Magazyn
medyczny w Louisville w stanie Kentucky. Frank opowiada nowemu
pracownikowi, Freddy'emu, o gazie stworzonym dla wojska, który przed
laty ożywił parę trupów. Sprawę zatuszowano, ale w magazynie, w
którym obaj pracują nadal znajdują się, przysłane w to miejsce
przez pomyłkę, pojemniki zawierające pozostałości tego
eksperymentu. Gdy Frank prezentuje Freddy'emu rzeczone kontenery
dochodzi do rozszczelnienia jednego z nich i obu mężczyzn spowija
śmiertelnie niebezpieczny gaz. Tracą przytomność, a po odzyskaniu
jej odkrywają, że między innymi przechowywane w magazynie ludzkie
zwłoki wróciły do życia. Frank i Freddy starają się zabić
agresywnego żywego trupa, ale ich rozpaczliwe próby kończą się
fiaskiem. Sprowadzają więc swojego szefa, Burta, który postanawia
poprosić o pomoc przedsiębiorcę pogrzebowego, Erniego, którego
zakład znajduje się w pobliżu. Tymczasem grupka znajomych
Freddy'ego zatrzymuje się na pobliskim cmentarzu. Tam zamierzają
poczekać na swojego kolegę, ale ich plany zakłócają zmarli,
którzy po wyjściu z grobów wyruszają na poszukiwania smacznych
mózgów.
John
A. Russo współscenarzysta „Nocy żywych trupów” George'a
Romero napisał krótką powieść pt. „Return of the Living Dead”,
której premierowe wydanie ukazało się w latach 70-tych XX wieku. Po zakończeniu
współpracy obaj panowie zachowali prawo do tworzenia dzieł
powiązanych z „Nocą żywych trupów”, dlatego John Russo mógł
bez żadnych przeszkód podpiąć się pod ten kultowy tytuł.
Reżyserem filmowej wersji jego książki miał był Tobe Hooper, ale
inne zobowiązania zmusiły go do zrezygnowania z tego projektu.
Zastąpił go Dan O'Bannon (scenarzysta/współscenarzysta wcześniejszych/późniejszych między
innymi „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”,
„Martwego i pogrzebanego”, „Siły witalnej”, „Pamięci
absolutnej”, „Hemoglobiny” i remake'u „Najeźdźców z Marsa”, a także reżyser późniejszego „Wskrzeszonego"), który postawił jeden warunek: chciał przerobić
historię Johna Russo, bo w jego mniemaniu w zbyt dużym stopniu
upodobniono ją do „Nocy żywych trupów”. Dostał zgodę na
napisanie scenariusza, a budżet którym dysponował szacuje się na
cztery miliony dolarów.
„Wydarzenia
przedstawione w filmie są prawdziwe. Wykorzystano rzeczywiste
nazwiska i nazwy organizacji”.
Takie oto słowa wybrzmiewają na początku „Powrotu żywych
trupów” Dana O'Bannona, ale w żadnych wypadku nie należy ich
traktować poważnie. Moim zdaniem można to uznać za swoistą formę
wykpienia mody na opatrywanie horrorów etykietkami „oparto na
prawdziwych wydarzeniach” - tj. tych, które z autentycznymi
zdarzeniami w istocie mają niewiele wspólnego. Ale to tylko moje
przypuszczenie, dużo pewniejszy jest drugi z odczytanych przeze mnie
powodów podania wyżej wymienionej informacji. We wstępnej partii
filmu będziemy przysłuchiwać się rozmowie dwóch pracowników
magazynu medycznego w Louisville w stanie Kentucky, Franka i świeżo
zatrudnionego Freddy'ego. Ten pierwszy uraczy swojego młodszego
kolegę opowieścią o gazie stworzonym dla wojska, który przed laty
ożywił kilka ludzkich zwłok, a historię tę mężczyzna powiąże
z filmem „Noc żywych trupów”. Poinformuje Freddy'ego, że
George Romero dowiedział się o tym feralnym eksperymencie i
zamierzał wyłuszczyć to na ekranie, ale pod wpływem gróźb ze
strony armii Stanów Zjednoczonych zmienił fabułę swojej
produkcji. Innymi słowy Dan O'Bannon przekazuje nam to, co był
zmuszony przemilczeć George Romero i pokazuje reperkusje
zatuszowania rzeczonego eksperymentu wojskowego. Ta koncepcja nie ma
rzecz jasna żadnego pokrycia w rzeczywistości. To jedynie
żartobliwy wymysł twórców omawianego obrazu, spinająca „Powrót
żywych trupów” z „Nocą żywych trupów” w bardzo delikatny
sposób. Omawiany film w ogólnym rozrachunku jest bowiem dziełem
odrębnym, nie sequelem – John Russo, a za nim O'Bannon, owszem
inspirowali się kultowym zombie movie
w reżyserii George'a Romero, ale na tej podstawie wykształciła się
inna opowieść, która z samą fabułą „Nocy żywych trupów”
bezpośrednio się nie łączy. Chyba, że za takowe powiązanie
uznać motyw oblężenia budynków, w których ukrywają się
protagoniści przez hordę zombiaków, czego akurat wolę nie robić
biorąc pod uwagę dużą popularność tego rozwiązania
fabularnego. Ten wątek pełni rolę przewodnią, to on stanowi
podstawę „Powrotu żywych trupów”, na tym fundamencie wyrasta
opowieść O'Bannona ponoć w niewielkim stopniu (książki nie
czytałam, więc mogę jedynie oprzeć się na informacjach
znalezionych w Sieci) czerpiącego z powieści Johna Russo. Ale nie
od razu. Najpierw poznamy źródło całego zamieszania i obejrzymy
wypadek oraz próbę zatuszowania go przez dwóch pracowników
magazynu medycznego. To moja ulubiona partia „Powrotu żywych
trupów”. Złowieszcza i zarazem zabawna – nasycona dużą dawką
czarnego humoru, który jednak doskonale koegzystuje z mrocznym
klimatem nieuchronnie zbliżającego się koszmaru. Dan O'Bannon, jak
mało który filmowiec znalazł granicę, której nie należy
przekraczać, gdy chce się zaprezentować publiczności wyrównaną
mieszankę horroru i komedii. Nie pozwolił, aby ten drugi gatunek
przykrył pierwszy (co jest częstą bolączką horrorów
komediowych) i to nie tylko w pierwszej partii „Powrotu żywych
trupów”. Aczkolwiek klimat, w który uderzył w środkowej i
końcowej części produkcji, tak samo jak wiele humorystycznych
akcentów, wydaje mi stępiony. W zderzeniu z wcześniejszymi
wydarzeniami, kwestiami wtłoczonymi w usta aktorów i narracją te
dalsze partie w moich oczach co prawda nie prezentują się blado,
ale lekki spadek formy i tak jest przeze mnie wychwytywany.
Przezabawny,
ale też silnie trzymający w napięciu wstęp dobiega końca z
chwilą skremowania ożywionych (teraz już) fragmentów ludzkiego
ciała. Zaraz potem okazuje się wszak, że ta próba pozbycia się
problemu doprowadziła do zaostrzenia sytuacji, sprowadziła na
trzech mężczyzn i grupkę młodych ludzi ogromne niebezpieczeństwo.
Jego nosicielami stały się zastępy żywych trupów, które po
wygrzebaniu się ze swoich grobów przystąpiły do poszukiwań
narządu zdolnego uśmierzyć ich ból. Zombie Dana O'Bannona nie
konsumują ludzkiego mięsa – ograniczają się tylko do mózgów,
a więc reżyser i scenarzysta omawianego obrazu wprowadził w nurt
zombie movies nowy
element, który znacznie ubarwił tę opowieść. I bynajmniej nie
dlatego, że fani kina gore
dostali multum odstręczających sekwencji pożywiania się
oślizgłymi mózgami ofiar żywych trupów, bo twórcy dosyć
oszczędnie podeszli do tej płaszczyzny. W ogóle do całej, nie
tylko do scen konsumpcji mózgów ofiar zombiaków. A kilka scenek aż
prosiło się o długie zbliżenia, o pokazanie wszystkich krwawych
szczegółów, nawet jeśli rekwizyty, które wykorzystano nie robiły
nadzwyczaj realistycznego wrażenia – widać to już w tych kilku
przebłyskach, szybkich migawkach okaleczania, zabijania i
konsumowania, a najwyraźniej podczas pierwszego starcia z ożywionym
trupem, w trakcie rozkawałkowywania jego ciała przez dwóch
dzielnych pracowników magazynu medycznego. Ale pomysł na pożywianie
się mózgami celem uśmierzenia bólu dręczącego zombie zaowocował
zabawnymi i ostającymi się w pamięci pokrzykiwaniami żywych
trupów. Gnijące, wizualnie zróżnicowane postacie ze słowem mózg
(i żywy mózg) na ustach zmierzające w stronę upatrzonych ofiar
może i nie są szczytem kreatywności, ale ta prostota działa.
Zmusza do przynajmniej lekkiego uśmiechu, a w następnych latach po
zobaczeniu tego obrazu każde myśleć właśnie o tym, ilekroć ten
tytuł obije się nam o uszy. To znaczy ja zawsze myślę „mózg”,
kiedy tylko ktoś w mojej obecności wspomni o „Powrocie żywych
trupów” lub gdy rzuci mi się w oczy ten tytuł, więc
przynajmniej w moich oczach Dan O'Bannon stworzył coś na kształt
(nie dosłownie) własnej mitologii, coś, co dosłownie wwierciło
się w mój umysł, gdy tymczasem niemalże wszystko inne dosyć
szybko z niego wyparowało. Napisałam „niemalże”, bo z
pierwszego seansu „Powrotu żywych trupów” doskonale pamiętałam
jeszcze kościotrupa płci żeńskiej, a konkretniej jego połówkę
przemawiającą aksamitnym głosem do kilku pozytywnych bohaterów
filmu. Doprawdy absurdalna sytuacja, ale przede wszystkim przez to
tak bardzo zabawna i jak się przekonałam, pamiętna. W środkowej
części brakowało mi za to długiego budowania napięcia, większego
skupienia na warstwie gore,
bo to co mi pokazano było stanowczo zbyt łagodne i takich
nienachalnie humorystycznych interakcji między protagonistami filmu,
jak w początkowej części „Powrotu żywych trupów”, bo te
które wówczas się pojawiały nie wprowadziły mnie w porównywalnie
dobry nastrój. Za to montaż w końcówce, scenka z Erniem i Tiną
oraz to, co następuje w międzyczasie i co, wziąwszy pod uwagę
stylistykę obraną w tej produkcji, jest dosyć zaskakujące, w
dużym stopniu zrekompensowało mi niedobór napięcia w środkowej
części „Powrotu żywych trupów”, bo akurat tego w tej zgrabnej
kompozycji dwóch wydarzeń było aż nadto.
„Powrót
żywych trupów” doczekał się statusu filmu kultowego i czterech
sequeli. Zyskał pokaźne grono oddanych fanów i to nie tylko w
zamkniętym kręgu wielbicieli filmowego horroru. Nie mogę
powiedzieć, że jest to mój ulubiony film o żywych trupach, ale
nawet pomimo mojego przeświadczenia, że co nieco można było tutaj
poprawić, „Powrót żywych trupów” zasila nieliczne grono
lubianych przeze mnie zombie movies.
Takich, które bez obaw polecam każdemu wielbicielowi kina grozy, ze
szczególnym wskazaniem na fanów filmów o żywych trupach, ale też
osobom, którzy wprost przepadają za horrorami komediowymi. Takimi,
w których oba te gatunki zestawione są w równych proporcjach. Bo w
gruncie rzeczy warto zapoznać się z tym dziełkiem nieżyjącego już Dana
O'Bannona, jego reżyserskim pełnometrażowym debiutem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz