środa, 10 stycznia 2018

„Powrót żywych trupów” (1985)

Magazyn medyczny w Louisville w stanie Kentucky. Frank opowiada nowemu pracownikowi, Freddy'emu, o gazie stworzonym dla wojska, który przed laty ożywił parę trupów. Sprawę zatuszowano, ale w magazynie, w którym obaj pracują nadal znajdują się, przysłane w to miejsce przez pomyłkę, pojemniki zawierające pozostałości tego eksperymentu. Gdy Frank prezentuje Freddy'emu rzeczone kontenery dochodzi do rozszczelnienia jednego z nich i obu mężczyzn spowija śmiertelnie niebezpieczny gaz. Tracą przytomność, a po odzyskaniu jej odkrywają, że między innymi przechowywane w magazynie ludzkie zwłoki wróciły do życia. Frank i Freddy starają się zabić agresywnego żywego trupa, ale ich rozpaczliwe próby kończą się fiaskiem. Sprowadzają więc swojego szefa, Burta, który postanawia poprosić o pomoc przedsiębiorcę pogrzebowego, Erniego, którego zakład znajduje się w pobliżu. Tymczasem grupka znajomych Freddy'ego zatrzymuje się na pobliskim cmentarzu. Tam zamierzają poczekać na swojego kolegę, ale ich plany zakłócają zmarli, którzy po wyjściu z grobów wyruszają na poszukiwania smacznych mózgów.

John A. Russo współscenarzysta „Nocy żywych trupów” George'a Romero napisał krótką powieść pt. „Return of the Living Dead”, której premierowe wydanie ukazało się w latach 70-tych XX wieku. Po zakończeniu współpracy obaj panowie zachowali prawo do tworzenia dzieł powiązanych z „Nocą żywych trupów”, dlatego John Russo mógł bez żadnych przeszkód podpiąć się pod ten kultowy tytuł. Reżyserem filmowej wersji jego książki miał był Tobe Hooper, ale inne zobowiązania zmusiły go do zrezygnowania z tego projektu. Zastąpił go Dan O'Bannon (scenarzysta/współscenarzysta wcześniejszych/późniejszych między innymi „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”, „Martwego i pogrzebanego”, „Siły witalnej”, „Pamięci absolutnej”, „Hemoglobiny” i remake'u „Najeźdźców z Marsa”, a także reżyser późniejszego Wskrzeszonego"), który postawił jeden warunek: chciał przerobić historię Johna Russo, bo w jego mniemaniu w zbyt dużym stopniu upodobniono ją do „Nocy żywych trupów”. Dostał zgodę na napisanie scenariusza, a budżet którym dysponował szacuje się na cztery miliony dolarów.

Wydarzenia przedstawione w filmie są prawdziwe. Wykorzystano rzeczywiste nazwiska i nazwy organizacji”. Takie oto słowa wybrzmiewają na początku „Powrotu żywych trupów” Dana O'Bannona, ale w żadnych wypadku nie należy ich traktować poważnie. Moim zdaniem można to uznać za swoistą formę wykpienia mody na opatrywanie horrorów etykietkami „oparto na prawdziwych wydarzeniach” - tj. tych, które z autentycznymi zdarzeniami w istocie mają niewiele wspólnego. Ale to tylko moje przypuszczenie, dużo pewniejszy jest drugi z odczytanych przeze mnie powodów podania wyżej wymienionej informacji. We wstępnej partii filmu będziemy przysłuchiwać się rozmowie dwóch pracowników magazynu medycznego w Louisville w stanie Kentucky, Franka i świeżo zatrudnionego Freddy'ego. Ten pierwszy uraczy swojego młodszego kolegę opowieścią o gazie stworzonym dla wojska, który przed laty ożywił kilka ludzkich zwłok, a historię tę mężczyzna powiąże z filmem „Noc żywych trupów”. Poinformuje Freddy'ego, że George Romero dowiedział się o tym feralnym eksperymencie i zamierzał wyłuszczyć to na ekranie, ale pod wpływem gróźb ze strony armii Stanów Zjednoczonych zmienił fabułę swojej produkcji. Innymi słowy Dan O'Bannon przekazuje nam to, co był zmuszony przemilczeć George Romero i pokazuje reperkusje zatuszowania rzeczonego eksperymentu wojskowego. Ta koncepcja nie ma rzecz jasna żadnego pokrycia w rzeczywistości. To jedynie żartobliwy wymysł twórców omawianego obrazu, spinająca „Powrót żywych trupów” z „Nocą żywych trupów” w bardzo delikatny sposób. Omawiany film w ogólnym rozrachunku jest bowiem dziełem odrębnym, nie sequelem – John Russo, a za nim O'Bannon, owszem inspirowali się kultowym zombie movie w reżyserii George'a Romero, ale na tej podstawie wykształciła się inna opowieść, która z samą fabułą „Nocy żywych trupów” bezpośrednio się nie łączy. Chyba, że za takowe powiązanie uznać motyw oblężenia budynków, w których ukrywają się protagoniści przez hordę zombiaków, czego akurat wolę nie robić biorąc pod uwagę dużą popularność tego rozwiązania fabularnego. Ten wątek pełni rolę przewodnią, to on stanowi podstawę „Powrotu żywych trupów”, na tym fundamencie wyrasta opowieść O'Bannona ponoć w niewielkim stopniu (książki nie czytałam, więc mogę jedynie oprzeć się na informacjach znalezionych w Sieci) czerpiącego z powieści Johna Russo. Ale nie od razu. Najpierw poznamy źródło całego zamieszania i obejrzymy wypadek oraz próbę zatuszowania go przez dwóch pracowników magazynu medycznego. To moja ulubiona partia „Powrotu żywych trupów”. Złowieszcza i zarazem zabawna – nasycona dużą dawką czarnego humoru, który jednak doskonale koegzystuje z mrocznym klimatem nieuchronnie zbliżającego się koszmaru. Dan O'Bannon, jak mało który filmowiec znalazł granicę, której nie należy przekraczać, gdy chce się zaprezentować publiczności wyrównaną mieszankę horroru i komedii. Nie pozwolił, aby ten drugi gatunek przykrył pierwszy (co jest częstą bolączką horrorów komediowych) i to nie tylko w pierwszej partii „Powrotu żywych trupów”. Aczkolwiek klimat, w który uderzył w środkowej i końcowej części produkcji, tak samo jak wiele humorystycznych akcentów, wydaje mi stępiony. W zderzeniu z wcześniejszymi wydarzeniami, kwestiami wtłoczonymi w usta aktorów i narracją te dalsze partie w moich oczach co prawda nie prezentują się blado, ale lekki spadek formy i tak jest przeze mnie wychwytywany.

Przezabawny, ale też silnie trzymający w napięciu wstęp dobiega końca z chwilą skremowania ożywionych (teraz już) fragmentów ludzkiego ciała. Zaraz potem okazuje się wszak, że ta próba pozbycia się problemu doprowadziła do zaostrzenia sytuacji, sprowadziła na trzech mężczyzn i grupkę młodych ludzi ogromne niebezpieczeństwo. Jego nosicielami stały się zastępy żywych trupów, które po wygrzebaniu się ze swoich grobów przystąpiły do poszukiwań narządu zdolnego uśmierzyć ich ból. Zombie Dana O'Bannona nie konsumują ludzkiego mięsa – ograniczają się tylko do mózgów, a więc reżyser i scenarzysta omawianego obrazu wprowadził w nurt zombie movies nowy element, który znacznie ubarwił tę opowieść. I bynajmniej nie dlatego, że fani kina gore dostali multum odstręczających sekwencji pożywiania się oślizgłymi mózgami ofiar żywych trupów, bo twórcy dosyć oszczędnie podeszli do tej płaszczyzny. W ogóle do całej, nie tylko do scen konsumpcji mózgów ofiar zombiaków. A kilka scenek aż prosiło się o długie zbliżenia, o pokazanie wszystkich krwawych szczegółów, nawet jeśli rekwizyty, które wykorzystano nie robiły nadzwyczaj realistycznego wrażenia – widać to już w tych kilku przebłyskach, szybkich migawkach okaleczania, zabijania i konsumowania, a najwyraźniej podczas pierwszego starcia z ożywionym trupem, w trakcie rozkawałkowywania jego ciała przez dwóch dzielnych pracowników magazynu medycznego. Ale pomysł na pożywianie się mózgami celem uśmierzenia bólu dręczącego zombie zaowocował zabawnymi i ostającymi się w pamięci pokrzykiwaniami żywych trupów. Gnijące, wizualnie zróżnicowane postacie ze słowem mózg (i żywy mózg) na ustach zmierzające w stronę upatrzonych ofiar może i nie są szczytem kreatywności, ale ta prostota działa. Zmusza do przynajmniej lekkiego uśmiechu, a w następnych latach po zobaczeniu tego obrazu każde myśleć właśnie o tym, ilekroć ten tytuł obije się nam o uszy. To znaczy ja zawsze myślę „mózg”, kiedy tylko ktoś w mojej obecności wspomni o „Powrocie żywych trupów” lub gdy rzuci mi się w oczy ten tytuł, więc przynajmniej w moich oczach Dan O'Bannon stworzył coś na kształt (nie dosłownie) własnej mitologii, coś, co dosłownie wwierciło się w mój umysł, gdy tymczasem niemalże wszystko inne dosyć szybko z niego wyparowało. Napisałam „niemalże”, bo z pierwszego seansu „Powrotu żywych trupów” doskonale pamiętałam jeszcze kościotrupa płci żeńskiej, a konkretniej jego połówkę przemawiającą aksamitnym głosem do kilku pozytywnych bohaterów filmu. Doprawdy absurdalna sytuacja, ale przede wszystkim przez to tak bardzo zabawna i jak się przekonałam, pamiętna. W środkowej części brakowało mi za to długiego budowania napięcia, większego skupienia na warstwie gore, bo to co mi pokazano było stanowczo zbyt łagodne i takich nienachalnie humorystycznych interakcji między protagonistami filmu, jak w początkowej części „Powrotu żywych trupów”, bo te które wówczas się pojawiały nie wprowadziły mnie w porównywalnie dobry nastrój. Za to montaż w końcówce, scenka z Erniem i Tiną oraz to, co następuje w międzyczasie i co, wziąwszy pod uwagę stylistykę obraną w tej produkcji, jest dosyć zaskakujące, w dużym stopniu zrekompensowało mi niedobór napięcia w środkowej części „Powrotu żywych trupów”, bo akurat tego w tej zgrabnej kompozycji dwóch wydarzeń było aż nadto.

Powrót żywych trupów” doczekał się statusu filmu kultowego i czterech sequeli. Zyskał pokaźne grono oddanych fanów i to nie tylko w zamkniętym kręgu wielbicieli filmowego horroru. Nie mogę powiedzieć, że jest to mój ulubiony film o żywych trupach, ale nawet pomimo mojego przeświadczenia, że co nieco można było tutaj poprawić, „Powrót żywych trupów” zasila nieliczne grono lubianych przeze mnie zombie movies. Takich, które bez obaw polecam każdemu wielbicielowi kina grozy, ze szczególnym wskazaniem na fanów filmów o żywych trupach, ale też osobom, którzy wprost przepadają za horrorami komediowymi. Takimi, w których oba te gatunki zestawione są w równych proporcjach. Bo w gruncie rzeczy warto zapoznać się z tym dziełkiem nieżyjącego już Dana O'Bannona, jego reżyserskim pełnometrażowym debiutem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz