sobota, 6 stycznia 2018

„The Night Child” (1975)

Anglik, Michael Williams, zawodowo zajmuje się kręceniem dokumentów dla telewizji. Od śmierci żony w pożarze w wychowywaniu córki, Emily, pomaga mu wyłącznie jej opiekunka Jill Perkins. Dziewczynka boryka się z napadami silnego lęku, koszmarami sennymi i stanami depresyjnymi, co jej lekarz tłumaczy traumą wywołaną stratą matki. Gdy dowiaduje się o planowanym wyjeździe Michaela do Włoch celem nakręcenia dokumentu traktującego o motywie Lucyfera w malarstwie, radzi mu zabrać ze sobą córkę, ponieważ uznaje, że wyjazd dobrze jej zrobi. Michael udaje się więc do Spoleto we Włoszech w towarzystwie Emily i jej opiekunki. Zaraz po przyjeździe poznaje producentkę dokumentu, nad którym obecnie pracuje, Joannę Morgan oraz księżną Cappelli utrzymującą, że potrafi przepowiadać przyszłość z kart tarota. To od tej ostatniej dowiedział się o istnieniu obrazu z między innymi podobizną diabła, który mocno go zaintrygował. Mężczyzna ignorując przestrogi księżnej Cappelli decyduje się włączyć omówienie tego obrazu do swojego dokumentu. Tajemnicze dzieło obecnie znajduje się w zamkniętej, nieużywanej willi będącej własnością państwa. Joanna Morgan zdobywa pozwolenie na kręcenie na tym terenie i dzięki temu Michael wreszcie może ujrzeć oryginał obrazu, który od dłuższego czasu bardzo go interesował. Tymczasem Emily jest coraz bardziej niezadowolona z obecności Joanny w życiu jej ojca. Stan jej zdrowia stopniowo się pogarsza, a księżna Cappelli jest bardzo zaniepokojona medalionem niedawno podarowanym dziewczynce przez jej ojca, który niegdyś był własnością matki Emily.

Do „The Night Child”, włoskiego horroru w reżyserii nieżyjącego już Massimo Dallamano, przylgnęła etykietka pochodnego „Egzorcysty” Williama Friedkina, filmu powstałego na fali popularności tego obrazu, wykorzystującego podobne motywy, aczkolwiek w zmienionym stylu. We Włoszech film był dystrybuowany pod tytułem „Il medaglione insanguinato” oraz „Perche?!” (także w wersji łączącej obie te nazwy), a anglojęzyczne tytuły to: „The Night Child” i „The Cursed Medallion”. Scenariusz Massimo Dallamano opracował wspólnie z Franco Marottą i Laurą Toscano, a jedną z ważniejszych ról (Emily Williams) dostała Nicoletta Elmi, fanom włoskiego kina grozy znana choćby z takich obrazów jak „Głęboka czerwień”, „Kto widział jej śmierć?”, czy „Demony” z 1985 roku.

W scenariuszu „The Night Child” istotnie odnajdujemy motywy nasuwające silne skojarzenia z ponadczasowym „Egzorcystą” Williama Friedkina. Tak silne, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż jego autorzy świadomie czerpali z tego dokonania, ale styl w niczym już nie przypomina wspomnianego arcydzieła kina grozy. Klimat i sposób opowiadania historii nasunęły mi na myśl „Nie oglądaj się teraz” Nicolasa Roega, horror z 1973 roku oparty na opowiadaniu Daphne du Maurier. Twórcy „The Night Child” nie stawiali na dosłowność wzorem „Egzorcysty” tylko na tajemniczość, swoistą niedookreśloność uwypuklaną iście metafizyczną aurą. Wyblakłe barwy i nastrojowy, acz chyba nazbyt często wybrzmiewający w tle (monotematyczność może z czasem zmęczyć odbiorcę), muzyczny motyw przewodni skomponowany przez Stelvio Cipriani sprawiają, że właściwie bez przerwy ma się wrażenie obecności jakiegoś nadnaturalnego bytu, a kilka onirycznych sekwencji tylko wzmaga to nieprzyjemne, ale tak poszukiwane przez fanów nastrojowych horrorów odczucie. Tematyka dokumentu, kręconego obecnie przez głównego bohatera filmu, Michaela Williamsa (w tej roli Richard Johnson), każe nam przypuszczać, że rzeczoną nadnaturalną obecnością czyhającą na życie jego i jego bliskich jest albo sam Szatan, albo któryś z pomniejszych demonów pozostających na jego usługach. Pytania rodzi jednak tajemniczy obraz, niepokojące malowidło, które wzięło się dosłownie znikąd, a willa, w której jest przechowywany przez wielu mieszkańców Spoleto jest uważana za siedlisko demona i związek tego obrazu z małą Emily Williams. Ponadto mamy medalion należący obecnie do dziewczynki, który bardzo niepokoi księżną Cappelli, kobietę, która powinna zjednać sobie wielbicieli horrorów już wówczas, gdy próbuje odciągnąć Michaela od ścieżki, na którą się zapuścił, czyli od badania ponoć przeklętego obrazu wiszącego na jednej z wewnętrznych ścian wiekowego budynku. W tym gatunku wszakże często okazuje się, że osoby wieszczące wszelakie niebezpieczeństwa mają słuszność, że pozytywni bohaterowie horrorów powinni stosować się do zaleceń osób optujących za jak najszybszym odwrotem. Nawet jeśli takowe są ekscentryczkami w podeszłym wieku, które święcie wierzą w magię tarota, w swoją zdolność przepowiadania przyszłości z kart, w istnienie demonów, w tym samego Lucyfera i różnorakich klątw rzucanych na przedmioty i ludzi. Ale jak to w horrorach zazwyczaj bywa Michael Williams nie weźmie sobie do serca przepowiedni majętnej kobiety, nie podzieli przekonania widza, co do prawdziwości jej słów i cały czas będzie podążał w stronę, jak myślimy, prawdziwego koszmaru, którego największą ofiarą niekoniecznie będzie on sam. Wiele wskazuje bowiem na to, że głównym celem demona niższego szczebla? Szatana? ducha? jest jego córeczką Emily. Ale wiele wskazuje też na to, że dziewczynka boryka się ze zwyczajną chorobą psychiczną, że jej psychika nie poradziła sobie ze świadomością śmierci ukochanej matki i że to ona może być owym tajemniczym zagrożeniem dla siebie samej i swojego otoczenia, a nie jakiś nadnaturalny byt. Niedługo po przyjeździe Michaela, Emily i Jill (kreacja Idy Galli) do Spoleto we Włoszech twórcy serwują nam pierwszy dowód przemawiający za ingerencją sił nieczystych w życie pierwszoplanowych bohaterów filmu, a więc sugerują także wpływ rzeczonego bytu na małą Emily. Rzecz dotyczy zagadkowego uszkodzenia filmu, a konkretniej nagrania pomieszczenia, w którym jest przechowywany ponoć obłożony klątwą obraz przedstawiający między innymi małą dziewczynkę i Szatana. W tym momencie każdy widz powinien nabrać pewności, że ma do czynienia z motywem opętania małoletniej osoby (jak w „Egzorcyście”), a z czasem być może dojdzie do wniosku, że zmiksowano go z jakimś wątkiem zapożyczonym z nurtu ghost story/innych horrorów nastrojowych (klątwa, złośliwy duch, śmiercionośny przedmiot i to niekoniecznie tylko jeden). Tak, tylko, że w tych swoich dociekaniach nie będzie mógł pominąć przesłanek przemawiających za schorzeniem psychicznym, za zwyczajną chorobą psychiczną, od której to twórcy poprzez owe czytelne sugestie przemawiające za istnieniem bytu nadnaturalnego mogą starać się odwrócić naszą uwagę.

Massimo Dallamano nie zachował maksymalnej płynności podczas snucia tej historii. Narracja jest trochę rozproszona, odrobinę poszatkowana – niektóre sceny drastycznie ucinano w mało dogodnych dla oka momentach, zaserwowano kilka nieodległych skoków w czasie, które nieco rozpraszały moją uwagę, a miejscami odnosiłam wrażenie, że niektóre ważne wydarzenia są bagatelizowane przez bohaterów filmu. Dlatego, że scenarzyści nie uznali za stosowne pociągnąć kilku wątku. Woleli enigmatyczność od szerokich omówień i to ma oczywiście swoje plusy, bo wzmaga oddziaływanie na widza tego znakomitego, iście tajemniczego klimatu, ale myślę, że przynajmniej dokładniejszy obraz reakcji Michaela na najgorszy z dotychczasowych ataków Emily, wyartykułowanie jego przemyśleń na ten temat, trawiących go obaw o jej przyszłość, nie wpłynęłoby negatywnie na aurę tajemniczości. Nawet przedstawienie kilku dłuższych rozmów Michaela, Jill i Joanny (w tej roli Joanna Cassidy) o być może tylko pozornie nadprzyrodzonych zjawiskach, którym świadkują moim zdaniem nie zniszczyłoby zagadkowego ducha tego obrazu. A takie dodatki z całą pewnością poprawiłyby mój odbiór tego filmu. Nie wymagał on gigantycznej poprawy, bo nawet z tymi niedostatkami „The Night Child” rozbudził we mnie niemałe zainteresowanie i natchnął mnie ekstatycznym wręcz poczuciem obcowania z prawdziwie klimatycznym kinem grozy. Trzymającym w napięciu, do pewnego momentu niebywale zagadkowym, a właściwie to nieprzeniknionym obrazem, który z czasem owszem stał się dla mnie mocno przewidywalny, ale nawet wówczas nie straciłam ochoty towarzyszenia pierwszoplanowym bohaterom w ich boju z chorobą bądź demonem. Wtedy już wiedziałam, z jakim zagrożeniem przyszło im się zmierzyć i nie dałam się zwieść mylącym tropom sukcesywnie podrzucanym przez twórców wespół z cennymi drogowskazami, które w tamtym momencie już bezbłędnie wyłapywałam, ale brakowało mi pewności, co do dwóch rzeczy. UWAGA SPOILER Nie wiedziałam, czy Emily opętał demon, czy duch zmarłej przed wieloma laty dziewczynki i czy cały ten koszmar skończy się czyjąś śmiercią, czy raczej scenarzyści zdecydują się na tchórzliwą ucieczkę przed taką skrajnością. Wybrali jedno z lepszych możliwych zakończeń – jedno, bo choć samo zamknięcie tej opowieści lepsze być nie mogło to moim zdaniem historia ta zyskałaby na wartości, gdyby nie opowiadali się oni za jedną interpretacją. Nie uczynili tego w jakiś szczególnie nachalny sposób, istnieje możliwość, że znajdą się widzowie, którzy po zobaczeniu całości nabiorą przekonania, że sprawcą wszystkich nieszczęść była choroba trawiąca psychikę Emily, ale mnie wystarczyła ta garstka informacji wrzucona przez scenarzystów, żeby stanowczo odrzucić tę możliwość i to już jakiś czas przed nastaniem finału KONIEC SPOILERA. Jeszcze innym niemałym superlatywem tej produkcji jest wątek poświęcony przypadłości Emily – wiarygodny i budzący złowróżbne przeczucia portret jej koszmarów sennych, które jak się daje nam do zrozumienia mogą okazać się prorocze, unaocznianie okresowych zmian osobowości (zachowuje się jak własna matka czy to charakter bytu, który się w niej zagnieździł?), nienawiść, jaką zaczyna żywić do księżnej Cappelli i Joanny Morgan. Jeśli chodzi o tę drugą to Emily ewidentnie nie podoba się to, że jej ojciec spędza z producentką jego dokumentu tak dużo czasu. Michael i Joanna mają się ku sobie, rozkwita pomiędzy nimi głębokie uczucie, a córka mężczyzny wolałaby, żeby jej ojciec nie związywał się z żadną kobietą. Wygląda to tak, jakby była o niego zazdrosna albo jakby jej zaborczość brała się ze zwyczajnego szacunku do zmarłej matki, z przeświadczenia, że romans z inną kobietą byłby tożsamy ze zdradą jej ukochanej matki. Ten motyw, omówienie zaburzonej (czy to chorobą, czy nadnaturalnym bytem) dziecięcej postaci, mocno wzbogaca fabułę „The Night Child”. O wątek psychologiczny, z jednoczesną silną sugestią obecności motywu opętania, ale później ten bardzo interesujący przypadek małej dziewczynki zostaje wykorzystany w jeszcze inny sposób, twórcy zahaczają o jeszcze jedną tradycję kina grozy i nawet jeśli aż prosiła się ona o większe rozbudowanie to muszę przyznać, że trzyma w napięciu z nie mniejszą siłą niźli poprzednie dobrodziejstwa (dobrze znane, ale lubiane przeze mnie motywy) płynące z tego rozwiązania fabularnego.

Fanom nastrojowych XX-wiecznych horrorów wypada polecić ten film, bo chociaż w mojej ocenie posiada kilka słabszych stron to nie rzutują one zbyt mocno na poziom całości. A ten jest całkiem wysoki, głównie za sprawą tajemniczego klimatu z silnie wyczuwalną sugestią przyczajonego niebezpieczeństwa, które to nawet wówczas, gdy widzowi uda się przedwcześnie udzielić sobie odpowiedzi na wszystkie pytania postawione przez scenarzystów nie wyparowuje, przygniata nas nawet wtedy, gdy przynajmniej prawie wszystko staje się dla nas jasne. Atmosfera jaką udało się uzyskać Massimo Dallamano nie jest jednak jedynym elementem przemawiającym na korzyść „The Night Child”, doceniać muszę wszakże także fabułę, którą to owszem poskładano z kilku dobrze znanych fanom horrorów motywów, ale zrobiono to w sposób tchnący taką indywidualnością, tak wyraźnie wyczuwalnym własnym duchem, że chyba nawet co poniektórzy poszukiwacze innowacyjności dadzą się przekonać tej oto obficie zakurzonej wizji nieżyjącego już Włocha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz