stylistyką i pomysłem na temat przewodni „Zręczne ręce” nawiązują do tradycji krwawego kina grozy choćby sekwencją obrazującą seans „Świtu żywych trupów” George’a Romero w salonie Antona, motywem niewiasty znajdującej się w wielkim niebezpieczeństwie, rzezią na szkolnym balu nasuwającą skojarzenia choćby z „Carrie” i „Balem maturalnym” i oczywiście postacią kobiety od lat walczącej z czystym złem. Takie wątki są nader często poruszane w kinie grozy, ale w przeciwieństwie do tychże twórcy „Zręcznych rąk” nie posłużyli się nimi w celu dynamizowania akcji, czy nadania jej złowieszczego posmaczku. Ubrali rzeczone motywy w stricte satyryczną konwencję, poprzez humorystyczne uwypuklenie detali składających się na nie, czytelnie wykpili ich absurdalny charakter, równocześnie choć w mniej oczywisty sposób na pewnym poziomie gloryfikując je. I psując zakończenie, tak kompleksowo, że aż człowiek się zastanawia, jak to możliwe, żeby ci sami scenarzyści, którzy rozpisali dotychczas tak niebywale przyjemne widowisko mogli zaserwować tak dalece rozczarowujący finał – mowa o perypetiach w szpitalu, bo wieść niesie, że istnieje alternatywne zamknięcie owej historii.

Wyłączając moim zdaniem nieudane zakończenie „Zręczne ręce” to iście odprężający spektakl z dużym wyczuciem obśmiewający i na pewnym poziomie gloryfikujący stylistykę kina gore oraz kilka motywów często poruszanych w horrorach. Wysoki budżet umożliwił twórcom stworzenie naprawdę zdumiewających całkiem krwawych, acz celowo przejaskrawionych sekwencji oraz zaangażowanie znanych aktorów, którzy znakomicie wywiązali się ze swojego zadania, zwłaszcza Devon Sawa, którego uciążliwe potyczki z własną dłonią podobnie, jak to ma miejsce w przypadku Bruce’a Campbella zapewne na stałe osiądą w mojej pamięci. Fanom horrorów komediowych z pastiszowym zacięciem oczywiście gorąco polecam tę produkcję, bo w moim odczuciu wyróżnia się na tle innych tego rodzaju pozycji.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe połączenie horroru i komedii. Prosta fabuła i bardzo dobre sceny gore. Oglądało się bardzo przyjemnie. Muszę go sobie odświeżyć bo widziałem go tylko raz dawno temu.

    OdpowiedzUsuń