Niestabilny
psychicznie Oliver mieszka sam w Tajlandii, ale cały czas znajduje
się pod wpływem swojej matki. Kobieta fizycznie jest od niego
znacznie oddalona, ale często urządzają sobie wideokonferencję. W
ten sposób matka Olivera może uczestniczyć w zbrodniach
popełnianych przez jej syna, przyglądać się torturom, którym
poddaje młode kobiety zanim na jej oczach pozbawi je życia. Oliver
robi to, bo jego rodzicielka tego od niego oczekuje. Nie znajduje
przyjemności w zabijaniu, ale nie potrafi sprzeciwić się swojej
matce, która wprost rozsmakowała się w tym procederze. Pewnego
dnia poznaje Sophię, kobietę, która tak jak on czuje się bardzo
samotna. Pomiędzy nimi rodzi się uczucie, ale ona nie wie, że jej
chłopak jest seryjnym mordercą. Matka Olivera nie akceptuje tego
związku i chce, by jej syn jak najszybciej zabił Sophię.
Amerykańsko-tajski
debiut reżyserski Richiego Moore'a, „Kto pilnuje Olivera”,
powstał w oparciu o scenariusz napisany przez niego wespół z
Raimundem Huberem i Russellem Geoffreyem Banksem, który to wcielił
się też w główną postać, seryjnego mordercę Olivera. Pierwszy
pokaz filmu odbył się w lutym 2017 roku na Independent Horror Movie
Awards. Potem gościł jeszcze na innych festiwalach, a do szerszego
obiegu wszedł dopiero w drugiej połowie roku 2018. Produkcja
została dobrze przyjęta tak przez krytyków, jak fanów kina grozy,
chociaż oczywiście nie obyło się bez wyjątków.
Oficjalnie
„Kto pilnuje Olivera” sklasyfikowano jako horror. W recenzjach
łatwo odnaleźć takie etykietki jak „gore” i „torture
porn” - nawet wśród miłośników gatunku wydaje się
dominować przekonanie, że film jest krwawy i pewnie dlatego nikt (a
przynajmniej żadna z tych osób, z których opiniami na temat „Kto
pilnuje Olivera” się zapoznałam) „nie polemizuje” z oficjalną
klasyfikacją debiutu Richiego Moore'a. Dla mnie to trochę dziwne,
bo weźmy na przykład „Henry – Portret seryjnego mordercy”
Johna McNaughtona, film nieporównanie brutalniejszy od „Kto
pilnuje Olivera”, a przez ogół widzów uważany za rasowy
thriller... Torture porn? Dobre sobie. W omawianym obrazie
praktycznie nie ma pornograficznych zbliżeń na obrażenia zadawane
przez Olivera wybranym przez niego młodym kobietom. Gdy już rzecz
się dokona, po wymierzeniu przez mordercę ciosu ostrym narzędziem
czasami możemy zobaczyć sam efekt (podcięte gardło, czoło
obdarte ze skóry), ale większość tego typu scen (w zamyśle
krwawych) ogranicza się do obrazów ciał pochlapanych substancją
imitującą krew. Innymi słowy twórcy rzadko pokazują miejsca, z
których wypływa posoka, a gdy już zbiorą się na odwagę, to
wybierają te delikatniejsze momenty. Delikatniejsze, bo podcięte
gardło, czy nawet czoło obdarte ze skóry to niewiele w porównaniu
z ćwiartowaniem zwłok, co Oliver niewątpliwie robi po każdym
dokonanym przez siebie morderstwie, ale realizatorzy „litościwie”
oszczędzają odbiorcom filmu takich widoków. Nie mam problemu z
tym, że w wielu punktach zdawano się na wyobraźnię widza, że
poprzestawano na silnych sugestiach rzezi urządzanej przez
pierwszoplanową postać w jej maleńkim mieszkanku, tylko z
wpisywaniem tego obrazu w gatunek horroru z nurtu gore czy
torture porn, bo według mnie to duża przesada. Sama
tematyka, istotnie, może szokować, ale wziąwszy pod uwagę
wszystkie wykorzystane środki przekazu powiedziałabym, że to
thriller psychologiczny, co najwyżej z elementami horroru. „Kto
pilnuje Olivera” to spektakl dwóch postaci – porywający pokaz
istnego kunsztu aktorskiego Russella Geoffreya Banksa i Margaret
Roche. Ten pierwszy wcielił się w tytułowego Olivera, seryjnego
mordercę działającego pod dyktando swojej zdegenerowanej mamusi,
wojerystki i sadystki, postaci, która ma dużą szansę wejść do
grona najbardziej rozpoznawalnych czarnych charakterów w historii
kina. Oliver też ma ku temu predyspozycje, ale jego rodzicielka to
fenomen na skalę światową – mocny powiew świeżości w serial
killer movies, a to w XX wieku praktycznie się nie zdarza.
Relacja tej dwójki intryguje, zdumiewa, deprymuje i... śmieszy.
Jest to jednak śmiech histeryczny. Russell Geoffrey Banks wypada
wprost wyśmienicie jako zahukany, chory psychicznie maminsynek.
Mężczyzna o tępym spojrzeniu, z tendencją do nienaturalnego
wykrzywiania twarzy. Jest bowiem psychopatą, a więc cierpi na
deficyt emocji (nie znaczy brak), który stara się zamaskować
poprzez odgrywanie uczuć, w czym nie jest zbyt dobry. Banks w takich
razach musiał, że tak to ujmę udawać amatora, wpadać w
egzaltację, która wręcz kłuła w oczy sztucznością. Bo że
tylko udawał osobę, która nie potrafi grać twarzą wiem ze scen,
w których Oliver był sobą, nie odgrywał emocji, nie maskował
swojego prawdziwego oblicza. Jego filmową matkę, kreowaną przez
Margaret Roche, widzimy wyłącznie na ekranie laptopa Olivera. Miała
więc mocno ograniczone pole manewru, co najwidoczniej dla tej
aktorki żadną przeszkodą nie było. Tak wykorzystać tak minimalną
przestrzeń pewnie niewielu by potrafiło – prawdopodobnie zaledwie
garstka najbardziej utalentowanych aktorek, a przecież Margaret
Roche nie ma prawie żadnego doświadczenia w aktorstwie... Obelgi
wywrzaskiwane przez nią skrzekliwym, starczym głosem w stronę
skrępowanych ofiar Olivera, złośliwa satysfakcja odmalowująca się
na jej obliczu na widok różnego rodzaju bezeceństw dokonywanych
przez jej syna i rozkazująco-przymilny ton, który przybiera
zwracając się do Olivera, ton, który często wskazuje, że kończy
jej się cierpliwość, że najmniejszy przejaw nieposłuszeństwa ze
strony Olivera nagrodzi długim kazaniem wygłoszonym w typowym dla
siebie, bardzo wulgarnym stylu – brak słów oddających
niesamowite zdolności aktorskie Roche.
Z
taką koncepcją jeszcze się nie spotkałam. Z filmowym seryjnym
mordercą działającym pod dyktando swojej matki. Ze zbrodniarzem,
który nie czerpie przyjemności z tego procederu, który zabija
tylko dlatego, że matka karze mu to robić. Robi to dla niej.
Dlaczego? Przecież nawet gdyby kobieta mieszkała blisko niego (a
tak nie jest) to i tak pewnie nie byłaby w stanie wyrządzić mu
fizycznej krzywdy. Staruszka nie mogłaby przecież poradzić sobie z
dorosłym mężczyzną. Dlaczego więc Oliver poddaje się jej woli?
Dlaczego po prostu nie zerwie kontaktu z matką, nie zamknie laptopa
i nie zacznie żyć tak jak chce? Bo ją kocha (jak wielu seryjnych
morderców zarazem jej nienawidzi), bo ma u niej duży dług
(sytuacja z ojcem), ale przede wszystkim dlatego, że się jej boi.
„Kto pilnuje Olivera” nie przedstawia szczegółowego studium
tego przypadku, scenarzyści nie wdają się w długie wyjaśnienia,
ale te fakty, które ujawniają powinny widzom wystarczyć do
złożenia przekonującego portretu mocno zaburzonej jednostki.
Mężczyzny poddanemu praniu mózgu przez własną matkę,
demoralizowanemu od najmłodszych lat, nagradzanemu za okrucieństwo
względem innych i karanemu za sprzeciwianie się tym potwornościom,
których od niego wymagano. Gdy dorósł nic się nie zmieniło.
Nawet przyjazd do Tajlandii, ulokowanie się z dala od matki, nie
uwolniło Olivera spod jej wpływu. Teraz rodzicielka wydaje mu
instrukcje za pośrednictwem Internetu, wideokonferencji, które
urządzają sobie praktycznie codziennie. Ku uciesze staruszki i
rozpaczy Olivera. Przyznaję, że jak mamusia głównego bohatera
„wkroczyła” na pierwszą z pokazywanych w „Kto pilnuje
Olivera” scenę rychłej zbrodni, to oczy niemal wyszły mi z
orbit. Nazwać tę sytuację nienormalną to mało, czegoś tak
chorego we współczesnych dreszczowcach można ze świecą szukać.
W horrorach zresztą również. Ale to jeszcze nic – większy szok
przyszedł później na widok wieczoru, który matka i syn spędzili
sami, na widok zboczenia, któremu jak wniosłam z ich słów nie
oddawali się po raz pierwszy. Żeby tylko takiego – nie sposób
bowiem nie wyobrazić sobie dużo bardziej odrażających poczynań
tej dwójki z przeszłości, sprzed wyjazdu Olivera do Tajlandii. I
żadną nadinterpretacją to z pewnością nie jest, bo Richie Moore
i jego ekipa ewidentnie sygnalizowali, że mamy tutaj do czynienia
UWAGA SPOILER z kazirodztwem, z seksualnym pociągiem matki do
syna, z chorym pragnieniem, które w przeszłość kobieta najpewniej
nie raz, nie dwa zaspokajała nie tylko poprzez wpatrywanie się w
onanizujący się obiekt swojego pożądania KONIEC SPOILERA.
Wątek z Sophią, jakże oklepany motyw wielkiej miłości, która
może (ale nie musi) być niczym koło ratunkowe dla pierwszoplanowej
postaci od lat pogrążonej w otchłani mroku i szaleństwa, to
według mnie najsłabsze ogniwo „Kto pilnuje Olivera”. Wybranka
seryjnego mordercy z przymusu, w którą w średnim stylu wcieliła
się Sara Malakul Lane jawi się niczym dziewczę ze snu. Przez
miejsce, w którym Oliver się z nią spotyka (wesołe miasteczko),
ale i przez pobieżne wykreślenie tej postaci. Słowo „mętna”
chyba najlepiej oddaje wrażenie, jakie budziła we mnie Sophia,
kobieta po przejściach, o których zresztą scenarzyści niewiele
zechcieli powiedzieć, tak jak Oliver borykająca się z dotkliwą
samotnością, niedopasowaniem do otoczenia, nieumiejętnością
toczenia zwyczajnej, acz szczęśliwej egzystencji w społeczeństwie
i właściwie od początku czującą, że ten oto jakże cudacznie
się prezentujący mężczyzna, jakim jest Oliver, jest jej bratnią
duszą. A aż ciężko uwierzyć w to, że praktycznie od pierwszego
wejrzenia mogła zakochać się w kimś takim jak Oliver. W tak mało
komunikatywnym mężczyźnie, wyglądającym jakby nie był zbyt
rozgarnięty, nie tylko za sprawą swojego wyglądu, ale i zachowania
w obecności Sophii. Ale jak to mówią: miłość nie wybiera... Nie jestem tylko pewna, czy
Richiemu Moore'owi zależało na nakręceniu w każdym calu
realistycznie się prezentującego serial killer movie, bo
miejscami nie mogłam oprzeć się wrażeniu dryfowania w oparach
absurdu i absolutnie nie miałam przy tym poczucia obcowania z
wypadkiem przy pracy, z czymś niepożądanym przez realizatorów.
Wręcz przeciwnie: miałam pewność, że był to celowy, w pełni
przemyślany zabieg. I korzystny, bo absurd, swego rodzaju groteska,
przerysowanie, uwypuklały drastyczne odchylenia od normy paru
postaci występujących w tej niebanalnej produkcji.
Niektórzy
odbiorcy debiutanckiego obrazu Richiego Moore'a okrzyknęli go
arcydziełem, największą ilością komplementów obrzucając przede
wszystkim postać Olivera i jego matki, dwa czarne charaktery, które
i mnie zachwyciły? zafascynowały? Powiedzmy, że jestem pod
ogromnym wrażeniem inwencji scenarzystów podczas budowania tych
postaci, ale i całego tego obrazoburczego (nie romantycznego) wątku
rozsnutego w „Kto pilnuje Olivera” oraz oczywiście aktorskich
kreacji Russella Geoffreya Banksa i Margaret Roche. Postać Sophii
ewidentnie zaniedbano, a i większość scen z jej udziałem
odbierałam niczym niepożądane postoje – przystanki na tej
naprawdę mrocznej (nie tylko dzięki tematyce, ale i kolorystyce
zdjęć), gęsto usłanej trupami życiowej drodze tytułowej
postaci, na którą to został wepchnięty przez własną
zdegenerowaną matkę. Potwora jakich mało. Nie dopiszę się do tej
grupy osób, która nazywa „Kto pilnuje Olivera” arcydziełem,
mój zachwyt tą pozycją nie jest aż tak wielki, ale przyznaję, że
to bardzo dobry debiut.
W jednej ze scen Sofia opowiadała o swojej mrocznej "znajomej" która była w sekcie i nieświadomie zezwalała na robienie złych rzeczy dzieciom. Wg mnie mówiła wtedy o sobie. Myślę, że nie zakochała się w Oliwierze od pierwszego wejrzenia, tylko po prostu sama go wybrała bo może wydawał jej się nieporadnym czyli takim, który nie będzie dla niej zagrożeniem. To że nie wystraszyła się jego morderczego hobby było też wynikiem lęku że znowu będzie sama przeciw swojej mrocznej przeszłości.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem bardzo fajnie opisany problem. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń