Przed
siedmioma laty mąż nauczycielki Sarah Petersen, bogaty
przedsiębiorca Philipp, zaginął w Ameryce Południowej podczas
podróży służbowej. Teraz samotnie wychowująca ich ośmioletniego
syna Leo, kobieta, dostaje informację o odnalezieniu jej męża.
Mężczyzna żyje i wraca do Hamburga. A przynajmniej wszystkim
wydaje się, że to Philipp. Wszystkim poza Sarah. Kobieta od
początku nie ma wątpliwości, że ten nieznajomy człowiek podszywa
się pod jej męża. Nie wie tylko w jakim celu. Kiedy szok mija,
Sarah próbuje przekonać innych, że w jej domu tak naprawdę
zamieszkał obcy mężczyzna, że nie jest on Philippem Petersenem,
ale bez spodziewanego rezultatu. Obcy tymczasem konsekwentnie
realizuje jakiś ukryty plan. Sarah może się tyko domyślać jego
zamiarów, ale wie jedno: musi znaleźć sposób na zdemaskowanie
intruza jeszcze zanim osiągnie on swój cel.
Urodzona
w Jenie, dorastająca w Nadrenii Północnej-Westfalii, obecnie
mieszkająca w Kolonii, Melanie Raabe studiowała nauki o mediach i
literaturę w Bochum. Potem zajęła się dziennikarstwem, w wolnych
chwilach pisząc książki. Jej debiutancka powieść, pierwotnie
wydany w 2015 roku thriller „Pułapka” (oryg. „Die Falle”),
zdobyła nagrodę Stuttgart Crime Fiction, a prawa do jej sfilmowania
zostały sprzedane firmie TriStar Pictures. W kolejnym roku ukazała
się „Prawda” (oryg. „Die Wahrheit”), a w roku 2018 „Der
Schatten” (pol. „Cień”). W 2019 roku natomiast swoją premierę
miała jej powieść „Die Wälder”
- jedyna książka Melanie Raabe jeszcze niewydana w Polsce.
Poza dziennikarstwem i powieściopisarstwem Raabe prowadzi
działalność podcastową wraz ze swoją dziewczyną Laurą Kampf i
promuje czytelnictwo z ramienia organizacji non-profit Stiftung
Lesen.
Drugi
powieściowy thriller niemieckiej autorki Melanie Raabe jest oparty
na niewyświechtanym pomyśle intruza podszywającego się pod kogoś
innego. Nie znaczy to jednak, że z podobnym motywem nie mogliśmy
się już spotkać. Nie, nie w „Inwazji porywaczy ciał” Jacka
Finneya, bo to jednak inny charakter. Mam na myśli „Oszukaną”,
oparty na faktach film w reżyserii Clinta Eastwooda z Angeliną
Jolie w roli głównej. Ten obraz miałam przed oczami we wstępnej
fazie lektury „Prawdy” Melanie Raabe. Dziwiło mnie tylko
podejście autorki. Założenie fabularne sprzyjało budowaniu
nieufnego nastawienia tak do człowieka podającego się za Philippa
Petersena, jak do głównej bohaterki, Sarah Petersen. Jedynej osoby
przekonanej, że mężczyzna ów jest oszustem. Spodziewałam się,
że Raabe raz będzie umacniać we mnie przekonanie, że z Ameryki
Południowej wrócił Philipp Petersen, a jego żonie albo coś się
pomieszało, albo ma jakiś konkretny cel w zarzucaniu mu oszustwa,
że tak naprawdę to ona stara się, z premedytacją, oszukać
innych. A innymi razy kwestionować jego tożsamość, narzucając mi
tym przekonania Sarah. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy
dotarło do mnie, że autorka „Prawdy” nie ma zamiaru iść tą
drogą. Że nie wykorzysta tak obiecującej szansy. Zamiast tego
„rozpoczęła kampanię na rzecz Sarah”. To znaczy nie dawała mi
najmniejszych powodów, by wątpić w to, że człowiek, który
przyleciał z Ameryki Południowej nie jest tym, za kogo się podaje.
Nie jest jej mężem, majętnym przedsiębiorcą Philippem Petersenem
i ojcem ich ośmioletniego dziecka imieniem Leo. Rozdziały ujęte z
perspektywy Sarah to jedno, ale na przyjęcie jej oglądu sytuacji
jeszcze bardziej zapracowały krótsze i rzadsze fragmenty, których
narratorem jest obcy. Z poczuciem paranoi mogłam się więc
pożegnać? Tak myślałam, ale Raabe znowu - tym razem pozytywnie -
mnie zaskoczyła. Początki nie były dla mnie łatwe. Również
dlatego, że potrzebowałam czasu na przyzwyczajenie się do stylu,
tak odmiennego od tego, jaki Raabe obierze w swojej późniejszej
powieści, pamiętnym, mocno klimatycznym „Cieniu”. Warsztatowo
„Prawdzie” bliżej do jej poprzedniej książki, „Pułapki”.
Prosto, miejscami chaotycznie, czasami może nawet trochę naiwnie.
Przesłodzonych momentów też, ku mojej udręce, trochę się w
„Prawdzie” znalazło, ale po jakimś czasie nawet to przestało
być dla mnie większą przeszkodą w angażowaniu się w burzliwe
losy Sarah Petersen. Kobiety niezachowującej się całkowicie
logicznie. Czasami wygląda to trochę tak, jakby działała na
przekór sobie. Jakby robiła wszystko, co w jej mocy, by wspomóc
swojego przeciwnika. Znajduje to jednak przekonujące (przynajmniej
mnie) uzasadnienie. Jeśli postawić się w położeniu tej kobiety,
trudno zarzucić Raabe jakieś większe niedopracowanie w tej
materii. Poczynania Sarah owszem bywają nielogiczne, ale w tym braku
logiki jest metoda. Bo jak Wy byście zareagowali na widok obcego
człowieka, którego przedstawiono by Wam jako kogoś Wam bliskiego?
Czy możecie być absolutnie pewni, że zgoła inaczej niż Sarah? Że
od początku krzyczelibyście, że to oszust? Że nie pojechalibyście
z nim do domu, gdybyście tak jak główna bohaterka „Prawdy” już
wtedy mieli pewność, że to ktoś zupełnie Wam obcy? Może tak by
było, ale z drugiej strony w takich hipotetycznych rozmyślaniach
wypadałoby uwzględnić również ewentualny szok. Taki, jaki
niewątpliwie ogarnął Sarah na widok uzurpatora. Kobieta nie
reaguje adekwatnie do sytuacji, ponieważ najzwyczajniej w świecie
nie jest w stanie. Jej umysł poniekąd odmawia posłuszeństwa. Nie
może tego przetrawić. Tego niewiarygodnego odkrycia, że jej mąż
nie jest jej mężem.
Minęło
siedem lat odkąd główna bohatera i zarazem przewodnia narratorka
Sarah Petersen po raz ostatni widziała swojego męża i ojca jej
ośmioletniego już syna Leo. Syna, którego wychowała w pojedynkę,
bo najwyraźniej od zaginięcia męża w Ameryce Południowej
(Petersenowie mieszkają w Hamburgu) z nikim się nie związała. Co
więcej, nawet nie zaczęła korzystać z pokaźnego majątku
Philippa. Ona i jej syn zostali w ich dużym domu, ale przez
wszystkie te lata utrzymywali się ze skromnej pensji nauczycielskiej
Sarah. Wygląda więc na to, że wywodzącej się z uboższej rodziny
Sarah nigdy nie zależało na pieniądzach męża, że wyszła za
niego z miłości, a nie pobudek materialistycznych. Postawa tym
bardziej godna podziwu, zważywszy na fakt, że od lat ma pełne
prawo przejąć cały majątek męża. Wystarczy dopełnić
formalności. Raczej nikt nie miałby jej tego za złe, bo w końcu
nikt nie wie, co stało się z Philippem. Może jest gdzieś
przetrzymywany wbrew sobie. A może już nie żyje. Ta druga
ewentualność tylko się uprawdopodabnia po przybyciu obcego.
Nieznajomego podszywającego się pod męża Sarah. Człowieka,
któremu udało się oszukać wszystkich z wyjątkiem jego rzekomej
małżonki. I nas, czytelników „Prawdy”. Bo Malenie Raabe, jak
już wspomniałam, nie stara się przekonać nas, że człowiek ten
jest Philippem Petersenem. Można powiedzieć, stawia nas po stronie
Sarah. Kobiety, która w swoim otoczeniu najwidoczniej zaczyna
uchodzić za istną paranoiczkę. Jakby wszyscy sprzysięgli się
przeciwko niej. Nie, niezupełnie. Są tacy, którzy po prostu się o
nią martwią, którzy dochodzą do przekonania, że sytuacja ją
przerosła. Że Sarah potrzebuje pomocy, być może także
psychiatrycznej, bo... Cóż, powiedziałabym, że zachowuje się
trochę jak bohaterka „Inwazji porywaczy ciał”. Mój mąż nie
jest moim mężem. Co więcej, ten nie-mąż Sarah knuje przeciwko
niej. Jego celem może być doprowadzenie jej do szaleństwa albo
przynajmniej przekonanie innych, że kobieta postradała zmysły,
żeby móc umieścić ją w zakładzie psychiatrycznym. A więc
odebrać jej całe życie, które z takim trudem w czasie
nieobecności ukochanego męża budowała. Ale czy na pewno
ukochanego? Raabe już w pierwszej partii „Prawdy” daje nam
powody do przypuszczeń, że Sarah i Philipp nie rozstali się w
dobrej atmosferze, że jakiś czas przed feralnym wyjazdem służbowym
mężczyzny ich małżeństwo zaczęło się rozpadać. Miłość
została wyparta przez nienawiść? A jeśli tak, to skąd wzięła
się tak diametralna zmiana w ich relacji? Początkowo może się
wydawać, że „Prawda” jest thrillerem pozbawionym większych
tajemnic, że wszystko już wiemy i pozostaje nam jedynie trzymać
kciuki za starającą się zdemaskować intruza Sarah. I może
jeszcze postarać się rozpracować demoniczny plan obcego. Może, bo
Raabe nie udało się zachęcić mnie do podejmowania takich prób.
Tego wyzwania nie przyjęłam. Nie byłam tym aspektem „Prawdy”
na tyle zainteresowana, żeby łamać sobie nad tym głowę. Wolałam
skupić się na Sarah. Na jej czasami właściwych, ale częściej
nieprzemyślanych, panicznych wręcz poczynaniach w tej nierównej
walce z nieznajomym, który nieoczekiwanie wprowadził się do jej
domu. Dlaczego główna bohaterka „Prawdy” nie wpadła na to, by
umieścić w domu ukryte kamery albo po prostu nagrywać na telefonie
komórkowym rozmowy z coraz bezczelniej i agresywniej zachowującym
się w stosunku do niej intruzem, to pozostało dla mnie zagadką.
Niemniej dość emocjonująca była to rozgrywka. Ta śmiertelnie
niebezpieczna zabawa w podchody pomiędzy osamotnioną, zrozpaczoną,
ale i niemającą zamiaru się poddać trzydziestoparoletnią kobietą
i mającym większe zaplecze w ludziach, zaprawionym w bojach
nieznajomym, który dosłownie ukradł życie Philippowi Petersenowi.
Ale nie małżeńskie. Bo Sarah, w przeciwieństwie do wszystkich
innych, nie dała się zwieść. Zresztą wcale nie wygląda na to,
żeby obcemu zależało na oszukaniu także jej. Wygląda to bardziej
tak, jakby chciał, żeby Sarah jako jedyna znała prawdę. Nie tę
tytułową. Na nią będziemy musieli jeszcze poczekać. I
podejrzewam, że nie znajdzie się wielu odbiorców omawianej
powieści, którzy przyjmą ją bez zaskoczenia. A właściwie całą
serię rewelacji, które Melanie Raabe poskłada w spójną, dość
wiarygodną całość. Nie dając nam przy tym wielu okazji na
głębsze oddechy, bo ta nieśpiesznie rozwijająca się opowieść o
niepospolitej działalności hochsztaplerskiej, później mocno się
rozpędza. Rusza z kopyta odkrywając przed czytelnikami coraz to
bardziej zdumiewające fakty. Co prawda może to wydawać się trochę
naciągane. W każdym razie mnie i takie wrażenie ogarnęło, ale
nie było znowu tak silne, żebym nie mogła przymknąć na to oczu.
Tym bardziej, że obok zaskoczenia ostatnie stacje „Prawdy”
przyniosły mi jeszcze jedną i to większą korzyść. UWAGA
SPOILER Melania Raabe w pewnym sensie zmusiła mnie do spojrzenia
przychylnym okiem na to, co dotychczas uważałam za fundamentalny
błąd z jej strony. To nie był błąd, tylko spryt KONIEC
SPOILERA.
Wychodzi
na to, że niemiecka pisarka Melanie Raabe swoją literacką
twórczość, w mojej ocenie, na wyższy poziom pchnęła dopiero w
trzeciej powieści. Wybornie napisanym „Cieniu”. Zupełnie jakby
„Pułapkę” i „Prawdę” stworzył ktoś inny. Ktoś panujący
nad prostszym i zdecydowanie mniej plastycznym warsztatem. Aczkolwiek
jej wcześniejsze dzieła rozrywkę w sumie mi zapewniły. Oczywiście
liczę na to, że „Cień” to nowy początek w pisarskiej karierze
Melanie Raabe, że zostanie przy tym stylu, który obrała po
„Prawdzie”. Całkiem niezłym, na pewno zaskakującym i jako tako
trzymającym w napięciu, thrillerze, ale niezachwycającym tak, jak
zachwycił mnie „Cień”. Ale nie trzeba od razu zachwytu, żeby
chciało się doczytać rzecz do samego końca. I dla mnie taka
właśnie była to książka. Niby nic nadzwyczajnego, a praktycznie
nie opuszczała mnie potrzeba towarzyszenia Sarah i obcemu w tej
niecodziennej potyczce, której stawki na dobrą sprawę nie znałam.
Polecam więc fanom literackich dreszczowców, ale radzę nie
spodziewać się lektury z wyższej półki tego gatunku.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz