sobota, 20 stycznia 2018

„Śmiertelna pułapka” (1982)

Znany dramaturg, Sidney Bruhl, od dłuższego czasu pisze sztuki, które nie cieszą się sympatią publiczności. Choć bardzo się stara nie potrafi stworzyć dzieła na miarę swoich wcześniejszych prac i nie może znieść życia na rachunek swojej żony Myry. Kobiecie natomiast w ogóle nie przeszkadza konieczność utrzymywania męża, nie ma nic przeciwko opiekowaniu się nim i cały czas wierzy, że zła passa Sidneya w końcu się odwróci. Po premierze swojej najnowszej sztuki, która także okazała się klapą, Bruhl informuje swoją żonę, że jego były student, Clifford Anderson, niedawno przesłał mu swoją debiutancką sztukę, dreszczowiec pod tytułem „Śmiertelna pułapka”, z prośbą o przedstawienie opinii na jej temat. Sidney daje Myrze do zrozumienia, że planuje zabić Andersona i przywłaszczyć sobie jego dzieło, po czym zaprasza młodego mężczyznę do ich domu.

Ira Levin, nieżyjący już autor między innymi takich powieści jak „Dziecko Rosemary” i „Żony ze Stepford”, pisywał także sztuki teatralne, a wśród nich znalazł się utwór „Deathtrap” („Śmiertelna pułapka”), który po raz pierwszy został wystawiony w 1978 roku. Spektakl przez cztery lata utrzymywał się na Broadwayu, zdobywając ogromne uznanie zwykłych widzów i krytyków, a w 1982 roku ukazała się jego filmowa wersja. Scenariusz w oparciu o sztukę Iry Levina napisała także nieżyjąca już Jay Presson Allen, autorka między innymi scenariusza doskonałej „Marnie” Alfreda Hitchcocka i późniejszego „Władcy much” (niezła readaptacja książki Williama Goldinga w reżyserii Harry'ego Hooka). Reżyserii filmowej wersji „Śmiertelnej pułapki” podjął się Sidney Lumet, z którym to Jay Presson Allen już wcześniej współpracowała („Co jest grane”, „Książę wielkiego miasta”), zmarły w 2011 roku twórca między innymi takich głośnych obrazów jak „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Morderstwo w Orient Expressie” i „Pieskie popołudnie”.

Cztery nominacje do Saturna (najlepszy horror (!), najlepszy aktor dla Christophera Reeve'a, najlepszy scenariusz i najlepsza aktorka drugoplanowa dla Irene Worth) oraz nominacja do niechlubnej Złotej Maliny dla Dyan Cannon za rolę Myry Bruhl. Tak przedstawia się lista wyróżnień (i anty-wyróżnienia) „Śmiertelnej pułapki” Sidneya Lumeta, thrillera z domieszką czarnej komedii, który nie odniósł tak spektakularnego sukcesu, jak oparta na tym samym materiale i wystawiana pod tym samym tytułem sztuka teatralna. Nie jest to najbardziej doceniany ani cieszący się największą oglądalnością film Lumeta, ale nie można powiedzieć, żeby odniósł on sromotną porażkę. Trochę pozytywnych recenzji krytyków zebrał, grupę wiernych fanów także posiada, ale wieść o tej pozycji nie dociera do szerokiego grona współczesnych odbiorców. Za mało się o niej mówi, również w kręgu długoletnich fanów filmowych dreszczowców. Wygląda to wręcz tak jakby „Śmiertelna pułapka” nieuchronnie osuwała się w otchłań całkowitego zapomnienia, pomimo tego, że firmują ją dwa znane nazwiska: Sidneya Lumeta i Iry Levina. Sama dowiedziałam się o tym filmie dopiero przed paroma dniami - wcześniej tytuł ten ani razu nie obił mi się o uszy, a przynajmniej nie przypominam sobie żeby tak było. Ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale. Dlatego nie ma co ubolewać nad tym, że nie obejrzałam tego dziełka dużo wcześniej, lepiej cieszyć się, że w ogóle mi się to udało. Bo z pewnością jest się z czego cieszyć. Zwłaszcza jeśli nie ma się nic przeciwko filmom tchnącym teatralnością, nakręconym w sposób, który daje widzom złudzenie przebywania w sali teatralnej i raczenia oczu wyreżyserowanym spektaklem. Jako że scenariusz został oparty na sztuce taka forma nikogo dziwić nie powinna, nie jestem tylko przekonana, czy tego rodzaju, nie tak powszechny, sposób opowiadania filmowej historii przekona osoby przyzwyczajone do bardziej tradycyjnego kina. Nie licząc kilku króciutkich sekwencji cała fabuła została zamknięta w stylowym domu państwa Bruhl. W niewielkiej, piętrowej nieruchomości, która wystrojem przypomina chatkę bogatego myśliwego, i w której najbardziej rzuca się w oczy zgromadzona przez gospodarza kolekcja cennych przedmiotów, z których część służyła za rekwizyty w jego najpopularniejszych przedstawieniach. Wiszące na ścianie pistolety, kajdany, topory, noże etc. działają jak magnes, przyciągają wzrok widza nawet wówczas, gdy zajmują drugi plan, bo nie można oprzeć się silnemu przeczuciu, że któryś z tych groźnych przedmiotów posłuży komuś za broń. Wszystko wskazuje na to, że tym kimś będzie Sidney Bruhl, kreowany przez Michaela Caine'a, do którego szybko dołączy Christopher Reeve w roli Clifforda Andersona zapoczątkowując tym prawdziwą ucztę dla oczu nawet najbardziej wybrednych widzów. W „Śmiertelnej pułapce” zobaczymy wszak iście wyborny aktorski duet, doskonałe warsztaty dwóch aktorów, pomiędzy którymi autentycznie iskrzy, którzy dokładają wszelkich starań, aby wciągnąć widza w widowiskową interakcję pomiędzy swoimi bohaterami. Dyan Cannon wcielająca się w rolę Myry Bruhl, małżonki Sidneya, nie daje się jednak zepchnąć w cień, nie stanowi jedynie tła dla dwóch mężczyzn, z którymi występuje, prawie wcale nie ustępuje im zdolnościami aktorskimi, choć gremium od Złotych Malin miało na ten temat inne zdanie (czego oczywiście zupełnie nie rozumiem). UWAGA SPOILER Powyższe odnosi się oczywiście do pierwszej połowy filmu, do „aktów”, w których widzimy Myrę na ekranie. W dalszych partiach filmu scenariusz zmusił ją bowiem do opuszczenia planu. Czy Cannon tego chciała, czy nie, musiała w końcu dać się wypchnąć poza nawias, ustąpić pola swoim dwóch kolegom po fachu KONIEC SPOILERA. W „Śmiertelnej pułapce” nie przewija się wiele postaci, właściwie to oprócz wymienionych na wzmiankę zasługują jeszcze tylko prawnik Sidneya Bruhla, który tylko raz go odwiedza i pocieszna Helga ten Dorp, utrzymująca, że jest jasnowidzem. Irene Worth w tej roli spisała się wręcz znakomicie, jej kreacja kradła dosłownie cały plan ilekroć obdarzona niezwykłymi zdolnościami sąsiadka Bruhlów przekraczała próg ich domu i to nie tylko z powodu doskonałej gry tej aktorki, ale przez to, że Helga ten Dorp była czołową nosicielką wyważonego, w ogóle nieprzesadzonego humoru, doprawdy udanego ozdobnika „Śmiertelnej pułapki”. Cynizm i ironia to elementy, które często wybrzmiewają w utworach Iry Levina i nie zabrakło ich również w „Śmiertelnej pułapce” - mój ulubiony tekst pada z ust Sidneya. Mężczyzna stwierdza w pewnym momencie, że sztuka Andersona jest tak dobra, że nie zepsuje jej nawet utalentowany reżyser, co jest przytykiem w stronę zarówno docenianych artystów, jak i tak zwanych znawców wynoszących ich pod niebiosa.

Innym znakiem rozpoznawczym twórczości Iry Levina jest zamiłowanie do zwrotów akcji serwowanych nie tylko, jak to bywa najczęściej, w końcowych partiach utworów. Ten pisarz lubił „detonować bomby” też na długo przed nastaniem finału i tak na dobrą sprawę te wczesne zwroty akcji na ogół wywierają na odbiorcach jego dzieł najbardziej piorunujący efekt. Nie inaczej jest w „Śmiertelnej pułapce” - Ira Levin, a za nim scenarzystka Jay Presson Allen odpala jedną dużą bombę, a potem kilka mniejszych, takich, które już tak silnie widza w fotel nie wbijają, ale biorą czynny udział w budowaniu napięcia. Widz z czasem zostanie utwierdzony w przekonaniu, że cały czas musi się mieć na baczności, że powinien w dosłownie każdej sekundzie spodziewać się niemożliwego, że dosłownie wszystko może się zdarzyć i najpewniej nie będzie to nic dobrego. To złowieszcze przeczucie odrobinę łagodzi wesoła ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Johnny'ego Mandelę, będąca ukłonem w stronę tej drugiej, lekko komediowej płaszczyzny scenariusza. Warstwa audio uwypukla dowcip, a z mojego punktu widzenia efekt byłby dużo lepszy, gdyby przede wszystkim potęgowała napięcie dostarczane przez fabułę filmu. Rozumiem zamysł, zestawienie dreszczowca z czarną komedią, pokazanie teatralnego niby kontrastu, przeciwieństw, które jakimś dziwnym sposobem się przyciągają i dopełniają, ale myślę, że aż tak daleko idące zaniedbanie charakterystycznego dla filmowego thrillera udźwiękowienia nie było konieczne. Moim zdaniem to zderzenie dwóch tak różnych stylistyk byłoby doskonale zauważalne nawet wtedy, gdy do naszych uszu docierałaby mrożąca krew w żyłach muzyka zamiast tych denerwujących, skocznych tonów. Ewentualnie na przemian z nimi. Do pozostałych aspektów „Śmiertelnej pułapki” nie mam już żadnych zastrzeżeń. Nie zauważyłam w nich nawet najmniejszych zgrzytów, niczego co zasłużyłoby sobie na moją krytykę. Trzymająca w napięciu narracja, złowrogi klimat, który co prawda nie epatuje mocno zagęszczonym mrokiem, ale już same te przygaszone barwy tchną ogromem niebezpieczeństwa, intensyfikują złe przeczucia budzone przez wciągającą fabułę filmu. Warstwa tekstowa nie ma do zaoferowania jedynie nieprzewidywalnych mniejszych i większych zwrotów akcji, jej jedynymi atutami nie są te wspaniałe twisty, nie tylko one przyczyniają się do podtrzymywania ciekawości w oglądających „Śmiertelną pułapkę”. Bo nie sądzę, żeby robiły one takie samo wrażenie, gdyby nie intrygujące rysy psychologiczne pierwszoplanowych postaci, ciekawe osobowości, które cały czas wydają się być kompletnie nieobliczalne – tak, nawet po takim niewiniątku jak Myra, po kobiecie, która stara się wybić mężowi z głowy pomysł zabicia jego byłego studenta tak naprawdę nie wiemy czego się spodziewać. Cały czas mamy na uwadze jej uległość względem męża, praktycznie całkowite podporządkowywanie się jego woli, a przez to bierzemy pod uwagę możliwość współudziału w planowanej przez Sidneya zbrodni. W morderstwie Clifforda Andersona, autora sztuki, której dał tytuł „Śmiertelna pułapka”, przesadnie ufnego, naiwnego wręcz młodego mężczyzny nieśmiało wkraczającego w świat teatru. A przynajmniej planującego to uczynić – pokazać opinii publicznej swoje debiutancie dzieło tuż po przeprowadzeniu konsultacji z ludźmi bardziej doświadczonymi w tej dziedzinie. Pech chce, że pierwszym, któremu Clifford decyduje się pokazać swoją sztukę jest Sidney Bruhl, niegdyś wielce popularny dramaturg, który obecnie jest obiektem kpin wszystkich krytyków opiniujących jego spektakle, i który wydaje się być gotowy na wszystko, żeby tylko odzyskać renomę. Czy więc wprowadzi swój zbrodniczy plan w życie? Czy pozbawi życia niczego się niespodziewającego debiutanta i przywłaszczy sobie jego sztukę? A jeśli tak to czy poniesie jakieś konsekwencje? Czy pogrąży się w oparach szaleństwa, czy ta zbrodnia pociągnie za sobą kolejne, czy zostanie schwytany i osądzony? A Clifford i pani Bruhl? Jaki los ich spotka? Te i wiele innych pytań muszę pozostawić bez odpowiedzi, bo prawdziwą zbrodnią byłoby przybliżanie szczegółów tej wyśmienitej historii. Grzechem nie będzie natomiast zarekomendowanie jej każdemu wielbicielowi dreszczowców okraszonych czarnym humorem, w których doskonale uwidacznia się teatralny sznyt i to w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Podejrzewam, że sam Alfred Hitchcock nie powstydziłby się takiego filmu jak „Śmiertelna pułapka”. Tak doskonale zrealizowanego (za wyjątkiem ścieżki dźwiękowej) i opowiedzianego filmowego widowiska, takiego suspensu, takich zwrotów akcji i tak intrygujących postaci. Tak nieprzewidywalnej opowieści, która najprawdopodobniej już podczas pierwszych minut seansu skradnie całą uwagę niejednego widza oczekującego trzymającego w napięciu spektaklu. I nie odda jej aż do napisów końcowych. Taki to bowiem dreszczowiec stworzył Sidney Lumet w oparciu o wielce pomysłową sztukę Iry Levina, pisarza którego nazwisko zna chyba każdy wielbiciel tak thrillerów, jak i horrorów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz