Recenzja
przedpremierowa
Fiona
'Fi' Lawson po powrocie z kilkudniowego wyjazdu odkrywa, że jej
piękny dom na przedmieściach Londynu już nie należy do niej.
Wszystkie rzeczy jej, jej męża Abrahama 'Brama', z którym od
jakiegoś czasu jest w separacji i ich dwóch synów, zniknęły, a w
ich miejsce wstawiono inne. Nowi właściciele domu, państwo
Vaughanowie, zdają się być równie zaskoczeni tą sytuacją, co
Fiona, utrzymują jednak, że skorzystali z oferty sprzedaży
Lawsonów. Fi z kolei upiera się, że o żadnej ofercie nie
wiedziała. Na dodatek jej próby skontaktowania się z Bramem nie
przynoszą efektów, co każe jej podejrzewać, że jej mąż jest w
całą tę sprawę jakoś zamieszany. Co gorsza, ich dzieci ostatnio
przebywały pod jego opieką. I wszystko wskazuje na to, że zniknęły
wraz ze swoim ojcem.
Pochodząca
z Wielkiej Brytanii była redaktorka książek ilustrowanych i
copywriterka. Autorka kilkunastu powieści, w tym (jak na razie)
trzech thrillerów psychologicznych: „The Swimming Pool” (2016),
„Those People” (2019) i „Our House” (pol. „Na progu zła”),
która swoją światową premierę miała w 2018 roku, i która
została uhonorowana British Book Award 2019 w kategorii „Crime &
Thriller”. Louise Candlish studiowała anglistykę na University
College London, a teraz mieszka w południowym Londynie z mężem,
nastoletnią córką, psem i kotem. I nie przestaje pisać.
Wyobraźcie
sobie, że wracacie do domu, a tam wita Was jakiś obcy człowiek i
informuje, że to jego dom. Od takiego pomysłu wyszła Louise
Candlish w swoim bestsellerowym thrillerze psychologicznych, w Polsce
nazwanym „Na progu zła”. Genialnym w swojej prostocie,
natychmiast wprowadzającym aurę niebezpiecznej tajemnicy, niezwykle
intrygującą zagadkę, w centrum której stoi zdezorientowana
kobieta w średnim wieku. Aż chce się zakrzyknąć: „Witamy w
Strefie Mroku!”. I pewnie nie oparłabym się tej pokusie, gdyby
autorka poszła dalej poprzez sugestię, że nikt w sąsiedztwie nie
kojarzy Fiony Lawson. To dopiero byłoby szaleństwo, prawda? Ale
nie, Candlish, obrała zgoła inny kierunek. Mniej frapujący, mniej
dezorientujący i nie budzący aż takiego dyskomfortu emocjonalnego,
ale trzeba jej oddać, że sytuacja i tak jest nader osobliwa. Nie
przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej spotkała się z
takim pomysłem, żebym wcześniej czytała książkę bądź
oglądała film bazujący na motywie „nieoczekiwanej wymiany
właścicieli domu”. Wszystko wskazuje na to, że tak naprawdę
dokonano ordynarnej kradzieży, ale nie jest powiedziane, że ostatni
nabywcy problematycznego domu na przedmieściach Londynu z
premedytacją wzięli w tym udział. Owszem, kupili dom, który
został wystawiony na sprzedaż bez wiedzy jego współwłaścicielki,
ale nic nie wskazuje na to, że wcześniej mieli taką wiedzę. Co
innego Abraham 'Bram' Lawson, mąż Fi, z którym od jakiegoś czasu
jest w separacji i zarazem drugi właściciel przedmiotu nader
podejrzanej transakcji handlowej. Właściwie to nielegalnej, chyba
że... Będziemy się cofać. Zajrzymy w przeszłość Lawsonów,
dokładnie zapoznamy się z wszystkimi okolicznościami, które
doprowadziły do tej unaocznionej już na pierwszych stronicach „Na
progu zła”, sprawy domniemanej kradzieży domu. Tradycyjnej
narracji radzę się jednak nie spodziewać. Louise Candlish nie
tylko motywem przewodnim porywa się na niemałą świeżość –
sposób snucia opowieści jest równie niepospolity. Zwyczajowa
narracja w trzeciej osobie miesza się z zajmującymi większą część
rzeczonej publikacji, rozdziałami podanymi w pierwszej osobie.
Dostajemy zarówno punkt widzenia Fiony, jak i Abrahama. Ta pierwsza
dochodzi do głosu w umownym występie w popularnych podcaście, w
którym ofiary różnych przestępstw dzielą się z internautami
swoimi strasznymi przeżyciami. Bram natomiast zabiera głos w
pożegnalnym liście, który spisuje w Wordzie daleko poza Londynem,
w którym zostawił swoją ukochaną rodzinę. Mężczyzna zamierza
popełnić samobójstwo, ale nie bez pozostawienia wyjaśnień. Dla
niego to coś w rodzaju spowiedzi, bez nadziei na przebaczenie.
Candlish wchodzi w konwencję marriage thrillera – kreśli
szczegółowy portret rozpadającego się małżeństwa, które
jednak znajduje sposób na oszczędzenie cierpień swoim pociechom.
Bólu związanego z rozstaniem, jak się wydaje, wzorowych rodziców.
Ale jest jeszcze obsesja – nie na punkcie swoich latorośli tylko
domu. Przytulnej, nietaniej nieruchomości ulokowanej na
rozchwytywanym przez lepiej sytuowaną klasę średnią, pozornie
bezpiecznym, zacisznym przedmieściu. Wśród internautów
komentujących podcastową relację Fi są tacy, którym nie umyka
prawdopodobnie niezdrowe przywiązanie narratorki do niedawno
utraconego domu. Z drugiej strony trudno o pewność, że Fiona
niezmiennie stawia ową nieruchomość na pierwszym miejscu. Nawet
przed własnymi dziećmi. Coś jednak było z nią nie tak... Patrząc
na nią nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z „Żonami ze
Stepford” Iry Levina. Wzór matki, żony i sąsiadki. Kobieta, na
której zawsze można polegać, której zależy na jak najlepszym
wizerunku, i która robi wszystko, co w jej mocy, by dusić w zarodku
tak rodzinne, jak sąsiedztwie niesnaski. Kobieta skrzywdzona (i to
nie raz) przez mężczyznę, któremu oddała wiele lat swojego
życia. Ostatnia zdrada przelała czarę goryczy – Fiona wreszcie
postanowiła rozstać się z niewiernym mężem, ewidentnie mającym
autodestrukcyjne zapędy. To zrozumiałe, ale niewiele kobiet na jej
miejscu zdobyło się na coś takiego, jak „czuwanie przy
gnieździe”. Niewiele osób na jej miejscu zaproponowałoby taki
układ, jak naprzemienne spędzanie czasu z dziećmi we wspólnym
domu. Wymienianie się w owym gnieździe z Bramem, człowiekiem, z
którym w najbliższej przyszłości Fi planuje się rozwieść. Gdy
jedno z rodziców przebywa z dziećmi, drugie pomieszkuje w wynajętej
kawalerce. Taka dojrzała postawa Fiony z jednej strony mi
zaimponowała, ale z drugiej nie była pozbawiona naiwności. W innym
przypadku pewnie byłabym wolna od podejrzeń, ale wiedząc do czego
to wszystko doprowadziło... To znaczy, chyba to. Bo jakoś nie
mogłam tak do końca uwierzyć, że Bram tak brutalnie wykorzystał
zaufanie, jakim żona wspaniałomyślnie go obdarzyła. Zaufanie, na
które jak w duchu przyznawał, absolutnie sobie nie zasłużył.
Czyżby był aż takim egoistą? Tak porażająco bezduszną
kreaturą? Czy Bram naprawdę nie ma w sobie ani krztyny empatii? A
co jeśli to Fiona jest właśnie taką osobą? Czy to możliwe, że
to Bram jest tutaj większą ofiarą? Z tymi pytaniami będziemy
musieli się mierzyć, podczas tej trzymającej w napięciu opowieści
o toksycznym związku z nie tak znowu sielskiego przedmieścia.
„Najgorsza
porażka to taką, którą człowiek zgotuje sobie sam.”
Mroczne
tajemnice, intrygujący punkt wyjścia, pozornie przytulne czołowe
miejsce akcji, z którego emanuje groźba, która prawdopodobnie
tylko w części już się dokonała oraz niepospolita narracja,
której największym atutem jest to, że daje nam dokładny wgląd w
umysły dwóch stron tego nader poważnego konfliktu. Louise Candlish
nie szczędzi nam szczegółów na temat integralnych uczestników
tej niezwykłej sprawy, którą z takim polotem roztoczyła na
kartach swojej poczytnej powieści. „Na progu zła” to w mojej
ocenie thriller psychologiczny z wyższej półki. Pozycja, której
uważam niewiele brakuje do doskonałości, która może się
pochwalić wieloma najlepszymi cechami tego gatunku, podanymi z taką
dbałością o suspens, że przypuszczam, iż sam Alfred Hitchcock
byłby pod niemałym wrażeniem. Zaskoczenie w tradycyjnym rozumieniu
tego słowa spotykało mnie z rzadka – Candlish celowa raczej w
chwilowe zawieszenie spodziewanej akcji. Wrzucała jakąś wiadomość
zaogniającą i tak już niełatwą sytuację, po czym przechodziła
do innego wątku. Potem oczywiście wracała do zarysowanego dramatu.
Rozwijała, dopieszczała i jednocześnie dokładała kolejne piętra
do między innymi nadzwyczaj uciążliwej wspinaczki osaczonego
Brama. Zaszczutego człowieka, który może i nie zasługuje na
współczucie, ale... Muszę przyznać, że wczułam się w jego
sytuację. Niejako weszłam w jego skórę, co niezmiernie mnie
zaskoczyło, bo generalnie dobrego zdania o nim nie miałam. Umysł
kazał mi go znienawidzić, ale Candlish podstępnie innym językiem
przemawiała do mojej sfery emocjonalnej. Poniekąd omijała mózg.
Niezupełnie, ale naprawdę często łapałam się na tym, że
kibicuję Bramowi w wychodzeniu na prostą. Chciałam, by udało mu
się przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu... I przekroczyć
kłody, które, jak by na to nie patrzeć, sam sobie wrzucił pod
nogi. Dręcząca ambiwalencja. Uwierający dysonans. Zupełnie jakbym
stała w rozkroku i przechylała się raz w jedną, raz w drugą
stronę. Strasznie niekomfortowe to uczucie: utożsamiać się z
człowiekiem takiego pokroju, jak Bram. Uczucie, za które jestem
Candlish głęboko wdzięczna, bo czego jak czego, ale wygody
emocjonalnej od dreszczowców nie oczekuję. O to właśnie chodzi!
Rozbicie, roztrojenie, a nawet chwilowe zwątpienie w solidność
swoich przekonań. Powiedzieć, że Bram niewiniątkiem nie jest, to
mało. Ale o ilu ludziach tak z ręką na sercu można to powiedzieć?
Ideałów pewnie nie ma, ale ludzi mających na koncie aż takie
grzechy? A więc to zatwardziały kryminalista? Powiedzmy, że to
człowiek popełniający poważne błędy – błędy, które mogą
zaważyć nie tylko na majątku Lawsonów, ale także życiu i
śmierci. Bram nie zwykł ważyć ryzyka. To typ człowieka, który
najpierw działa, potem myśli. Ma w sobie coś z dziecka. Czai się
w nim też jakaś bezrozumna agresja, która skierowana jest głównie
w niego samego. Rykoszetem dostaje się jednak też innym, włącznie
z najbliższymi mu osobami. Fiona tymczasem jawi się niczym jego
zupełne przeciwieństwo. Zorganizowana, uporządkowana, unikająca
kłopotów kobieta, która nie szuka zemsty... Tak, istna oaza
spokoju i zrozumienia drugiego człowieka. I właśnie dlatego tak
mnie ta postać alarmowała. Ta odznaczająca się pewną naiwnością,
przesadną wręcz ufnością kobieta wydawała mi się żywcem wyjęta
z dawno minionej epoki. Tak niedzisiejsza, że aż podejrzana? Nie,
to nie tak. Fiona ma w sobie jakąś ukrytą siłę, jakiś upór i
być może jakąś diabelską przebiegłość. Niby nic takiego się
nie krystalizuje (a przynajmniej nie przez dłuższy czas), ale takie
sygnały również od niej odbierałam. Nie mam pewności, czy był
to wykalkulowany, celowy zabieg autorki „Na progu zła”, czy
faktycznie zależało jej na tym, bym prawie od początku tej
historii tak bardzo podejrzliwym okiem spoglądała na czołową
żeńską postać, ale przypadek bądź nie sprawił, że właśnie
tak się na nią zapatrywałam. Na tę potencjalnie okrutnie
skrzywdzoną kobietę albo wyrachowaną, mściwą femme fatale.
Jeśli to drugiego, to autorce albo niezbyt zależało na finalnym
elemencie zaskoczenia, albo po prostu nie udało jej się należycie
przykryć ciemniejszego oblicza tej rzekomo praworządnej,
bezgranicznie oddanej rodzinie postaci. A jeśli to pierwsze, to
powinnam się wstydzić, prawda? Tak czy inaczej na deser dość
bolesne uderzenie Candlish mi zaserwowała. Bez względu na to jaką
tak naprawdę rolę w owej historii odgrywa Fiona Lawson, końcówka
powinna Was roztroić nie mniej od bombowego otwarcia. Zresztą cała
ta podróż to istny róg obfitości. Emocjonujące, pełne zawirowań
dzieje niekoniecznie zwyczajnego nieuchronnie kończącego się
małżeństwa, które, co już nie ulega wątpliwości, znalazło się
w niecodziennej sytuacji.
Moja
szklana kula mówi mi, że to będzie hit. „Na progu zła” pióra
dość płodnej brytyjskiej powieściopisarki, Louise Candlish, która
ostatnio odnosi spore sukcesy na poletku thrillera psychologicznego,
według mnie w Polsce również bez echa nie przejdzie. Tak, o tej
książce u nas też będzie głośno, wspomnicie moje słowa. Innej
możliwości nie widzę. Miejsce tak pasjonujących, tak solidnie
skonstruowanych, wyczerpująco rozpisanych, opartych na tak
sprytnych, niepowszechnych pomysłach, tak magnetycznie stylowych
thrillerów psychologicznych, jest na górze. Na samym szczycie
osobiście „Na progu zła” bym nie zamieściła, ale i tak jestem
pod ogromnym wrażeniem ten publikacji. Powieści skazanej na
sukces!
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz