Nastoletnia
Samantha przebywa pod opieką rodziców adopcyjnych, Garretta i Liz,
którzy mają jeszcze dziesięcioletnią córkę Olivię. Po szkole
to Sam zazwyczaj odprowadza swoją przybraną siostrę do domu, gdzie
opiekuje się nią do czasu powrotu dorosłych z pracy, ale czasami w
tajemnicy przed Garrettem i Liz uchyla się od tego obowiązku.
Zamiast zajmować się Olivią spędza czas ze swoją najlepszą
przyjaciółką Emily, a dziewczynka jest w tym czasie sama. Pewnego
dnia, w lesie, który obie często przemierzają, Samantha wysyła
swoją siostrę samą do domu. Dziewczynka tam jednak nie trafia,
przez kilka następnych dni jest uznawana za osobę zaginioną.
Zorganizowane przez policję poszukiwania nie przynoszą rezultatów,
ale w końcu Olivia sama wraca do domu. Wkrótce jednak Samantha
zaczyna podejrzewać, że istota, która wyszła z lasu nie jest jej
przybraną siostrą.
„The
Hollow Child” to kanadyjski horror w reżyserii debiutującego w
pełnym metrażu Jeremy'ego Luttera, na podstawie scenariusza
wcześniej także realizującego się wyłącznie w shortach Bena
Rollo. Ten nie najlepiej przyjęty przez publiczność (jak na razie
dosyć wąską) obraz swoją premierę miał w lutym 2017 roku na
Victoria Independent Film and Video Festival w swojej rodzimej
Kanadzie, a do szerszego obiegu wszedł dopiero w maju 2018 roku –
w Stanach Zjednoczonych, gdzie był wyświetlany w kinach, aczkolwiek
w ograniczonym zakresie. Krótko potem rozpoczęto jego dystrybucję
w kilku innych krajach, z Polską włącznie, ale w żadnym nie
odniósł większego sukcesu.
„The
Hollow Child” podpina się pod znany motyw podejrzanie
zachowującego się dziecka. Dziecka, które jak zaczyna wierzyć
główna bohaterka filmu, stanowi poważne zagrożenie dla innych.
Olivia, niezbyt przekonująco wykreowana przez Hannah Cheramy,
pewnego dnia gubi się w lesie, ale wraca po upływie kilku dni.
Zachowuje się jednak inaczej niż przedtem – jak bardzo inaczej,
widzi tylko jej przybrana starsza siostra Samantha. Wcielająca się
w postać tej ostatniej Jessica McLeod według mnie aktorsko
poradziła sobie nieporównanie lepiej od swojej młodszej koleżanki,
ale też nie była to jakoś szczególnie wymagająca rola. „The
Hollow Child” posiada silnie rozwiniętą warstwę
dramatyczną/obyczajową, ale nie wypiera ona płaszczyzny
horrorowej. Obie egzystują tutaj na równych prawach - nie tyle obok
siebie, ile razem – przy czym ta druga odstaje od stylistyki, do
której przyzwyczaili się dzisiejsi stali bywalcy kin. Jeremy
Lutter, czy to z powodu ograniczeń finansowych, czy z własnego
wyboru, zaproponował coś mniej efekciarskiego – bardziej skupił
się na opowiadaniu historii niźli próbach straszenia bądź
wywoływania wstrętu w odbiorcach swojego filmu. Takie podejście w
obecnych czasach jest bardzo ryzykowne. Może niekoniecznie skazane
na porażkę, ale na pewno ryzykowne. Bo niemała część
współczesnych odbiorców horrorów nie gustuje w tak oszczędnym
spojrzeniu na ten gatunek, celuje w filmy przepełnione efektami
specjalnymi i jump scenkami, takie, które raz po raz będą
podrywać ich z foteli. „The Hollow Child” tymczasem snuje swoją
niewyszukaną opowieść nacechowaną złowieszczością, ale z
rzadka w sposób dosłowny. To znaczy przez długi czas zamiast
upiornej charakteryzacji, efektów komputerowych i jump scenek
mamy nastoletnią Samanthę, która z dnia na dzień nabiera coraz
większej pewności, że jej przybrana siostra nie jest jej przybraną
siostrą. Zdanie niemal żywcem wyjęte z „Inwazji porywaczy ciał”
Jacka Finneya, ale mamy tutaj do czynienia z innego rodzaju historią.
Twórcy narzucają nam spojrzenie Samanthy. Nie pozostawiają
praktycznie żadnych wątpliwości, że dziewczyna się nie myli, że
istota, która pewnego wieczora wyszła z lasu tylko wygląda jak
dziesięcioletnia Olivia. Pierwsze co zapewne nasunie się na myśl
miłośnikom kina grozy to oczywiście opętanie przez jakąś
nieczystą siłę, bo wątpię, żeby ktokolwiek brał tutaj pod
uwagę psychologiczne wyjaśnienie raptownej zmiany osobowości
dziewczynki. Bo i taka teoria się pojawia, formułowana przez
niektóre z osób, którym Sam zwierza się ze swoich obaw związanych
z Olivią. To miałoby sens, bo w końcu dziecko wiele przeszło –
było kompletnie samo w środku lasu przez kilka dni, a to musiało
wywołać traumę, która z kolei mogła przyczynić się do być
może tylko chwilowej zmiany zachowania Olivii. Ale „The Hollow
Child” nie bawi się w takie dwuznaczności. Film nakręcono tak,
żeby widz nie miał praktycznie żadnych wątpliwości, co do
ingerencji jakiejś nadnaturalnej siły w życie jego bohaterów. I
nie chodzi tutaj tylko o prolog, o tragiczną w skutkach zabawę w
chowanego w mrocznym lesie, która to rozegrała się trzydzieści
lat przed wydarzeniami pokazanymi w dalszej części filmu. Cała
narracja jest ukierunkowana na to jedno (nadnaturalne) wyjaśnienie,
przy którym coraz mocniej upiera się główna bohaterka filmu. Moim
zdaniem tutaj popełniono duży błąd, bo akurat ta historia
wydawała mi się wręcz prosić o większą tajemniczość. Ona jest
obecna, i owszem, ale nie w takim zakresie, jakiego od tego rodzaju
filmu ma się przecież prawo oczekiwać. Sekret tkwi w lesie często
przemierzanym przez Sam i Olivię, a konkretniej w tym, co się w nim
czai. To coś prawdopodobnie odpowiada za drastyczną zmianę
osobowości tej drugiej, a przynajmniej tak sądzi nastoletnia
Samantha. Dziewczyna, która jakiś czas spędziła w poprawczaku, a
potem dostała szansę na nowe życie. I stara się jej nie
zaprzepaścić, ale do czasu zaginięcia Olivii raczej średnio jej
się to udaje. Jest młodą osobą, która sporo przeżyła,
dziewczyną skłonną do samookaleczeń, dziewczyną, którą jak
wielu innych w tym wieku ciągnie do używek i beztroskiej zabawy z
rówieśnikami, ale można chyba powiedzieć, że w tym nie
przesadza. Chociaż jej adopcyjny ojciec Garrett ma na ten temat inne
zdanie – według niego Samantha mocno zaniedbuje swoje obowiązki,
wręcz odrzuca szansę, którą on i jego żona jej dali i mężczyzna
w sumie żałuje, że to zrobili. Trochę racji ma, bo nastolatka
rzeczywiście czasami zachowuje nieodpowiedzialnie (zostawiając
Olivię kompletnie samą), ale żeby za to od razu ją skreślać?
Nie, widz raczej będzie po stronie jego małżonki Liz, wykazującej
nieporównanie większą cierpliwość względem Sam, zwłaszcza, że
Garrett w rażący wręcz sposób faworyzuje swoją rodzoną córkę
Olivię.
Od
strony technicznej „The Hollow Child” nie prezentuje się
najgorzej, chociaż sekwencje zrealizowane poza lasem mogłyby być
bardziej mroczne, nie mienić się aż tak ciepłymi barwami. Z
drugiej jednak strony wolę takie pastelowe kolory od tego
krzykliwego plastiku, nader często rejestrowanego przeze mnie we
współczesnym kinie grozy. Niemniej las prezentuje się niezgorzej –
rosnące blisko siebie bardzo wysokie drzewa, rzadka mgła jakże
często płynąca tuż nad ziemią, a to wszystko oddane w lekko
metalicznej kolorystyce nadającej temu miejscu jakiejś nieuchwytnej
wrogości. Pewnie byłaby ona bardziej intensywna, gdyby celowano w
wyblakłe, przybrudzone zdjęcia, w bardziej klaustrofobiczną,
duszącą leśną aurę, ale jak na standardy współczesnego kina i
tak jest nieźle. W czym swoją zasługę miała także ścieżka
dźwiękowa skomponowana przez Davida Parfita – melancholijny i
zarazem złowieszczy przewodni motyw muzyczny, który doskonale
współgra z dosyć klimatycznymi zdjęciami rozległego lasu
rozciągającego się nieopodal domu czteroosobowej rodziny, w skład
której wchodzi główna bohaterka „The Hollow Child”. Została
adoptowana, ale to nie ona później wydaje się nie pasować do tego
miejsca tylko dziesięcioletnia Olivia, dziewczynka, która spędziła
w lesie kilka dni. Sama czy może miała jakieś towarzystwo? Takie
towarzystwo, którego lepiej nie mieć, a być może wręcz takie,
które w końcu przejęło władzę nad jej ciałem... Wiemy, że po
lesie snuje się pewna niby zwyczajnie wyglądająca, ale jednak
tchnąca tajemniczością (niewykluczone, że śmiertelnie groźną)
mała dziewczynka, ale nie wiemy, czy to właśnie ta zjawa ponosi
odpowiedzialność za zmianę jaka zaszła w Olivii. Ale łatwo się
tego domyślić. Nie mogę jednak powiedzieć, że absolutnie
wszystko można od razu przewidzieć. I co więcej, chociaż Bob
Rollo oparł swój scenariusz na dobrze znanym wielbicielom kina
grozy motywie to faktem jest, że tchnął w niego coś swojego. Coś
może nie nadzwyczaj kreatywnego UWAGA SPOILER (odniesienia do
legendy) KONIEC SPOILERA, ale dobrze wkomponowującego się w
całość, może nawet lekko zaskakującego. Leciutko, bo widać, że
Jeremy'emu Lutterowi i jego ekipie niespecjalnie zależało na
zdumiewaniu publiczności mocnymi zwrotami akcji. Jest w tym
przewrotność, ale niewielka, mało spektakularna. W sumie to daleka
jestem od twierdzenia, że „The Hollow Child” wyrwał się ze
szponów konwencjonalności. Bo już abstrahując od tego szczegółu,
w ogólnym zarysie jest to horror na wskroś schematyczny. Mamy tutaj
dosyć prostą opowieść o nastolatce, która mierzy się z istotą
wedle niej tylko wyglądającą jak człowiek (jak jej
dziesięcioletnia przybrana siostra), a w rzeczywistości będącą
kimś lub czymś innym, na wskroś złym, czerpiącym przyjemność z
krzywdzenia innych. Nie powiem, żebym była twórcom omawianego
filmu wdzięczna za tę prostotę, bo chociaż mam dużo sympatii dla
takich nieskomplikowanych horrorów to jednak w tym przypadku powinno
się trochę zamieszać. Tylko na tyle, żebym przynajmniej przez
jakiś czas miała wątpliwości co do ogólnej natury zagrożenia, z
jakim przyszło się mierzyć protagonistom „The Hollow Child”.
Ale boleśnie nie było, co to to nie. Właściwie to seans zleciał
mi jak z bicza strzelił – nie musiałam zmuszać się do trwania
przed ekranem, nawet wówczas, gdy uderzano w większą dosłowność.
Prawie wszystkie efekty specjalne wypadają wiarygodnie, choć poza
widokiem złamanej nogi nie budziły one we mnie jakichś
wyrazistszych emocji. Tak, parę umiarkowanie krwawych ujęć się
tutaj pojawia, ale twórcy zauważalnie celowali przede wszystkim w
horror nastrojowy. Gore jest jedynie dodatkiem. Ot, nie tak
istotnym wtrętem, choć w miarę dobrze zrealizowanym.
Charakteryzacja też mnie przekonała, chociaż piorunującego efektu
nie było. Ważniejszy jest jednak dla mnie realizm, a na jego
niedobór narzekać nie mogłam. Zaznaczam jednak, że nie mówię
tutaj o końcówce. O na szczęście niedługiej, skrajnie
efekciarskiej sekwencji (bez komputera niestety się nie obyło),
która wręcz poraża sztucznością. A gdy tylko ten pikselowy
spektakl się kończy człowiek już wie, jak będzie wyglądało
ostatnie ujęcie. Inna sprawa, że ciężko byłoby wymyślić lepsze
zakończenie dla tej historii, takie, po którym by mnie nie
zemdliło. UWAGA SPOILER Chodzi mi o happy end KONIEC
SPOILERA. Rzeczone ujęcie zostało wtłoczone w planszę
końcową, krótko po rozpoczęciu napisów.
Jeśli
nie wymaga się od współczesnego kina grozy mnóstwa efektów
specjalnych, skomplikowanych, zaskakujących, innowacyjnych fabuł i
bardzo mocnych emocji to można śmiało sięgnąć po „The Hollow
Child” Jeremy'ego Luttera. Po tę prostą opowieść dosyć silnie
skoncentrowaną na postaciach, które choć stereotypowe i niezbyt
złożone nie rażą maksymalną powierzchownością, taką z jaką
niestety dosyć często spotykam się we współczesnym kinie grozy.
I na samym opowiadaniu rzecz jasna, na snuciu w ogólnym rozrachunku
konwencjonalnej historii o być może opętanej małej dziewczynce i
znającej jej mroczny sekret nastolatce. Historii z dosyć mocno
rozwiniętą warstwą dramatyczną/obyczajową, która co prawda aż
prosiła się o większą tajemniczość, ale i w takim kształcie
obraz ten był dla mnie zjadliwy. Niezły filmik – w sam raz na
jeden raz. Dla mnie oczywiście, bo wiem, że nie każdy odbiorca
„The Hollow Child” patrzy na niego tak łaskawym okiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz