środa, 3 maja 2017

„The Void” (2016)

Policjant Daniel Carter znajduje na drodze mężczyznę, który wymaga pomocy lekarskiej. Przewozi go do starego szpitala, który niedługo ma zastać zamknięty. Jedną z zatrudnionych tam pielęgniarek jest żona Daniela, Allison, która wyprowadziła się od niego niedługo po śmierci ich dziecka. Wkrótce po przyjeździe do szpitala Carter zostaje zaatakowany przez inną pielęgniarkę, Beverly, która chwilę wcześniej zabiła jednego z pacjentów. Zabija ją w samoobronnie, a krótko potem kobieta zamienia się w ohydną bestię wrogo nastawioną do ludzi przebywających w szpitalu. Zanim dojdzie do nieuniknionej konfrontacji w placówce pojawia się dwóch uzbrojonych mężczyzn, którzy mają jakieś osobiste porachunki z narkomanem przebywającym w tym miejscu. Na domiar złego żadna z osób przebywających w szpitalu nie może go opuścić, ponieważ został otoczony przez zakapturzone postacie w białych szatach z czarnym trójkątem widniejącym na materiałach spowijających ich oblicza.

„The Void”, kanadyjski horror science fiction w reżyserii Jeremy'ego Gillespiego i Stevena Kostanskiego, do którego sami napisali scenariusz po raz pierwszy został wyświetlony we wrześniu 2016 roku na Fantastic Fest. Zanim trafił do szerszego obiegu (w 2017 roku) gościł jeszcze na wielu innych festiwalach, w tym Toronto After Dark Film Festival. Produkcja w większości została bardzo dobrze przyjęta przez krytyków – wielu z nich dopatrywało się w „The Void” inspiracji horrorami science fiction z lat 80-tych, zresztą nie tylko oni, bo w opiniach zwykłych odbiorców również można odnaleźć takowe spostrzeżenia. Scenariusz i wykonanie „The Void” nie przekonały jednak absolutnie wszystkich odbiorców tego obrazu. Można się było spodziewać, że niektórych widzów przyzwyczajonych do współczesnych mainstreamowych horrorów taka koncepcja w żadnym razie nie przekona, ale negatywne głosy można zauważyć również w grupie miłośników kina grozy z lat 80-tych. Część z nich nie szczędzi pochlebnych słów pod adresem „The Void”, inni natomiast uważają, że proces przywoływania ducha horrorów z lat 80-tych nie do końca się twórcom udał.

Jeremy Gillespie i Steven Kostanski próbowali dokonać czegoś, co w dzisiejszych czasach z mojego punktu widzenia jest bardzo potrzebne. W zalewie tych wszystkich plastikowych, efekciarskich horrorów wielu długoletnich wielbicieli kina grozy ma poczucie, że to co najlepsze w tym gatunku zaczyna osuwać się w niebyt. Coraz trudniej jest znaleźć horrory bez efektów komputerowych i plastikowych zdjęć, ale nie jest to jeszcze niemożliwe. Nadal wszak istnieją twórcy, którzy pragną przywoływać ducha kina grozy z XX wieku – nie zawsze z dobrym skutkiem, ale sam kierunek zasługuje na pochwałę. „The Void” zasila grono współczesnych filmów grozy starających się dostosować do kanonu przede wszystkim horrorów z lat 80-tych, ale nie tylko. Efekty specjalne swoim charakterem i wykonaniem nawiązują do tych widzianych między innymi w „Coś” Johna Carpentera, „Lewiatanie” George'a P. Cosmatosa i „Obcym z głębin” Seana S. Cunninghama. Cechują się dużo mniejszą śmiałością, ich jakość również odstaje od tej zaprezentowanej w wymienionych obrazach, ale idea była taka sama – portret ohydnych kreatur niegenerowanych przez komputer tylko obecnych na planie w trakcie kręcenia zdjęć. Ich wygląd nasuwa na myśl również skojarzenia z twórczością H.P. Lovecrafta. Tajemniczy kult odgrywający istotną rolę w „The Void” tylko wzmaga to wrażenie, bo w końcu takie połączenie (monstra i grono tajemniczych wyznawców) było wykorzystywane przez Samotnika z Providence w niektórych jego opowiadaniach. Niektórzy odbiorcy omawianej produkcji dopatrzyli się w niej również inspiracji „Księciem ciemności” i „W paszczy szaleństwa” Johna Carpentera i rzeczywiście nietrudno znaleźć kilka zbieżności, z uwagi jednak na fakt, że w obu obrazach pobrzmiewają echa opowieści Lovecrafta osobiście wolę w tej kwestii sięgać do źródła. Innymi słowy wychodzić z założenia (może błędnego), że Gillespie i Kostanski pisząc swój scenariusz znajdowali się pod wpływem prozy wspomnianego mistrza literatury grozy. Połączenie tego wszystkiego znacznie podniosło wartość „The Void” - obcowanie z elementami zapożyczonymi z kilku znanych i słusznie docenianych reprezentantów literatury i kinematografii grozy było dla mnie czystą przyjemnością. Przydałoby się oczywiście więcej starć z odstręczającymi monstrami oblanymi obfitą porcją kleistej mazi, byłabym również bardziej kontenta, gdyby mocniej rozjaśniono pierwszy plan podczas owych ustępów i zrezygnowano ze stroboskopowych efektów podczas pierwszego i zarazem najbardziej widowiskowego haratania paskudnej bestii, ale nawet wziąwszy pod uwagę owe potknięcia mocniejsze sekwencje z udziałem odrażających kreatur robią doprawdy spore wrażenie. Nie widać wszystkich najdrobniejszych szczegółów i naprawdę chciałoby się obejrzeć więcej pojedynków ludzi z bestiami, ale poczucie bolesnego niedosytu powstrzymują zbliżenia na niektóre rany odniesione przez obie strony i wykorzystanie jakże realistycznych, praktycznych efektów specjalnych. Jak przed chwilą nadmieniłam twórcy tych ostatnich nie skupiali się tylko i wyłącznie na pracy nad wyglądem koszmarnych stworzeń ukrywających się w mrocznych pomieszczeniach starego szpitala. Zaserwowali widzom również kilka równie przekonujących umiarkowanie krwawych scen, z których muszę wyróżnić zdzieranie sobie skóry z twarzy przez jedną z pielęgniarek i wbijanie macek w ciała powalonych ofiar. W ostatnich partiach takich umiarkowanie krwawych ujęć jest zdecydowanie najwięcej, są jednak serwowane z tak nadmierną prędkością, że wprost nie sposób zawiesić na nich oka na czas wystarczający do wykrzesania z siebie żywszych emocji. UWAGA SPOILER Ponadto nie przekonał mnie skręt w stronę zombie movies – gdyby nie urozmaicono go tajnikami mistycznej działalności antybohatera wespół z nawiązaniami do Wielkich Przedwiecznych (acz nie wiem, czy każdy tak to zinterpretuje) zapewne byłabym głęboko rozczarowana. Ale w takim kształcie tylko powstanie z martwych kilku okaleczonych osobników przyjęłam w kategoriach swego rodzaju zgrzytu, zbędnego otarcia się o pospolitą marność KONIEC SPOILERA.

W mojej ocenie tym, co wywiera najbardziej negatywny wpływ na jakość „The Void” jest nieumiejętne rozłożenie środków ciężkości w scenariuszu. Nie zniechęciła mnie ani sama tematyka filmu, ani całkiem mroczne, klaustrofobiczne wnętrza starego szpitala spowitego łatwo wychwytywaną aurą ogromnego zagrożenia, żeby tego było mało doprawionego nutką intrygującej tajemniczości uosabianej przez zakapturzone postacie uparcie tkwiące na zewnątrz, zdające się mieć jakieś powiązania z monstrami znajdującymi się w środku. Nie, te składowe „The Void” przyjęłam z wielkim entuzjazmem – rozczarował mnie natomiast sposób budowania akcji. Zamiast dokładnie zapoznać widzów z kluczowymi bohaterami podczas wstępnych powolnych sekwencji, twórcy praktycznie od razu wrzucają nas w sam środek akcji. Po dotarciu głównego bohatera, policjanta Daniela Cartera do szpitala (słaba kreacja Aarona Poole'a) scenarzyści przystępują do skrótowego przedstawiania pozostałych osób znajdujących się wówczas w placówce. Robią to tak pobieżnie, że właściwie nie sposób zidentyfikować się z którymkolwiek z nich. Pod tym kątem największe nadzieje żywiłam w stosunku do Allison, w którą z zadowalającym skutkiem wcieliła się Kathleen Munroe, bo mimo denerwującej enigmatyczności scenarzystów udało mi się zauważyć w niej cechy, które cenię w kobiecych postaciach tj. niezależność, odwagę i zadziorność. Dalszy rozwój fabuły nie pozwolił jednak na wytworzenie więzi pomiędzy odbiorcą i Allison. Swoją sympatię skierowałam więc w stronę jednego z uzbrojonych mężczyzn, którzy w pewnym momencie wdarli się do szpitala - tego młodszego, choć nie było to łatwe zważywszy na znikomą ilość informacji na jego temat jaką otrzymałam i w związku z tym nie mogę powiedzieć, żeby uczucie, które do niego żywiłam było szczególnie duże. Zbyt szybkie zdynamizowanie akcji wpływa niekorzystnie również na poziom napięcia. Zamiast nieśpiesznie stopniować zarysowane już na początku poczucie zagrożenia twórcy błyskawicznie wpadają w apogeum w formie pojedynku z bestią, w którą zamieniła się jedna z pielęgniarek. Od tego momentu klimat i napięcie zamiast sukcesywnie wzrastać zauważalnie opadają. To zjawisko nie jest obecne przez cały czas, bo jednak w dalszych partiach seansu dostaniemy kilka sekwencji zgrabnie intensyfikujących dramatyzm sytuacyjny, ze zwiastunem rychłego niebezpieczeństwa na czele, ale obok nich pojawia się tyle samo (albo jeszcze więcej) nudnawych wędrówek protagonistów po ciemnych korytarzach szpitala i ich nazbyt rozciągniętych w czasie chaotycznie sportretowanych przeżyć w podziemiu, którym zdecydowanie brakuje skuteczności w dawkowaniu napięcia.

„The Void” to jeden z tych horrorów, na które reaguję dojmującym przygnębieniem. Nie dlatego, że zasila grono kinematograficznych gniotów, bo w mojej ocenie w ogólnym rozrachunku jest całkiem niezły. Smutek budzi we mnie przekonanie, że niewiele mu brakowało do wejścia w poczet najbardziej cenionych przeze mnie współczesnych horrorów. Niewiele, bo wystarczyło jedynie bardziej rozbudować rysy psychologiczne co poniektórych bohaterów, rozciągnąć w czasie sekwencje zawiązujące akcję i wykazać się większą konsekwencją w budowaniu klimatu i napięcia. Twórcy „The Void” udowodnili, że ta ostatnia, najtrudniejsza z wymienionych sztuka nie leży poza ich zasięgiem (doskonale uwidacznia się to w paru sekwencjach), jednak z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nie wycisnęli z tego tyle, ile bym chciała. Potencjału tkwiącego w tym projekcie całkowicie nie zaprzepaścili, nic z tych rzeczy – gdyby jednak udało im się uniknąć wspomnianych mankamentów w mojej ocenie efekt byłby nieporównanie lepszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz