Dziennikarka i freelancerka, Josephine 'Jo' Ferguson po rozwodzie wprowadza się do inteligentnego mieszkania należącego do jej najlepszej przyjaciółki Tabithy Ashbury. Jo dużo czasu spędza w samotności, dlatego często rozmawia z elektronicznymi asystentami zarządzającymi domem. Zwłaszcza najbardziej rozwiniętą technologicznie Electrą. Wkrótce jednak asystenci obracają się przeciwko niej. Powoli rujnują życie młodej kobiety, o której najwyraźniej wiedzą wszystko. Znają nawet jej najbardziej skrywany, mroczny sekret, którego w razie konieczności, nie zawahają się wydobyć na światło dzienne. To jedna z możliwości, ale Jo nie jest pewna, czy jej wrogiem nie jest jej własny umysł. Tak naprawdę to niczego i nikogo nie może być już pewna.
„Asystentka” (oryg. „The Assistant”) to czwarty powieściowy thriller wydany pod pseudonimem S.K. Tremayne, pod którym kryje się Brytyjczyk Sean Thomas, syn pisarza Donalda Michaela Thomasa, publikujący również pod własnym nazwiskiem oraz pseudonimem Tom Knox. Głośno o Tremayne'u zrobiło się już za sprawą jego pierwszej książki (pierwszej opatrzonej tym artystycznym pseudonimem), bestsellerowych „Bliźniąt z lodu”, ale jego kolejne powieści, „Dziecko ognia” i „Zanim umarłam” też zostały ciepło przyjęte na arenie krajowej i międzynarodowej. „Asystentka” swoją światową premierę miała w 2019 roku, w Polsce natomiast ukazała się w roku 2020 nakładem wydawnictwa Czarna Owca. Idąc za słowami samego autora, powieść ta wciąga nas do złowrogiego świata, do którego i w rzeczywistości przypuszczalnie już niebawem wkroczymy. Sean Thomas vel S.K. Tremayne dodał jeszcze, że w obliczu pandemii COVID-19 scenariusz przedstawiony w „Asystentce” tylko zyskuje na prawdopodobieństwie. Wkrótce wszyscy będziemy monitorowani przez maszyny...
„Asystentka” S.K. Tremayne'a sprawia, że człowiek ma ochotę odłączyć się od Sieci. Raz na zawsze! Zdobywca Nielsen Silver Award za sprzedaż dwustu pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy „Bliźniąt z lodu” w samej tylko Wielkiej Brytanii, tym razem, przynajmniej z pozoru podpina się pod motyw kojarzony głównie z science fiction. Zagrożenie ze strony nowoczesnej technologii. Maszyny stające przeciwko niejako swoim stwórcom. Autor „Asystentki” podszedł jednak do tego tematu od innej strony. Zamiast opowieści fantastycznej dostajemy thriller psychologiczny. Zamiast przerażającej wizji mniej czy bardziej dalekiej przyszłości, zostajemy wrzuceni w wir potwornych wydarzeń, które w naszym świecie spokojnie mogłyby zaistnieć. Właściwie część z tego już się dzieje – kradzież tożsamości w internecie, czy tworzenie zupełnie nowych, w rzeczywistości nieistniejących tożsamości. I przede wszystkim smart domy. Inteligentne lokale z elektronicznymi asystentami mającymi ułatwiać życie mieszkańcom. Wyręczających ich w między innymi takich czynnościach, jak włączanie i wyłączanie światła oraz ogrzewania, czy wyszukiwanie informacji w internecie. Asystencji mają też zgoła inne zastosowanie. O czym przekonuje się Jo Ferguson, główna bohaterka i jednocześnie narratorka powieści. Choć od tej ostatniej reguły jest parę odstępstw – trochę, naprawdę niewiele, rozdziałów spisanych w trzeciej osobie, ale ze skupieniem na tej czy innej postaci drugoplanowej. Tremayne każdy rozdział tytułuje imieniem postaci, którą w danym fragmencie postawi w centralnym punkcie. Jo jest bezdzietną rozwódką, która nadal przyjaźni się ze swoim byłym, informatykiem Simonem Toddem, który zdążył już ponownie się ożenić. Parę miesięcy wcześniej został też ojcem. Jo natomiast wprowadziła się do mieszkania swojej najlepszej przyjaciółki, Tabithy. Mieszkania, w którym ta ostatnia rzadko bywa, ponieważ dużo podróżuje, a po powrocie do Londynu, gdzie Tremayne osadził akcję omawianej powieści, zazwyczaj sypia u swojego narzeczonego, majętnego, aroganckiego mężczyzny, znanego programisty, który nie przepada za jej przyjaciółką. Za osobą, której Tabitha zapewniła dach nad głową w momencie, gdy na Jo spadło widmo bezdomności. Bo główna bohaterka „Asystentki” nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu, w którym się wychowała. Do domu, od lat zajmowanego jedynie przez jej matkę (nie licząc psa). Jo bardzo ją kocha, ale wspomnienia, jakie budzi w niej miejsce, w którym dorastała, są dla niej tak bolesne, że wszelkimi sposobami wzbrania się przed poszukaniem tam schronienia. Woli inteligentne mieszkanie Tabithy, mimo że nie jest wielką entuzjastką technologicznych nowinek. Właściwie to jest nieufnie nastawiona do najnowocześniejszych zdobyczy na tym polu. Technologiczny postęp ją przeraża, ale wygląda na to, że w towarzystwie, w którym się obraca nie ma ani jednej osoby, która podzielałaby ten pogląd. W końcu nasza bohaterka obraca się głównie wśród ludzi z branży IT. Ludzi, którzy wciąż pamiętają jej głośny artykuł na temat zagrożeń, jakie stwarza nowoczesne technologia. Artykuł, który jak by na to nie patrzeć, nie postawił ich w najlepszym świetle. Bo uczulił jakąś cześć opinii publicznej na właściwie wszelkie owoce ich pracy zarobkowej, którą najwyraźniej wszyscy oni wprost ubóstwiają. Technokraci z krwi i kości, do których Jo nie pasuje. Nawet przed hipotetycznym stanięciem elektronicznych asystentów przeciwko tej młodej dziennikarce, Jo zdaje się trwać niejako na marginesie tego środowiska. Nadal uważa się za przyjaciółkę większości z nich, ale wyraźnie nie czuje się całkowicie komfortowo w tym bezbrzeżnie zakochanym w technologii gronie. Jo może czuć się wyobcowana w tym kręgu również przez swoją sytuację materialną. Prawie wszyscy jej znajomi są ludźmi bardzo dobrze sytuowanymi, podczas gdy ona nie może sobie nawet pozwolić na wynajęcie mieszkania w Londynie. W mieście, do którego tak mocno się przywiązała, że nie wyobraża sobie, że kiedykolwiek miałaby go opuścić. Wiele wskazuje jednak na to, że decyzja o skorzystaniu z hojności przyjaciółki tuż po rozwodzie z mężem, była największym błędem w całym jej dotychczasowym życiu. Może nawet wyrokiem śmierci nie tylko dla niej samej, ale również jej bliskich...
S.K. Tremayne nie miał litości dla bohaterki swojego czwartego thrillera psychologicznego. Katusze, jakie jej zafundował, piekło, jakie dla niej przygotował... Coś przerażającego. Poruszającego do głębi, momentami wręcz wyciskającego łzy z oczu, ściskającego krtań nieomal z siłą imadła, druzgocącego, duszącego, tym bardziej, że tak prawdopodobnego. Czytając „Asystentkę” naprawdę musiałam walczyć z przemożnym pragnieniem pozbycia się z domu wszystkich urządzeń z dostępem do wi-fi. Z główną bohaterką „Asystentki” wyjątkowo łatwo było mi się utożsamić. Nie tylko dzięki zgrabnym opisom - niezbyt długim, a już na pewno nie rozwlekłym, ale i nie maksymalnie uproszczonym, pozbawionym tak pożądanych przeze mnie detali. Niemałe znaczenie miała w tym moja własna nieufność do postępu technologicznego. Do tych wszystkich supernowoczesnych narzędzi służących do... inwigilacji. Każde urządzenie z dostępem do internetu w każdej chwili może stać się oknami do naszego życia. Odarcie z prywatności to jedno, ale nie od dziś wiadomo, że za pomocą internetu można też dokumentnie zniszczyć czyjeś życie. Odebrać człowiekowi wszystko, na czym mu zależy. Wszystko, na co pracował i co zostało mu dane przez los. Miłość, przyjaźń, oszczędności, kariera, reputacja, nic z tego nie jest poza zasięgiem śmiertelnie niebezpiecznych wrogów Jo Ferguson. Elektronicznych asystentów lub co bardziej prawdopodobne człowieka z krwi i kości, który nimi steruje. Może nawet kilku osób, które z sobie tylko znanych powodów, połączyły siły w dążeniu do zniszczenia tej młodej dziennikarki. S.K. Tremayne stosunkowo szybko daje nam do zrozumienia, że wśród znajomych Jo nie brakuje jednostek mających i odpowiednie umiejętności, i w miarę solidne motywy. Prawie jak w „Dziecku Rosemary” Iry Levina (i jej pierwszej filmowej wersji w reżyserii Romana Polańskiego) – w „Asystentce” niemal wszyscy są podejrzani. Zdradzony były mąż, jego nowa żona, najlepsza przyjaciółką i jej arogancki narzeczony, wirtualny kochanek i wszyscy pozostali przyjaciele głównej bohaterki tak bardzo zafascynowani wszelkimi zdobyczami nowoczesnej technologii. Podejrzana może być też sama Josephine Ferguson, kobieta, która ma powody, by wypatrywać u siebie objawów schizofrenii. Jej nastawienie w kółko będzie się zmieniać – raz będzie skłaniać się ku zagrożeniu z zewnątrz, innymi razy nabierać pewności, że niebezpieczeństwo tkwi wewnątrz niej samej – ale nie wydaje mi się, żeby wielu czytelników wtórowało jej w tym rozchwianiu. Podejrzewam, że przynajmniej większość odbiorców „Asystentki” będzie twardo trzymać się jednej z tych dwóch teorii podrzuconych przez samego autora. Teorii, która sama w sobie jest mocno zagadkowa, która rodzi jeden wielki znak zapytania i kilka pomniejszych. Akcja jest dynamiczna, szaleńczo rozpędzona prawie od samego początku, aż do zaskakującego finału. Tremayne jest jednak na tyle świadomym pisarzem, by wiedzieć, że obfitująca w niepokojące wydarzenia, błyskawicznie rozwijająca się historia, to za mało, by sprostać wymaganiom współczesnych czytelników. Zapewne nie dotyczy to absolutnie wszystkich, ale wielu ceni sobie twory, które wykazują się jakąś dbałością o warstwę psychologiczną. Nie zaniedbują postaci, oferują już niekoniecznie pełne najdrobniejszych detali, ale cechujące się pewną wnikliwością i/lub konsekwentnie rozwijane wraz z postępem akcji, portrety psychologiczne między innymi osób, którym trudno nie kibicować. Tremayne stworzył właściwie kompletny obraz literackiej bohaterki. Nic bym nie dodała, niczego nie ujmowała. To samo zresztą mogę powiedzieć o drugoplanowych postaciach, które „swoje, siłą rzeczy ograniczone, role grają” moim zdaniem bezbłędnie. Właściwie wszystko w „Asystentce” wspaniale gra na emocjach. Wszystko jest na swoim miejscu. Piękna harmonia, można by rzec. Swoją drogą dla fanów kina grozy Tremayne przygotował mały bonus – bezsprzeczne nawiązuje do dwóch kultowych horrorów, a może nawet trzech. Bo jeden motyw, czy Tremayne to planował, czy nie, nasunął mi silne skojarzenie z „Koszmarem minionego lata” Jima Gillespiego. Zdarzenie, o którym nigdy, przenigdy mówić nie będziemy.
Hit! Kolejny szarpiący nerwy thriller psychologiczny od S.K. Tremayne'a (właściwie Seana Thomasa). Brytyjskiego powieściopisarza, dziennikarza i publicysty, który tym razem zabierze nas w otchłań technologicznego szaleństwa. Jakiekolwiek wyjaśnienie swojej niesamowicie porywającej zagadki ostatecznie wybierze, najpierw postara się byście z nieufnością, może nawet jawną wrogością spojrzeli na swój podłączony do Sieci komputer. Albo telefon. W tych nienormalnych czasach, w których na każdym kroku wmawia się nam, że najbezpieczniej przenieść się do świata wirtualnego, Tremayne pokazuje, że internet może się okazać czymś jeszcze bardziej niebezpiecznym od niemiłościwie panującego nam Covida. Straszna rzecz! Tym straszniejsza, bo bardzo prawdopodobna. Bo to nasze jutro...?
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Czytałam już nieco o tej książce, ale jak na razie nie mam jej w planach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Natalia