Kilka
lat po śmierci swojego jedynego dziecka w wyniku choroby
genetycznej, Claire i Ethan Abrams decydują się na kolejne. Aby
uniknąć przekazania wadliwych genów, kobieta zwraca się do
doktora Roberta Nasha, specjalisty od płodności, który, jak Claire
wie, pracuje nad nielegalną w Stanach Zjednoczonych metodą
manipulacji genetycznej. Za namową swojej współpracowniczki,
Jillian Hendricks, Nash zgadza się wypróbować ją na Claire.
Eksperyment się udaje i niedługo na świat, w atmosferze skandalu,
przychodzi dziecko trojga rodziców. Jedenaście lat później, córka
Claire, Abigail, nawiązuje internetowy kontakt z kobietą podającą
się za kuzynkę jej rzadko wychodzącej z domu matki. Kiedy jej
rodzice się o tym dowiadują robią wszystko by uniemożliwić Abby
podtrzymywanie kontaktu z tą kobietą. Dziewczynka ma pewność, że
coś przed nią ukrywają i jest zdecydowana odkryć ich tajemnicę.
Tymczasem stan psychiczny Claire coraz bardziej się pogarsza. A na
domiar złego ani ona, ani jej bliscy nie mogą już czuć się
bezpiecznie za sprawą kobiety, która właśnie ich odnalazła.
Amerykanka
Kira Lily Peikoff studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie
Nowojorskim i bioetykę na Uniwersytecie Columbia. Potem była
asystentką redakcji w wydawnictwach Henry Holt and Company i Random
House, a od 2013 roku pracuje w charakterze niezależnej
dziennikarki. Jej artykuły na temat zdrowia i nauki ukazują się
między innymi w „The New York Timesie”, „Cosmopolitanie” i
„Psychology Today”. Peikoff marzyła o zostaniu powieściopisarką
od trzynastego roku życia, kiedy to przeczytała „Przeminęło z
wiatrem” Margaret Mitchell. Jej debiutancka książka, „Living
Proof”, dystopijny thriller powstały w wyniku jej oburzenia
hamowaniem rozwoju badań nad komórkami macierzystymi przez
ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych George'a W. Busha, była
gotowa już w 2008 roku, ale wydano ją dopiero w roku 2012. Obecnie
Peikoff ma na koncie cztery powieści, w tym pierwotnie opublikowany
w 2019 roku (premiera polska: rok 2020) dobrze przyjęty thriller
„Mother Knows Best” (pol. „Matka wie najlepiej”).
Tak
się złożyło, że niedługo po lekturze „Ludzi doskonałych”
Petera Jamesa, thrillera o modyfikacjach genetycznych człowieka,
natrafiłam na kolejną powieść poruszającą tę problematykę.
Kolejny thriller, tym razem pióra dotychczas niepublikowanej w
Polsce Kiry Peikoff. Podejrzewam, że i pisarze i filmowcy coraz
częściej będą sięgać po ten motyw. Bo to wdzięczny,
zachęcający do dyskusji i oczywiście bardzo aktualny temat jest.
Peikoff w omawianym utworze, w przeciwieństwie do Petera Jamesa w
jego „Ludziach doskonałych”, zajmuje jasne stanowisko w sprawie
projektowanych genetycznie ludzi. Autorka jest jak najbardziej za,
ale wyłącznie w zakresie pozbawiania zarodków wadliwych genów.
Eliminowania potencjalnych chorób genetycznych. Autorka „Matka wie
najlepiej” widać pokłada dużą ufność w ludzkości –
najwyraźniej wierzy, że gatunek, który stworzył między innymi
bombę atomową i, generalizując, jest z tego dumny, zadowoli się tak niewielką
ingerencją w ludzki genom. Tak czy inaczej na tym zagadnieniu
Peikoff skupia się w swojej trzymającej w napięciu opowieści o
fikcyjnych ludziach, którzy wbrew prawu wydali na świat
zaprojektowanego genetycznie człowieka. Inicjatorka tego
przełomowego wydarzenia, Claire Abrams, miała silną motywację, by
podjąć to ryzyko. Jej pierwsze dziecko, Colton, umarło w ósmym
roku życia przez mutację genetyczną, którą nieświadomie mu
przekazała. A jej mąż Ethan marzył o kolejnym dziecku. Dyrektor
programu bioetyki na Uniwersytecie Columbia, zdecydowany przeciwnik
manipulowania ludzkimi genami, doktor Abrams, był gotów przyjąć
ryzyko wydania na świat następnego dziecka, które będzie
cierpiało i umrze młodo. Bo a nuż okaże się zdrowe. A jeśli
nie, to trudno. Ważne, że pożyje parę lat w atmosferze miłości,
którą dadzą mu rodzice. Innymi słowy, Ethan jest zdania, że
lepiej wydać na świat dziecko obciążone śmiertelną i bolesną
chorobą, niż ingerować w prawa natury. Claire myśli inaczej. W
tajemnicy przed mężem zawiązuje więc współpracę z ludźmi,
którzy jak już wcześniej zdążyła się zorientować, opracowali
metodę eliminacji mutacji genetycznych z DNA zarodka. Z doktorem
Robertem Nashem i współpracującą z nim badaczką Jillian
Hendricks. To jedna oś fabularna, osadzona w przeszłości. A
przeplata się ona z wątkami rozgrywającymi się w umownej
teraźniejszości. Obecnie Claire mieszka w domu pod lasem w małym
amerykańskim miasteczku, wraz ze swoją jedenastoletnią córką
Abigail i mężem Michaelem. Kobieta maksymalnie ogranicza wyjścia z
domu. Ewidentnie ukrywa się przed światem. Nie bez powodu, o czym
doskonale wie jej partner, ale oboje uznali, że przynajmniej na
razie nie będą wtajemniczać córki. I trudno się dziwić,
wziąwszy pod uwagę atmosferę skandalu, w jakim Abby przychodziła
na świat. „Dziecko Frankensteina”: tak pisano o niej w gazetach.
Claire natomiast nazywano „Frankenmamą”. Innymi słowy z
lubością stygmatyzowano tak matkę, jak jej dziecko. I gdyby
odkryto ich miejsce zamieszkania, to najpewniej sytuacja by się
powtórzyła. Cześć społeczeństwa postarałoby się jak
najbardziej utrudnić życie jedenastoletniej dziewczynce, a jej
matka najprawdopodobniej wylądowałaby w więzieniu. Ojciec być
może również. A teraz jeszcze pojawia się kolejne zagrożenie.
Kobieta z przeszłości Claire. Kobieta, której Claire ma powody się
obawiać. Boi się czegoś jeszcze. Czegoś, z czym miała już do
czynienia, a co teraz najwidoczniej wróciło z podwójną siłą.
Kira
Peikoff, zgodnie z panującą we współczesnej beletrystyce modą,
roztacza swoją opowieść nie tylko w dwóch w miarę odległych od
siebie okresach, ale także obiera perspektywę kilku osób. A
konkretniej trzech przedstawicielek płci żeńskiej: Claire Abrams,
jej jedenastoletniej córki Abby i Jillian Hendricks. W każdym
przypadku spotykamy się z narracją pierwszoosobową i naturalnie
tylko rozdziały ujęte z punktu widzenia najmłodszej członkini
„tego trio” zasilają jedynie umowną teraźniejszość. Dawne
dzieje śledzimy oczami tylko Claire i Jillian. Kobiet znacznie się
od siebie różniących. Ale jedno niewątpliwie je łączy. A
mianowicie gotowość do wszelkich poświęceń dla tego, co dla nich
ważne. Dla Claire najważniejsze jest jej dziecko, a dla Jillian
kariera naukowa, a na drugim miejscu mężczyzna, z pomocą którego
opracowała rewolucyjną metodę eliminacji wadliwych genów z
ludzkiego zarodka. I którego już od wielu lat nie widziała. Za to
znalazła wreszcie Claire i jej zaprojektowaną genetycznie córkę:
wielkie dzieło Jillian i doktora Roberta Nasha. Claire, ta
niegdysiejsza nieustraszona dziennikarka, teraz, brzydko mówiąc,
przypomina wrak człowieka. Wygląda na to, że zmaga się z lżejszą
postacią agorafobii, ma halucynacje i paranoję. Jej jedyna córka
spogląda na to z narastającą obawą i złością. Złością na
matkę, która, jak wiemy, zrobiłaby dla niej absolutnie wszystko.
Kira Peikoff, muszę jej to oddać, stworzyła naprawdę intrygujące,
pasjonujące wręcz postacie, które odkrywa przed czytelnikiem
stopniowo i z poszanowaniem suspensu. Uczynienie narratorkami aż
trzech postaci i dwutorowa akcja okazały się w tym niezmiernie
pomocne. Zwłaszcza w budowaniu suspensu, bo odmalowanie tak
szerokich portretów czołowych sylwetek, tradycyjna narracja
przecież też umożliwia. Wprawdzie na rynku literackim nie brakuje
dreszczowców z jeszcze bardziej pogłębionymi, zdecydowanie
bardziej wyczerpującymi rysami psychologicznymi poszczególnych
postaci, ale poczucia niedosytu podczas lektury „Matka wie
najlepiej” w tej materii na pewno nie miałam. I po zakończeniu
lektury to bynajmniej się nie zmieniło, aczkolwiek muszę
zaznaczyć, że zamknięcie nielicho mnie rozczarowało. Po tak
emocjonującej podróży nie takiej mety oczekiwałam. Podróży
trzymającej w niemałym napięciu, pomimo ogromnej przewidywalności.
A może również dzięki niej? Bo Peikoff stosuje technikę
kojarzoną głównie z Alfredem Hitchcockiem. Akcentuje zagrożenie,
po czym przechodzi do innych wątków. Niejako zawiesza akcję,
wcześniej zwracając uwagę czytelnika na źródło
niebezpieczeństwa. Najprawdopodobniej nie jedyne, ale wiele wskazuje
na to, że najpoważniejsze. Zresztą wszystkie przygotowane przez
Peikoff „niespodzianki” łatwo przedwcześnie rozszyfrować.
Nawet nie będąc orłem dedukcji, bo ja nim z pewnością nie
jestem, a poskładanie tych puzzli żadnych problemów mi nie
nastręczyło. Właściwie to niezmiennie wyprzedzałam przynajmniej
o jeden krok coraz bardziej zaszczutych dorosłych bohaterów „Matka
wie najlepiej”. I rzecz jasna ich dociekliwą córkę, bo akurat w
tym przypadku tak chciała autorka. Abby miała być tą najmniej
uświadomioną. Mniej nie tylko od swoich rodziców i nemezis Claire,
ale również od nas, biernych obserwatorów tego emocjonującego
pasma wydarzeń, które, jak każe nam myśleć Peikoff, niechybnie
doprowadzi do nieodwracalnej tragedii. Może nawet niejednej. Koszmar
coraz śmielej wkracza w spokojne, monotonne wręcz małomiasteczkowe
życie Claire i jej bliskich. Bo oto autorka „Matka wie najlepiej”
wprowadza motyw stalkerki. I to już we wstępnej fazie książki.
Motyw jednostki opętanej niebezpieczną obsesją. Obsesją na
punkcie zemsty? Najwyraźniej, ale gdy już Peikoff przybliży nam tę
postać (a nastąpi to raczej prędzej niż później) będziemy
mogli dołożyć kilka dodatkowych potencjalnych cegiełek do jej
motywacji. Z gruntu diabolicznej, czy uzasadnionej? Czy spodziewana
niecna działalność tej osoby zasługuje na najwyższe potępienie,
czy absolutne rozgrzeszenie? A może tak naprawdę nie o niszczącą
obsesję tutaj chodzi, tylko o przemyślaną strategię dla dobra
ogółu. Również Claire i jej córki. Cudownego dziecka, które nie
wie, że jest wyjątkowe. I że w oczach tak wielu ludzi uchodzi za
potwora Frankensteina. Kira Peikoff nie omieszkała przybliżyć
kontrowersji, jakie wzbudza temat manipulacji genetycznych. Zwłaszcza
na ludziach. I choć trudno „posądzić ją” o obiektywizm,
chociaż nie stawia się w pozycji swego rodzaju arbitra w tym
zajadłym konflikcie natury etycznej, chociaż ewidentnie plasuje się
w jednym z tych dwóch przeciwnych obozów, to nie można powiedzieć,
że racje drugiej strony pomija milczeniem. Że nie przedstawia
pokrótce poglądów tak zwolenników naturalnej reprodukcji, jak
propagatorów naprawiania tego, co Natura psuje. Chociaż w przypadku
tych pierwszych... Powiedzmy, że wykazuje pewne starania w kierunku
antypatycznego nastawienia odbiorcy do tychże. Więc jeśli ktoś
jest zdecydowanym przeciwnikiem manipulacji genetycznych na ludziach,
również tylko w zakresie eliminowania z zarodków wadliwych genów,
czego zwolenniczką najwyraźniej jest Kira Peikoff, to powinien
przygotować się na zażartą dyskusję z autorką „Matka wie
najlepiej”. Może i nieraz poczuje się urażony zagłębiając się
w tę opowieść, którą jeszcze niedawno podciągnęlibyśmy pod
science fiction (teraz już raczej do tej szufladki nie pasuje), ale
istnieje też spore prawdopodobieństwo, że autorka „Matka wie
najlepiej” da mu do myślenia. Zachęci może nie od razu do zmiany
postawy na ingerencję w ludzki genom w zakresie pozbywania się
mutacji genetycznych, ale może przynajmniej co poniektórych
przeciwników „nienaturalnych urodzeń” zachęci do porzucenia
swojej jawnie wrogiej postawy względem dzieci, które nie zostały
poczęte w naturalny sposób. I ich rodziców, którzy „zawinili”
naturalną przecież potrzebą posiadania własnego, zdrowego
dziecka. Odwieczny konflikt: nauka kontra Natura. I miłość matki
do dziecka. Jedna z najtrwalszych, jeśli nie najtrwalsza, jaka
istnieje. Silniejsza nawet od strachu przed własną śmiercią...
Murowany
hit? Tak mi się wydaje. „Matka wie najlepiej” pióra
amerykańskiej dziennikarki i powieściopisarki, Kiry Peikoff,
posiada prawie wszystkie składniki, jakie ma bodaj większość
współczesnych bestsellerowych thrillerów. Nieskomplikowany, można
nawet powiedzieć, że dość prosty, acz mocno poruszający
wyobraźnię styl; niepowierzchowne i barwne postaci; nośny temat
przewodni; suspens i modną formę. I oczywiście mnóstwo całkiem
silnych emocji, co ciekawe generowanych w ramach konwencji, z którą
w jakimś zakresie wielu miłośników gatunku pewnie już nieraz się
spotkało. Choć może niekoniecznie z projektowanymi genetycznie
dziećmi. Bo temat wciąż jest stosunkowo nowy – jeszcze niezbyt
rozprzestrzeniony tak w literaturze, jak w filmie. Tym bardziej więc
warto zapoznać się z historią możliwe, że właśnie wschodzącej
gwiazdy literackiego thrillera. Już przez niektórych porównywanej
do Michaela Crichtona. Ja, przy całej swojej sympatii do tego
osiągnięcia Kiry Peikoff, tak daleko w porównaniach iść nie
zamierzam. A przynajmniej nie teraz, bo kto wie, może w niedalekiej
przyszłości autorka ta da mi więcej powodów do patrzenia na nią
jak na godną następczynię nieodżałowanego Michaela Crichtona.
Albo, co bym wolała, wykształci własny, unikalny styl. Tak czy
inaczej cieszę się, że mogłam przeczytać jej pierwszą wydaną w
Polsce powieść. I czekam na kolejne.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz