Przed
dziesięcioma laty szesnastoletnia Alicja zapuściła się wraz ze
swoją przyjaciółką do Starego Miasta, gdzie doszło do tragicznie
zakończonego spotkania z Królikiem. Po tym wydarzeniu dziewczyna
trafiła do zakładu psychiatrycznego, w którym zaprzyjaźniła się
z innym pacjentem, starszym od niej mężczyzną zwanym Topornikiem.
Żadne z nich nie pamięta wiele ze swojej przeszłości, ale teraz
pojawia się szansa na odzyskanie wspomnień. Gdy w szpitalu wybucha
pożar, Alicji i Topornikowi udaje się zbiec i zagłębić w mroczne
ulice Starego Miasta. Straszne wspomnienia stopniowo odżywają w
każdym z nich, co może im się bardzo przydać w wypełnianiu ich
wspólnej misji: zgładzeniu wiekowego potwora, Dżaberłaka, który
właśnie wydostał się ze swego więzienia i przystąpił do
masowej eksterminacji miejscowej ludności. Podczas wypełniania
swojego przeznaczenia Alicja i Topornik spotkają niezwykłe istoty i
groźnych bossów, samozwańczych władców Starego Miasta, wśród
których jest przebiegły Cheshire. I Królik, który od lat
niecierpliwie czeka na swoją Alicję.
Christina
Henry to pseudonim artystyczny dość płodnej amerykańskiej pisarki
specjalizującej się w literaturze fantasy, która naprawdę nazywa
się Tina Raffaele. Pasjami oglądającej filmy o samurajach i
zombie, najchętniej z napisami i czytającej wszystko, co wpadnie
jej w ręce. Henry jest fanką niektórych rodzajów horrorów. Nie
lubi slasherów, ale za to przepada za filmami z wszelkiego
rodzaju potworami. Wśród jej ulubionych obrazów są „Szczęki”
Stevena Spielberga, „Coś” Johna Carpentera i „Obcy - 8.
pasażer Nostromo” Ridleya Scotta. Ceni też twórczość
Alfreda Hitchcocka, szczególnie jego „Okno na podwórze”. Po raz
pierwszy wydana w 2015 roku powieść „Alice” (pol. „Alicja”)
to historia silnie inspirowana „Alicją w Krainie Czarów” Lewisa
Carrolla, ponadczasową baśniową powieścią z 1865 roku. W 2016
roku swoją światową premierę miał drugi tom cyklu o nowej Alicji
zatytułowany „Red Queen”, a ostatnia odsłona, powieść
„Looking Glass”, pojawiła się w 2020 roku. Pierwsze polskie
wydanie „Alicji” Christiny Henry wyszło nakładem wydawnictwa
Vesper w roku 2020 w dwóch wersjach okładkowych – regularnej
czerwonej i limitowanej fioletowej. Jak zwykle w twardej oprawie i ze
wspaniałymi czarno-białymi grafikami mistrza Macieja Kamudy.
„Alicja
w Krainie Czarów” w stylistyce dark fantasy. Przyznam się,
że nigdy, nawet w dzieciństwie, nie przepadałam za tą baśnią
Lewisa Carrolla. Niemniej do jej przeróbki w wykonaniu Christiny
Henry podchodziłam bez rezerwy. W końcu to miały być inne
klimaty. I zaiste, „Alicja” uderza w mroczniejsze tony. Chwilami
autorka nawet romansuje z gore, ale przede wszystkim kreuje
odpychający i przygnębiający świat rządzony przez bezwzględnych
bossów. Świat niepozbawiony magii, ale magii brudnej, służącej
do terroryzowania innych. Właściwie w uniwersum „The Chronicles
of Alice”, bo pod tą nazwą funkcjonuje trylogia Henry inspirowaną
legendarną „Alicją w Krainie Czarów”, są niejako dwa światy.
Tak zwane Stare Miasto i Nowe Miasto. Można powiedzieć jaskrawy
podział na lepszy i gorszy sort. Albo raczej społeczeństwo,
któremu dobrze się wiedzie oraz ludność bezlitośnie wypchnięta
poza marines. Skazana na życie w nędzy, strachu i rozpaczy. Na
życie pod jarzmem okrutnych jednostek, prawdziwych tyranów, którzy
dzielą między sobą ten depresyjny tort, jakim jest Stare Miasto.
Przy czym każdy z nich nieustannie zabiega o poszerzanie swojego
rewiru. Nowe Miasto w „Alicji” poznamy jedynie z oderwanych,
postrzępionych wspomnień tytułowej bohaterki, a więc z pewnością
nie jest to znajomość bliska. Ale za to Stare Miasto poznajemy od
podszewki. Bo przemierzamy jego brudne, niebezpieczne ulice wraz z
dwudziestosześcioletnią Alicją i starszym od niej o dziesięć lat
mężczyzną zwanym Topornikiem. Posiadającym moc jasnowidzenia,
nieobliczalnym osobnikiem, który jednak dla swojej towarzyszki jest
gotów nawet oddać własne życie. Relacja tej dwójki, choć
interesująca, moim zdaniem nie jest tak pasjonująca jak to, co
zachodzi wewnątrz każdej z tych osób podczas ich śmiertelnie
niebezpiecznej wędrówki przez Stare Miasto. Każde z nich mierzy
się z demonami przeszłości. Tak Alicja, jak Topornik w trakcie
owej przeprawy konfrontują się z traumatycznymi wspomnieniami,
które przez ostatnie dziesięć lat litościwie otaczał nimb
zapomnienia. Czyli podczas pobytu w zakładzie psychiatrycznym, gdzie
zresztą się poznali. I skąd razem uciekli. Na odkrycie strasznych
losów Topornika będziemy musieli trochę poczekać, ale myślę, że
na temat traumy Alicji, Henry zdradza dość i to już we wstępnej
fazie powieści, by czytelnik domyślił się, jaka konkretnie
tragedia spotkała tę wtedy jeszcze szesnastoletnią dziewczynę. I
oczywiście jaki los zgotowała ona niejakiemu Królikowi. Swojemu
oprawcy, który od tego czasu marzy o ponownym spotkaniu z Alicją.
Zakładamy, że w końcu do niego dojdzie, ale przedtem Alicja i
Topornik będą musieli zmierzyć się z innymi bossami Starego
Miasta. Prawdopodobnie nie tak okrutnymi, jak Królik, ale... Patrząc
na takiego Morsa doprawdy trudno wyobrazić sobie większego
okrutnika. Albo na Gąsienicę, mającego hobby mogące nasuwać
skojarzenia z body horrorami Davida Cronenberga. Oj, ciągnie
Henry w stronę ekstremalnego horroru. Szkoda tylko, że zatrzymuje
się niejako w pół drogi, że nie idzie na całość w tej swojej
makabrze. Bo drastyczne scenki się w „Alicji” przewijają, ale
jej autorka ma dość oszczędnych stosunek do szczegółów. Tyle
pewnie wystarczy, by zaszokować/zniesmaczyć mniej obytego z
krwawymi horrorami odbiorcę, ale wątpię, żeby na pozostałych tak
powierzchowne opisy wywarły podobne wrażenie. Niemniej cieszy mnie,
że Christina Henry zdecydowała się wykorzystać tak śmiałe
motywy, jak kanibalizm, wydłubywanie oka, czy... pewne niemoralne
eksperymenty. Na tym niewiele mówiącym stwierdzeniu wolę tutaj
poprzestać. W Starym Mieście nie brakuje osobników, z którymi
coraz mniej „niewinna” Alicja i dawno zaprawiony w bojach
Topornik są zmuszeni walczyć na śmierć i życie. Zagrożenia
wprost się mnożą, a ich jest tylko dwoje. Chyba że uznać nowo
poznanego Cheshire'a za ich sojusznika. Ciężko powiedzieć, bo
Henry postarała się, byśmy patrzyli na niego jednocześnie jak na
kolejnego wroga dwójki niestrudzonych wędrowców, z którymi
doprawdy trudno nie sympatyzować. Zwłaszcza z powoli „budzącą
się”, wreszcie dojrzewającą Alicją. Tak, „Alicja” Christiny
Henry to także opowieść o dorastaniu. Dojrzewaniu kobiety
opóźnionym przez przymusowy dziesięcioletni pobyt w ośrodku
psychiatrycznym. Alicja podróż u boku Topornika zaczęła jako
nastolatka w ciele dwudziestosześcioletniej kobiety. Bo jej życie w
pewnym sensie zostało przerwane w wieku szesnastu lat. Przez kolejną
dekadę trwała w swego rodzaju zawieszeniu. Ale po wydostaniu się z
zakładu zamkniętego zaczęła niejako w przyśpieszonym trybie
dorastać. Nie miała innego wyjścia, chcąc przeżyć w tym
bezlitosnym świecie, w którym obowiązuje istne prawo dżungli.
Silniejszy bierze wszystko, a słabszy umiera. Bądź zostaje skazany
na życie w niewyobrażalnych mękach. Bity, gwałcony, głodzony...
Wydawać by się mogło, że taka rzeczywistość musi być
pozbawiona nadziei. Ale nie – podobnie jak w prawdziwym życiu,
duża część uciśnionej, żyjącej w skrajnej nędzy ludności
Starego Miasta podtrzymuje w sobie tę iskierkę nadziei na lepsze
jutro. Wciąż wierzy, że będzie lepiej, że prędzej czy później
ktoś uwolni ich od strachu i bólu. Czy tym kimś będą Alicja i
Topornik? Może, ale ich zadanie jest inne. Przeznaczeniem tej dwójki
jest unicestwienie potwora zwanego Dżaberłakiem, który właśnie
ruszył na żer.
Mroczny,
brudny świat przedstawiony. Do szczętu zdeprawowane jednostki i ich
godne najwyższego współczucia niewinne ofiary. To mocne składowe
„Alicji” pióra Christiny Henry. Za duży walor tej opowieści
uznaję też płaszczyznę psychologiczną, aczkolwiek uważam, że
autorka trochę zaniedbała proces zacieśniania się relacji dwójki
pierwszoplanowych bohaterów. Więcej uwagi poświęciła
dynamicznemu rozwojowi akcji, niż umacnianiu się więzi Alicji i
Topornika. To znaczy, nie miałam wątpliwości, że takie zjawisko
tutaj zachodzi, że stają się sobie coraz bliżsi i bliżsi (ze
zwykłych przyjaciół w partnerów na śmierć i życie), ale Henry
w mojej ocenie kreśli to po łebkach. Aż prosiło się zdecydowanie
bardziej zagłębić w ową, bądź co bądź, fascynującą relację.
Dwóch skrajnie różnych osobowości, które wzajemnie się
dopełniają. I chronią. Bo choć może się to wydać dziwne,
nieznająca życia w Starym Mieście - w sumie w ogóle nieznająca
tzw. dorosłego życia – Alicja nierzadko odpłaca się swojemu
twardemu, potrafiącemu radzić sobie w najcięższych
okolicznościach kompanowi i zarazem obrońcy, równie skuteczną
ochroną. Tym co najbardziej podobało mi się w Alicji nie była
jednak jej dopiero co odkrywana siła, tylko niestety rzadko
spotykane wyczulenie na krzywdę innych. Empatia, której
rozpaczliwie brakuje nie tylko w przygnębiającym świecie
przedstawionym w „Alicji”, ale także w twardej rzeczywistości,
w której my żyjemy. Alicja nie potrafi z obojętnością patrzeć
na cierpienia innych. Nie potrafi i nie chce odwrócić się plecami
od ludzi i innych stworzeń, które potrzebują natychmiastowej
pomocy. Topornik próbuje jej uświadomić, że nie są w stanie
ocalić każdego cierpiącego mieszkańca Starego Miasta, że każda
próba ratowania innych może skończyć się tragicznie dla ich
dwójki. Alicja to rozumie. Akceptuje tę smutną prawdę, ale są
chwile... Cóż, niektórych za nic w świecie nie zostawi samych
sobie. I nie obchodzi ją, że biegnąc im z odsieczą sama może
zginąć. A wraz z nią prawdopodobnie i cała reszta świata
wykreowanego przez Christinę Henry. Bo tylko ona i Topornik mogą
powstrzymać bestię zwaną Dżaberłakiem. Potwora, który zostawia
za sobą całe rzeki krwi. I czegoś szuka. Czegoś, o czym bliższe
informacje może posiadać jeden z bossów, człowiek zwany
Cheshire'em, który wejdzie w dość zagadkową relację z naszymi
protagonistami. Zaprosi ich do swoistej gry, w której stawką może,
ale wcale nie musi być ich życie. Wszystkie te elementy powinny
złożyć się na mocno wciągającą opowieść utrzymaną w
realiach dark fantasy. A jednak w lekturę „Alicji”
zaangażowałam się jedynie do pewnego stopnia, a wszystko przez...
nadmiernie rozpędzoną akcję. Za dużo się dzieje i co ważniejsze
autorka nie poświęca należytej uwagi tym wszystkim trudnym
przejściom Alicji i Topornika w Starym Mieście. Nie naświetla
również z całą dokładnością strasznych przejść miejscowej
ludności. Buduje sporo mówiący szkielet, ale niestety dla mnie
szczędzi czytelnikom szerokich, wyczerpujących opisów tak miejsc,
jak wydarzeń. Pach-pach i jedziemy dalej. Alicja i Topornik już
zdążyli się przemieścić, już znajdują się w innej scenerii i
pędzą na spotkanie z kolejnym potężnym przeciwnikiem. Ujmę to
tak: nie najgorzej mi się „Alicję” odkrywało, ale wolałabym,
żeby Christina Henry bardziej rzecz pogłębiła. Zwłaszcza, że ta
koncepcja, tj. elementy zapożyczone od Lewisa Carrolla oraz jej
własne dawały taką możliwość. Mrocznie jest, i chwała Henry za
to, ale przydałoby się od czasu do czasu na dłużej zatrzymać i
„pozmawiać z czytelnikiem”. O życiu w tym strasznym świecie. O
zdeprawowanych, wyzutych z empatii i/lub przebiegłych jednostkach,
których tutaj nie brakuje. O tak zwanych potworach w ludzkiej
skórze. I praktycznie nieustającej męce ich ofiar. I oczywiście
bardziej przybliżyć w sumie całkiem skomplikowaną relację
udręczonego, barwnego duetu, jaki tworzą nasi zbiegowie z zakładu
psychiatrycznego. Ludzie z misją, której, jak to często w fantasy
bywa, wynik może przesądzić o istnieniu bądź nieistnieniu
całego? życia w tej magicznej krainie, jaką jest Ziemia w „Alicji”
Christiny Henry. Jej najbardziej znanym utworze, który nie
powstałby, gdyby nie wydana przed wiekami wiecznie popularna „Alicja
w Kainie Czarów” Lewisa Carrolla. Źródło inspiracji wielu
artystów, nie tylko Christiny Henry, ale zaryzykuję twierdzenie, że
jej „Alicja” jest jedną z najbardziej znanych literackich
przeróbek. A właściwie jest to zupełnie inna historia, wprawdzie
korzystająca z pomysłów Lewisa Carrolla, ale na swój własny
sposób.
„Alicja”
Christiny Henry nie jest co prawda jedną z lepszych powieści dark
fantasy, jaką przeczytałam, ale skłamałabym , gdybym
powiedziała, że nie zapewniła mi absolutnie żadnych wrażeń. W
sumie w całkiem niezłym stanie doszłam do końca (w tym pierwszym
tomie, bo są jeszcze dwa) tej mrocznej, czasami bardzo smutnej,
podróży u boku młodej Alicji i jej nieustraszonego jedynego
przyjaciela. Podróży niebezpiecznej, według mnie za bardzo
rozpędzonej i niepozbawionej makabry, ale osobom zaprawionym w
literaturze ekstremalnej jakichś szczególnie odrażających, do
głębi szokujących momentów radzę się nie spodziewać. Do
takiego ekstremum autorka „Alicji”, uważam, się nie posuwa, ale
z całą pewnością korzysta także z elementów gore przy
budowaniu tej dość prostej opowieści o magicznej krainie, w której
prawdopodobnie nie chcielibyście na stałe zamieszkać, ale już na
niezbyt długą wycieczkę pod przewodnictwem Alicji i Topornika być
może się skusicie. Jeśli gustujecie w klimatach dark fantasy
i/lub zaliczacie się do sympatyków „Alicji w Krainie Czarów”
Lewisa Carrolla, to pewnie powinniście. Tym bardziej, jeśli cenicie
sobie dynamiczne fabuły i dość proste, niezbyt rozbudowane opisy.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Hej :) Nie myślałaś nigdy o jakiejś ocenie od 1 do 10 dzieła, które recenzujesz?
OdpowiedzUsuńBędzie jakieś zestawienie najlepszych horrorów ostatnich miesięcy?
Siema, siema;) Nie, nie planuję.
Usuń