Dwudziestopięcioletnia Jules Larsen jednego dnia traci pracę, chłopaka i własny kąt, a wkrótce potem natrafia na obiecujące ogłoszenie. Poszukiwana osoba do opieki nad jednym z mieszkań w gotyckim apartamentowcu na Manhattanie powszechnie znanym jako Bartholomew. Za trzy miesiące pobytu w tym luksusowym miejscu oferuje się dwanaście tysięcy dolarów. Trzeba tylko przestrzegać kilku zasad: bez przerwy utrzymywać w mieszkaniu nieskazitelny porządek, nie sprowadzać żadnych gości, nie odzywać się pierwsza do innych lokatorów i nigdy nie rozmawiać na ich temat poza murami Bartholomew. Zakazane jest też zamieszczanie w mediach społecznościowych jakichkolwiek zdjęć zrobionych wewnątrz budynku, palenie papierosów i zażywanie narkotyków. Za dnia można w dowolnym momencie wychodzić na zewnątrz, ale każdą noc należy spędzać w mieszkaniu. Jules akceptuje warunki i nie posiada się z radości, gdy jej kandydatura zostaje zaakceptowana. Niezwłocznie wprowadza się do apartamentu 12A, którego standard znacznie przewyższa jej dotychczasowe miejsca zamieszkania. Czuje się, jakby wygrała na loterii, ale to nie trwa długo. Euforia stopniowo ustępuje miejsca obawie o własne bezpieczeństwo. A wszystko zaczyna się od tajemniczego zniknięcia opiekunki innego mieszkania w owianym złą sławą Bartholomew.
Riley Sager - pseudonim artystyczny amerykańskiego dziennikarza, grafika i redaktora Todda Rittera, publikującego też pod nazwiskiem Alan Finn, od jakiegoś czasu powieściopisarza na pełen etat – ma w zwyczaju w swoich literackich utworach stawiać coś w rodzaju pochwalnych pomników swoim ulubionym książkom i filmom. Inne podejście do sprawdzonych motywów. Powieść „Ocalałe” (oryg. „Final Girls”) to jego własne spojrzenie na nurt slash, „Moje ostatnie kłamstwo” (oryg. „The Last Time I Lied”) to coś w rodzaju zaktualizowanej wersji „Pikniku pod Wiszącą Skałą” Joan Lindsay, a „Wróć przed zmrokiem” (oryg. „Home Before Dark”) nawiązuje do rzekomo opisującej prawdziwe wydarzenia książki Jaya Ansona pt. „Amityville Horror” i jej ekranizacji z 1979 roku w reżyserii Stuarta Rosenberga. „Zamknij wszystkie drzwi” (oryg. „Lock Every Door”), pierwotnie wydany w 2019 roku (pierwsze polskie wydanie ukazało się w roku 2022 pod szyldem wydawnictwa Mova i w tłumaczeniu Ryszarda Oślizło) kolejny bestsellerowy thriller psychologiczny od Rileya Sagera to polecana między innymi przez Stephena Kinga, powieść dedykowana nieżyjącemu już pisarzowi Irze Levinowi, co bynajmniej nie jest przypadkiem. Tym razem głównym źródłem inspiracji dla Sagera była „kwintesencja horroru na rynku nieruchomości” (to jego słowa, pod którymi podpisuję się obiema rękami), ponadczasowy utwór Levina pt. „Dziecko Rosemary” - i jej pierwsza filmowa wersja, kultowy obraz Romana Polańskiego pod tym samym tytułem. Prawa do sfilmowania „Zamknij wszystkie drzwi” zostały już sprzedane. Między innymi amerykańska firma Paramount Television planuje zrobić z tego serial. Reżyserować ma Angela Robinson, a scenarzystą i jednym z producentów wykonawczych prawdopodobnie będzie Brian Buckner.
W „Zamknij wszystkie drzwi” Riley Sager chciał przywołać podobną paranoiczną atmosferę, jaką odznacza się zarówno książkowa, jak i pierwsza filmowa wersja „Dziecka Rosemary”, arcydzieła horroru. Osoby zaznajomione z tym światowej sławy tytułem zapewne zauważą też inne, na dobrą sprawę wyraźniejsze podobieństwo (cecha jeszcze bardziej charakterystyczna). Zaryzykuję twierdzenie, że miejsca podobne do Bartholomew łatwiej znaleźć w światku filmowym niż literackim. Stare kamienice, imponujące apartamentowce i inne nieruchomości wielorodzinne zdecydowanie mocniej kojarzą mi się z kinematografią. W pierwszej kolejności w takich przypadkach na myśl zwykle nasuwa mi się tak zwana Trylogia Apartamentowa Romana Polańskiego, w skład której wchodzą „Wstręt” (1965), wspominane już „Dziecko Rosemary” (1968) i „Lokator” (1976). Te dwa ostatnie przewijały się w mojej głowie podczas całkiem emocjonującej lektury „Zamknij wszystkie drzwi” Rileya Sagera, który podał do publicznej wiadomości informację, że główna bohaterka i zarazem narratorka tej pozycji ma ugruntowanie w rzeczywistości. Dwudziestopięcioletnia Jules Larsen w pewnym momencie dzieli się z nami swoim, moim zdaniem po części słusznym, spostrzeżeniem, że tylko osoby, które doświadczyły biedy są w stanie w pełni zrozumieć ludzi znajdujących się w takiej podbramkowej sytuacji (z moich własnych obserwacji wynika, że na tym dziwnym świecie nie brakuje ludzi, którzy po wyjściu z biedy jak gdyby całkowicie zapominają, jak to było – tak zwani nowobogaccy). Człowiek, który w pewnym sensie powołał ją do życia doskonale wie, jak czuje się jego bohaterka, bo był taki czas, w którym przeżywał prawie dokładnie to samo. Stracił pracę, a najbliższa przyszłość malowała mu się w najczarniejszych barwach. Sager zwierzył się, że w tamtym okresie bywały dni, w których był wręcz sparaliżowany strachem. I nie zapomniał tego uczucia. Znajomość z Jules Larsen nie pozostawiła mi najmniejszych wątpliwości, że ten, teraz już zamożny, człowiek, ma mnóstwo współczucia dla ludzi, którym wiedzie się nieporównywalnie gorzej. Przede wszystkim tym mnie ujął w swoim hołdzie dla „Dziecka Rosemary” Iry Levina i Romana Polańskiego. Spacerując po zdesperowanym umyśle kobiety, umownie relacjonującej wydarzenia ze wzniesionego w 1919 roku gotyckiego nowojorskiego budynku, którego pierwszym właścicielem był niejaki Thomas Bartholomew, można wyczuć tę nierozerwalną nić porozumienia, ten osobisty związek autora z jego postacią. Jakby nadawali na tych samych falach, czym, nie ukrywam, Sager mocno zapunktował w moich oczach. Woda sodowa najwyraźniej nie uderzyła mu do głowy. Sukces, jaki niewątpliwie odniósł nie oślepił go na problemy tak zwanych maluczkich. Zwykłych śmiertelników. Niemałych ludzi w szarych płaszczach, parafrazując tytuł minipowieści Stephena Kinga ze zbioru „Serca Atlantydów”. Może jestem cyniczna – właściwie na pewno jestem – ale uważam, że to dość rzadkie zjawisko. Tym bardziej więc imponuje mi postawa pana Sagera, który tak naprawdę w „Zamknij wszystkie drzwi” twardo stanął po stronie uboższych w tej odwiecznej walce klasowej. Ta runda rozegra się w fikcyjnym nieudostępnianym turystom jednym z najbardziej znanych budynków na Manhattanie, w czasach nam współczesnych. W każdym razie na to się zanosi. Na to praktycznie od samego początku przygotowuje nas autor książki, „patrzący oczyma” młodej kobiety, z którą los nie obszedł się łaskawie. Ale, jak pewnie wiadomo wszystkim namiętnym czytelnikom thrillerów psychologicznych, pozory mogą mylić.
„Jak szybko inni cię osądzają. I robią jakieś założenia na twój temat. I uznają, że twoje trudności finansowe to skutek głupoty, lenistwa i złych decyzji życiowych.”
Realne niebezpieczeństwo czy wietrzenie spisku tam, gdzie go nie ma? A może nieklasyczne nawiedzenie obiektu? Nie przez duchy lub inne kreatury bardziej kojarzone z horrorem niż thrillerem, tylko makabryczną historię Bartholomew. Zdaniem Jules Larsen – i trudno się z nią nie zgodzić – ten antybohater licznych strasznych historii (à la legendy miejskie) rozpowszechnianych głównie w internecie, na tle innych starych budynków nie wypada szczególnie niekorzystnie. Ilość zabójstw, samobójstw i zgonów naturalnych, jakie w swojej głośnej historii ma Bartholomew, w mniemaniu Jules, nie odbiega od normy. Tak to już jest, że stare budowle niejedną śmierć widziały. Nieczęsto jednak zdarza się – chyba że w „Lśnieniu” Stephena Kinga – żeby przeszłość niejako nakładała się na teraźniejszość. Nie dosłownie, ale niektóre osoby mieszkające w Bartholomew mniej więcej tak to odbierają. Jules, jak można się tego spodziewać, stosunkowo szybko podzieli te odczucia. Swoje dochodzenie skieruje jednak na bardziej przyziemny tor. Zamiast szukać duchów czy innych istot z zaświatów, zacznie uważniej przyglądać się pełnoprawnym lokatorom tego przeklętego apartamentowca. Rileyowi Sagerowi w moim odbiorze nie udało się odmalować równie sugestywnej, tak przygniatającej otoczki, jaką szczycą się główne źródła jego inspiracji dla przedmiotowego utworu. Nie wywołał u mnie Sager równie silnego i w sumie permanentnego (utrzymującego się na każdym etapie historii Rosemary Woodhouse, tak w odsłonie książkowej jak pierwszej filmowej) paranoicznego zawrotu głowy. To w ogóle wykonalne? Tak czy inaczej, doceniam kierunek. Właściwie jestem wdzięczna temu amerykańskiemu pisarzowi za odważne wejście na to zdradliwe terytorium. Brakuje mi takich klimatów na arenie literackiej. Może dlatego, że poruszanie się w takich „realiach” wymaga niemałych umiejętności pisarskich. Łatwo się wywrócić. W „Zamknij wszystkie drzwi” żenujących wpadek nie zauważyłam. Niemniej w Bartholomew czułam się bardziej komfortowo niż w nowym miejscu zamieszkania państwa Woodhouse. Wyższy standard gotyckiej nieruchomości „strzeżonej” przez kamienne gargulce (doprawdy milusie „stworzenia”), wystrój wnętrz (bardziej na bogato niż w „Dziecku Rosemary”), nie grały tutaj żadnej roli. Znaczenie ma powietrze, jakim oddycha Jules. Aura panująca w tym miejscu. Przyznaję, nie oddychałam pełną piersią w tej nowojorskiej fortecy, ale można to było jeszcze zagęścić. Pełnoprawni lokatorzy tego apartamentowca zazdrośnie strzegą swojej prywatności. Nie życzą sobie żadnych rozmów na swój temat poza subiektywnie dość zimnymi murami tego reprezentacyjnego przybytku na dumnym Manhattanie, ani tym bardziej zdjęć swoich i wnętrz Bartholomew w przestrzeni internetowej. Z rozmowy kwalifikacyjnej Jules można wynieść też przekonanie, że, jak się wydaje, stali mieszkańcy tej onieśmielającej budowli, nie życzą sobie, aby tak zwani opiekunowie mieszkań odzywali się do nich nieproszeni. Innymi słowy Ingrid, Dylan i oczywiście Jules (wszyscy wysoko opłacani opiekunowie mieszkań, jakich zastajemy w Bartholomew) mają zakaz zagadywania uprzywilejowanych postaci zgromadzonych w tym dziwnym przybytku. Narratorka „Zamknij wszystkie drzwi” może być odbierana jako postać dynamiczna. Najpierw ujawnia się osobowość, jakiej na pewno prędzej spodziewałabym się po jakimś starszym utworze. Na przykład gotyckie opowieści grozy. Albo... Niepoprawna marzycielka (jak Eleanor Vance z „Nawiedzonego domu na wzgórzu” aka „Nawiedzonego” Shirley Jackson), nieco naiwna, nieco infantylna, czy jak kto woli przesadnie ufna (jak Rosemary Woodhouse z „Dziecka Rosemary” Iry Levina i Romana Polańskiego) młoda kobieta, której życie zdążyło już dać mocno w kość. Jej historia chwyta za serce, a na domiar złego nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie, jak to się mówi, stanęła na nogi. Ona jednakże wierzy, że los nareszcie się do niej uśmiechnął, że trafiło się ślepej kurze ogromne ziarno. Wyjątkowa praca. Duży zastrzyk gotówki i dach nad głową, którego w swoim przekonaniu rozpaczliwie potrzebuje. Jej najlepsza przyjaciółka Chloe, która użyczyła jej swojej kanapy, gdy Jules rozstała się ze swoim ostatnim partnerem (przyłapała go na zdradzie), nalega, żeby z nią została. Tak długo, jak zechce. Chloe, w przeciwieństwie do Jules, słyszy dzwonki alarmowe w związku z niecodzienną ofertą dotyczącą mieszkania w Bartholomew. Mieszkania 12A z zapierającym dech w piersiach widokiem na Central Park, w którym, jak już niebawem na własnej skórze przekona się ta od dzieciństwa wielka miłośniczka cukierkowej powieści pt. „Serce marzycielki” pióra Grety Manville, dzieją się dziwne rzeczy. Ale czy na pewno? Niepokojąca tapeta i odgłosy, które jakoby niekiedy dochodzą uszu naszej być może przeczulonej narratorki. Mało, prawda? A co powiecie na tajemnicze zniknięcie innej opiekunki mieszkania? I tak będzie sobie Sager podrzucał tę piłeczkę – wzmacnianie podejrzeń względem nie takich znowu niedostępnych, zamkniętych na opiekunów domów, jak sugerowała rozmowa kwalifikacyjna Jules, zamożnych ludzi, i odzyskiwanie poczucie bezpieczeństwa przynajmniej przez główną bohaterkę. Bo czytelnik prawdopodobnie ani na moment nie wyzbędzie się całej nieufności. Niewykluczone – wydaje mi się, że Sagerowi na tym również zależało – że ta nieufność rozciągnie się również na Jules, że odbiorca książki będzie brał jakąś poprawkę na jej ogląd sytuacji. Przygotowane przez Rileya Sagera niespodzianki na mnie większego wrażenia nie zrobiły – to, czego nie udało mi się przewidzieć, czyli ostatni etap tych, mimo wszystko, trzymających w napięciu „wakacji w Bartholomew”, też przyjęłam bez większego zadziwienia. Nie było efektu nowości (znajoma, jeśli już nie wyświechtana, koncepcja), ale przynajmniej nie wydało mi się to naciągane.
„Zamknij wszystkie drzwi” nie okazało się dla mnie tak satysfakcjonującym spotkaniem, jak poprzednie, jak mój pierwszy kontakt z twórczością amerykańskiego powieściopisarza Rileya Sagera (właściwie Todda Rittera), czyli „Wróć przed zmrokiem”, ale też nie mam jakichś wielkich powodów do narzekań. Mogło być lepiej, ale było dobrze. W złowrogim nowojorskim apartamentowcu o nazwie Bartholomew. Tak, nawet przekonała mnie ta nieświeża wersja wydarzeń gdzieś na przecięciu thrillera psychologicznego z horrorem. Aromat tego drugiego z wymienionych gatunku w każdym razie wniknął do tego świata przedstawionego. Horroru nadnaturalnego... Satanistycznego? Czy Riley Sager pójdzie dalej w tej swojej pochwalnej pieśni dla „Dziecka Rosemary”? Sprawdźcie. Tym bardziej, jeśli miłe Wam są, na swój niemiły sposób, takie/podobne klimaty. Jeśli służy Wam:) toksyczna atmosfera zwyczajowo panująca w nieruchomościach, mających swoją historię i swoich wielce podejrzanych lokatorów.
Za
książkę bardzo dziękuję księgarni internetowejhttps://www.taniaksiazka.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz