Lata
90-te XX wieku. Kate Mandell rezygnuje z posady szkolnej
nauczycielki, by zostać guwernantką siedmioletniej Flory Fairchild,
dziedziczki fortuny, która obecnie mieszka tylko z gosposią. W
ogromnej, zabytkowej rezydencji. Drugi dziedzic, jej starszy brat
Miles, przebywa w szkole z internatem, a ich rodzice zginęli przed
paroma laty w wypadku samochodowym. Kate szybko zaprzyjaźnia się ze
swoją małą podopieczną, ale sytuacja się komplikuje, gdy w domu
nieoczekiwanie pojawia się Miles. Chłopak sprawia problemy, ale
gosposia uparcie bagatelizuje tak niepokojące nową guwernantkę
sygnały wysyłane przez Milesa. Na domiar złego Kate ma powody
przypuszczać, że posiadłość Fairchildów jest nawiedzona przez
duchy.
Pierwotnie
wydana w 1898 roku powieść grozy „The Turn of the Screw” (pol.
„W kleszczach lęku”) pióra Henry'ego Jamesa była wielokrotnie
przenoszona na ekran, ale spośród wszystkich jej adaptacji i
ekranizacji wciąż najbardziej docenia się „The Innocents”
(pol. „W kleszczach lęku”) Jacka Claytona z 1961 roku. „The
Turning (pol. „Guwernantka"), brytyjsko-irlandzko-kanadyjsko-amerykański horror
nastrojowy wyreżyserowany przez Florię Sigismondi, kojarzoną
głównie z teledyskami, został dość swobodnie oparty na tej samej
powieści, Scenariusz napisali Chad i Carey Hayesowie (m.in. „Dom woskowych ciał”, „Zamieć”, „Obecność”,
„Obecność 2”), a budżet filmu oszacowano na czternaście
milionów dolarów. Zdjęcia ruszyły w lutym 2018 roku w Irlandii, a
w kwietniu produkcja była już gotowa. Domostwo, w którym rozgrywa
się główna akcja „The Turning” to Killruddery House,
rezydencja leżąca w hrabstwie Wicklow w Irlandii.
„The
Tuning” Florii Sigismondi to jeden z najgorzej przyjętych horrorów
głównego nurtu ostatnich lat. UWAGA SPOILER Najczęściej
krytykuje się zakończenie, ale zdecydowanie rzadziej z powodu
odstępstwa od literackiego oryginału. Częściej wyrzuca się mu
nieczytelność, brak klarownego wyjaśnienia zjawisk zachodzących w
rezydencji Fairchildów. Zachęcona tymi, notabene negatywnymi,
opiniami, ponieważ sugerowały pójście za oryginałem, nielicho
się zdziwiłam, gdy okazało się, że wręcz przeciwnie. Sigismondi
faktycznie trochę namieszała – można było to przedstawić w
bardziej spójny, nie tak pokombinowany sposób – ale gdybym nie
znała reakcji wielu widzów, to powiedziałabym, że poskładanie
tego w logiczną całość nie powinno nastręczać większych
trudności. Tak czy inaczej dla mnie wszystko jest jasne. Aż za
bardzo. A reżyserka „The Turning” zapewniała, że nie jest
zwolenniczką podania widzom wszystkiego na srebrnej tacy... KONIEC
SPOILERA Abstrahując od zakończenia, uważam, że film nie jest
tak zły, jak go malują. Oceniam go wyżej od wydanych w tym samym,
2020 roku „Brahms: The Boy II” Williama Brenta Bella i „The Grudge: Klątwy” Nicolasa Pesce. Wszystko to mainstreamowe
straszaki skrojone pod dyktando wciąż panującej (ale zauważalnie
słabnącej) mody. Jednakże według mnie „The Turning” ma
stylowość i swoistą lekkość przekazu, których nie znalazłam w
tamtych obrazach. Tak, ta absolutnie nieoryginalna opowieść, tutaj
na dodatek nader chętnie stosująca ograne, prymitywne wręcz
chwyty, zleciała mi praktycznie bezboleśnie. Nawet dałam się jako
tako wciągnąć w dzieje Fairchildów, ich służby i młodej
guwernantki, która przeżywa istne męki na terenie rozległej
posiadłości teraz należącej do siedmioletniej Flory i jej
starszego brata Milesa. Wcielająca się w tę pierwszą, Brooklynn
Prince, to niezaprzeczalne zjawisko. Talent tej małej jest nie do
przecenienia – tak naturalna, tak charyzmatyczna, posiadająca tak
szeroką paletę metod ekspresji, jakiej nie ma wielu dużo bardziej
doświadczonych i rozpoznawanych aktorów i aktorek. Brooklynn Prince
autentycznie mnie oczarowała. Właściwie to – przysięgam –
patrzyłam na nią z szeroko rozdziawioną paszczą. Cudo! Finn
Wolfhard (znany głównie z ról w dwóch rozdziałach readaptacji
„To” i w serialu „Stranger Things”), choć też spisał się
na medal, to przy Prince jego gwiazda z lekka bladła. Niesamowity
talent tej młodziutkiej aktorki właściwie przyćmił wszystko.
Nawet, udany jak na standardy współczesnego mainstreamu, klimat
„The Turning”. Dostatecznie gotycki (aczkolwiek zawsze mogło być
lepiej), dość ponury, w miarę mroczny. Przepastna zabytkowa
rezydencja otoczona rozległym terenem należącym do Fairchildów,
który uświetniają sporych rozmiarów labirynt i staw wypełniony
uwielbianymi przez małą Florę rybkami. Trawy, drzewa i żadnych
innych ludzi w promieniu wielu kilometrów. Są tylko Flora, Miles,
ich gosposia, pani Grose i nowa guwernantka mająca już
doświadczenie w nauczaniu dzieci (pracowała w szkole), Kate
Mandell. I duchy... Bo wszystko wskazuje na to, że posiadłość, w
której dopiero co zamieszkała główna bohaterka filmu, tak sobie
wykreowana przez Mackenzie Davis, jest siedliskiem istot z zaświatów.
„The Turning” rozwija się jak tradycyjna ghost story.
Typowa opowieść o nawiedzonym domostwie „wrośniętym” w bardzo
zaciszną okolicę. Jesienna aura, stary wielki dom pełen
przedmiotów z różnych epok i oczywiście zagadkowo zachowujące
się dzieciaki, których Kate stara się otoczyć troskliwą opieką.
Flora z jakiegoś powodu (w sumie to łatwo go rozpracować) nie
wypuszcza się poza teren, który od śmierci ich rodziców należy
do niej i jej brata Milesa. Dziewczynka wpada w panikę przy każdej
próbie wyciągnięcia jej poza granice ziem Fairchildów. Zupełnie
jakby była przywiązana do tego miejsca jakąś niewidzialną i
nierozerwalną nicią... Większe powody do niepokoju daje jednak
Kate niepokorny, zbuntowany, może nawet do szczętu zepsuty,
zdemoralizowany brat Flory, którego ta stawia za wzór. Dziewczynka
jest dosłownie w niego zapatrzona, a i on zdaje się ją wprost
uwielbiać. Ale z biegiem akcji coraz bardziej uprawdopodabnia się
teoria, że Miles ma zły wpływ na swoją siostrzyczkę, że to
bardziej toksyczna niźli zbawienna relacja przynajmniej dla tej
przeuroczej siedmiolatki.
Manekin
z nagła obracający głowę, tajemnicza postać pochylająca się
nad Kate po zanurzeniu się w wannie wypełnionej wodą, samorzutnie
zamykające się drzwi, cienista postać widziana w lustrze, zjawa
pojawiająca się za oknem, jakaś mroczna postać przemykająca po
korytarzach domostwa Fairchildów. A to tylko niektóre z
zastosowanych tutaj, w większości ogranych, chwytów obliczonych na
przestraszenie odbiorców. A wszystko to i wiele więcej w formie
jump scenek, które na mnie zamierzonego efektu nie wywarły.
To znaczy podskakiwać nie podskakiwałam, ale niektóre pomysły
wpadły mi w oko. Jak na przykład ten ze zjawą pojawiającą się i
prawie równie szybko znikającą za oknem pokoju Flory, zabawna rąsia (czyżby ukłon w stronę „Rodziny Addamsów"?) albo akcja z
domniemanym duchem w sypialni Kate, który niestety tylko na początku
wygląda wiarygodnie, a przy tym dość upiornie, bo potem zachodzi
komputerowa metamorfoza i realizm, mówiąc brzydko, szlag trafia. Na
szczęście dla mnie CGI dawkowano całkiem oszczędnie – to
znaczy, jak na współczesnego straszaka – aczkolwiek jeszcze
lepiej byłoby bez tej garstki podkopującej realizm cyfrowych
popisów. Znajdujemy tutaj też próby budowania odpowiednich
podwalin emocjonalnych pod niektóre ujęcia „buuu!”, ale na mnie
odnosiły one jedynie połowiczny skutek. Nawet stosunkowo długa
samotna wędrówka Kate po ciemnych pomieszczaniach domostwa
Fairchildów z latarką w ręku, która doprowadzi ją do zagraconej
piwnicy, jakoś szczególnie wysoko napięcia we mnie nie
wywindowała, ale doceniam starania. Bo od współczesnych straszaków
głównego nurtu nawet tego czasami nie dostaję. Poza tym tak
zupełnie bez emocji „The Turning” mi nie upływał – ciut
niepewności, lekkie napięcie, ogólnie rzecz ujmując szczypta
dyskomfortu emocjonalnego była. Dominował jednak smutek.
Przygnębianie wywołane sytuacją rodzeństwa Fairchildów,
niepowetowaną stratą, jakiej doznali parę lat temu i która
naturalnie nadal jest dla nich bardzo bolesna. I straceńczą
ścieżką, którą zdają się uparcie kroczyć. Zwłaszcza Miles:
złośliwy, ale i zagubiony chłopak, który trafił na
nieodpowiedniego mentora, a teraz zdaje się przekazuje ów „zatruty
owoc” swojej ukochanej siostrzyce. „The Turning” opowiada o
złym wpływie, jakie niektóre osoby z premedytacją bądź
przypadkowo wywierają na niewinne istoty. O nieodpowiednim
wychowaniu, o wpajaniu chorych wartości, robieniu z młodych,
straumatyzowanych i samotnych osób, okrutników. A być może także
o dosłownym opętaniu dziecka przez złego ducha oraz niekończącym
się powtarzaniu tragedii, które już się dokonały. Gwałtownych,
odrażających aktów przemocy, które jakimś „niepojętym”
sposobem zapętlają się w tym ponurym, odizolowanym domostwie. Kate
początkowo nie przywiązuje większej wagi do tajemniczych
incydentów, którym świadkuje już od pierwszej nocy spędzanej w
rezydencji Fairchildów, zapewne zrzucając to na karb przemęczenia
i stresu wywołanego przez nową pracę i związaną z nią zmianę
miejsca zamieszkania. Ale jak to zwykle w horrorach o zjawiskach
paranormalnych bywa, będą się one nasilać. A w ślad za nimi
będzie szło przekonanie Kate, że w rezydencji Fairchildów
straszy. Zagadką, przynajmniej do finału, pozostaje, czy pozostali
domownicy widzą i słyszą to, co Kate. Czy zdają sobie sprawę z
tego, że przebywają w miejscu, w którym zagnieździły się istoty
z zaświatów? Młoda guwernantka coraz bardziej skłania się ku
temu, że tak, że Flora, Miles i pani Grose wiedzą o duchach, ale z
jakiegoś niepojętego dla niej powodu nie robią nic, żeby się ich
pozbyć. Ci, którym znana jest ta koncepcja, czy to z ponadczasowej
powieści Henry'ego Jamesa, czy którejś z jej ekranowych wersji,
oczywiście od początku będą brać pod uwagę też inną
interpretację nadzwyczajnych (nie w granicach horroru) zjawisk
zachodzących w ogromnym, ale chwilami rodzącym dość
klaustrofobiczne poczucie, domostwie na odludziu. W sumie
podejrzewam, że osoby niezaznajomione z tą historią (a właściwie
to jej szkieletem, bo trochę zmian wprowadzono) też mogą wejść w
nią z dwojakim nastawieniem. Bo o ile w okresie, w którym
powstawała owa legendarna powieść, pomysł był dość świeży,
to od tego czasu tak często rzecz wałkowano, że pewnie wielu
miłośników gatunku w tego typu obrazach zazwyczaj niejako
automatycznie wypatruje też takiego rozwoju akcji. Nie powiem
jakiego i nie wyjawię, czy „The Turning” pod koniec oderwie się
od stylistyki ghost story. Dodam tylko tyle, że całkiem
znośnie mi się to oglądało, pomimo denerwującego gonienia za
trendami, które delikatnie mówiąc generalnie większych wartości
w moim pojęciu sobą nie reprezentują. Ale tutaj... Jakoś
szczególnie mi to nie przeszkadzało. I tak na marginesie: winszuję
projektodawcy/projektodawczyni planszy końcowej. Efektowny dodatek.
Wzmożona
krytyka, jaka spłynęła na „The Turning” w reżyserii Florii
Sigismondi, kolejną adaptację najbardziej znanej powieści
Henry'ego Jamesa, mnie osobiście trochę się przysłużyła. Bo po
tych wszystkich krytycznych opiniach spodziewałam się nie wiadomo
jakiej fuszerki. A tu proszę: nie najgorzej nakręcone, nawet
klimatyczne (ale znowu nie tak bardzo) widowisko, które na tle
„taśmowo produkowanych” mainstreamowych straszaków z ostatnich
lat, moim zdaniem, wypada zaskakująco dobrze. Nie, nie jest to
jakieś wielkie dzieło (chyba że mówić o aktorstwie Brooklynn
Prince), żaden tam kinematograficzny fenomen. Ot, nieodkrywcza
historyjka, bazująca głównie na wielokrotnie wypróbowywanych już
zagraniach, które większego wysiłku od twórców raczej nie
wymagają. Ale całkiem, całkiem mi się to oglądało. W zalewie
tych wszystkich plastikowych, topornie opowiedzianych straszaków...
Nie, to ja już wolę „The Turning” Florii Sigismondi.
Obejrzeliśmy wczoraj. Film fabułą bardzo przypomina Głosy w ciemności z Leelee Sobieski, jednak nieco fajniejszy pod względem kolorów i obrazów. Nie do końca zrozumieliśmy też zakończenie. To znaczy mamy kilka teorii i nie wiemy, na którą się zdecydować.
OdpowiedzUsuńBo "Głosy ciemności" oparto na tej samej powieści, co "The Turning" - "W Kleszczach lęku" Henry'ego Jamesa.
UsuńJa zakończenie odczytuję tak:
SPOILER Wszystko co widać tuż przed "cofnięciem akcji" pod koniec filmu, to wyobrażenie przebywającej w zakładzie psychiatrycznym Kate. Wszystko co było jeszcze wcześniej (przed niby ucieczką Kate i dzieci z domu) działo się naprawdę, przed umieszczeniem jej w zakładzie psychiatrycznym (prawie cały film to retrospekcje, w umownej teraźniejszości Kate przebywa w zamknięciu) , tyle że żadnych duchów nie było, ale projekcje chorego umysłu Kate. Poza tym w "The Turning" można odnaleźć sugestie, że chora matka Kate to tak naprawdę sama Kate, a nie jej matka...
No właśnie też dziś rano na to wpadłam. :)!!!
OdpowiedzUsuńpzegiecie- ogladalam z Anastazja film. watkow-coraz wiencej... prababka, pajaki, molestowania, lalki - wszystko przepadlojak marecki w otchlan. to po co ten film robili jak ta babanicni e robi tylko w basenie lezy i rysuje??? a wogle to klamstwo bo ona miala blond wlosy a matka rude-wiec niedosc ze obie nie istniejom to nie sa jej corka. po co ten film jak one nie istnieja- film o babce co przekrecila glowe i..... co? co dalej - a co z tom maszynom do szycia .. a co z ich psem? jak dla mnie- rewelacja, super gra aktorska, super zwrot akcji, nieprzekombinowame. fabula na najwyzsym poziomie- zakonczenie..nmiespodziewalam sie takiech wnioskow.. fantastycze. ale poco ten film zrobili... kompletna porazka...
OdpowiedzUsuń