czwartek, 16 lipca 2020

Christina Henry „Alicja”


Przed dziesięcioma laty szesnastoletnia Alicja zapuściła się wraz ze swoją przyjaciółką do Starego Miasta, gdzie doszło do tragicznie zakończonego spotkania z Królikiem. Po tym wydarzeniu dziewczyna trafiła do zakładu psychiatrycznego, w którym zaprzyjaźniła się z innym pacjentem, starszym od niej mężczyzną zwanym Topornikiem. Żadne z nich nie pamięta wiele ze swojej przeszłości, ale teraz pojawia się szansa na odzyskanie wspomnień. Gdy w szpitalu wybucha pożar, Alicji i Topornikowi udaje się zbiec i zagłębić w mroczne ulice Starego Miasta. Straszne wspomnienia stopniowo odżywają w każdym z nich, co może im się bardzo przydać w wypełnianiu ich wspólnej misji: zgładzeniu wiekowego potwora, Dżaberłaka, który właśnie wydostał się ze swego więzienia i przystąpił do masowej eksterminacji miejscowej ludności. Podczas wypełniania swojego przeznaczenia Alicja i Topornik spotkają niezwykłe istoty i groźnych bossów, samozwańczych władców Starego Miasta, wśród których jest przebiegły Cheshire. I Królik, który od lat niecierpliwie czeka na swoją Alicję.

Christina Henry to pseudonim artystyczny dość płodnej amerykańskiej pisarki specjalizującej się w literaturze fantasy, która naprawdę nazywa się Tina Raffaele. Pasjami oglądającej filmy o samurajach i zombie, najchętniej z napisami i czytającej wszystko, co wpadnie jej w ręce. Henry jest fanką niektórych rodzajów horrorów. Nie lubi slasherów, ale za to przepada za filmami z wszelkiego rodzaju potworami. Wśród jej ulubionych obrazów są „Szczęki” Stevena Spielberga, „Coś” Johna Carpentera i „Obcy - 8. pasażer Nostromo” Ridleya Scotta. Ceni też twórczość Alfreda Hitchcocka, szczególnie jego „Okno na podwórze”. Po raz pierwszy wydana w 2015 roku powieść „Alice” (pol. „Alicja”) to historia silnie inspirowana „Alicją w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla, ponadczasową baśniową powieścią z 1865 roku. W 2016 roku swoją światową premierę miał drugi tom cyklu o nowej Alicji zatytułowany „Red Queen”, a ostatnia odsłona, powieść „Looking Glass”, pojawiła się w 2020 roku. Pierwsze polskie wydanie „Alicji” Christiny Henry wyszło nakładem wydawnictwa Vesper w roku 2020 w dwóch wersjach okładkowych – regularnej czerwonej i limitowanej fioletowej. Jak zwykle w twardej oprawie i ze wspaniałymi czarno-białymi grafikami mistrza Macieja Kamudy.

Alicja w Krainie Czarów” w stylistyce dark fantasy. Przyznam się, że nigdy, nawet w dzieciństwie, nie przepadałam za tą baśnią Lewisa Carrolla. Niemniej do jej przeróbki w wykonaniu Christiny Henry podchodziłam bez rezerwy. W końcu to miały być inne klimaty. I zaiste, „Alicja” uderza w mroczniejsze tony. Chwilami autorka nawet romansuje z gore, ale przede wszystkim kreuje odpychający i przygnębiający świat rządzony przez bezwzględnych bossów. Świat niepozbawiony magii, ale magii brudnej, służącej do terroryzowania innych. Właściwie w uniwersum „The Chronicles of Alice”, bo pod tą nazwą funkcjonuje trylogia Henry inspirowaną legendarną „Alicją w Krainie Czarów”, są niejako dwa światy. Tak zwane Stare Miasto i Nowe Miasto. Można powiedzieć jaskrawy podział na lepszy i gorszy sort. Albo raczej społeczeństwo, któremu dobrze się wiedzie oraz ludność bezlitośnie wypchnięta poza marines. Skazana na życie w nędzy, strachu i rozpaczy. Na życie pod jarzmem okrutnych jednostek, prawdziwych tyranów, którzy dzielą między sobą ten depresyjny tort, jakim jest Stare Miasto. Przy czym każdy z nich nieustannie zabiega o poszerzanie swojego rewiru. Nowe Miasto w „Alicji” poznamy jedynie z oderwanych, postrzępionych wspomnień tytułowej bohaterki, a więc z pewnością nie jest to znajomość bliska. Ale za to Stare Miasto poznajemy od podszewki. Bo przemierzamy jego brudne, niebezpieczne ulice wraz z dwudziestosześcioletnią Alicją i starszym od niej o dziesięć lat mężczyzną zwanym Topornikiem. Posiadającym moc jasnowidzenia, nieobliczalnym osobnikiem, który jednak dla swojej towarzyszki jest gotów nawet oddać własne życie. Relacja tej dwójki, choć interesująca, moim zdaniem nie jest tak pasjonująca jak to, co zachodzi wewnątrz każdej z tych osób podczas ich śmiertelnie niebezpiecznej wędrówki przez Stare Miasto. Każde z nich mierzy się z demonami przeszłości. Tak Alicja, jak Topornik w trakcie owej przeprawy konfrontują się z traumatycznymi wspomnieniami, które przez ostatnie dziesięć lat litościwie otaczał nimb zapomnienia. Czyli podczas pobytu w zakładzie psychiatrycznym, gdzie zresztą się poznali. I skąd razem uciekli. Na odkrycie strasznych losów Topornika będziemy musieli trochę poczekać, ale myślę, że na temat traumy Alicji, Henry zdradza dość i to już we wstępnej fazie powieści, by czytelnik domyślił się, jaka konkretnie tragedia spotkała tę wtedy jeszcze szesnastoletnią dziewczynę. I oczywiście jaki los zgotowała ona niejakiemu Królikowi. Swojemu oprawcy, który od tego czasu marzy o ponownym spotkaniu z Alicją. Zakładamy, że w końcu do niego dojdzie, ale przedtem Alicja i Topornik będą musieli zmierzyć się z innymi bossami Starego Miasta. Prawdopodobnie nie tak okrutnymi, jak Królik, ale... Patrząc na takiego Morsa doprawdy trudno wyobrazić sobie większego okrutnika. Albo na Gąsienicę, mającego hobby mogące nasuwać skojarzenia z body horrorami Davida Cronenberga. Oj, ciągnie Henry w stronę ekstremalnego horroru. Szkoda tylko, że zatrzymuje się niejako w pół drogi, że nie idzie na całość w tej swojej makabrze. Bo drastyczne scenki się w „Alicji” przewijają, ale jej autorka ma dość oszczędnych stosunek do szczegółów. Tyle pewnie wystarczy, by zaszokować/zniesmaczyć mniej obytego z krwawymi horrorami odbiorcę, ale wątpię, żeby na pozostałych tak powierzchowne opisy wywarły podobne wrażenie. Niemniej cieszy mnie, że Christina Henry zdecydowała się wykorzystać tak śmiałe motywy, jak kanibalizm, wydłubywanie oka, czy... pewne niemoralne eksperymenty. Na tym niewiele mówiącym stwierdzeniu wolę tutaj poprzestać. W Starym Mieście nie brakuje osobników, z którymi coraz mniej „niewinna” Alicja i dawno zaprawiony w bojach Topornik są zmuszeni walczyć na śmierć i życie. Zagrożenia wprost się mnożą, a ich jest tylko dwoje. Chyba że uznać nowo poznanego Cheshire'a za ich sojusznika. Ciężko powiedzieć, bo Henry postarała się, byśmy patrzyli na niego jednocześnie jak na kolejnego wroga dwójki niestrudzonych wędrowców, z którymi doprawdy trudno nie sympatyzować. Zwłaszcza z powoli „budzącą się”, wreszcie dojrzewającą Alicją. Tak, „Alicja” Christiny Henry to także opowieść o dorastaniu. Dojrzewaniu kobiety opóźnionym przez przymusowy dziesięcioletni pobyt w ośrodku psychiatrycznym. Alicja podróż u boku Topornika zaczęła jako nastolatka w ciele dwudziestosześcioletniej kobiety. Bo jej życie w pewnym sensie zostało przerwane w wieku szesnastu lat. Przez kolejną dekadę trwała w swego rodzaju zawieszeniu. Ale po wydostaniu się z zakładu zamkniętego zaczęła niejako w przyśpieszonym trybie dorastać. Nie miała innego wyjścia, chcąc przeżyć w tym bezlitosnym świecie, w którym obowiązuje istne prawo dżungli. Silniejszy bierze wszystko, a słabszy umiera. Bądź zostaje skazany na życie w niewyobrażalnych mękach. Bity, gwałcony, głodzony... Wydawać by się mogło, że taka rzeczywistość musi być pozbawiona nadziei. Ale nie – podobnie jak w prawdziwym życiu, duża część uciśnionej, żyjącej w skrajnej nędzy ludności Starego Miasta podtrzymuje w sobie tę iskierkę nadziei na lepsze jutro. Wciąż wierzy, że będzie lepiej, że prędzej czy później ktoś uwolni ich od strachu i bólu. Czy tym kimś będą Alicja i Topornik? Może, ale ich zadanie jest inne. Przeznaczeniem tej dwójki jest unicestwienie potwora zwanego Dżaberłakiem, który właśnie ruszył na żer.

Nie wiedziała, że ludzi u władzy interesuje tylko władza, a nie dobre uczynki […] Ignorancja była wygodna, przekonanie, że świat jest właściwie ułożony, dawało poczucie bezpieczeństwa.”

Mroczny, brudny świat przedstawiony. Do szczętu zdeprawowane jednostki i ich godne najwyższego współczucia niewinne ofiary. To mocne składowe „Alicji” pióra Christiny Henry. Za duży walor tej opowieści uznaję też płaszczyznę psychologiczną, aczkolwiek uważam, że autorka trochę zaniedbała proces zacieśniania się relacji dwójki pierwszoplanowych bohaterów. Więcej uwagi poświęciła dynamicznemu rozwojowi akcji, niż umacnianiu się więzi Alicji i Topornika. To znaczy, nie miałam wątpliwości, że takie zjawisko tutaj zachodzi, że stają się sobie coraz bliżsi i bliżsi (ze zwykłych przyjaciół w partnerów na śmierć i życie), ale Henry w mojej ocenie kreśli to po łebkach. Aż prosiło się zdecydowanie bardziej zagłębić w ową, bądź co bądź, fascynującą relację. Dwóch skrajnie różnych osobowości, które wzajemnie się dopełniają. I chronią. Bo choć może się to wydać dziwne, nieznająca życia w Starym Mieście - w sumie w ogóle nieznająca tzw. dorosłego życia – Alicja nierzadko odpłaca się swojemu twardemu, potrafiącemu radzić sobie w najcięższych okolicznościach kompanowi i zarazem obrońcy, równie skuteczną ochroną. Tym co najbardziej podobało mi się w Alicji nie była jednak jej dopiero co odkrywana siła, tylko niestety rzadko spotykane wyczulenie na krzywdę innych. Empatia, której rozpaczliwie brakuje nie tylko w przygnębiającym świecie przedstawionym w „Alicji”, ale także w twardej rzeczywistości, w której my żyjemy. Alicja nie potrafi z obojętnością patrzeć na cierpienia innych. Nie potrafi i nie chce odwrócić się plecami od ludzi i innych stworzeń, które potrzebują natychmiastowej pomocy. Topornik próbuje jej uświadomić, że nie są w stanie ocalić każdego cierpiącego mieszkańca Starego Miasta, że każda próba ratowania innych może skończyć się tragicznie dla ich dwójki. Alicja to rozumie. Akceptuje tę smutną prawdę, ale są chwile... Cóż, niektórych za nic w świecie nie zostawi samych sobie. I nie obchodzi ją, że biegnąc im z odsieczą sama może zginąć. A wraz z nią prawdopodobnie i cała reszta świata wykreowanego przez Christinę Henry. Bo tylko ona i Topornik mogą powstrzymać bestię zwaną Dżaberłakiem. Potwora, który zostawia za sobą całe rzeki krwi. I czegoś szuka. Czegoś, o czym bliższe informacje może posiadać jeden z bossów, człowiek zwany Cheshire'em, który wejdzie w dość zagadkową relację z naszymi protagonistami. Zaprosi ich do swoistej gry, w której stawką może, ale wcale nie musi być ich życie. Wszystkie te elementy powinny złożyć się na mocno wciągającą opowieść utrzymaną w realiach dark fantasy. A jednak w lekturę „Alicji” zaangażowałam się jedynie do pewnego stopnia, a wszystko przez... nadmiernie rozpędzoną akcję. Za dużo się dzieje i co ważniejsze autorka nie poświęca należytej uwagi tym wszystkim trudnym przejściom Alicji i Topornika w Starym Mieście. Nie naświetla również z całą dokładnością strasznych przejść miejscowej ludności. Buduje sporo mówiący szkielet, ale niestety dla mnie szczędzi czytelnikom szerokich, wyczerpujących opisów tak miejsc, jak wydarzeń. Pach-pach i jedziemy dalej. Alicja i Topornik już zdążyli się przemieścić, już znajdują się w innej scenerii i pędzą na spotkanie z kolejnym potężnym przeciwnikiem. Ujmę to tak: nie najgorzej mi się „Alicję” odkrywało, ale wolałabym, żeby Christina Henry bardziej rzecz pogłębiła. Zwłaszcza, że ta koncepcja, tj. elementy zapożyczone od Lewisa Carrolla oraz jej własne dawały taką możliwość. Mrocznie jest, i chwała Henry za to, ale przydałoby się od czasu do czasu na dłużej zatrzymać i „pozmawiać z czytelnikiem”. O życiu w tym strasznym świecie. O zdeprawowanych, wyzutych z empatii i/lub przebiegłych jednostkach, których tutaj nie brakuje. O tak zwanych potworach w ludzkiej skórze. I praktycznie nieustającej męce ich ofiar. I oczywiście bardziej przybliżyć w sumie całkiem skomplikowaną relację udręczonego, barwnego duetu, jaki tworzą nasi zbiegowie z zakładu psychiatrycznego. Ludzie z misją, której, jak to często w fantasy bywa, wynik może przesądzić o istnieniu bądź nieistnieniu całego? życia w tej magicznej krainie, jaką jest Ziemia w „Alicji” Christiny Henry. Jej najbardziej znanym utworze, który nie powstałby, gdyby nie wydana przed wiekami wiecznie popularna „Alicja w Kainie Czarów” Lewisa Carrolla. Źródło inspiracji wielu artystów, nie tylko Christiny Henry, ale zaryzykuję twierdzenie, że jej „Alicja” jest jedną z najbardziej znanych literackich przeróbek. A właściwie jest to zupełnie inna historia, wprawdzie korzystająca z pomysłów Lewisa Carrolla, ale na swój własny sposób.

Alicja” Christiny Henry nie jest co prawda jedną z lepszych powieści dark fantasy, jaką przeczytałam, ale skłamałabym , gdybym powiedziała, że nie zapewniła mi absolutnie żadnych wrażeń. W sumie w całkiem niezłym stanie doszłam do końca (w tym pierwszym tomie, bo są jeszcze dwa) tej mrocznej, czasami bardzo smutnej, podróży u boku młodej Alicji i jej nieustraszonego jedynego przyjaciela. Podróży niebezpiecznej, według mnie za bardzo rozpędzonej i niepozbawionej makabry, ale osobom zaprawionym w literaturze ekstremalnej jakichś szczególnie odrażających, do głębi szokujących momentów radzę się nie spodziewać. Do takiego ekstremum autorka „Alicji”, uważam, się nie posuwa, ale z całą pewnością korzysta także z elementów gore przy budowaniu tej dość prostej opowieści o magicznej krainie, w której prawdopodobnie nie chcielibyście na stałe zamieszkać, ale już na niezbyt długą wycieczkę pod przewodnictwem Alicji i Topornika być może się skusicie. Jeśli gustujecie w klimatach dark fantasy i/lub zaliczacie się do sympatyków „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla, to pewnie powinniście. Tym bardziej, jeśli cenicie sobie dynamiczne fabuły i dość proste, niezbyt rozbudowane opisy.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Hej :) Nie myślałaś nigdy o jakiejś ocenie od 1 do 10 dzieła, które recenzujesz?
    Będzie jakieś zestawienie najlepszych horrorów ostatnich miesięcy?

    OdpowiedzUsuń