Recenzja
przedpremierowa
Na
placu budowy zostaje odnaleziony szkielet noworodka, który może
sobie liczyć nawet kilkadziesiąt lat. W jednej z gazet zostaje
opublikowany krótki tekst o tym makabrycznym znalezisku. W ten
sposób informacja dociera do Kate Waters, dziennikarki „Daily
Post”, która postanawia bliżej przyjrzeć się temu tematowi.
Szkieletem noworodka interesują się też dwie nieznane Kate
kobiety: Emma Simmonds i Angela Irving. Ta pierwsza od lat zmaga się
z demonami przeszłości w tajemnicy przed całym światem. Nikomu,
nawet swojemu mężowi, nie opowiedziała o wydarzeniach sprzed lat,
które negatywnie odbiły się na jej psychice, ale podejrzewa, że
już niedługo jej sekrety ujrzą światło dzienne. Natomiast Angela
jest niemal pewna, że na placu budowy znaleziono szkielet jej
córeczki, która przed kilkudziesięcioma laty została wykradziona
ze szpitala przez niezidentyfikowanego osobnika.
Międzynarodowy
sukces „Wdowy”, debiutanckiej powieści byłej dziennikarki Fiony
Barton, dał jej pewność, że wybrała właściwy kierunek na polu
zawodowym. Pisząc swój drugi utwór, kolejny thriller
psychologiczny, odczuwała jednak ogromną presję, zdawała sobie
bowiem sprawę, że po lekturze „Wdowy” czytelnicy mają wobec
niej duże oczekiwania. Barton wyznała, że chwilami czuła się
jakby wyrywała „Dziecko”, swoją drugą powieść, wprost ze
swojego ciała, ale nie ukrywała, że pisanie tej książki
dostarczało jej też sporo przyjemności. Zainspirował ją artykuł,
który znalazła w jednej z gazet jeszcze wówczas, gdy była
dziennikarką. Informacja o szkielecie niemowlęcia znalezionym w
ogrodowej szopie dotarła do niej w taki sam sposób, jak do Kate
Waters, głównej bohaterki „Dziecka”, dobrze znanej odbiorcom
jej debiutanckiego dzieła.
Fiona
Barton zdradziła, że nie planowała powrotu do Kate Waters,
dziennikarki „Daily Post”, którą wymyśliła na potrzeby
„Wdowy”. Do postawienia jej w centralnym punkcie fabuły
„Dziecka” skłoniły ją pozytywne reakcje odbiorców jej
pierwszej powieści na tę postać. W „Dziecku” znalazło się
także miejsce dla innego bohatera „Wdowy”, komisarza Boba
Sperkesa, dla którego tym razem przewidziała dużo mniejszą rolę.
Czyli Barton poprawiła to, nad czym ubolewałam podczas lektury
„Wdowy”: zmarginalizowała Sparkesa na użytek Waters, postaci
nieporównanie ciekawszej, zdecydowanie bardziej ubarwiającej
śledztwo toczące się na kartach omawianej powieści. Choć Fiona
Barton wspomina sprawę Belli Elliott, „Dziecko” nie jest
bezpośrednią kontynuacją „Wdowy”. Autorka nie rozbudowuje
swojej poprzedniej opowieści (bo i nie było już czego
rozbudowywać) tylko konfrontuje czytelników z inną kryminalną
zagadką, z historią, którą zainteresowała się jedna z bohaterek
„Wdowy”. Początek nie wróży dobrze. Zamieszczona w „Evening
Standard” notka o szkielecie niemowlęcia znalezionym na placu
budowy nie zapowiada skomplikowanego śledztwa. Pełnego zwrotów
akcji i trzymającego w napięciu dochodzenia do wstrząsającej
prawdy. Wydaje się raczej, że będzie się miało do czynienia ze
standardową, maksymalnie uproszczoną historią zdesperowanej matki,
która przed laty zdecydowała się pozbyć własnego dziecka. Szybko
wychodzi na jaw, że noworodek został zakopany w przydomowym
ogrodzie kilkadziesiąt lat wcześniej, w drugiej połowie XX wieku,
co każe podejrzewać, że zderzymy się z dawno przebrzmiałą
sprawą, która nie wywrze specjalnego wrażenia na współczesnej
opinii publicznej. Sama Kate Waters widzi w tym materiał na artykuł
obyczajowy, liczy na jakąś ckliwą historyjkę o tragedii, jaka
spotkała niewinne dzieciątko, które przyszło na świat
kilkadziesiąt lat temu. Gdy udaje jej się połączyć tę sprawę z
Angelą Irving, kobietą, której wykradziono córeczkę niedługo po
porodzie, dziennikarka zaczyna dostrzegać w tym materiał na
wzruszającą opowieść o wieloletnich cierpieniach kobiety, która
wreszcie dowie się co spotkało jej dziecko. Ale żeby tak się
stało policja musi rozwikłać starą sprawę porwania i
najprawdopodobniej zabójstwa noworodka. Kate Waters nie zamierza
jednak biernie czekać na wyniki oficjalnego śledztwa – woli wziąć
sprawy we własne ręce, postarać się dotrzeć do prawdy przed
wszystkimi innymi. Tak jak we „Wdowie” Fiona Barton obiera w
„Dziecku” kilka perspektyw – wyłuszcza fabułę z punktu
widzenia paru osób, najwięcej miejsca poświęcając jednak Kate
Waters, obrotnej dziennikarce „Daily Post”. Której (między
innymi) praca stosunkowo szybko kazała mi wyzbyć się moich
początkowych wyobrażeń na temat zagadki kryminalnej skonstruowanej
przez Fionę Barton na kartach „Dziecka”. Z czasem nabrałam
absolutnej pewności, że nie mam, jak wcześniej myślałam, do
czynienia z prostą opowieścią o matce, która przed laty zabiła
własne dziecko, jego ciało zakopując w przydomowym ogródku, ani
nawet ze standardową historią porwania noworodka przez jakiegoś
osobnika starającego się zaspokoić swoje chore pragnienia poprzez
odebranie życia niewinnej istocie. Ale Barton już wcześniej dawała
mi do zrozumienia, do czego jeszcze wówczas nie przywiązywałam
większej wagi, że motywacje oprawcy mogą okazać się dużo
bardziej złożone, że w tej sprawie kluczową rolę odegrała
kobieta, skrywająca przed światem mroczny sekret, który od lat
autentycznie wypala ją od środka. Emma Simmonds ewidentnie ma
poważne problemy psychiczne i bez wątpienia jest zamieszana w
sprawę, którą obecnie zajmuje się Kate Waters. Co do tego nie
miałam potem żadnych wątpliwości, ale szczerze powiedziawszy nie
doceniłam Fiony Barton. Bo wychodziłam z założenia, że ujawniła
tak wiele szczegółów na jej temat, iż automatycznie odarła
„Dziecko” z elementu zaskoczenia. Dosłownie wepchnęła mnie na
właściwą ścieżkę, z której wystarczyło jedynie nie zbaczać
jeśli chciało się cały czas wyprzedzać o krok dziennikarkę
„Daily Post”. I dokładnie na takie nastawienie odbiorcy liczyła
autorka omawianej powieści.
W
„Dziecku” tak samo jak we „Wdowie” uwidacznia się
dziennikarski sznyt Fiony Barton – krótkie, treściwe zdania,
które początkowo wydają się nazbyt suche, ale z czasem czytelnik
uświadamia sobie, że w takim podejściu jest metoda, że wcale nie
zderzył się z kompletnie wypranym z emocji warsztatem, że taki
styl również może gwarantować wiele wrażeń. I stwarzać warunki
do sięgania wzrokiem pod powierzchnię, do zagłębiania się w
umysły najważniejszych postaci w na tyle dużym stopniu, żeby nie
miało się wrażenia obcowania z papierowymi sylwetkami, z
jednostkami wykreślonymi tak pobieżnie, że nijak nie będzie można
się do nich zbliżyć Barton dosyć szybko zmusza czytelnika do
zainteresowania się ich losem, przechodzi do zaspokajania apetytu na
charakterologicznie zróżnicowane postacie portretowane z należytą
starannością. Nie wywleka jednak wszystkich szczegółów na temat
wszystkich czołowych bohaterek „Dziecka”, nie pozwala
czytelnikom wyzbyć się przekonania, że nie mówi im wszystkiego,
że najważniejsze informacje o niektórych z nich są przed nimi
skrzętnie ukrywane. Wiemy, że jeśli uda nam się dopowiedzieć to,
co Barton przez tak długi czas okrywa grubym płaszczem tajemnicy,
rozwiążemy zagadkę śmierci noworodka. Wszystkie części tej
sukcesywnie komplikującej się układanki wskoczą wówczas na swoje
miejsce, najprawdopodobniej dając nam wstrząsający obraz tragedii,
która spotkała nie jedną, a kilka postaci stworzonych przez zdolną
pisarkę. Nie sądzę jednak, żeby uporczywe starania dojścia do
wszystkich składowych prawdy jeszcze przed wyjawieniem jej przez
autorkę wielu czytelnikom przyniosły owoce. Ostatnia, największa
rewelacja ujawniona przez Barton w końcowej partii „Dziecka”
prawdę powiedziawszy przyszła mi na myśl dużo wcześniej, ale
potem wpadłam w pułapkę zastawioną przez Barton. Jedna
retrospekcja, a jest ich całkiem sporo i każdorazowo budzą one
emocje porównywalne do tych dostarczanym przez wydarzenia
rozgrywające się w 2012 roku (umowną teraźniejszość), kazała
mi odepchnąć od siebie myśl, która wcześniej zakiełkowała w
mojej głowie. I to był błąd, ale trudno się dziwić, że padłam
ofiarą tak zręcznej manipulacji. Barton jest doskonale zorientowana
w tej technice – umie zakręcić czytelnikiem, odciągnąć jego
uwagę od istoty problemu, natchnąć go pewnością, że zawędrował
w ślepą uliczkę, zmusić do cofnięcia się i podjęcia marszu
inną drogą po to, żeby na koniec uświadomić mu, że powinien
zaufać swojej intuicji, a nie podrzuconym przez nią wskazówkom. A
więc Barton w pewnym sensie mnie ograła, ale nie da się ukryć, że
fakt, iż już dużo wcześniej pomyślałam o tym, co autorka
zdecydowała się ujawnić na końcu „Dziecka” zdecydowanie
osłabił tę rewelację. Bo o ogłuszającym uderzeniu w tym
przypadku nie mogło być mowy, o paraliżującym wszystkie zmysły
zaskoczeniu mogłam zapomnieć. W tym konkretnym momencie, bo
wcześniej Barton rzuciła we mnie czymś, co istotnie było niemałym
wstrząsem, przeprowadzając mnie także przez jakże emocjonujący
wątek (powiązany ze wspomnianą niespodzianką), którego w ogóle
się nie spodziewałam. Wybierając raczej powszechną w thrillerach
psychologicznych tematykę, ale podchodząc do niej z taką empatią
i w tak wciągający sposób wplatając ją w sprawę szkieletu
noworodka znalezionego na placu budowy, że szczerze wątpię, aby
wielu czytelników utyskiwało na zahaczanie o oklepaną tematykę.
Presja,
jaką Fiona Barton odczuwała pisząc swoją drugą powieść moim
zdaniem bardzo jej się przysłużyła. Zmobilizowała ją do
cięższej pracy, zadziałała budująco, bo „Dziecko” czytało
mi się jeszcze lepiej niż „Wdowę”. A przecież do literackiego
debiutu tej autorki nie miałam jakichś ogromnych zastrzeżeń. W
moich oczach wskoczyła więc na poziom wyższy od już i tak nie
niskiego poziomu, na jakim uplasowałam jej poprzedni thriller
psychologiczny. Co sprawia, że już nie mogę doczekać się
trzeciej powieści Fiony Barton, nad którą, jak wyjawiła,
aktualnie pracuje.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz