Antykwariusz Adam Snow w drodze do Londynu zbacza z głównej dogi i natrafia na opuszczony Biały Dom z dużym zaniedbanym ogrodem. Budynek okazuje się szczelnie zamknięty, ale przed drzwiami mężczyzna doznaje czegoś niezwykłego. W pewnym momencie czuje jak w jego dłoń wsuwa się zimna rączka, która sądząc po rozmiarach należy do dziecka. Dziecka, którego Adam nie dostrzega. Po tym incydencie antykwariusz zaczyna zbierać informacje na temat tej tajemniczej posesji, bardziej jednak angażują go inne sprawy. Sytuacja zmienia się, gdy Snow nabiera pewności, że niezwyczajna rączka nie tylko go nie opuściła, ale wręcz stara się doprowadzić go do zguby. Mężczyzna rozważa problemy psychiczne, ale i nie wyklucza, że ma do czynienia z istotą z zaświatów.
W 2021 roku wydawnictwo Zysk i S-ka wypuściło wydanie zbiorcze (w twardej, nastrojowej oprawie zaprojektowanej przez Maćka Wolańskiego) dwóch utworów Susan Hill, angielskiej pisarki w 2012 roku mianowanej Komendantem Orderu Imperium Brytyjskiego, która zasłynęła przede wszystkim powieściami gotyckimi, ale specjalizuje się również w literaturze kryminalnej. Niniejsza publikacja Zysk i S-ka zawiera najsłynniejsze dzieło Susan Hill, dwukrotnie przenoszoną na ekran (w 1989 roku przez Herberta Wise'a i w 2012 roku przez Jamesa Watkinsa), przekształconą też w sztukę, wielokrotnie wystawianą na deskach teatrów, pierwotnie wydaną w 1983 roku „Kobietę w czerni” (oryg. „The Woman in Black”) oraz „Rączkę” (oryg. „The Small Hand”). Ta ostatnia to minipowieść, która swoją światową premierę miała w 2010 roku, a w 2019 roku doczekała się swojej filmowej wersji – brytyjski obraz telewizyjny w reżyserii Justina Molotnikova po raz pierwszy wyemitowany w drugiej połowie grudnia 2019 roku na kanale Channel 5.
Akcja „Rączki” Susan Hill osadziła w czasach nam współczesnych, ale historia jest utrzymana w klimacie zdecydowanie bardziej kojarzącym się z literaturą grozy z poprzednich wieków. Takiej atmosfery prędzej spodziewałabym się po utworze z XIX, ewentualnie pierwszej połowy XX wieku. Podobnie, jak w „Kobiecie w czerni”, powieści pierwotnie wydanej w przedostatniej dekadzie poprzedniego stulecia, Hill w „Rączce” niejako cofa czytelnika w czasie. Historia ta wydaje się mijać ze swoją epoką – stylem nawiązuje do stareńkich, acz wciąż cieszących się niemałą popularnością utworów (za przykłady niech posłuży pióro Daphne du Maurier czy Henry'ego Jamesa). Można zapomnieć, że mroczna przygoda Adama Snowa rozgrywa się w XXI wieku. To znaczy tuż po każdej takiej przypominajcie podrzuconej przez autorkę. Przykład: internet. W swoim amatorskim śledztwie, Adam Snow wprawdzie nader niechętnie korzysta z dobrodziejstw nowoczesnej technologii, ale Hill od czasu do czasu przypomina odbiorcom, że on, w przeciwieństwie do bohaterów gotyckich utworów z dawno minionych lat, ma do dyspozycji to potężne narzędzie, jakim bez wątpienia jest internet. Faktem jest, że nie wszystkim odbiorcom „Rączki” spodobało się to, można powiedzieć, zmieszanie dwóch epok. Koloryt retro dla historii współczesnej. Ale dla mnie było to dość ciekawe doświadczenie. Nie powiedziałabym, że nacechowane jakąś ogromną świeżością, że nigdy wcześniej czegoś podobnego nie przeżyłam, niemniej spodobał mi się ów dysonans. Czułam się trochę tak, jakby ciągnięto mnie w dwóch przeciwnych kierunkach. Ku przeszłości i do tu i teraz. Główny bohater i zarazem narrator „Rączki”, Adam Snow, jest antykwariuszem zajmującym się starymi książkami i manuskryptami. Nie prowadzi sklepu, pracuje niejako w domu - niejako, bo w końcu to zajęcie wymaga częstych podróży. Snow przypomina Lucasa Corso z powieści „Klub Dumas” Arturo Péreza-Reverte i naturalnie jego odpowiednika, Deana Corso, z filmowej adaptacji niniejszego dzieła w reżyserii Romana Polańskiego („Dziewiąte wrota” z 1999 roku). Bohater „Rączki” też jest specjalistą od starych książek i też ma swoich bogatych klientów (kupców i sprzedawców), dość rozległą sieć kontaktów, tak bardzo cennych w jego zawodzie pośredników, w większości, tak jak on, prawdziwych bibliofilów. Bezdzietny kawaler, wolny strzelec, prawdziwie wolny duch, który ma to rzadkie szczęście łączenia pracy zarobkowej ze swoim hobby. Czy to w wyniku jakiegoś nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności, czy przez działalność jakichś niezwykłych mocy (ingerencja nadnaturalnej istoty bądź istot), Adam Snow na samym początku tej całkiem klimatycznej opowieści, znajduje powoli chylącą się ku upadkowi nieruchomość, której ktoś nadał nazwę Biały Dom. Wyglądający na od dawna niezamieszkały jednorodzinny budynek mieszkalny otoczony wielkim, pełnym zakamarków, równie zaniedbanym ogrodem. Tajemniczym ogrodem, jak w myślach nazywa go narrator „Rączki”. Niezwykła historia Adama Snowa rozpoczyna się podczas tego niezaplanowanego przystanku w owej zacisznej krainie. Krainie Czarów, bo jak się okaże, dzieją się tutaj istne cuda. W każdym razie zjawiska bardzo zastanawiające. A wszystko zaczyna się od uścisku tytułowej dziecięcej rączki. Upiorny pomysł. Pomyślcie no tylko: stoicie sobie w jakimś zacisznym miejscu. Wokół nie widać żywej duszy, aż tu nagle czujecie zimną dłoń wsuwającą się w Waszą. Małą zimną rączkę. Rączkę najpewniej należącą do dziecka, którego... nie widzicie. Nie widzicie go, ale z całą pewnością czujecie jego przeraźliwy(?) dotyk. W pierwszej chwili, co zupełnie naturalne, Snowa zaniepokoiło to niecodziennego zdarzenie, ale później zaczął łapać się na tym, że brakuje mu dotyku tej zagadkowej rączki. Bez podtekstów – główny bohater omawianego utworu odkrył po prostu, że na jakimś poziomie świadomości/podświadomości czerpał zupełnie niewinną pociechę z towarzystwa tego niewidzialnego malca. Narodziła się pomiędzy nimi jakaś więź. Przyjaźń? Cóż, nawet jeśli Snow początkowo tak na to patrzył, to z czasem musiał znacznie zmodyfikować swój pogląd na niewidocznego chłopca, który nieproszony zaczął wdzierać się do jego życia. Wszystko wskazuje na to, że ta tajemnicza obecność nie przylgnęła do Snowa na stałe. Przychodzi i odchodzi, a po każdej takiej wizycie nieszczęsny antykwariusz coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że właściciel zimnej rączki wcale nie jest jego przyjacielem, ale śmiertelnym wrogiem. Zakładając, że istnieje. Sam Adam Snow nie jest co do tego w pełni przekonany. Ma wątpliwości, czy wszystkie te niezwykłe rzeczy, jakie go spotykają, dzieją się naprawdę. To jest w rzeczywistości, ale nie jedynie w jego stosunkowo szybko destabilizującym się umyśle.
Susan Hill w „Rączce” zestawia dwa hipotetyczne wyjaśnienia niepokojących przeżyć wykreowanego przez siebie bohatera. W horrorach nastrojowych rzecz raczej częsta – choroba psychiczna czy przybysz z zaświatów? Szaleństwo czy duch? Horror psychologiczny czy czyściutka ghost story? Taka wątpliwość może dręczyć co poniektórych odbiorców „Rączki”. Przypuszczalnie taki właśnie był zamiar autorki – ta niepewność towarzysząca czytelnikowi prawie do samego końca tej, bądź co bądź, prostej opowieści z dreszczykiem. Obawiam się jednak, że na obyte z literacką grozą osoby, te sztuczki nie podziałają, że nie braknie takich, którzy nie chwycą przynęty rzuconej przez zauważalnie starającą się wywieść nas w pole, zasłużoną brytyjską autorkę. Tak czy inaczej, jeśli o mnie chodzi tutaj było bez niespodzianek, ale nie należy przez to rozumieć, że fabuła „Rączki” uparcie podążała drogą, którą zdążyłam sobie w wyobraźni wytyczyć. Nie, nie zdołałam przedwcześnie poskładać sobie w głowie wszystkich elementów tej niecodziennej sprawy. Odkryć wszystkie najistotniejsze wątki całego tego zamieszania wokół lub wewnątrz Adama Snowa. Młodego mężczyzny, który oto zderza się z nieznanym. Zasadniczo nie jest typem osoby święcie wierzącej w historie o duchach, ale też nie ma większego problemu z zaakceptowaniem nadprzyrodzonego, gdy sam tego doświadcza. Poważnie bierze pod uwagę możliwość, że w jego życie wdarła się niematerialna istota, najprawdziwszy duch, najpewniej duch dziecka, ale i nie odrzuca innego, powiedzmy, racjonalniejszego wyjaśnienia. Hipotezy, która chyba przeraża go dużo bardziej od jakiegoś tam nieprzyjaznego ducha. W każdym razie obserwując wydarzenia skupione wokół Adama Snowa, miałam wrażenie, że mężczyzna z ulgą przyjąłby wiadomość o nawiedzeniu jego osoby przez istotę z zaświatów, że taka pewność częściowo pozbawiłaby go tego ciężaru, który dźwiga na swoich barkach praktycznie od pierwszej przypadkowej(?) wizyty na pewnej opuszczonej posesji w prowincjonalnym rejonie Anglii. Bo co byście woleli: nawiedzenie przez ducha, czy kompletne pomieszanie zmysłów? Niewidzialnego wroga, czy utratę stabilności psychicznej? Wolelibyście by jakaś niewidzialna istota, ktoś z zewnątrz, próbował wepchnąć Was w szpony Śmierci, czy żeby ów autodestrukcyjny impuls płynął z wewnątrz, z Waszego własnego umysłu? Takie pytania mogą się nasunąć podczas lektury „Rączki”. Opowieści utrzymanej w gotyckim klimacie, zachowującej całą tę magiczną prostotę, z jaką często kojarzy się tego typu literaturę – miejscami może trochę naiwną, ale mającą w sobie potężny urok, niezaprzeczalny czar, tak boleśnie rzadko przywoływany w czasach obecnych. Tym cenniejsze więc było dla mnie spotkanie z „Rączką”. Połączenie nowego ze starym. W nierównych proporcjach, bo wygląda to tak jakby Susan Hill, w tym konkretnym świecie przedstawionym, co najwyżej jedną stopą stała w XXI wieku, a cała reszta jej ciała (a więc i mojego, jako obserwatorki coraz to burzliwszych przeżyć Adama Snowa) dosłownie przeniosła się do ponurych opowieści przynajmniej z pozoru o duchach z czasów wiktoriańskich na przykład.
„Rączka” Susan Hill może i nie wspina się na jakiś szczególnie wysoki pisarki poziom. Właściwie to wcale nie uważam tej minipowieści za jeden z najbardziej wartościowych utworów z dreszczykiem. Nawet nie za jedno z najlepszych dzieł gotyckich, jakie w swoim życiu miałam okazję przeczytać. Niemniej wyprawa, na jaką zabrała mnie tutaj ta popularna angielska autorka, w pewnym sensie wyprawa w przeszłość, okazała się nie mniej emocjonująca niż lektura jej bodaj najgłośniejszej powieści, „Kobiety w czerni”. Tak, uważam, że „Rączka”, choć dużo mniej znana, dosięga poprzeczki, moim zdaniem nie tak znowu wysoko, zawieszonej w „Kobiecie w czerni”. Którą obok „Rączki” znajdziecie w wydaniu Zysk i S-ka z roku 2021.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
„Kobieta w czerni” świetna, w starym stylu. Po przeczytaniu zobaczyłem jak słaba jest ekranizacja z 2012, ta z 1989 znacznie lepsza (mocno zbliżona do książki).
OdpowiedzUsuń