Anglik,
Michael Williams, zawodowo zajmuje się kręceniem dokumentów dla
telewizji. Od śmierci żony w pożarze w wychowywaniu córki, Emily,
pomaga mu wyłącznie jej opiekunka Jill Perkins. Dziewczynka boryka
się z napadami silnego lęku, koszmarami sennymi i stanami
depresyjnymi, co jej lekarz tłumaczy traumą wywołaną stratą
matki. Gdy dowiaduje się o planowanym wyjeździe Michaela do Włoch
celem nakręcenia dokumentu traktującego o motywie Lucyfera w
malarstwie, radzi mu zabrać ze sobą córkę, ponieważ uznaje, że
wyjazd dobrze jej zrobi. Michael udaje się więc do Spoleto we
Włoszech w towarzystwie Emily i jej opiekunki. Zaraz po przyjeździe
poznaje producentkę dokumentu, nad którym obecnie pracuje, Joannę
Morgan oraz księżną Cappelli utrzymującą, że potrafi
przepowiadać przyszłość z kart tarota. To od tej ostatniej
dowiedział się o istnieniu obrazu z między innymi podobizną
diabła, który mocno go zaintrygował. Mężczyzna ignorując
przestrogi księżnej Cappelli decyduje się włączyć omówienie
tego obrazu do swojego dokumentu. Tajemnicze dzieło obecnie znajduje
się w zamkniętej, nieużywanej willi będącej własnością
państwa. Joanna Morgan zdobywa pozwolenie na kręcenie na tym
terenie i dzięki temu Michael wreszcie może ujrzeć oryginał
obrazu, który od dłuższego czasu bardzo go interesował. Tymczasem
Emily jest coraz bardziej niezadowolona z obecności Joanny w życiu
jej ojca. Stan jej zdrowia stopniowo się pogarsza, a księżna
Cappelli jest bardzo zaniepokojona medalionem niedawno podarowanym
dziewczynce przez jej ojca, który niegdyś był własnością matki
Emily.
Do
„The Night Child”, włoskiego horroru w reżyserii nieżyjącego
już Massimo Dallamano, przylgnęła etykietka pochodnego
„Egzorcysty” Williama Friedkina, filmu powstałego na fali
popularności tego obrazu, wykorzystującego podobne motywy,
aczkolwiek w zmienionym stylu. We Włoszech film był dystrybuowany
pod tytułem „Il medaglione insanguinato” oraz „Perche?!”
(także w wersji łączącej obie te nazwy), a anglojęzyczne tytuły
to: „The Night Child” i „The Cursed Medallion”. Scenariusz
Massimo Dallamano opracował wspólnie z Franco Marottą i Laurą
Toscano, a jedną z ważniejszych ról (Emily Williams) dostała
Nicoletta Elmi, fanom włoskiego kina grozy znana choćby
z takich obrazów jak „Głęboka czerwień”, „Kto widział jej śmierć?”, czy „Demony” z 1985 roku.
W
scenariuszu „The Night Child” istotnie odnajdujemy motywy
nasuwające silne skojarzenia z ponadczasowym „Egzorcystą”
Williama Friedkina. Tak silne, że istnieje bardzo duże
prawdopodobieństwo, iż jego autorzy świadomie czerpali z tego
dokonania, ale styl w niczym już nie przypomina wspomnianego
arcydzieła kina grozy. Klimat i sposób opowiadania historii
nasunęły mi na myśl „Nie oglądaj się teraz” Nicolasa Roega,
horror z 1973 roku oparty na opowiadaniu Daphne du Maurier. Twórcy
„The Night Child” nie stawiali na dosłowność wzorem
„Egzorcysty” tylko na tajemniczość, swoistą niedookreśloność
uwypuklaną iście metafizyczną aurą. Wyblakłe barwy i nastrojowy,
acz chyba nazbyt często wybrzmiewający w tle (monotematyczność
może z czasem zmęczyć odbiorcę), muzyczny motyw przewodni
skomponowany przez Stelvio Cipriani sprawiają, że właściwie bez
przerwy ma się wrażenie obecności jakiegoś nadnaturalnego bytu, a
kilka onirycznych sekwencji tylko wzmaga to nieprzyjemne, ale tak
poszukiwane przez fanów nastrojowych horrorów odczucie. Tematyka
dokumentu, kręconego obecnie przez głównego bohatera filmu,
Michaela Williamsa (w tej roli Richard Johnson), każe nam
przypuszczać, że rzeczoną nadnaturalną obecnością czyhającą
na życie jego i jego bliskich jest albo sam Szatan, albo któryś z
pomniejszych demonów pozostających na jego usługach. Pytania rodzi
jednak tajemniczy obraz, niepokojące malowidło, które wzięło się
dosłownie znikąd, a willa, w której jest przechowywany przez wielu
mieszkańców Spoleto jest uważana za siedlisko demona i związek
tego obrazu z małą Emily Williams. Ponadto mamy medalion należący
obecnie do dziewczynki, który bardzo niepokoi księżną Cappelli,
kobietę, która powinna zjednać sobie wielbicieli horrorów już
wówczas, gdy próbuje odciągnąć Michaela od ścieżki, na którą
się zapuścił, czyli od badania ponoć przeklętego obrazu
wiszącego na jednej z wewnętrznych ścian wiekowego budynku. W tym
gatunku wszakże często okazuje się, że osoby wieszczące
wszelakie niebezpieczeństwa mają słuszność, że pozytywni
bohaterowie horrorów powinni stosować się do zaleceń osób
optujących za jak najszybszym odwrotem. Nawet jeśli takowe są
ekscentryczkami w podeszłym wieku, które święcie wierzą w magię
tarota, w swoją zdolność przepowiadania przyszłości z kart, w
istnienie demonów, w tym samego Lucyfera i różnorakich klątw
rzucanych na przedmioty i ludzi. Ale jak to w horrorach zazwyczaj
bywa Michael Williams nie weźmie sobie do serca przepowiedni
majętnej kobiety, nie podzieli przekonania widza, co do prawdziwości
jej słów i cały czas będzie podążał w stronę, jak myślimy,
prawdziwego koszmaru, którego największą ofiarą niekoniecznie
będzie on sam. Wiele wskazuje bowiem na to, że głównym celem
demona niższego szczebla? Szatana? ducha? jest jego córeczką
Emily. Ale wiele wskazuje też na to, że dziewczynka boryka się ze
zwyczajną chorobą psychiczną, że jej psychika nie poradziła
sobie ze świadomością śmierci ukochanej matki i że to ona może
być owym tajemniczym zagrożeniem dla siebie samej i swojego
otoczenia, a nie jakiś nadnaturalny byt. Niedługo po przyjeździe
Michaela, Emily i Jill (kreacja Idy Galli) do Spoleto we Włoszech
twórcy serwują nam pierwszy dowód przemawiający za ingerencją
sił nieczystych w życie pierwszoplanowych bohaterów filmu, a więc
sugerują także wpływ rzeczonego bytu na małą Emily. Rzecz
dotyczy zagadkowego uszkodzenia filmu, a konkretniej nagrania
pomieszczenia, w którym jest przechowywany ponoć obłożony klątwą
obraz przedstawiający między innymi małą dziewczynkę i Szatana.
W tym momencie każdy widz powinien nabrać pewności, że ma do
czynienia z motywem opętania małoletniej osoby (jak w
„Egzorcyście”), a z czasem być może dojdzie do wniosku, że
zmiksowano go z jakimś wątkiem zapożyczonym z nurtu ghost
story/innych horrorów nastrojowych (klątwa, złośliwy duch,
śmiercionośny przedmiot i to niekoniecznie tylko jeden). Tak,
tylko, że w tych swoich dociekaniach nie będzie mógł pominąć
przesłanek przemawiających za schorzeniem psychicznym, za zwyczajną
chorobą psychiczną, od której to twórcy poprzez owe czytelne
sugestie przemawiające za istnieniem bytu nadnaturalnego mogą
starać się odwrócić naszą uwagę.
Massimo
Dallamano nie zachował maksymalnej płynności podczas snucia tej
historii. Narracja jest trochę rozproszona, odrobinę poszatkowana –
niektóre sceny drastycznie ucinano w mało dogodnych dla oka
momentach, zaserwowano kilka nieodległych skoków w czasie, które
nieco rozpraszały moją uwagę, a miejscami odnosiłam wrażenie, że
niektóre ważne wydarzenia są bagatelizowane przez bohaterów
filmu. Dlatego, że scenarzyści nie uznali za stosowne pociągnąć
kilku wątku. Woleli enigmatyczność od szerokich omówień i to ma
oczywiście swoje plusy, bo wzmaga oddziaływanie na widza tego
znakomitego, iście tajemniczego klimatu, ale myślę, że
przynajmniej dokładniejszy obraz reakcji Michaela na najgorszy z
dotychczasowych ataków Emily, wyartykułowanie jego przemyśleń na
ten temat, trawiących go obaw o jej przyszłość, nie wpłynęłoby
negatywnie na aurę tajemniczości. Nawet przedstawienie kilku
dłuższych rozmów Michaela, Jill i Joanny (w tej roli Joanna
Cassidy) o być może tylko pozornie nadprzyrodzonych zjawiskach,
którym świadkują moim zdaniem nie zniszczyłoby zagadkowego ducha
tego obrazu. A takie dodatki z całą pewnością poprawiłyby mój
odbiór tego filmu. Nie wymagał on gigantycznej poprawy, bo nawet z
tymi niedostatkami „The Night Child” rozbudził we mnie niemałe
zainteresowanie i natchnął mnie ekstatycznym wręcz poczuciem
obcowania z prawdziwie klimatycznym kinem grozy. Trzymającym w
napięciu, do pewnego momentu niebywale zagadkowym, a właściwie to
nieprzeniknionym obrazem, który z czasem owszem stał się dla mnie
mocno przewidywalny, ale nawet wówczas nie straciłam ochoty
towarzyszenia pierwszoplanowym bohaterom w ich boju z chorobą bądź
demonem. Wtedy już wiedziałam, z jakim zagrożeniem przyszło im
się zmierzyć i nie dałam się zwieść mylącym tropom sukcesywnie
podrzucanym przez twórców wespół z cennymi drogowskazami, które
w tamtym momencie już bezbłędnie wyłapywałam, ale brakowało mi
pewności, co do dwóch rzeczy. UWAGA SPOILER Nie wiedziałam,
czy Emily opętał demon, czy duch zmarłej przed wieloma laty
dziewczynki i czy cały ten koszmar skończy się czyjąś śmiercią,
czy raczej scenarzyści zdecydują się na tchórzliwą ucieczkę
przed taką skrajnością. Wybrali jedno z lepszych możliwych
zakończeń – jedno, bo choć samo zamknięcie tej opowieści
lepsze być nie mogło to moim zdaniem historia ta zyskałaby na
wartości, gdyby nie opowiadali się oni za jedną interpretacją.
Nie uczynili tego w jakiś szczególnie nachalny sposób, istnieje
możliwość, że znajdą się widzowie, którzy po zobaczeniu
całości nabiorą przekonania, że sprawcą wszystkich nieszczęść
była choroba trawiąca psychikę Emily, ale mnie wystarczyła ta
garstka informacji wrzucona przez scenarzystów, żeby stanowczo
odrzucić tę możliwość i to już jakiś czas przed nastaniem
finału KONIEC SPOILERA. Jeszcze innym niemałym superlatywem
tej produkcji jest wątek poświęcony przypadłości Emily –
wiarygodny i budzący złowróżbne przeczucia portret jej koszmarów
sennych, które jak się daje nam do zrozumienia mogą okazać się
prorocze, unaocznianie okresowych zmian osobowości (zachowuje się
jak własna matka czy to charakter bytu, który się w niej
zagnieździł?), nienawiść, jaką zaczyna żywić do księżnej
Cappelli i Joanny Morgan. Jeśli chodzi o tę drugą to Emily
ewidentnie nie podoba się to, że jej ojciec spędza z producentką
jego dokumentu tak dużo czasu. Michael i Joanna mają się ku sobie,
rozkwita pomiędzy nimi głębokie uczucie, a córka mężczyzny
wolałaby, żeby jej ojciec nie związywał się z żadną kobietą.
Wygląda to tak, jakby była o niego zazdrosna albo jakby jej
zaborczość brała się ze zwyczajnego szacunku do zmarłej matki, z
przeświadczenia, że romans z inną kobietą byłby tożsamy ze
zdradą jej ukochanej matki. Ten motyw, omówienie zaburzonej (czy to
chorobą, czy nadnaturalnym bytem) dziecięcej postaci, mocno
wzbogaca fabułę „The Night Child”. O wątek psychologiczny, z
jednoczesną silną sugestią obecności motywu opętania, ale
później ten bardzo interesujący przypadek małej dziewczynki
zostaje wykorzystany w jeszcze inny sposób, twórcy zahaczają o
jeszcze jedną tradycję kina grozy i nawet jeśli aż prosiła się
ona o większe rozbudowanie to muszę przyznać, że trzyma w
napięciu z nie mniejszą siłą niźli poprzednie dobrodziejstwa
(dobrze znane, ale lubiane przeze mnie motywy) płynące z tego
rozwiązania fabularnego.
Fanom
nastrojowych XX-wiecznych horrorów wypada polecić ten film, bo
chociaż w mojej ocenie posiada kilka słabszych stron to nie rzutują
one zbyt mocno na poziom całości. A ten jest całkiem wysoki,
głównie za sprawą tajemniczego klimatu z silnie wyczuwalną
sugestią przyczajonego niebezpieczeństwa, które to nawet wówczas,
gdy widzowi uda się przedwcześnie udzielić sobie odpowiedzi na
wszystkie pytania postawione przez scenarzystów nie wyparowuje,
przygniata nas nawet wtedy, gdy przynajmniej prawie wszystko staje
się dla nas jasne. Atmosfera jaką udało się uzyskać Massimo
Dallamano nie jest jednak jedynym elementem przemawiającym na
korzyść „The Night Child”, doceniać muszę wszakże także
fabułę, którą to owszem poskładano z kilku dobrze znanych fanom
horrorów motywów, ale zrobiono to w sposób tchnący taką
indywidualnością, tak wyraźnie wyczuwalnym własnym duchem, że
chyba nawet co poniektórzy poszukiwacze innowacyjności dadzą się
przekonać tej oto obficie zakurzonej wizji nieżyjącego już
Włocha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz