poniedziałek, 1 maja 2017

„Małpia intryga” (1988)

Odnoszący sukcesy w bieganiu, Allan Mann, podczas porannego treningu ulega wypadkowi. Po jakimś czasie opuszcza szpital ze świadomością, że już do końca życia będzie sparaliżowany od szyi w dół. Mężczyzna szybko nabiera pewności, że jego dziewczyna, Linda Aikman, już wkrótce od niego odejdzie, ale najbardziej bolesna jest dla niego konieczność porzucenia ukochanego sportu oraz całkowita zależność od innych. Po nieudanej próbie samobójczej Allana jego przyjaciel, naukowiec Geoffrey Fisher, przekazuje jedną ze swoich doświadczalnych małp Melanie Parker, zajmującej się trenowaniem tych stworzeń dla potrzeb osób niepełnosprawnych. Ukrywa przed nią fakt, że wcześniej wstrzyknął jej stworzoną przez siebie substancję, która w zamyśle ma zwiększać inteligencję istot żyjących. Gdy trening dobiega końca Geoffrey i Melanie wręczają kapucynkę Allanowi. Kobieta informuje Allana, że dała jej na imię Ella, demonstrując mu również jej wyuczone zdolności. Nowy właściciel kapucynki jest wprost zachwycony nieoczekiwanym prezentem. Szybko przywiązuje się do zwierzęcia wyręczającego go w najprostszych czynnościach. Z czasem jednak uświadamia sobie, że zwierzę stanowi zagrożenie dla osób, które czymś mu się naraziły.

W 1983 roku odbyło się premierowe wydanie powieści Michaela Stewarta zatytułowanej „Monkey Shines”. Kilka lat później jeden z najpopularniejszych twórców kina grozy, George A. Romero, na jej podstawie spisał scenariusz filmu, którego nakręcenie przysporzyło mu nie lada trudności. Przyzwyczajony do swobody twórczej Romero tym razem musiał dostosować się do wymagań wytwórni filmowej, Orion Pictures, która w tamtym okresie borykała się z poważnymi problemami finansowymi. Reżyser i scenarzysta „Małpiej intrygi” został zmuszony do okrojenia swojej historii i sfinalizowania jej inaczej niż to sobie wykoncypował. Efekt współpracy Romero z Orion Pictures pod kątem finansowym nie był zadowalający - kosztujący siedem milionów dolarów obraz zarobił ponad pięć. Reakcje opinii publicznej były natomiast podzielone - część zwykłych widzów i krytyków taka wizja całkowicie przekonała, innych zaś mocno zawiodła.

George Romero jest kojarzony głównie z zombie movies i nie bez powodu, bowiem jego wkład w ten nurt horroru jest wprost niemożliwy do przeceniania. Z całej filmografii tego twórcy największym uznaniem cieszą się „Noc żywych trupów” i „Świt żywych trupów”, choć oczywiście nakręcił jeszcze kilka innych produkcji o łaknących ludzkiego mięsa, bezrozumnych kreaturach powstałych z martwych. „Małpia intryga” została zrealizowana w czasach, w których Romero był już zaszufladkowany przez opinię publiczną, jako najbardziej zasłużony twórca zombie movies, dlatego też można zaryzykować przypuszczenie, że przynajmniej część negatywnych recenzji filmowej adaptacji powieści Michaela Stewarta można tłumaczyć nadzieją niektórych odbiorców na zobaczenie takiego warsztatu Romero, do którego przywykli. Nie twierdzę, że spodziewano się kolejnego horroru o żywych trupach, ale nie zdziwiłabym się, gdyby co najmniej część widzów „Małpiej intrygi” nastawiła się na krwawe kino grozy. Tymczasem George Romero uraczył publikę bardzo delikatną wręcz ugrzecznioną mieszanką thrillera psychologicznego i horroru science fiction, a jakby tego było mało wątek przewodni zbudował na fundamencie najbardziej kojarzącym się z animal attackiem. Może i nie jest to egzotyczne połączenie, niemniej ryzyko pogubienia się z całą pewnością istniało i śmiem podejrzewać, że mniej doświadczony bądź mniej uzdolniony twórca nie wyszedłby zwycięsko z tego zadania. Bo w mojej ocenie „Małpia intryga” zasłużyła sobie na uwagę poszukiwaczy ciekawych, trzymających w napięciu historii, którym co prawda brak drastyczności oraz zdecydowanych prób straszenia, ale nie idzie to w parze z deficytem emocji. W swoim scenariuszu George Romero dużo uwagi poświęcił warstwie dramatycznej, uczynił to jednak w sposób, który w żadnym razie nie przysłaniał elementów charakterystycznych dla thrillera, horroru science fiction i animal attacku. To niełatwa sztuka, dlatego choćby za to należą mu się słowa uznania – nie zamierzam jednak ograniczać się do pochwał tylko tego osiągnięcia. Ileż to już razy twórcy kina grozy wyprowadzali mnie z równowagi czy to bzdurnymi kombinacjami w tekście, czy mnogością sztucznych efektów specjalnych, tak jakby zwarta, interesująca opowieść nie miała dla nich żadnego znaczenia, jakby nie zdawali sobie sprawy z potencjału tkwiącego w prostych historiach. Potencjału, który wydobyć może przede wszystkim konsekwentne snucie zawiązanych wątków, choćby nawet w przewidywalny sposób, ale za to z niezachwianym skupieniem na płaszczyźnie emocjonalnej. Efekty specjalne (zwłaszcza praktyczne) też są przeze mnie mile widziane, ale pod warunkiem, że nie marginalizują fabuły. W „Małpiej intrydze” te ostatnie są znikome i wyłączając jedno z ostatnich ujęć nie pełnią one ani roli straszaka, ani tym bardziej szokera. Nie wiem, czy twórcom „Małpiej intrygi” nie zależało na szafowaniu makabrą, czy zostało to wymuszone przez finansującą projekt wytwórnię filmową – czyja decyzja by to nie była George'owi Romero i jego ekipie udało się sprawić, że ani przez moment nie odczuwałam dotkliwego braku wizualnej dosadności. Byłam wszak zbyt zajęta śledzeniem dobrze skonstruowanej historii, która bez żadnego wysiłku z mojej strony wywoływała we mnie różnego rodzaju silne emocje.

„Małpia intryga” to opowieść o tetraplegiku, który zostaje obdarowany przez swojego przyjaciela, naukowca, kapucynką wytrenowaną w wyręczaniu niepełnosprawnych w najprostszych czynnościach. Widzowie w przeciwieństwie do głównego bohatera, Allana Manna (nieprzekonująco wykreowanego przez Jasona Beghe'a głównie za sprawą częstego popadania przez niego w egzaltację), wiedzą, że darczyńca wstrzyknął jej stworzoną przez siebie substancję, która w zamyśle ma zwiększać inteligencję żywych stworzeń. George Romero wykorzystał więc kojarzącą się głównie z kinem science fiction postać naukowca, którego praca może doprowadzić do tragicznych konsekwencji. Geoffrey Fisher, bo tak nazywa się wspomniany naukowiec, w którego z zadowalającym skutkiem wcielił się John Pankow, nie jest wyrachowanym burzycielem, mającym w poważaniu krzywdę, jaką wyrządza swojemu przyjacielowi. Wręcza mu kapucynkę wytrenowaną przez Melanie Parker (dobra kreacja Kate McNeil) z pragnienia ułatwienia mu zmagania z niepełnosprawnością. Gdy z czasem uświadamia sobie, że małpa wykazuje się dużo większą inteligencją niż przeciętny członek tego gatunku, w tajemnicy przed Allanem wstrzykuje jej kolejną dawkę eksperymentalnego specyfiku, aczkolwiek wówczas jeszcze nie bierze pod uwagę tego, że jego postępowanie może sprowadzić niebezpieczeństwo na sparaliżowanego od szyi w dół nowego właściciela zwierzęcia. Scenariusz „Małpiej intrygi” w dużej części skupia się na relacji Allana Manna i kapucynki Elli. Romero w rozczulający sposób uwypukla przywiązanie niepełnosprawnego mężczyzny do tego inteligentnego stworzenia, które pomogło mu odzyskać chęć do życia. Małpka również silnie przywiązuje się do swojego właściciela, a właściwie to podopiecznego, dla którego jak z czasem się okaże jest w stanie zrobić więcej niż zakładał plan jej pierwszego pana i trenerki. „Małpią intrygę” skonstruowano tak, aby widza ani na chwilę nie opuszczało przekonanie o nieuchronności katastrofy, przy czym początkowo twórcy alarmują go głównie za sprawą informacji o eksperymentach Geoffreya Fishera, dopiero w dalszych partiach filmu przechodząc do mocno trzymających w napięciu sekwencji poświęconych zbrodniczej działalności niewinnie wyglądającego stworzenia. Nie wiem, jak zareagują na to inni widzowie, ale mnie takie ujęcie tematu dostarczyło nieporównanie więcej emocji niż klasyczny animal attack o krwiożerczej, cały czas demonizowanej „bestii”. Podobnie czułam się podczas seansów między innymi takich obrazów, jak „White Dog” i „Morderczy przyjaciel”. Prawdę mówiąc to zazwyczaj trudno mi pałać nienawiścią do zwierzęcych antybohaterów, ale w tym i dwóch wyżej wymienionych obrazach sytuacja została dodatkowo utrudniona przekonaniem, że morderca jest zarazem ofiarą, że małpka stała się taka w wyniku działalności człowieka. Wcześniej dałam do zrozumienia, że George Romero nie udziwniał tej historii, stawiając na klarowny, mocno uproszczony rozwój akcji, ale to nie oznacza, że przynajmniej raz nie zbliżył się do czegoś, co można by uznać za bardziej wyszukaną kombinację. Mowa o niezwykłej więzi pomiędzy głównym bohaterem filmu i kapucynką, jaka z czasem się między nimi zawiązuje. Może i znajdą się widzowie, którzy uznają ten wątek za zbyt wydumany, ale w mojej ocenie idealnie wkomponował się w całość, w żadnym razie nie ocierając się o groteskowe przekombinowanie.

„Małpia intryga” z mojego punktu widzenia posiada tylko dwa mankamenty – wspomniany już słaby warsztat odtwórcy głównej roli i dotychczas nienadmienioną ścieżkę dźwiękową, która nierzadko wydaje się kompletnie niedopasowana do obrazu. Może za wyjątkiem sielankowych ujęć, ale tylko może, bo chwilami miałam wrażenie, że za mocno ją przesłodzono. Wspomniane niedociągnięcia nie przykrywają jednak w mojej ocenie nieporównanie liczniejszych plusów tej produkcji George'a Romero – elementów, które docenić mogą przede wszystkim wielbiciele minimalistycznego w formie kina grozy, osoby szukające przede wszystkim ciekawie opowiedzianych historii, które nie dostarczałyby różnego rodzaju emocji za sprawą widowiskowych efektów specjalnych tylko poprzez wciągającą narrację okraszoną solidną porcją klimatu zagrożenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz