Emerytowany
badacz wilków, pisarz Russell Core, dostaje list od mieszkającej w
stanie Alaska Medory Slone, nieznanej mu kobiety, która prosi go o
pomoc. Jej sześcioletni syn Bailey niedawno został zabity przez
wilka, a Medora chce, by Core wytropił i zastrzelił dla niej to
zwierzę. Russell przybywa do wioski, w której kobieta mieszka i
informuje ją, że zamierza spełnić jej prośbę. Medora z kolei
opowiada mu o innych dzieciach zabitych przez wilki w ostatnich
latach i zdradza, że jej biorący udział w wojnie w Iraku mąż
jeszcze nie wie o śmierci syna. Core nie zwlekając rozpoczyna
poszukiwania zwierzęcia, które zabiło Baileya, ale sprawa szybko
zaczyna się komplikować.
W
2014 roku w Stanach Zjednoczonych ukazała się powieść
amerykańskiego pisarza Williama Giraldiego pt. „Hold the Dark”.
We wrześniu 2015 roku do wiadomości publicznej podano informację,
że twórca między innymi docenionych przez krytykę „Blue Ruin”
i „Sali strachu”, Jeremy Saulnier, wyreżyseruje film, którego
scenariusz autorstwa Macona Blaira (m.in. „Małpia łapa” z 2013
roku oraz „Drobne zbrodnie”, i tak ciekawostka: wcześniej
współpracował on już z Saulnierem, jako aktor i producent) oparto
na powieści Williama Giraldiego. Zdjęcia ruszyły w 2017 roku w
Kanadzie, a prawa do dystrybucji filmu nabyła platforma Netflix.
Pierwsze pokazy odbyły się jednak na festiwalach filmowych
(Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Torono, Fantastic Fest). Thriller
„Powstrzymać mrok” Jeremy'ego Saulniera również zdobył
uznanie krytyków, ale grono jego fanów póki co jest mniejsze od
tego posiadanego przez „Salę strachu” i „Blue Ruin”.
Po
„Sali strachu” nie garnęłam się do następnego spotkania z
twórczością Jeremy'ego Saulniera, pod postacią seansu
„Powstrzymać mrok”. Dać w końcu szansę temu obrazowi kazały
mi wilki. Doszłam bowiem do wniosku, że jeśli wszystko inne
zawiedzie to będę przynajmniej mogła zawiesić wzrok na moich
ulubionych zwierzętach - nacieszyć oczy widokami tych wspaniałych
ssaków. Początkowe sekwencje jednak tchnęły we mnie nadzieję na
coś więcej, roznieciły entuzjazm, którego chyba wolałabym żeby
nie było. Bo potem malał on ze sceny na scenę. Nadzieja, jak to
zazwyczaj bywa, doprowadziła do gorzkiego rozczarowania, tym
większego, bo nawet na wilki nie mogłam sobie popatrzeć...
Początek pobytu Russella Core'a (przyzwoita gra Jeffreya Wrighta) w
wiosce w stanie Alaska sugerował mroczny psychothriller o zabobonnej
społeczności, zrzucającej winy za wszelkie nieszczęścia na wilki
i „trzymającej w szafach mnóstwo trupów”. Rozwój sytuacji
kazał mi sądzić, że będę miała do czynienia z opowieścią
odnoszącą się do folkloru, lokalnych legend, które mają zgubny
wpływ na tubylców. Medora Slone, młoda kobieta, która niedawno
straciła sześcioletniego synka Baileya utrzymuje, że winę za jego
śmierć ponosi wilk, na którym to pragnie się zemścić. Jak, u
diabła, emerytowany badacz wilków, Russell Core, do którego
kobieta zwraca się z prośbą o upolowanie zwierzęcia, które
zabrało jej syna ma odgadnąć, który z wilków żyjących na tych
terenach zabił Baileya? Tego pytania Core nie zadaje przebywającej
w głębokiej żałobie kobiecie, bo i po co? W scenariuszu nie pada
to wprost, ale wtedy odniosłam wrażenie (niczym niepoparte), że
pisarz po prostu doszedł do wniosku, że pocieszenie Medorze Slone
przyniesie widok martwego ciała jakiegokolwiek wilka, bo bez trudu
wmówi sobie, że to jest właśnie morderca jej syna. Ale nie to
obsesyjne pragnienie zemsty kobiety było w tym najciekawsze.
Dreszczyk pojawił się w nocy, po przebudzeniu głównego bohatera
filmu, Russella Core'a w chacie Slone'ów. Wówczas to miał okazję
przekonać się w jak bardzo ciężkim stanie znajduje się osoba,
która sprowadziła go w ten mroźny rejon Stanów Zjednoczonych, jak
gęsty mrok spowija jej serce i umysł, zaburzając przy tym zdolność
logicznego myślenia. Tak, ta scena w połączeniu z enigmatycznymi
kwestiami rzuconymi przez jej sąsiadkę w kierunku Core'a dobitnie
wskazywała na wykorzystanie przez twórców motywu wiejskich legend
(nie wiem, czy wzorem powieści, bo jej treść nie jest mi znana),
właściwie nie pozostawiła mi żadnych wątpliwości, że opowieść
ta będzie egzystować w ramach folk thrillera. I w jakimś stopniu
faktycznie tak było, ale liczyłam na coś więcej. Pragnęłam
większego skupienia na tym motywie, wręcz zanurzenia się w
niszczące obsesje, w osobliwe wierzenia wiejskiego społeczeństwa
związane z wilkami, które by stanowiły główne źródło
zagrożenia dla życia czołowego bohatera i nie tylko jego. Po mocno
trzymającej mnie w napięciu scenie, w której Russell Core staje
oko w oko z watahą wilków, podczas której wręcz błagałam go w
myślach, żeby nie strzelał i następującym zaraz potem jakże
przewidywalnym zwrocie akcji, rozpoczyna się wątek, który na moje
nieszczęście cieszył się największym zainteresowaniem
scenarzysty. Na moje nieszczęście, bo współczesne thrillery
oparte na policyjnych śledztwach zazwyczaj mnie męczą. W
„Powstrzymać mrok” sytuację trochę ratował dosyć mroczny
klimat – jakże chwytliwe miejsce akcji, którym jest mroźna,
zaśnieżona Alaska (umownie, bo film kręcono w Kanadzie): rozległe,
przykryte białym puchem lasy, uboga wioska przycupnięta w zacisznym
zakątku nieopodal ściany drzew, za którą rozciąga się dziki
teren, na którym to niepodzielną władzę w tamtejszym królestwie
zwierząt sprawują wilki, szerokie równiny także pokryte grubą
warstwą śniegu i oczywiście skute lodem jezioro. A to nie
wszystkie naturalne widoczki, jakie miałam niewątpliwą przyjemność
oglądać, zwłaszcza, że oprócz czystego piękna emanowała z nich
jakaś groźba – mrok zagęszczono dosyć mocno, ponadto wiele
zdjęć utrzymano w posępnej, ponurej kolorystyce, uderzano w coś
na kształt metalicznych szarości, które intensyfikowały poczucie
alienacji, tkwienia na nieprzyjaznym, acz malowniczym terytorium
oddalonym od tego co się zwie cywilizacją. I gdyby jeszcze Jeremy
Saulnier i jego ekipa potrafili wykrzesać z tego większe napięcie,
to byłabym im niezmiernie wdzięczna. Bo sama sceneria, nawet oddana
w takiej zacnej kolorystyce nie szargała mi nerwów, nie śledziłam
tej historii z sukcesywnie narastającym napięciem – moje
zainteresowanie tą historią konsekwentnie malało od czasu powrotu
do domu Vernona Slone'a, amerykańskiego żołnierza, który gdy
umierał jego syn Bailey przebywał na wojnie w Iraku.
Śledztwo
prowadzone przez Donalda Mariuma (przekonujące aktorstwo Jamesa
Badge'a Dale'a), w którym udział bierze też Russell Core, nie jest
ukierunkowane na tajemniczego zbrodniarza, który z nieznanych
przyczyn postanowił urządzić sobie istną rzeź w dotychczas
zacisznym rejonie Alaski. Policjanci (a więc im my) wiedzą kogo
szukają, wiedzą kto zabił kogo, i przynajmniej pokrótce pojmują
motywację sprawców – Macon Blair w to ostatnie się nie
zagłębiał, co nieco trzeba sobie tutaj dopowiedzieć, bo tylko
jakieś tam szczątkowe odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” w
scenariuszu padają. Czy satysfakcjonujące to zależy jak na to
spojrzeć. Jeśli ma się akurat ochotę na coś, co trzeba sobie po
części samemu tłumaczyć to nie będzie się miało nic przeciwko
takiej narracji, ale jeśli pragnie się wnikliwego studium ludzkiej
psychiki (i to zarówno jeśli idzie o czarne, jak i białe
charaktery) to „Powstrzymać mrok” w mojej ocenie tego apetytu
nie zaspokoi. Nawet główny bohater, Russell Core, został
wykreślony bardzo pobieżnie, tak powierzchownie, że nijak nie
potrafiłam wykrzesać z siebie ochoty do kibicowania mu. Tym
bardziej, że absolutnie nie czułam, żeby coś mu zagrażało.
UWAGA SPOILER Co gorsza, o to twórcom chodziło – postawili
na pierwszym planie bohatera, którego nikt nie miał zamiaru
zabijać, co zresztą szybko jasno dano mi do zrozumienia KONIEC
SPOILERA. Naprzeciwko niego postawiono kogoś, kto co jakiś czas
skrywa swoją twarz pod, niezłą muszę przyznać, maską, co kazało
mi rozważyć ewentualne podpięcie się pod tradycję podgatunku
slasher i doszłam do wniosku, że to bardzo możliwe. I dla
mnie byłby to niemały plus, gdyby tylko Jeremy Saulnier wiedział
jak poruszać się w ramach konwencji slash, czuł się tak
dobrze w tym nurcie, żebym nie obawiała się każdego jego
kolejnego kroku na tym polu. I oczywiście gdyby był w tym
konsekwentny, bo te parę przebłysków nie czyni jeszcze
„Powstrzymać mrok” slasherem. Produkcja ta pretenduje
chyba przede wszystkim do thrillera psychologicznego, ale dla mnie to
już prędzej thriller policyjny/kryminał, nie wiedzieć czemu,
podany w sposób sugerujący istnienie jakiegoś drugiego dna,
egzystowanie zarówno na tej denerwująco oczywistej, płaskiej wręcz
płaszczyźnie, jak i w sferze plasującej się głębiej, będącej
czymś ambitniejszym od tego, co dostrzegalne gołym okiem, może
nawet czymś o podłożu filozoficznym. A może nie, może to tylko
ja takie wrażenie odniosłam, głównie za sprawą metaforycznych
wypowiedzi głównego bohatera, jego trudnego do przeniknięcia
sposobu bycia, stoicyzmu i spojrzenia sugerującego mi, że zna
jakieś niezgłębione przez innych prawdy o ludzkiej egzystencji.
Może doszukiwałam się w tym czegoś, czego absolutnie tu nie było,
może „Powstrzymać mrok” miał być prostą opowieścią o
opętanym żądzą zemsty człowieku i ludziach, którzy starają się
go powstrzymać. Jeśli natomiast rzeczywiście jest w tym jakieś
drugie dno to ja niestety nie potrafię go skonkretyzować, odgadnąć
na czym miałoby ono polegać. Poza oczywiście nieodkrywczymi
konkluzjami, że niektórzy nie potrzebują powodu by zabić i (z czym nie do końca się zgadzam) że
tak na dobrą sprawę człowiek niczym nie różni się od dzikiego
zwierzęcia.
„Powstrzymać
mrok” to thriller opowiedziany w sposób, który do mnie nie
trafia. Warstwa wizualna, ten całkiem mroczny, ponury klimat
panujący w jakże chwytliwej scenerii zaśnieżonej prowincji,
niestety, w moich oczach omawianej produkcji nie uratował. Bo nie
dość, że towarzyszyłam nijakim, papierowym postaciom to na
dodatek w wydarzeniach, które w zdecydowanej większość niczym nie
potrafiły mnie zainteresować. Początek był obiecujący,
przyznaję, ale w miarę rozwoju nieskomplikowanego, przynajmniej na
pierwszy rzut oka niczym niewyróżniającego się dochodzenia
policyjnego z udziałem emerytowanego badacza wilków i pisarza,
stopniowo obojętniałam, w końcu dochodząc do punktu, w którym
nie miało już dla mnie absolutnie żadnego znaczenia jak to się
skończy, byle już się skończyło. A to jeszcze trochę potrwało,
bo nie wiedzieć czemu Jeremy Saulnier i jego ekipa zdecydowali się
rozciągnąć tę opowieść na mniej więcej dwie godziny. Z
powodzeniem można to było skrócić – według mnie wyszłoby to
filmowi na dobre. Pewnie aż tak by mnie nie wymęczył, ale i tak
wątpię, żeby to wystarczyło aby zaskarbić sobie moją sympatię.
Odradzać „Powstrzymać mrok” nikomu nie będę, bo dosyć sporo
widzów film ów nie tyle przekonał, ile wręcz zachwycił. Cóż,
może ja prostu nie czuję twórczości Jeremy'ego Saulniera, może,
że tak się wyrażę zwyczajnie nie nadaję na tych falach... Tak,
to bardzo możliwe.
Skoro od Netflixa, to zobaczymy.
OdpowiedzUsuń