Po
nagłej śmierci nastoletniej Nikki jej przyjaciele dostają link do
aplikacji wysłany z telefonu zmarłej. Instalują program na swoich
smartfonach i zapoznają się z jego zdumiewającymi właściwościami.
Aplikacja ma dostęp do informacji na ich temat widniejących w
Internecie, ponadto rejestruje wszystko, co ma miejsce w ich
otoczeniu. Może kontaktować się z użytkownikiem i wyręczać go w
prostych czynnościach. Początkowo młodzi ludzie ochoczo korzystają
z licznych funkcji nowej zabawki dopóki aplikacja nie zacznie
ujawniać swoich prawdziwych zamiarów względem nich. Alice Gorman
jako pierwsza nabiera przeświadczenia, że grozi im duże
niebezpieczeństwo ze strony tajemniczego programu. Jak się z czasem
okazuje aplikacja wykorzystuje lęki użytkownika w swoim dążeniu
do zabicia go, młodzi ludzie muszą więc znaleźć sposób na
wykasowanie programu ze swoich smartfonów.
„Aplik@cja”
to pierwszy wspólny pełnometrażowy projekt braci Vang, Abla i Burlee, a
ściślej pierwszy film wyreżyserowany przez obu na podstawie
wspólnie napisanego scenariusza (wyjąwszy oczywiście
krótkometrażowy „Sentient” z 2014 roku). Abel Vang może się
pochwalić trochę większym doświadczeniem w branży filmowej niż
jego brat – wcześniej stworzył między innymi dwa pełnometrażowe
obrazy oficjalnie sklasyfikowane jako dramaty. Burlee wraz z Naoshoua
Vangiem obmyślił historię, na kanwie której spisano scenariusz
debiutanckiej produkcji Abla pt. „Nyab Siab Zoo” i jak już
wspomniałam wyżej współpracował z Vangiem podczas kręcenia
dwudziestominutowego „Sentient”. Z „Aplik@cją” część opinii
publicznej wiązała duże nadzieje, może więc dlatego film zbiera
tak pokaźną ilość skrajnie negatywnych recenzji. W końcu nie
byłby to pierwszy przypadek, w którym wygórowane oczekiwania widza
wpłynęły na jego nieprzychylny odbiór filmu.
Po
„Aplik@cji” spodziewałam się mielizny na miarę choćby
głośnego „Rings”, dlatego też starannie wybrałam moment
przystąpienia do seansu. Gdy znajdowałam się w nastroju
najodpowiedniejszym do przełknięcia mainstreamowego chłamu
uznałam, że mogę spokojnie zaryzykować projekcję omawianej
produkcji. I teraz ciężko mi orzec, co jest bezpośrednią
przyczyną mojej pozytywnej reakcji na tak krytykowaną przez jak się
zdaje większość jej odbiorców„Aplik@cję” - fakt, że moje
oczekiwania względem niej były praktycznie zerowe, czy może raczej
to, że w swoim życiu zdążyłam już obejrzeć sporo nieporównanie
gorszych horrorów, z wieloma szeroko reklamowanymi, kinowymi
produkcjami włącznie? Jakie powody takiego stanu rzeczy by nie były
naprawdę nie mogę przyłączyć się do wielogłosu potępiającego
niniejsze przedsięwzięcie braci Vang, choć gwoli ścisłości pod
wielkim wrażeniem również nie jestem. „Aplik@cja”
jest teen horrorem
o zjawiskach nadprzyrodzonych – powiedziałabym, że obrazem jakich
wiele, kolejnym reprezentantem „taśmowo produkowanych”
straszaków, niewyróżniającym się niczym szczególnym na tle
sobie podobnych. Ale nie do końca byłoby to prawdą, bo jednak
scenarzyści, w osobach samych braci Vang, wykazali się odrobiną
inwencji – zaledwie krztyną, bo ukazywanie różnego rodzaju
zdobyczy nowoczesnej technologii w śmiercionośnym świetle nie jest
żadnym novum w tym gatunku, nie przypominam sobie jednak horroru
traktującego o aplikacji na smartfony, która posiadałaby zbliżone
funkcje (może i coś podobnego do tego powstało, tylko że mnie nie
dane było jeszcze tego zobaczyć). Scenariusz braci Vang pewnie w
jakimś tam stopniu miał stanowić przestrogę dla całej masy
osobników wprost uzależnionych od różnych aplikacji – tak
dalece, że patrząc na nich czasami się zastanawiam, czy za parę
lat będą oni potrafili oddychać bez pomocy takiego programiku...
Głos wydobywający się ze smartfona głównej bohaterki filmu,
Alice Gorman (niebywale drętwa Saxon Sharbino), nie ukrywa, że
pobiera informacje na jej temat z Internetu. I najprawdopodobniej ma ich aż nadto, bo w
końcu żyjemy w czasach, w których spora część ludzi celowo
odziera się z prywatności poprzez uzewnętrznianie się między
innymi na wszelkiego rodzaju portalach społecznościowych, bez
zastanawiania się nad tym, kto może to zobaczyć i w jakim celu
wykorzystać. Nie chciałabym jednak, żeby ktoś pomyślał, że
„Aplik@cja stanowi jakieś ambitne studium psychologiczne,
próbujące zgłębić przerażające z mojego punktu widzenia
zjawisko zrzekania się swojej prywatności na użytek również
nieznajomych internautów i gromadzenia naszych danych przez groźne aplikacje. Cieszyłabym się, gdyby tak było, ale
nie, omawiany film jest prostym straszakiem, który jedynie pobieżnie
zarysowuje ten problem, w żadnym razie się w niego nie zagłębiając.
Mówiąc „straszak” mam na myśli horror, w którym nie brak
prymitywnych jump scenek (z
których swoją drogą żadna nie wywiera właściwego efektu,
głównie przez błędne wyliczenia w czasie i niezbyt wyrazisty
podkład muzyczny) i wszelkiej maści manifestacji nadprzyrodzonego
bytu, który stara się zabić każdego użytkownika feralnej
aplikacji. W tym celu wykorzystuje jego największe lęki, co w tym
gatunku oryginalne na pewno nie jest, ale wziąwszy pod uwagę fakt,
że ofiar jest kilka, możemy w tej kwestii liczyć na sporą
różnorodność.
Abel
i Burlee Vangowie już na etapie pisania scenariusza wydawali się
dążyć do wkomponowania w całość kilku groteskowych akcentów,
które miały chyba zdumiewać albo straszyć odbiorcę poprzez
uwypuklanie szkaradzieństwa drzemiącego w czymś, co na pierwszy
rzut oka powinno budzić śmiech. W przypadku biegnącego pluszaka ta
niełatwa sztuka nawet w ułamku twórcom się nie udała, bo jedyne
co odczułam patrząc na to, to pełne niedowierzania osłupienie,
podszyte niemałą porcją czystego zażenowania. Jeśli zaś chodzi
o klauny to charakteryzatorom o wiele łatwiej było się wybronić.
Pomijam już fakt, że istnieją ludzie, którzy drżą na sam ich
widok, bo twórcy tak demonizowali ich oblicza, że w ogóle nie
przypominali nieszkodliwych przebierańców występujących w
cyrkach. W projekcjach innych lęków protagonistów dostrzegłam
natomiast naleciałości z paru innych horrorów. Nie wiem, czy
bracia Vang starali się oddać hołd kilku kultowym produkcjom, czy
podobieństwa były całkowicie przypadkowe, ale patrząc na
policjanta z czymś przytwierdzonym do palców obu dłoni (bądź z
długimi palcami, trudno o pewność, bo spowijał go cień) nie
mogłam nie pomyśleć o Freddym Kruegerze. Za najbardziej udane
uważam jednak manifestacje kobiety ze studni („The Ring”) oraz
oszalałej babci z oszpeconą twarzą, która pod koniec wygina swoje
ciało w sposób, który przywodzi na myśl opętaną Regan MacNeil z
„Egzorcysty”. „Aplik@cji”
brakuje gęstego klimatu grozy, plastikowych zdjęć dostajemy
natomiast w nadmiarze, ale nawet pomimo deficytu silnie trzymającej
w napięciu, szybko zagęszczającej się mroczności parę sekwencji
powinno zwrócić uwagę wielbicieli kina grozy. Przebija z nich
bowiem odrobina atmosferycznej złowieszczości i charakteryzują się
one całkiem wyważoną stylizacją aktorów wcielających się w
rolę zjaw będących projekcją lęków protagonistów. Z największą
mocą (choć bez przesady - zaprawionego w kinie grozy odbiorcę na
pewno nie wbije to w fotel) wybrzmiewa to podczas konfrontacji ze
wspomnianymi upiornymi kobietami. Jeśli natomiast miałabym wyłonić
zwycięzcę z grona scenek typowych dla horroru bez zastanowienia
postawiłabym na złowrogi moment spoglądania przez jednego z
bohaterów na kobietę stojącą bez ruchu na scenie w sali
teatralnej, która jak nieszczęśnik chwilę potem sobie uświadamia
jest projekcją kobiety, której ciało przed laty wyłowiono ze
studni. Na odnotowanie zasługuje też późniejsze pojawienie się
tej zjawy w domu przerażonego nastolatka, głównie przez wzgląd na
powolne, a co za tym idzie w miarę zadowalająco potęgujące
napięcie jej zbliżanie się do sparaliżowanej strachem ofiary oraz
obraz jej odpychającej twarzy, niestety pokazany zaledwie w krótkiej
migawce. Sama fabuła natomiast jest w gruncie rzeczy dokładnie
taka, jakiej można się spodziewać po współczesnym,
mainstreamowym teen horrorze.
Ot, mamy grupę młodych ludzi, których pomimo pobieżnie
zarysowanych osobowości da się lubić (jeśli o mnie chodzi to za
wyjątkiem bezbarwnej głównej bohaterki), starających się pozbyć
śmiercionośnej aplikacji. Nie muszę chyba dodawać, że nie sposób
tak po prostu jej skasować, czy też pozbyć się telefonu, bo jak
można się domyślić sprzęt i tak wróci do użytkownika. Jeśli
go zniszczyć to samoistnie się naprawi, dlatego też jak również
ławo przewidzieć młodzi ludzie dojdą wkrótce do wniosku, że
jedynym sposobem na pozbycie się klątwy jest zgłębienie jej
historii. Rozwój akcji do nadzwyczajnych więc nie należy –
pospolitość goni pospolitość, jeden przewidywalny krok
protagonistów zostaje zastąpiony kolejnym równie niezaskakującym
posunięciem i tak aż do jakże oczywistego finału. Poprzedzonego
całkiem widowiskową utarczką z nieznanym, za wyjątkiem sztucznie
się prezentującej inferencji komputera. Wcześniej posiłkowanie
się CGI było niewielkie, dzięki czemu „Aplik@cja”
tylko zyskała w moich oczach – szkoda, że tutaj twórcom brakło
konsekwencji, bo ostatni pojedynek prezentowałby się wówczas
trochę lepiej. Trochę, bo efektów komputerowych nie było znowu
tak dużo, żebym mogła z czystym sumieniem zdyskredytować całą
tę partię. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o oczku puszczonym do
wielbicieli kina grozy za sprawą krótkiej wymiany zdań pomiędzy
dwiema postaciami (- Sceneria jak z
kiepskiego krwawego horroru. - Nie jest taki zły. Murzyn żyje.)
, tj. daniu do zrozumienia, że scenarzyści poza wszystkim innym
starali się delikatnie wybiec poza znane schematy, co swoją drugą
wyjaśniałoby wywróconą kolejność eliminacji protagonistów.
Mówiłam, że wszystko jest tutaj przewidywalne, ale muszę to
skorygować, bo jednak kolejność umierania bohaterów filmu do
przewidywalnych nie należy, pod warunkiem oczywiście, że zna się
konwencję teen slasherów,
do których przecież Vangowie po części również się odnoszą.
Chociaż oczywiście ich historia została osadzona przede wszystkim
w ramach horroru nadprzyrodzonego.
Patrząc
na reakcję jak się wydaje większości widzów na „Aplik@cję”
braci Vang wolę się wstrzymać od polecania tej produkcji
komukolwiek, pomimo mojego całkiem pozytywnego zapatrywania na ten
obraz. Nie uważam go za jakieś arcydzieło, ale w mojej ocenie nie
wpisuje się również w poczet kinematograficznych pomyłek. Lekki,
niewymagający myślenia straszak, który oglądało mi się całkiem
znośnie, acz bez wpadania w stan uniesienia. Nie nudziłam się
zanadto i nie cierpiałam, chociaż dokładnie na te ewentualności
przygotowałam się po przeczytaniu paru opinii zamieszczonych w
Internecie. Innymi słowy po raz enty jestem w mniejszości, nie
powinno więc nikogo dziwić, że wolę wstrzymać się od
rekomendacji.
*U* Nie powiem, brzmi to całkiem ciekawie ;3
OdpowiedzUsuńWidzisz, spodziewałam się raczej negatywnej recenzji, bo po zwiastunie wyglądało to wyjątkowo kiepsko. Ale kto wie, może ze znajomymi obejrzę :)
OdpowiedzUsuńAle zbiera głównie negatywne recenzje, więc nie sugeruj się zanadto moją w miarę pozytywną oceną (w miarę, bo arcydzieło to to nie jest). Pewnie w tym przypadku znowu doszedł do głosu mój dziwaczny gust filmowy, ale w gronie znajomych z braku lepiej się zapowiadających propozycji można chyba ryzykować seans. Pod warunkiem, że nie ma się wygórowanych oczekiwań.
UsuńWidziałam trailer i może być fajny film,chciałabym go zobaczyć ale nie mogę znaleźć po polsku z napisami.
OdpowiedzUsuń