niedziela, 16 maja 2021

„Kobieta w oknie” (2021)

 
Do osób znających „Kobietę w oknie” A.J. Finna: recenzja może zawierać niepożądane informacje

Nowy Jork. Anna Fox, psycholog dziecięca zmagająca się z agorafobią, przez którą nie opuszcza swojego dużego domu - starej kamienicy, w której oprócz niej mieszka tylko jej lokator, David – zaprzyjaźnia się z nowymi sąsiadami z naprzeciwka, Jane Russell i jej piętnastoletnim synem Ethanem. Podejrzliwie patrzy natomiast na ojca chłopaka i męża Jane, Alistaira. Mężczyzna najwyraźniej ma obsesję na punkcie kontrolowania bliskich i z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że odwiedzają Annę. Kobieta od dłuższego czasu prowadzi obserwację swoich najbliższych sąsiadów, o czym wiedzą jej psychiatra i mąż Ed, z którym jest w separacji i który mieszka w innym mieście z ich ośmioletnią córką Olivią. Pewnego wieczora Anna przypadkiem zauważa w domu Russellów coś, co zmusza ją do zawiadomienia policji.

Interesuje mnie zacieranie się między subiektywną i obiektywną rzeczywistością, prawdą i kłamstwem; kłamstwami, które sobie opowiadamy i tym, jak tworzymy własną rzeczywistość” - tak Joe Wright, twórca między innymi „Dumy i uprzedzenia” (2005), „Hanny” (2011) i „Anny Kareniny” (2012), wyjaśnia swoje zaangażowanie w „operację pod kryptonimem” „Kobieta w oknie” (oryg. „The Woman in the Window”), zainspirowaną poczytnym powieściowym thrillerem psychologicznym A.J Finna (pseudonim artystyczny Daniela Mallory'ego) pod tym samym tytułem. Film ze stajni 20th Century Studios, który w 2020 roku miał zostać wpuszczony do kin, ale z powodu obostrzeń tłumaczonych pandemią COVID-19, premierę odłożono w czasie. Właściwie „Kobieta w oknie” miała ukazać się już w październiku 2019 roku, ale po pokazie próbnym uznano, że produkcja wymaga poprawy. Ostatecznie „Kobieta w oknie” w reżyserii Joego Wrighta i na podstawie scenariusza Tracy'ego Lettsa „trafiła pod opiekuńcze skrzydła” Netflixa, który rozpoczął dystrybucję w marcu 2021 roku.

Ekranizacja czy adaptacja? Wierne, czy swobodne podeście do debiutanckiego utworu A.J. Finna pod tym samym tytułem? Sporo opuszczono, trochę pozmieniano, ale teoretycznie wszystkie te zmiany są natury kosmetycznej. Filmowcy nie pokusili się o własną interpretację, ogólny kierunek jest taki sam jak w literackim pierwowzorze, więc skłaniam się ku ekranizacji. Mimo wszystko. Mimo pójścia na skróty. Opuszczenie wątku Millerów, sprowadzenie dwóch spotkań Anny z jej nową sąsiadką do jednego, ochłodzenie stosunków głównej bohaterki z jej lokatorem, pominięcie pewnego spotkania w kawiarni i wszystkich wątków z fizjoterapeutką Anny (tej postaci nie ma w ekranowej wersji), czy nawet podmianka interlokutora Anny pod koniec filmu – to wszystko to przykłady zmian, które w mojej ocenie nie mają praktycznie żadnego wpływu na tę historię. Ani korzystnego, ani niekorzystnego. Przypuszczam, że nie chciano po prostu rzeczy nadmiernie wydłużać – w końcu nie od dziś wiadomo, że to, co sprawdza się w książce, niekoniecznie zadziała na ekranie. Pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą (dla niektórych to też mogą być mniej istotne, albo wręcz nieistotne detale), ale już pominięcie „pomazanej” kabiny prysznicowej, czy internetowej przyjaźni Anny ze straszą kobietą, uważam za poważne niedopatrzenia. Wydaje mi się też, że u Wrighta wszystko jest bardziej czytelne niż u Finna. Książka moim zdaniem ma większą zdolność do zaskakiwania odbiorcy niż jej filmowa wersja. A przecież i literacka odsłona „Kobiety w oknie”, przynajmniej w moim odbiorze, nie radzi sobie najlepiej z odwodzeniem czytelnika od prawdy. Na pewno części prawdy. Tym, którzy nie znają jeszcze historii Anny Fox, fikcyjnej bohaterki zmagającej się z ostrą postacią agorafobii, doradzałam więc najpierw zabrać się za książkę. A film... W zasadzie niewiele by mnie ominęło, gdybym swoją znajomość z tą historią ograniczyła do książki A.J. Finna. Zaspokoiłam swoją ciekawość – bo byłam ciekawa, jak na ekranie się to odmaluje – nawet coś tam miłego dla oka wypatrzyłam, ale też spokojnie mogłam się bez tego obejść. Takie tam ugrzecznione patrzydło, dla jednych dramat/kryminał, dla innych (i tu ja się dopiszę) thriller psychologiczny, który prawie w całości rozgrywa się w dosyć mrocznej kamienicy, kilkupiętrowym domu w Nowym Jorku prawie w całości zajmowanym przez Annę Fox (piwnicę wynajmuje mężczyźnie imieniem David). Kobietę, której zawodowa kariera (psycholog dziecięca) skończyła się jakiś czas temu. Mniej więcej w tym samym czasie rozpadła się jej rodzina – mąż Ed wyprowadził się, zabierając ze sobą ich ośmioletnią córkę Olivię. A ona stała się więźniem we własnym domu (agorafobia). Z czasem Anna wpadła w alkoholizm, a nudę zaczęła zabijać podglądaniem, z domu, sąsiadów. Tak, tak, „Okno na podwórze” Alfreda Hitchcocka (patrz: recenzja książki). Z powieści wiemy, że Anna jest wielką miłośniczką między innymi tego mistrza suspensu, ale trudniej wywnioskować to z filmu. Nie można powiedzieć, że jego twórcy zrezygnowali z pasji Anny do starych, głównie czarno-białych, produkcji, ale znacząco zawęzili ten, w gruncie rzeczy, ważny składnik historii A.J. Finna. Czyżby kierowała nimi chęć ukrycia wpływów, zapożyczeń z innych dzieł? Poniekąd, bo niektóre cytaty mogą się skojarzyć. Autor książki dobitniej jednak wskazywał te podobieństwa (poza „Psychopatą” Jona Amiela, Finn jednak utrzymuje, że te zbieżności są przypadkowe), nawet w najmniejszym stopniu nie starał się ich przykryć, bo i po co, skoro ową miłość Anny można było wykorzystać w budowie intrygi, w jaką wplątuje się ta kobieta. A przynajmniej tak jej się wydaje...

Nie jestem fanką Amy Adams, ale muszę przyznać, że całkiem nieźle odnalazła się na pierwszym planie „Kobiety w oknie” Joego Wrighta. W obsadzie zobaczymy też między innymi Gary'ego Oldmana, Julianne Moore i Jennifer Jason Leigh. Również zadowalające występy, choć siłą rzeczy nie tak zajmujące jak kreacja Adams. Takie role. W pewnym sensie krążenie po orbicie Anny Fox. Ludzie otaczający główną bohaterkę oczywiście są tu „po coś”, też są budowniczymi tej historii, ale jądrem, można powiedzieć magnesem, który ich wszystkich przyciąga jest Anna. Nie najlepiej radząca sobie z samotnością, właściwie w głębi duszy łaknąca towarzystwa, schorowana, nadużywająca alkoholu i nieodpowiedzialnie przyjmująca leki przepisywane jej przez psychiatrę, o którym Anna nie ma najlepszego zdania. Uważa, że jest apodyktyczny, że podchodzi do niej z pozycji pana i władcy, ale mąż Anny, z którym jest w separacji, i z którym codziennie rozmawia przez telefon, wątpi w jej osąd. Zresztą nie tylko ten, czemu trudno się dziwić, zważywszy na tryb życia, jaki prowadzi ta kobieta i leki, jakie przyjmuje. O alkoholu nie wspominam, bo to pilnie strzeżona tajemnica Anny. No nie tak pilnie, bo nie czuje potrzeby ukrywania się przed na przykład Jane Russell. Nową sąsiadką, z którą szybko się zaprzyjaźnia. Z jej piętnastoletnim synem, Ethanem, też od razu znajduje nić porozumienia, ale ma problem z jego ojcem Alistairem. Ma powody sądzić, że człowiek ten tyranizuje swoich bliskich, że ucieka się do przemocy fizycznej i psychicznej w swojej obsesji na punkcie kontroli. Annę w domu uwięziła choroba, a jej nowych przyjaciół niewoli Alistair. Tak czy inaczej stara się całkowicie ich sobie podporządkować. Chce wiedzieć gdzie chodzą, z kim się spotykają i oczekuje, że wcześniej, zanim wyjdą z domu, zawsze będą pytać go o pozwolenie. Ethan i jego matka nie informują go jednak o swoich kontaktach z Anną Fox. Ale Alistair ma swoje podejrzenia, a biorąc pod uwagę jego despotyczny charakter, to nie wróży dobrze ani dla nich, ani dla Anny. Kobiety, która zobaczy za dużo. Wieczorem, przez okno w swoim domu i domu Russellów. I przez jakiś czas twardo będzie obstawać przy swoich racjach, będzie trzymać się swojej wersji wydarzeń, choć nikt nie będzie chciał jej wierzyć, ale potem... Potem zmieni zdanie. Wątpliwości, wątpliwości. Cóż to za prymitywna gra? Nie mówię, że nastawiałam się na jakieś niespodzianki – przyznaję, miałam cień nadziei na jakąś większą inicjatywę twórców, ale dla bezpieczeństwa, ażeby się zanadto nie rozczarować, przygotowałam się na przejście po znanej mi już z książki ścieżce, nazwijmy to, kryminalno-psychologicznej – ale nawet z całym tym obciążeniem wynikającym z wcześniejszego spotkania z pierwszym, powieściowych wydaniem tego tytułu, dałoby się wciągnąć w tego rodzaju niezagadkową grę. Przynajmniej z umiarkowanym zainteresowaniem popatrzeć na miotającą się kobietę, która utknęła w dosyć mrocznym, nawet w miarę klaustrofobicznym, choć obiektywnie, w rzeczywistości dużym domu (oprawa audiowizualna pozytywna mnie zaskoczyła, co nie znaczy, że nie można było zrobić tego jeszcze lepiej, że klimat nie mógłby być bardziej duszny). A tu tak szybciutko. Taki bardziej sparing niż konkursowy pojedynek z widzem. Ledwo Anna zaczęła walczyć o swoje przekonania, ledwo otwarły się jej rozpaczliwe próby przekonywania innych, że nic jej się nie przywidziało, ani tym bardziej nie zmyśla, ledwo przystąpiła do przekonywania głównie policjantów, że była świadkiem faktycznej, niewyimaginowanej zbrodni popełnionej w domu naprzeciwko, a już zmienia front. Już nabiera pewności, że jednak się myliła i zaczyna przygotowania do czegoś, co w książce przedstawiono... bo ja wiem, bardziej subtelnie? Jakby filmowcy woleli upewnić się, że wszyscy wszystko dobrze zrozumieją. Jakby powątpiewali w inteligencję widza, obawiali się, że znajdą się tacy, którzy odczytają to nie tak, jak trzeba. A gdyby odpuścić sobie tą „sesję nagraniową” w dalszej partii filmu, gdyby wyrzucić te zbędne tłumaczenia... To i tak pewnie nikt nie miałby wątpliwości, co nasza bohaterka kombinuje. Tak myślę, ale absolutnej pewności nie mam i nie tylko co do tego jednego obszaru scenariusza Tracy'ego Lettsa. Właściwie to pojawiły się już głosy, że filmowa wersja „Kobiety w oknie” jest „zagmatwana”. Mało zrozumiała? Obawiam się, że film Jona Wrighta może zostać tak odebrany przez jakąś cześć widzów, bo to w końcu dość skrótowe podejście do historii wymyślonej przez człowieka „ukrywające się” pod pseudonimem A.J. Finn. Znajomość książki może więc nieco ułatwić odbiór jej ekranowej odsłony. Dzięki temu na pewno się nie pogubimy, co nie jest jeszcze równoznaczne z tym, że na pewno nie nadążymy za scenariuszem, jeśli zastosujemy odwrotną kolejność albo sprowadzimy swoją znajomość z „Kobietą w oknie” tylko do propozycji Joego Wrighta. Nie na pewno, ale jakieś tam ryzyko jest.

Książka bardzo dobra, film przeciętny. Takie moje zdanie na temat kobiet w oknach. Nie że jakaś prawda objawiona. Jedni wolą to, inni tamto, wiadomo. A jeszcze inni ani to, ani tamto. Faktem bezspornym jest, że filmowa „Kobieta w oknie” to szczuplejsza wersja swojej literackiej odpowiedniczki, swojego pierwowzoru stworzonego przez A.J. Finna (właściwie Daniela Mallory'ego). Jeśli zaś chodzi o emocje, to już kwestia indywidualna. Na mnie zdecydowanie lepiej działała książka i nie tylko dlatego, ze poszła na pierwszy ogień. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że jej ekranizację, czy jak kto woli adaptację w reżyserii Joego Wrighta bardziej przemęczyłam, niż obejrzałam. Nie było tak źle. Ani dobrze. Tak średnio na jeża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz