Jane
Baker zostawia swoją córkę Lucy i syna Michaela pod opieką
znajomego i udaje się do wynajmowanego przez siebie mieszkania na
spotkanie z kochankiem Fredem Kellermanem. Podczas gdy Jane spędza
upojne chwile w łóżku, jej córka topi swojego młodszego brata w
wannie, a po wszystkim dzwoni do matki z informacją o śmierci
Michaela. W drodze do domu Bakerów Jane i Fred mają wypadek
samochodowy. Mężczyzna umiera na miejscu, a kobieta trafia do
szpitala psychiatrycznego. Opuszcza go rok później i wprowadza się
do mieszkania na piętrze, w którym wcześniej spotykała się ze
swoim kochankiem. Jego właścicielem jest niewidomy Robert Duval,
który mieszka w tym samym domu na parterze. Mężczyzna od dawna
jest zakochany w Jane, ale ona zdaje się tego nie zauważać. Robert
ma nadzieję, że teraz, gdy Fred nie żyje, a Jane na stałe
ulokowała się w jego domu, staną się sobie bliżsi, ale jego
starania nie przynoszą upragnionych rezultatów. Kobieta bowiem
nadal nie pogodziła się ze śmiercią swojego kochanka. O ile Fred
rzeczywiście zginął...
Niektóre plakaty „Makabry” zawierają bezczelny spoiler (tę recenzję starałam się opatrzyć tymi mniej mówiącymi plakatami), ale nawet jeśli nie zobaczy się ich przed seansem to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie będzie się oglądało tego filmu z takim nastawieniem, na jakim zależało jego twórcom. I mnie osobiście bardzo ta przewidywalność ucieszyła, bo dzięki temu uczucie wstrętu towarzyszyło mi dłużej, nie musiałam czekać na takie wrażenia do dalszych partii filmu. Co więcej to nie równało się z utratą poczucia niepewności, że przez to nie brałam pod uwagę też ataków z innych stron, że wyzbyłam się podejrzeń względem innych postaci. W latach 80-tych ludzi zaskoczonych zwrotem akcji „Makabry” pewnie trochę było, ale obecnie wątpię, żeby wielu nie zdołało dużo wcześniej się tego domyślić. Wielu nie znaczy jednak wszyscy i w sumie nie uważam tych, którzy tego przedwcześnie nie rozszyfrują za szczęściarzy. Bo moim zdaniem „Makabra” to tego rodzaju opowieść, która silniejsze wrażenia zapewnia osobom uświadomionym. Scenarzyści powinni wcześniej odkryć karty, zamiast koncentrować się na budowaniu tajemnicy (przynajmniej w kluczowym punkcie dla mnie ogromnie przewidywalnej), a przynajmniej ja tak to widzę. Zaznaczam to, bo przecież istnieją osoby, które wolą opowieści bazujące na jakichś mrocznych, brudnych sekretach, przez długi czas nieubierających w słowa zagrożenia, z którym pośrednio przyszło im się mierzyć, niedefiniujących zaburzenia psychicznego, z którym jak wiele na to wskazuje mają do czynienia. Wydaje się, że twórcy „Makabry” nie poprzestaną na jednym odchyleniu od normy, że historia ta taktuje o kilku mocno zaburzonych jednostkach. Na pewno taką osobą jest małoletnia córka Jane, Lucy, która od czasu śmierci młodszego brata mieszka tylko z ojcem. Wiemy to, bo już prolog zdradza nam, że to ona go zabiła, chociaż wszyscy sądzą, że to był wypadek. Robert Duval budzi natomiast podejrzenia – przez długi czas nie możemy być absolutnie pewni czy słuszne. Trudno opędzić się od złych przeczuć względem niego, ale nie można też wykluczyć, że jego intencje są zdrowe. Robert od dawna jest zakochany w Jane, jest o nią zazdrosny i marzy o związku z nią, ale nie mówi o tym kobiecie. Ma się wrażenie, że narasta w nim frustracja, a nawet wściekłość wywołaną niemożnością zaspokojenia swoich pragnień. Wściekłość, która w końcu może skupić się na kobiecie, mężczyzna może znaleźć dla niej ujście poprzez atak na obiekt swojej... obsesji? Czy można to już nazwać obsesją? To się okaże, a do tego czasu... Hmm, osoby, które nastawią się na rasowe gore pewnie poczują się zawiedzione, bo lwią część filmu wypełnia mozolne kreślenie portretów psychologicznych przede wszystkim dwóch postaci, Jane i Roberta, ale i parę zdecydowanych skrętów w stronę Lucy się potem pojawi. Rzecz jasna, niepełnych portretów – Lamberto Bava i jego koledzy przez długi czas nie wyjawiają tych najbardziej pożądanych informacji, przy czym, jak już wspomniałam, przynajmniej jeden przypadek niezwykle łatwo jest przeniknąć. Dla mnie to stało się jasne już przy pierwszym zbliżeniu na pewien przedmiot, z którym to chyba przede wszystkim kojarzony jest ten film (i nic w tym dziwnego). I od tego momentu, ilekroć moich uszu dochodziły jednoznaczne dźwięki z piętra domu Roberta, przed moimi oczami przewijały się doprawdy nieprzyjemne obrazy. Wiedza, którą wbrew woli twórców „Makabry” posiadłam w połączeniu z tymi odgłosami niesłychanie poruszała wyobraźnię. Nie potrzebowałam makabrycznych efektów specjalnych, żeby krzywić się z niesmakiem, ale to nie znaczy, że nie byłam zadowolona z dosłowności wrzuconych w dalszą partię filmu. Bo jak bym mogła narzekać na tak realistycznie prezentujące się obrzydliwości? No jak? Szkoda tylko, że Lamberto Bava nie rozpoczął tego spektaklu gore (nieprzesadnie krwawego) wcześniej, że przez długi czas poruszał się w ramach thrillera psychologicznego, a ściślej, że nie robił tego w sposób, który kradłby całą moją uwagę. Bywało, że opowieść ta praktycznie stała – wyglądało mi to tak, jakby Lamberto Bava zastanawiał się, w którym kierunku teraz to pchnąć, a minuty płynęły i płynęły i... Wiecie o co chodzi. Przestoje trochę mnie męczyły, ale nie aż tak, żeby chociaż pomyśleć o przerwaniu tej UWAGA SPOILER love story. Bo takie opowieści o miłości to chce się oglądać. Tak wiem, niektórzy nie uważają tego za normalne... Nie jestem tylko przekonana co do wiarygodności tej koncepcji – trochę to naciągane, bo jakoś ciężko uwierzyć w to, że po wypadku samochodowym Jane przez nikogo niezauważona przetransportowała głowę ukochanego do wynajmowanego mieszkania, a ściślej do zamrażarki w lodówce, a policja nie podała do publicznej wiadomości informacji o zaginięciu tej części ciała mężczyzny. Chyba że kobieta wydobyła głowę Freda z jego grobu jeszcze przed rozpoczęciem leczenia w ośrodku zamkniętym (na pewno nie zrobiła tego po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego, bo to wyraźnie zostało pokazane), ze scenariusza jednak wynikało mi, że po wypadku natychmiast została przetransportowana do szpitala (ale być może to błędny wniosek). Cóż, najlepiej by zrobiono, gdyby to po prostu doprecyzowano – ot, jedno precyzyjne zdanie by wystarczyło, żeby odsunąć ode mnie te wątpliwości KONIEC SPOILERA. A ostatnie ujęcie? Świetne po prostu – zaskakujące, bo niepasujące do całości. Ktoś pewnie powie, że bezsensowne, ale ja tam lubię takie kurioza trącące makabreską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz