sobota, 27 stycznia 2018

Fiona Barton „Dziecko”

Recenzja przedpremierowa

Na placu budowy zostaje odnaleziony szkielet noworodka, który może sobie liczyć nawet kilkadziesiąt lat. W jednej z gazet zostaje opublikowany krótki tekst o tym makabrycznym znalezisku. W ten sposób informacja dociera do Kate Waters, dziennikarki „Daily Post”, która postanawia bliżej przyjrzeć się temu tematowi. Szkieletem noworodka interesują się też dwie nieznane Kate kobiety: Emma Simmonds i Angela Irving. Ta pierwsza od lat zmaga się z demonami przeszłości w tajemnicy przed całym światem. Nikomu, nawet swojemu mężowi, nie opowiedziała o wydarzeniach sprzed lat, które negatywnie odbiły się na jej psychice, ale podejrzewa, że już niedługo jej sekrety ujrzą światło dzienne. Natomiast Angela jest niemal pewna, że na placu budowy znaleziono szkielet jej córeczki, która przed kilkudziesięcioma laty została wykradziona ze szpitala przez niezidentyfikowanego osobnika.

Międzynarodowy sukces „Wdowy”, debiutanckiej powieści byłej dziennikarki Fiony Barton, dał jej pewność, że wybrała właściwy kierunek na polu zawodowym. Pisząc swój drugi utwór, kolejny thriller psychologiczny, odczuwała jednak ogromną presję, zdawała sobie bowiem sprawę, że po lekturze „Wdowy” czytelnicy mają wobec niej duże oczekiwania. Barton wyznała, że chwilami czuła się jakby wyrywała „Dziecko”, swoją drugą powieść, wprost ze swojego ciała, ale nie ukrywała, że pisanie tej książki dostarczało jej też sporo przyjemności. Zainspirował ją artykuł, który znalazła w jednej z gazet jeszcze wówczas, gdy była dziennikarką. Informacja o szkielecie niemowlęcia znalezionym w ogrodowej szopie dotarła do niej w taki sam sposób, jak do Kate Waters, głównej bohaterki „Dziecka”, dobrze znanej odbiorcom jej debiutanckiego dzieła.

Fiona Barton zdradziła, że nie planowała powrotu do Kate Waters, dziennikarki „Daily Post”, którą wymyśliła na potrzeby „Wdowy”. Do postawienia jej w centralnym punkcie fabuły „Dziecka” skłoniły ją pozytywne reakcje odbiorców jej pierwszej powieści na tę postać. W „Dziecku” znalazło się także miejsce dla innego bohatera „Wdowy”, komisarza Boba Sperkesa, dla którego tym razem przewidziała dużo mniejszą rolę. Czyli Barton poprawiła to, nad czym ubolewałam podczas lektury „Wdowy”: zmarginalizowała Sparkesa na użytek Waters, postaci nieporównanie ciekawszej, zdecydowanie bardziej ubarwiającej śledztwo toczące się na kartach omawianej powieści. Choć Fiona Barton wspomina sprawę Belli Elliott, „Dziecko” nie jest bezpośrednią kontynuacją „Wdowy”. Autorka nie rozbudowuje swojej poprzedniej opowieści (bo i nie było już czego rozbudowywać) tylko konfrontuje czytelników z inną kryminalną zagadką, z historią, którą zainteresowała się jedna z bohaterek „Wdowy”. Początek nie wróży dobrze. Zamieszczona w „Evening Standard” notka o szkielecie niemowlęcia znalezionym na placu budowy nie zapowiada skomplikowanego śledztwa. Pełnego zwrotów akcji i trzymającego w napięciu dochodzenia do wstrząsającej prawdy. Wydaje się raczej, że będzie się miało do czynienia ze standardową, maksymalnie uproszczoną historią zdesperowanej matki, która przed laty zdecydowała się pozbyć własnego dziecka. Szybko wychodzi na jaw, że noworodek został zakopany w przydomowym ogrodzie kilkadziesiąt lat wcześniej, w drugiej połowie XX wieku, co każe podejrzewać, że zderzymy się z dawno przebrzmiałą sprawą, która nie wywrze specjalnego wrażenia na współczesnej opinii publicznej. Sama Kate Waters widzi w tym materiał na artykuł obyczajowy, liczy na jakąś ckliwą historyjkę o tragedii, jaka spotkała niewinne dzieciątko, które przyszło na świat kilkadziesiąt lat temu. Gdy udaje jej się połączyć tę sprawę z Angelą Irving, kobietą, której wykradziono córeczkę niedługo po porodzie, dziennikarka zaczyna dostrzegać w tym materiał na wzruszającą opowieść o wieloletnich cierpieniach kobiety, która wreszcie dowie się co spotkało jej dziecko. Ale żeby tak się stało policja musi rozwikłać starą sprawę porwania i najprawdopodobniej zabójstwa noworodka. Kate Waters nie zamierza jednak biernie czekać na wyniki oficjalnego śledztwa – woli wziąć sprawy we własne ręce, postarać się dotrzeć do prawdy przed wszystkimi innymi. Tak jak we „Wdowie” Fiona Barton obiera w „Dziecku” kilka perspektyw – wyłuszcza fabułę z punktu widzenia paru osób, najwięcej miejsca poświęcając jednak Kate Waters, obrotnej dziennikarce „Daily Post”. Której (między innymi) praca stosunkowo szybko kazała mi wyzbyć się moich początkowych wyobrażeń na temat zagadki kryminalnej skonstruowanej przez Fionę Barton na kartach „Dziecka”. Z czasem nabrałam absolutnej pewności, że nie mam, jak wcześniej myślałam, do czynienia z prostą opowieścią o matce, która przed laty zabiła własne dziecko, jego ciało zakopując w przydomowym ogródku, ani nawet ze standardową historią porwania noworodka przez jakiegoś osobnika starającego się zaspokoić swoje chore pragnienia poprzez odebranie życia niewinnej istocie. Ale Barton już wcześniej dawała mi do zrozumienia, do czego jeszcze wówczas nie przywiązywałam większej wagi, że motywacje oprawcy mogą okazać się dużo bardziej złożone, że w tej sprawie kluczową rolę odegrała kobieta, skrywająca przed światem mroczny sekret, który od lat autentycznie wypala ją od środka. Emma Simmonds ewidentnie ma poważne problemy psychiczne i bez wątpienia jest zamieszana w sprawę, którą obecnie zajmuje się Kate Waters. Co do tego nie miałam potem żadnych wątpliwości, ale szczerze powiedziawszy nie doceniłam Fiony Barton. Bo wychodziłam z założenia, że ujawniła tak wiele szczegółów na jej temat, iż automatycznie odarła „Dziecko” z elementu zaskoczenia. Dosłownie wepchnęła mnie na właściwą ścieżkę, z której wystarczyło jedynie nie zbaczać jeśli chciało się cały czas wyprzedzać o krok dziennikarkę „Daily Post”. I dokładnie na takie nastawienie odbiorcy liczyła autorka omawianej powieści.

W „Dziecku” tak samo jak we „Wdowie” uwidacznia się dziennikarski sznyt Fiony Barton – krótkie, treściwe zdania, które początkowo wydają się nazbyt suche, ale z czasem czytelnik uświadamia sobie, że w takim podejściu jest metoda, że wcale nie zderzył się z kompletnie wypranym z emocji warsztatem, że taki styl również może gwarantować wiele wrażeń. I stwarzać warunki do sięgania wzrokiem pod powierzchnię, do zagłębiania się w umysły najważniejszych postaci w na tyle dużym stopniu, żeby nie miało się wrażenia obcowania z papierowymi sylwetkami, z jednostkami wykreślonymi tak pobieżnie, że nijak nie będzie można się do nich zbliżyć Barton dosyć szybko zmusza czytelnika do zainteresowania się ich losem, przechodzi do zaspokajania apetytu na charakterologicznie zróżnicowane postacie portretowane z należytą starannością. Nie wywleka jednak wszystkich szczegółów na temat wszystkich czołowych bohaterek „Dziecka”, nie pozwala czytelnikom wyzbyć się przekonania, że nie mówi im wszystkiego, że najważniejsze informacje o niektórych z nich są przed nimi skrzętnie ukrywane. Wiemy, że jeśli uda nam się dopowiedzieć to, co Barton przez tak długi czas okrywa grubym płaszczem tajemnicy, rozwiążemy zagadkę śmierci noworodka. Wszystkie części tej sukcesywnie komplikującej się układanki wskoczą wówczas na swoje miejsce, najprawdopodobniej dając nam wstrząsający obraz tragedii, która spotkała nie jedną, a kilka postaci stworzonych przez zdolną pisarkę. Nie sądzę jednak, żeby uporczywe starania dojścia do wszystkich składowych prawdy jeszcze przed wyjawieniem jej przez autorkę wielu czytelnikom przyniosły owoce. Ostatnia, największa rewelacja ujawniona przez Barton w końcowej partii „Dziecka” prawdę powiedziawszy przyszła mi na myśl dużo wcześniej, ale potem wpadłam w pułapkę zastawioną przez Barton. Jedna retrospekcja, a jest ich całkiem sporo i każdorazowo budzą one emocje porównywalne do tych dostarczanym przez wydarzenia rozgrywające się w 2012 roku (umowną teraźniejszość), kazała mi odepchnąć od siebie myśl, która wcześniej zakiełkowała w mojej głowie. I to był błąd, ale trudno się dziwić, że padłam ofiarą tak zręcznej manipulacji. Barton jest doskonale zorientowana w tej technice – umie zakręcić czytelnikiem, odciągnąć jego uwagę od istoty problemu, natchnąć go pewnością, że zawędrował w ślepą uliczkę, zmusić do cofnięcia się i podjęcia marszu inną drogą po to, żeby na koniec uświadomić mu, że powinien zaufać swojej intuicji, a nie podrzuconym przez nią wskazówkom. A więc Barton w pewnym sensie mnie ograła, ale nie da się ukryć, że fakt, iż już dużo wcześniej pomyślałam o tym, co autorka zdecydowała się ujawnić na końcu „Dziecka” zdecydowanie osłabił tę rewelację. Bo o ogłuszającym uderzeniu w tym przypadku nie mogło być mowy, o paraliżującym wszystkie zmysły zaskoczeniu mogłam zapomnieć. W tym konkretnym momencie, bo wcześniej Barton rzuciła we mnie czymś, co istotnie było niemałym wstrząsem, przeprowadzając mnie także przez jakże emocjonujący wątek (powiązany ze wspomnianą niespodzianką), którego w ogóle się nie spodziewałam. Wybierając raczej powszechną w thrillerach psychologicznych tematykę, ale podchodząc do niej z taką empatią i w tak wciągający sposób wplatając ją w sprawę szkieletu noworodka znalezionego na placu budowy, że szczerze wątpię, aby wielu czytelników utyskiwało na zahaczanie o oklepaną tematykę.

Presja, jaką Fiona Barton odczuwała pisząc swoją drugą powieść moim zdaniem bardzo jej się przysłużyła. Zmobilizowała ją do cięższej pracy, zadziałała budująco, bo „Dziecko” czytało mi się jeszcze lepiej niż „Wdowę”. A przecież do literackiego debiutu tej autorki nie miałam jakichś ogromnych zastrzeżeń. W moich oczach wskoczyła więc na poziom wyższy od już i tak nie niskiego poziomu, na jakim uplasowałam jej poprzedni thriller psychologiczny. Co sprawia, że już nie mogę doczekać się trzeciej powieści Fiony Barton, nad którą, jak wyjawiła, aktualnie pracuje.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz