
Jane
Baker zostawia swoją córkę Lucy i syna Michaela pod opieką
znajomego i udaje się do wynajmowanego przez siebie mieszkania na
spotkanie z kochankiem Fredem Kellermanem. Podczas gdy Jane spędza
upojne chwile w łóżku, jej córka topi swojego młodszego brata w
wannie, a po wszystkim dzwoni do matki z informacją o śmierci
Michaela. W drodze do domu Bakerów Jane i Fred mają wypadek
samochodowy. Mężczyzna umiera na miejscu, a kobieta trafia do
szpitala psychiatrycznego. Opuszcza go rok później i wprowadza się
do mieszkania na piętrze, w którym wcześniej spotykała się ze
swoim kochankiem. Jego właścicielem jest niewidomy Robert Duval,
który mieszka w tym samym domu na parterze. Mężczyzna od dawna
jest zakochany w Jane, ale ona zdaje się tego nie zauważać. Robert
ma nadzieję, że teraz, gdy Fred nie żyje, a Jane na stałe
ulokowała się w jego domu, staną się sobie bliżsi, ale jego
starania nie przynoszą upragnionych rezultatów. Kobieta bowiem
nadal nie pogodziła się ze śmiercią swojego kochanka. O ile Fred
rzeczywiście zginął...
Lamberto
Bava pierwsze kroki w reżyserii stawiał w latach 70-tych XX wieku –
asystował wówczas swojemu ojcu, legendzie włoskiego kina grozy,
Mario Bavie, przy horrorze „Schock” (ponoć, bo nie wymieniono go w czołówce) i razem wyreżyserowali jeden odcinek miniserialu „I giochi del diavolo".
„Makabra”, pierwszy solowy pełnometrażowy film Lamberto Bavy,
najpierw pojawiła się we Włoszech - w roku 1980. Przy pisaniu scenariusza
pomagali mu Antonio Avati, Pupi Avati i Roberto Gandus, a inspirację
czerpali z prawdziwych wydarzeń, które rozegrały się w Nowym
Orleanie. W Wielkiej Brytanii „Makabra” została wydana w 1987 roku, w wersji nieocenzurowanej, a wcześniej była
przechwytywana przez policję głównie za sprawą gorszącej
okładki, ale na niesławną listę video nasty tytuł ten nie
trafił.
Niektórzy
odbiorcy „Makabry” nie zgadzają się z oficjalną klasyfikacją
tego filmu, ale według mnie horrorem jest, tyle ze zmieszanym z
thrillerem psychologicznym. Lamberto Bava niewątpliwie starał się
tutaj zaszokować widzów, chciał nim porządnie wstrząsnąć,
wywołać poczucie wstrętu, oburzenia, zniesmaczenia, ale i
przedstawić trzymające w napięciu studium mocno zaburzonej
psychicznie jednostki. Bernice Stegers wciela się w „Makabrze” w
postać Jane Baker, niewiernej żony, która tego samego dnia traci
kilkuletniego synka i kochanka. Nikt nie wie, że za śmierć malca
odpowiada jego starsza siostra Jane – wszyscy myślą, że doszło
do śmiertelnego wypadku, tak samo jak to miało miejsce w przypadku
zgonu Freda Kellermana (tyle że chłopiec utonął w wannie, a
kochanek Jane poniósł śmierć w wypadku samochodowym). Do wypadku,
za który mąż głównej bohaterki obwinia swoją żonę, a i ona
sama ma sobie za złe, że zostawiła swoje dzieci (nie same, bo
poprosiła znajomego, aby miał na nie oko) by móc spotkać się z
kochankiem. Po tym dosyć dynamicznym wstępie akcja przeskakuje o
rok do przodu. Jane opuszcza szpital psychiatryczny i udaje się do
mieszkania, w którym wcześniej spotykała się z Fredem. Jego
właścicielem jest niewidomy Robert Duval (w tej roli Stanko
Molnar), który odziedziczył budynek po zmarłej matce. Jane dobrze
ją znała – to rodzicielka Roberta zajmowała się domem zanim
główna bohaterka filmu trafiła do szpitala psychiatrycznego. Od
jakiegoś czasu jednak niepełnosprawny mężczyzna musi radzić
sobie sam i zważywszy na okoliczności całkiem nieźle mu to idzie.
W domu oczywiście nie jest tak czysto, jak za życia jego matki,
kuchnia na parterze wygląda wręcz obskurnie, ale mężczyzna ma
pracę (naprawia w domu instrumenty muzyczne), a pozostałe
pomieszczenia, choć mroczne, nie wydają się jakoś mocno
zaniedbane. Mieszkanie na piętrze wynajmowane przez Jane Baker jest
takie jak je zostawiła – Robert zapewnia ją, że w czasie jej
pobytu w szpitalu psychiatrycznym nikt tam nie wchodził. To
zdecydowanie najprzytulniejsze miejsce w całym tym domu, znać tu
kobiecą rękę, której zabrakło na parterze, „w królestwie”
niewidomego mężczyzny. Pisząc o przytulności miałam na myśli
sam wystrój mieszkania, w oderwaniu od sposobu jego ukazania przez
operatorów i oświetleniowców, bo tutaj rzuca się w oczy pewien
kontrast. Realizatorzy wcale nie starają się podkreślić
urokliwości tego miejsca – już raczej wygląda to tak, jakby
starano się wyrobić w widzach przekonanie, że to tylko pozory, że
miejsce to, a właściwie to cały ten dom znajduje się w stanie
rozkładu. Zdjęcia nie są aż tak brudne, jak na przykład w
„Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną” Tobe'a Hoopera, ale
nie trzeba wytężać wzroku, żeby dostrzec nieczystości. I mrok,
niezbyt mocno zagęszczony, ale niewątpliwe zalegający wewnątrz
tego budynku i... w umysłach jego lokatorów. Lamberto Bava, Antonio
Avati, Pupi Avati i Roberto Gandus najwięcej miejsca w swoim
scenariuszu poświęcili właśnie Robertowi Duvalowi i Jane Baker.
Dwóm żyjącym pod jednym dachem osobom, które mają swoje, mniej
czy bardziej, mroczne tajemnice. Sekret właściciela domu znamy
niemalże od początku – już na pierwszy rzut oka widać, że
mężczyzna jest zakochany w Jane, ale czy jest gotowy zrobić
absolutnie wszystko (nawet coś haniebnego) byle zdobyć tę kobietę?
To jedno z pytań, które nasuwają się w pierwszych partiach
„Makabry”, sugestia jednego zagrożenia, ale równie, jeśli nie
bardziej silne jest to drugie, uosabiane przez główną bohaterkę.
Jane nie wydaje się bowiem okazem zdrowia psychicznego. Przed rokiem
przeżyła istne piekło i najwyraźniej roczna psychoterapia w
ośrodku zamkniętym nie pomogła jej uporać się z traumą. Nic
dziwnego, bo w końcu kobieta straciła dziecko i to na dodatek przez
swoją niefrasobliwość, ale nie tylko o Michaela chodzi. Tego
samego dnia umarła miłość jej życia, człowiek, z którym
spotykała się w tajemnicy przed mężem. Mężczyzna w dosyć
makabryczny sposób (szczegółów nie widzimy, ale to co pozwala się
nam zobaczyć mocno porusza wyobraźnię) poniósł śmierć na jej
oczach... Ale czy na pewno? Czy Fred Kellerman rzeczywiście zginął,
czy to tylko spanikowany umysł Jane odmalował wówczas przed jej
oczami ten upiorny obraz?
Niektóre
plakaty „Makabry” zawierają bezczelny spoiler (tę recenzję
starałam się opatrzyć tymi mniej mówiącymi plakatami), ale nawet
jeśli nie zobaczy się ich przed seansem to istnieje duże
prawdopodobieństwo, że nie będzie się oglądało tego filmu z
takim nastawieniem, na jakim zależało jego twórcom. I mnie
osobiście bardzo ta przewidywalność ucieszyła, bo dzięki temu
uczucie wstrętu towarzyszyło mi dłużej, nie musiałam czekać na
takie wrażenia do dalszych partii filmu. Co więcej to nie równało
się z utratą poczucia niepewności, że przez to nie brałam pod
uwagę też ataków z innych stron, że wyzbyłam się podejrzeń
względem innych postaci. W latach 80-tych ludzi zaskoczonych zwrotem
akcji „Makabry” pewnie trochę było, ale obecnie wątpię, żeby
wielu nie zdołało dużo wcześniej się tego domyślić. Wielu nie
znaczy jednak wszyscy i w sumie nie uważam tych, którzy tego
przedwcześnie nie rozszyfrują za szczęściarzy. Bo moim zdaniem
„Makabra” to tego rodzaju opowieść, która silniejsze wrażenia
zapewnia osobom uświadomionym. Scenarzyści powinni wcześniej
odkryć karty, zamiast koncentrować się na budowaniu tajemnicy
(przynajmniej w kluczowym punkcie dla mnie ogromnie przewidywalnej),
a przynajmniej ja tak to widzę. Zaznaczam to, bo przecież istnieją
osoby, które wolą opowieści bazujące na jakichś mrocznych,
brudnych sekretach, przez długi czas nieubierających w słowa
zagrożenia, z którym pośrednio przyszło im się mierzyć,
niedefiniujących zaburzenia psychicznego, z którym jak wiele na to
wskazuje mają do czynienia. Wydaje się, że twórcy „Makabry”
nie poprzestaną na jednym odchyleniu od normy, że historia ta
taktuje o kilku mocno zaburzonych jednostkach. Na pewno taką osobą
jest małoletnia córka Jane, Lucy, która od czasu śmierci
młodszego brata mieszka tylko z ojcem. Wiemy to, bo już prolog
zdradza nam, że to ona go zabiła, chociaż wszyscy sądzą, że to
był wypadek. Robert Duval budzi natomiast podejrzenia – przez
długi czas nie możemy być absolutnie pewni czy słuszne. Trudno
opędzić się od złych przeczuć względem niego, ale nie można
też wykluczyć, że jego intencje są zdrowe. Robert od dawna jest
zakochany w Jane, jest o nią zazdrosny i marzy o związku z nią,
ale nie mówi o tym kobiecie. Ma się wrażenie, że narasta w nim
frustracja, a nawet wściekłość wywołaną niemożnością
zaspokojenia swoich pragnień. Wściekłość, która w końcu może
skupić się na kobiecie, mężczyzna może znaleźć dla niej ujście
poprzez atak na obiekt swojej... obsesji? Czy można to już nazwać
obsesją? To się okaże, a do tego czasu... Hmm, osoby, które
nastawią się na rasowe gore pewnie poczują się
zawiedzione, bo lwią część filmu wypełnia mozolne kreślenie
portretów psychologicznych przede wszystkim dwóch postaci, Jane i
Roberta, ale i parę zdecydowanych skrętów w stronę Lucy się
potem pojawi. Rzecz jasna, niepełnych portretów – Lamberto Bava i
jego koledzy przez długi czas nie wyjawiają tych najbardziej
pożądanych informacji, przy czym, jak już wspomniałam,
przynajmniej jeden przypadek niezwykle łatwo jest przeniknąć. Dla
mnie to stało się jasne już przy pierwszym zbliżeniu na pewien
przedmiot, z którym to chyba przede wszystkim kojarzony jest ten
film (i nic w tym dziwnego). I od tego momentu, ilekroć moich uszu
dochodziły jednoznaczne dźwięki z piętra domu Roberta, przed
moimi oczami przewijały się doprawdy nieprzyjemne obrazy. Wiedza,
którą wbrew woli twórców „Makabry” posiadłam w połączeniu
z tymi odgłosami niesłychanie poruszała wyobraźnię. Nie
potrzebowałam makabrycznych efektów specjalnych, żeby krzywić się
z niesmakiem, ale to nie znaczy, że nie byłam zadowolona z
dosłowności wrzuconych w dalszą partię filmu. Bo jak bym mogła
narzekać na tak realistycznie prezentujące się obrzydliwości? No
jak? Szkoda tylko, że Lamberto Bava nie rozpoczął tego spektaklu
gore (nieprzesadnie krwawego) wcześniej, że przez długi
czas poruszał się w ramach thrillera psychologicznego, a ściślej,
że nie robił tego w sposób, który kradłby całą moją uwagę.
Bywało, że opowieść ta praktycznie stała – wyglądało mi to
tak, jakby Lamberto Bava zastanawiał się, w którym kierunku teraz
to pchnąć, a minuty płynęły i płynęły i... Wiecie o co
chodzi. Przestoje trochę mnie męczyły, ale nie aż tak, żeby
chociaż pomyśleć o przerwaniu tej UWAGA SPOILER love story.
Bo takie opowieści o miłości to chce się oglądać. Tak wiem,
niektórzy nie uważają tego za normalne... Nie jestem tylko
przekonana co do wiarygodności tej koncepcji – trochę to
naciągane, bo jakoś ciężko uwierzyć w to, że po wypadku
samochodowym Jane przez nikogo niezauważona przetransportowała
głowę ukochanego do wynajmowanego mieszkania, a ściślej do
zamrażarki w lodówce, a policja nie podała do publicznej
wiadomości informacji o zaginięciu tej części ciała mężczyzny.
Chyba że kobieta wydobyła głowę Freda z jego grobu jeszcze przed
rozpoczęciem leczenia w ośrodku zamkniętym (na pewno nie zrobiła
tego po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego, bo to wyraźnie
zostało pokazane), ze scenariusza jednak wynikało mi, że po
wypadku natychmiast została przetransportowana do szpitala (ale być
może to błędny wniosek). Cóż, najlepiej by zrobiono, gdyby to po
prostu doprecyzowano – ot, jedno precyzyjne zdanie by wystarczyło,
żeby odsunąć ode mnie te wątpliwości KONIEC SPOILERA. A
ostatnie ujęcie? Świetne po prostu – zaskakujące, bo niepasujące
do całości. Ktoś pewnie powie, że bezsensowne, ale ja tam lubię
takie kurioza trącące makabreską.
Niezły,
niezły. Nie jest to według mnie szczyt możliwości Lamberto Bavy,
bo zdecydowanie wolę jego „Demony” z 1985 roku, ale i tak
pogratulowałam sobie wyboru omawianego filmu. Warto było „Makabrę”
zobaczyć, mimo że nie uważam tej produkcji za pozbawioną wad.
Mogło być lepiej, ale ten brudny klimat i ta wstrętna tematyka
zdołały w dużym stopniu zrekompensować mi niedostatki. Utrzymały
mnie przed ekranem, a gdy moim oczom ukazała się plansza końcowa
nie miałam wątpliwości, że było to owocne spotkanie, że nie mam
powodu by żałować wyboru tego włoskiego horroru zmieszanego z
thrillerem psychologicznym. Tak, cieszę się, że to obejrzałam,
chociaż do ekstazy jeszcze trochę mi zabrakło. I podejrzewam, że
tym, którzy nastawią się na typowe kino gore zabraknie
jeszcze więcej, chociaż film istotnie budzi wstręt (a przynajmniej
we mnie budził), bo odrażających efektów specjalnych nie ma tutaj
wiele, a i historia ta przez większość czasu obraca się w ramach
thrillera psychologicznego – szokować wówczas może głównie to,
co widz sam sobie dopowie, jeśli oczywiście uda mu się przeniknąć
najważniejszą tajemnicę. A to nie jest trudne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz