wtorek, 14 kwietnia 2020

Louise Candlish „Na progu zła”


Recenzja przedpremierowa

Fiona 'Fi' Lawson po powrocie z kilkudniowego wyjazdu odkrywa, że jej piękny dom na przedmieściach Londynu już nie należy do niej. Wszystkie rzeczy jej, jej męża Abrahama 'Brama', z którym od jakiegoś czasu jest w separacji i ich dwóch synów, zniknęły, a w ich miejsce wstawiono inne. Nowi właściciele domu, państwo Vaughanowie, zdają się być równie zaskoczeni tą sytuacją, co Fiona, utrzymują jednak, że skorzystali z oferty sprzedaży Lawsonów. Fi z kolei upiera się, że o żadnej ofercie nie wiedziała. Na dodatek jej próby skontaktowania się z Bramem nie przynoszą efektów, co każe jej podejrzewać, że jej mąż jest w całą tę sprawę jakoś zamieszany. Co gorsza, ich dzieci ostatnio przebywały pod jego opieką. I wszystko wskazuje na to, że zniknęły wraz ze swoim ojcem.

Pochodząca z Wielkiej Brytanii była redaktorka książek ilustrowanych i copywriterka. Autorka kilkunastu powieści, w tym (jak na razie) trzech thrillerów psychologicznych: „The Swimming Pool” (2016), „Those People” (2019) i „Our House” (pol. „Na progu zła”), która swoją światową premierę miała w 2018 roku, i która została uhonorowana British Book Award 2019 w kategorii „Crime & Thriller”. Louise Candlish studiowała anglistykę na University College London, a teraz mieszka w południowym Londynie z mężem, nastoletnią córką, psem i kotem. I nie przestaje pisać.

Wyobraźcie sobie, że wracacie do domu, a tam wita Was jakiś obcy człowiek i informuje, że to jego dom. Od takiego pomysłu wyszła Louise Candlish w swoim bestsellerowym thrillerze psychologicznych, w Polsce nazwanym „Na progu zła”. Genialnym w swojej prostocie, natychmiast wprowadzającym aurę niebezpiecznej tajemnicy, niezwykle intrygującą zagadkę, w centrum której stoi zdezorientowana kobieta w średnim wieku. Aż chce się zakrzyknąć: „Witamy w Strefie Mroku!”. I pewnie nie oparłabym się tej pokusie, gdyby autorka poszła dalej poprzez sugestię, że nikt w sąsiedztwie nie kojarzy Fiony Lawson. To dopiero byłoby szaleństwo, prawda? Ale nie, Candlish, obrała zgoła inny kierunek. Mniej frapujący, mniej dezorientujący i nie budzący aż takiego dyskomfortu emocjonalnego, ale trzeba jej oddać, że sytuacja i tak jest nader osobliwa. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej spotkała się z takim pomysłem, żebym wcześniej czytała książkę bądź oglądała film bazujący na motywie „nieoczekiwanej wymiany właścicieli domu”. Wszystko wskazuje na to, że tak naprawdę dokonano ordynarnej kradzieży, ale nie jest powiedziane, że ostatni nabywcy problematycznego domu na przedmieściach Londynu z premedytacją wzięli w tym udział. Owszem, kupili dom, który został wystawiony na sprzedaż bez wiedzy jego współwłaścicielki, ale nic nie wskazuje na to, że wcześniej mieli taką wiedzę. Co innego Abraham 'Bram' Lawson, mąż Fi, z którym od jakiegoś czasu jest w separacji i zarazem drugi właściciel przedmiotu nader podejrzanej transakcji handlowej. Właściwie to nielegalnej, chyba że... Będziemy się cofać. Zajrzymy w przeszłość Lawsonów, dokładnie zapoznamy się z wszystkimi okolicznościami, które doprowadziły do tej unaocznionej już na pierwszych stronicach „Na progu zła”, sprawy domniemanej kradzieży domu. Tradycyjnej narracji radzę się jednak nie spodziewać. Louise Candlish nie tylko motywem przewodnim porywa się na niemałą świeżość – sposób snucia opowieści jest równie niepospolity. Zwyczajowa narracja w trzeciej osobie miesza się z zajmującymi większą część rzeczonej publikacji, rozdziałami podanymi w pierwszej osobie. Dostajemy zarówno punkt widzenia Fiony, jak i Abrahama. Ta pierwsza dochodzi do głosu w umownym występie w popularnych podcaście, w którym ofiary różnych przestępstw dzielą się z internautami swoimi strasznymi przeżyciami. Bram natomiast zabiera głos w pożegnalnym liście, który spisuje w Wordzie daleko poza Londynem, w którym zostawił swoją ukochaną rodzinę. Mężczyzna zamierza popełnić samobójstwo, ale nie bez pozostawienia wyjaśnień. Dla niego to coś w rodzaju spowiedzi, bez nadziei na przebaczenie. Candlish wchodzi w konwencję marriage thrillera – kreśli szczegółowy portret rozpadającego się małżeństwa, które jednak znajduje sposób na oszczędzenie cierpień swoim pociechom. Bólu związanego z rozstaniem, jak się wydaje, wzorowych rodziców. Ale jest jeszcze obsesja – nie na punkcie swoich latorośli tylko domu. Przytulnej, nietaniej nieruchomości ulokowanej na rozchwytywanym przez lepiej sytuowaną klasę średnią, pozornie bezpiecznym, zacisznym przedmieściu. Wśród internautów komentujących podcastową relację Fi są tacy, którym nie umyka prawdopodobnie niezdrowe przywiązanie narratorki do niedawno utraconego domu. Z drugiej strony trudno o pewność, że Fiona niezmiennie stawia ową nieruchomość na pierwszym miejscu. Nawet przed własnymi dziećmi. Coś jednak było z nią nie tak... Patrząc na nią nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z „Żonami ze Stepford” Iry Levina. Wzór matki, żony i sąsiadki. Kobieta, na której zawsze można polegać, której zależy na jak najlepszym wizerunku, i która robi wszystko, co w jej mocy, by dusić w zarodku tak rodzinne, jak sąsiedztwie niesnaski. Kobieta skrzywdzona (i to nie raz) przez mężczyznę, któremu oddała wiele lat swojego życia. Ostatnia zdrada przelała czarę goryczy – Fiona wreszcie postanowiła rozstać się z niewiernym mężem, ewidentnie mającym autodestrukcyjne zapędy. To zrozumiałe, ale niewiele kobiet na jej miejscu zdobyło się na coś takiego, jak „czuwanie przy gnieździe”. Niewiele osób na jej miejscu zaproponowałoby taki układ, jak naprzemienne spędzanie czasu z dziećmi we wspólnym domu. Wymienianie się w owym gnieździe z Bramem, człowiekiem, z którym w najbliższej przyszłości Fi planuje się rozwieść. Gdy jedno z rodziców przebywa z dziećmi, drugie pomieszkuje w wynajętej kawalerce. Taka dojrzała postawa Fiony z jednej strony mi zaimponowała, ale z drugiej nie była pozbawiona naiwności. W innym przypadku pewnie byłabym wolna od podejrzeń, ale wiedząc do czego to wszystko doprowadziło... To znaczy, chyba to. Bo jakoś nie mogłam tak do końca uwierzyć, że Bram tak brutalnie wykorzystał zaufanie, jakim żona wspaniałomyślnie go obdarzyła. Zaufanie, na które jak w duchu przyznawał, absolutnie sobie nie zasłużył. Czyżby był aż takim egoistą? Tak porażająco bezduszną kreaturą? Czy Bram naprawdę nie ma w sobie ani krztyny empatii? A co jeśli to Fiona jest właśnie taką osobą? Czy to możliwe, że to Bram jest tutaj większą ofiarą? Z tymi pytaniami będziemy musieli się mierzyć, podczas tej trzymającej w napięciu opowieści o toksycznym związku z nie tak znowu sielskiego przedmieścia.

Najgorsza porażka to taką, którą człowiek zgotuje sobie sam.”

Mroczne tajemnice, intrygujący punkt wyjścia, pozornie przytulne czołowe miejsce akcji, z którego emanuje groźba, która prawdopodobnie tylko w części już się dokonała oraz niepospolita narracja, której największym atutem jest to, że daje nam dokładny wgląd w umysły dwóch stron tego nader poważnego konfliktu. Louise Candlish nie szczędzi nam szczegółów na temat integralnych uczestników tej niezwykłej sprawy, którą z takim polotem roztoczyła na kartach swojej poczytnej powieści. „Na progu zła” to w mojej ocenie thriller psychologiczny z wyższej półki. Pozycja, której uważam niewiele brakuje do doskonałości, która może się pochwalić wieloma najlepszymi cechami tego gatunku, podanymi z taką dbałością o suspens, że przypuszczam, iż sam Alfred Hitchcock byłby pod niemałym wrażeniem. Zaskoczenie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa spotykało mnie z rzadka – Candlish celowa raczej w chwilowe zawieszenie spodziewanej akcji. Wrzucała jakąś wiadomość zaogniającą i tak już niełatwą sytuację, po czym przechodziła do innego wątku. Potem oczywiście wracała do zarysowanego dramatu. Rozwijała, dopieszczała i jednocześnie dokładała kolejne piętra do między innymi nadzwyczaj uciążliwej wspinaczki osaczonego Brama. Zaszczutego człowieka, który może i nie zasługuje na współczucie, ale... Muszę przyznać, że wczułam się w jego sytuację. Niejako weszłam w jego skórę, co niezmiernie mnie zaskoczyło, bo generalnie dobrego zdania o nim nie miałam. Umysł kazał mi go znienawidzić, ale Candlish podstępnie innym językiem przemawiała do mojej sfery emocjonalnej. Poniekąd omijała mózg. Niezupełnie, ale naprawdę często łapałam się na tym, że kibicuję Bramowi w wychodzeniu na prostą. Chciałam, by udało mu się przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu... I przekroczyć kłody, które, jak by na to nie patrzeć, sam sobie wrzucił pod nogi. Dręcząca ambiwalencja. Uwierający dysonans. Zupełnie jakbym stała w rozkroku i przechylała się raz w jedną, raz w drugą stronę. Strasznie niekomfortowe to uczucie: utożsamiać się z człowiekiem takiego pokroju, jak Bram. Uczucie, za które jestem Candlish głęboko wdzięczna, bo czego jak czego, ale wygody emocjonalnej od dreszczowców nie oczekuję. O to właśnie chodzi! Rozbicie, roztrojenie, a nawet chwilowe zwątpienie w solidność swoich przekonań. Powiedzieć, że Bram niewiniątkiem nie jest, to mało. Ale o ilu ludziach tak z ręką na sercu można to powiedzieć? Ideałów pewnie nie ma, ale ludzi mających na koncie aż takie grzechy? A więc to zatwardziały kryminalista? Powiedzmy, że to człowiek popełniający poważne błędy – błędy, które mogą zaważyć nie tylko na majątku Lawsonów, ale także życiu i śmierci. Bram nie zwykł ważyć ryzyka. To typ człowieka, który najpierw działa, potem myśli. Ma w sobie coś z dziecka. Czai się w nim też jakaś bezrozumna agresja, która skierowana jest głównie w niego samego. Rykoszetem dostaje się jednak też innym, włącznie z najbliższymi mu osobami. Fiona tymczasem jawi się niczym jego zupełne przeciwieństwo. Zorganizowana, uporządkowana, unikająca kłopotów kobieta, która nie szuka zemsty... Tak, istna oaza spokoju i zrozumienia drugiego człowieka. I właśnie dlatego tak mnie ta postać alarmowała. Ta odznaczająca się pewną naiwnością, przesadną wręcz ufnością kobieta wydawała mi się żywcem wyjęta z dawno minionej epoki. Tak niedzisiejsza, że aż podejrzana? Nie, to nie tak. Fiona ma w sobie jakąś ukrytą siłę, jakiś upór i być może jakąś diabelską przebiegłość. Niby nic takiego się nie krystalizuje (a przynajmniej nie przez dłuższy czas), ale takie sygnały również od niej odbierałam. Nie mam pewności, czy był to wykalkulowany, celowy zabieg autorki „Na progu zła”, czy faktycznie zależało jej na tym, bym prawie od początku tej historii tak bardzo podejrzliwym okiem spoglądała na czołową żeńską postać, ale przypadek bądź nie sprawił, że właśnie tak się na nią zapatrywałam. Na tę potencjalnie okrutnie skrzywdzoną kobietę albo wyrachowaną, mściwą femme fatale. Jeśli to drugiego, to autorce albo niezbyt zależało na finalnym elemencie zaskoczenia, albo po prostu nie udało jej się należycie przykryć ciemniejszego oblicza tej rzekomo praworządnej, bezgranicznie oddanej rodzinie postaci. A jeśli to pierwsze, to powinnam się wstydzić, prawda? Tak czy inaczej na deser dość bolesne uderzenie Candlish mi zaserwowała. Bez względu na to jaką tak naprawdę rolę w owej historii odgrywa Fiona Lawson, końcówka powinna Was roztroić nie mniej od bombowego otwarcia. Zresztą cała ta podróż to istny róg obfitości. Emocjonujące, pełne zawirowań dzieje niekoniecznie zwyczajnego nieuchronnie kończącego się małżeństwa, które, co już nie ulega wątpliwości, znalazło się w niecodziennej sytuacji.

Moja szklana kula mówi mi, że to będzie hit. „Na progu zła” pióra dość płodnej brytyjskiej powieściopisarki, Louise Candlish, która ostatnio odnosi spore sukcesy na poletku thrillera psychologicznego, według mnie w Polsce również bez echa nie przejdzie. Tak, o tej książce u nas też będzie głośno, wspomnicie moje słowa. Innej możliwości nie widzę. Miejsce tak pasjonujących, tak solidnie skonstruowanych, wyczerpująco rozpisanych, opartych na tak sprytnych, niepowszechnych pomysłach, tak magnetycznie stylowych thrillerów psychologicznych, jest na górze. Na samym szczycie osobiście „Na progu zła” bym nie zamieściła, ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem ten publikacji. Powieści skazanej na sukces!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz