piątek, 19 maja 2017

„Valley of Ditches” (2017)

Młoda kobieta, Emilia, zostaje skrępowana przez nieznajomego mężczyznę imieniem Sean. Siedząc samotnie w jego samochodzie zaparkowanym na pustyni zauważa, że nieopodal jej oprawca kopie dół. Próbuje uciec, ale jej wysiłki okazują się bezskuteczne. Za swoje nieposłuszeństwo zostaje boleśnie ukarana przez Seana, który chwilę potem daje jej do zrozumienia, że jego celem jest nauczanie. Z jego słów można również wywnioskować, że jest człowiekiem wierzącym w Boga, przy czym jego pojmowanie religii okazuje się mocno wypaczone. Wykopany przez niego dół jest przeznaczony dla zamordowanego wcześniej chłopaka Emilii, Michaela, i dla niej samej. Sean przykuwa kobieta kajdankami do zwłok jej ukochanego, po czym wrzuca oboje do niezbyt głębokiej jamy w samym sercu pustyni. Potem zostawia ją samą.

Christopher James Lang dotychczas wyreżyserował trzy pełnometrażowe filmy. Jego debiutancki obraz (nie licząc shortów), „Franklin Wunder”, trwał zaledwie sześćdziesiąt dziewięć minut i podobnie jak druga produkcja Langa zatytułowana „Our Life in Make Believe” jest znany zaledwie garstce widzów. Thriller „Valley of Ditches” przyciągnął przed ekrany trochę liczniejszą publikę, ale jak na razie nic nie wskazuje na to, żeby dzięki tej produkcji Lang zdołał przełamać swoją złą passę. A szkoda, bo w moim pojęciu ten obraz zasługuje na zainteresowanie przynajmniej części wielbicieli gatunku. Scenariusz Christopher James Lang napisał we współpracy z Amandą Todisco, która wcieliła się w postać Emilii, głównej bohaterki „Valley of Ditches”, a na realizację filmu przeznaczył zaledwie trzydzieści pięć tysięcy dolarów.

Fabuła „Valley of Ditches” została skonstruowana tak, że do jej przełożenia na ekran nie potrzeba było pokaźnych nakładów finansowych. Niebezpieczeństwo stwarzała jedynie ewentualna konieczność zatrudnienia półamatorów, zwłaszcza w osobach operatorów, oświetleniowców i montażystów. Jakież więc było moje zdziwienie na widok w pełni profesjonalnej oprawy audiowizualnej – nie wiem, jak Christopher James Lang tego dokonał, ale udało mu się skompletować tak utalentowanych realizatorów, że praktycznie całkowicie przysłonili niedostatki budżetowe omawianego projektu. Silnie skontrastowane zdjęcia bezkresnej pustyni, za dnia skąpanej w gorących promieniach słonecznych, które składają się na długie, nieśpiesznie rozgrywane sceny okraszone smętną ścieżką dźwiękową wprawiającą w posępny nastrój niemalże przygniatają odbiorcę aurą wyalienowania na obszarze, w którym niepodzielną władzę zdaje się pełnić bardzo niebezpieczny osobnik. Sekwencje nocne rozgrywają się natomiast na mocno ograniczonej przestrzeni w postaci niezbyt głębokiego dołu, w którym główna bohaterka jest zmuszona przetrwać do rana u boku zimnego trupa swojego chłopaka. Taka perspektywa wprowadza iście klaustrofobiczny nastrój, choć ciemność napierająca na przerażoną młodą kobietę mogłaby być nieco mniej rozpraszana przez sztuczne oświetlenie – odrobinkę, bo przesada skutkowałaby niemożnością dojrzenia wszystkich szczegółów przez oglądającego. Nie żeby po zapadnięciu zmroku w dole działo się coś spektakularnego, a przynajmniej nie z punktu widzenia poszukiwacza zawrotnych akcji serwowanych na ekranie. Christopher James Lang i Amanda Todisco podczas przymusowego nocowania Emilii w tym nieprzyjaznym miejscu skoncentrowali się na jej emocjonalnych reakcjach na zaistniałą sytuację, dzięki czemu sprawili, że właściwie bez żadnego wysiłku ze swojej strony „weszłam w skórę ofiary”. Mogłam postawić się w jej ciężkim położeniu, a więc dzielić z nią emocje. Scenarzyści wpletli w te sceny wtręty retrospektywne, które wzmocniły moją więź z główną bohaterką poprzez obdarzenie jej dodatkową porcją współczucia. Okazuje się bowiem, że Emilia już wcześniej była ofiarą. Własnego ojca, który wymagał od niej całkowitego posłuszeństwa, bijąc ją za każdy przejaw niesubordynacji, niedostosowania się do wprowadzonych przez niego zasad, które uczyniły z niej więźnia. Twórcy „Valley of Ditches” symbolizują jej niegdysiejsze i obecne zniewolenie za pomocą pojawiających się co jakiś czas obrazków leżącej na pustyni Emilii z kończynami przywiązanymi do palików wbitych w ziemię. Bo w gruncie rzeczy właśnie o tym jest ten film – o tkwieniu w niewoli, w mentalnej matni, w którą młoda kobieta została wepchnięta przez dwóch mężczyzn, i z której za wszelką cenę stara się wydostać. Scenarzyści nie ukrywają, że jeden z oprawców Emilii cierpi na kompleks Boga, że stara się nauczać czerpiąc inspirację ze Starego Testamentu. Jest osobą wierzącą, poszukującą odpowiedzi na nurtujące ją pytania natury religijnej, aczkolwiek jego pojmowanie wiary jest aż nadto wypaczone. Russell Bradley Fenton idealnie wpasował się w rolę wymuskanego, czasem zimnego jak głaz, innymi razy emanującego czystą wściekłością Seana, który zapalał się przede wszystkim wówczas gdy mówił o Bogu i swojej misji. Amanda Todisco w roli Emilii mocno od niego odstawała – jej kreację znaczyła egzaltacja i „kwadratowa dykcja”, ale pomimo dużych niedostatków warsztatowych u tej aktorki zdołałam zapałać niemałą sympatią do odgrywanej przez nią postaci. Dzięki podejściu scenarzystów do tej sylwetki, zagłębianiu się przez nich w jej intrygującą psychikę, innymi słowy dzięki zaserwowaniu kompleksowego studium osobowości zniewolonej kobiety, targanej słusznym gniewem, który może jej dopomóc w wyrwaniu się z tej matni, równie dobrze jednak może przyczynić się do jej moralnego upadku.

Przez większość czasu twórcy „Valley of Ditches” powstrzymywali się od szczegółowego portretowania dosadniejszej fizycznej przemocy. To znaczy takie ujęcia, jak ciągnięcie skrępowanej kobiety po pustyni, czy przyciskanie ostrego szpadla do jej ramienia widzimy doskonale, ale już bardziej drastyczny moment miażdżenia nogi ofiary drzwiami samochodowymi rozgrywa się poza kadrem – naszym oczom ukazuje się dopiero opuchnięta kończyna cierpiącej kobiety. Zakrwawionej twarzy jej nieżyjącego chłopaka również będziemy mogli dobrze się przyjrzeć, ale już retrospektywna sekwencja jego zabójstwa jest pozbawiona pornograficznych zbliżeń na odniesione przez niego obrażenia. Nawet chwile zetknięcia się dłoni rozwścieczonego ojca Emilii z jej twarzą są skrzętnie ukrywane przed wzorkiem oglądającego. Biorąc to wszystko pod uwagę byłam wręcz przekonana, że nie należy czekać na odstręczającą makabrę, której szczerze powiedziawszy w ogóle mi nie brakowało, bo drastyczny wymiar scenariusza został na tyle wyraziście zaakcentowany, żebym nie miała nieprzyjemnego wrażenia nadmiernego wycofania twórców. Ponadto sugestie cielesnych tortur były tak klarowne, że bez żadnych problemów odmalowywałam w swojej wyobraźni wszystkie makabryczne detale. I tak aż do... napisałabym, że czegoś pięknego, ale mam świadomość, że to dziwnie zabrzmi w kontekście długiego, realistycznego, czyściutkiego gore. „Valley of Ditches” to thriller, ale tej jednej scenki może mu pozazdrościć niejeden krwawy horror. Tak doskonałej i to zarówno od strony technicznej, jak i pod kątem inwencji, emanującej taką ohydą i zarazem oczyszczającą świadomością zrywania mentalnych kajdan od lat tłamszących osobowość Emilii, że wprost nie można przejść obojętnie obok niemałego talentu jej twórców. Moja satysfakcja na widok tego, w zestawieniu z tym co zobaczyłam wcześniej, zaskakującego spektaklu obrzydliwości była tak wielka, że obejrzałam to sobie nie jeden, a dwa razy. Wyżej wspomniałam, że z owej scenki przebija swoisty oczyszczający pierwiastek, innymi słowy sugestia, że główna bohaterka tym czynem wychodzi wreszcie z niewoli, w której pozostawała od śmierci matki, scenarzyści jednak nie pozwalają aby ostatni akt „Valley of Ditches” utwierdził widza w tym przeświadczeniu. UWAGA SPOILER Emilia pod koniec filmu przystępuje do zemsty - coś a la rape and revenge, tyle, że bez gwałtu. I być może wówczas wreszcie jest w pełni sobą, chociaż moim zdaniem jej osobowość została ukształtowana przez jej oprawców. Upodobniła się do nich, co wybrzmiewa wyraźnie na przykładzie zamordowania nieświadomej czynów swojego męża małżonki Seana (nie jego samego, bo moim zdaniem w pełni zasłużył sobie na los, jaki go spotkał). Zabija niewinną kobietę, po to aby jej niedawny oprawca mógł poczuć to samo, co czuła ona patrząc jak morduje jej ukochanego. Mamy więc wszelkie powody by sądzić, że na skutek traumy, którą przeżyła stała się taka jak on, że po wyrwaniu się z roli ofiary stała się oprawcą, a więc wydostania się z dołu wykopanego na pustyni ciężko uznać za moment oczyszczenia. Należy chyba spoglądać na to wydarzenie, jak na chwilę mentalnego upadku, wkroczenia na drogę nieprawości, którą podążali również jej oprawcy KONIEC SPOILERA.

Valley of Ditches” to tego typu kino, które niemalże idealnie wpasowuje się w mój gust, jestem jednak przekonana, że nie każdy wielbiciel filmowych thrillerów będzie w stanie się w nim odnaleźć. Fabuła nie grzeszy skomplikowaniem, a akcja posuwa się do przodu tak nieśpiesznie, że poszukiwacze dynamicznych, mocno zaskakujących dreszczowców najpewniej poczują się zawiedzeni. Ale miłośnicy takich klimatów mają szansę odnaleźć się w koncepcji Christophera Jamesa Langa – takich czyli ogólnie rzecz ujmując prostych acz intrygujących opowieści leniwie wyłuszczanych z poszanowaniem klimatu wyalienowania i zagrożenia. Z dużym skupieniem na postaci zaszczutej ofiary zamiast na jak to nierzadko we współczesnym kinie bywa widowiskowych efektach specjalnych powpychanych w nadmiernie rozpędzoną akcję pełną sylwetek, w psychikę których nie uznaje się za stosowne zbytnio zagłębiać.

2 komentarze:

  1. Gdyby nie Twoja recenzja nie obejrzałabym tego thrillera, bo ma bardzo słabe oceny, a fakt, nie jest zły. Czasu nie straciłam :]
    Widziałaś "Pet" z 2016? Również wiele niepochlebnych opinii można znaleźć na jego temat, a wg mnie wcale na to nie zasłużył. Wręcz przykro, że w kinach zarobił tylko kilkadziesiąt dolarów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie cieszę się, że recka się przydała;)
      "Pet" jeszcze nie widziałam, ale mam w planach, bo z tego co zdążyłam się zorientować może być w moim guście.

      Usuń