Obdarzona niezwykłą intuicją, mieszkająca w Chicago Erica Shaw była odnoszącą sukcesy dokumentalistką, a obecnie kręci głównie wesela i pogrzeby. To się zmienia, gdy przyjmuje zlecenie od córki niejakiego Campbella Bradforda, mężczyzny w mocno podeszłym wieku przebywającym w szpitalu, z którego najprawdopodobniej już nie wyjdzie. Po przeprowadzeniu z nim krótkiego wywiadu, Erica wyrusza do West Baden Springs w stanie Indiana, z którego pochodzi tajemniczy Bradford. Jej celem jest zdobycie jakichś informacji na jego temat, ale niedługo po ulokowaniu się w West Baden Springs Hotel, postanawia nakręcić film dokumentny o, jak się okazało, lokalny postrachu Campbellu Bradfordzie.
Pierwszy horror w reżyserskiej karierze Paula Shoulberga, na podstawie jego własnego scenariusza opartego na powieści Michaela Koryty pod tym samym tytułem, której premierowe wydanie ukazało się w roku 2010. Pracując nad „Tajemnicą rzeki” (oryg. „So Cold the River”), Shoulberg pozostawał w kontakcie z autorem pierwowzoru, który zaakceptował mnóstwo zmian wprowadzonych przez filmowca, po części zmuszonego do tych przeróbek przez ograniczony budżet i długość filmu (Shoulberg powiedział, że gdyby chciał być maksymalnie wierny powieści, musiałby zrobić z tego przynajmniej jednosezonowy serial). Częściowo, bo Shoulberg nie jest orędownikiem wyłącznego odtwarzania na ekranie pomysłów innych artystów. Uważa, że filmy powinny być czymś odrębnym, zachowującym własny charakter, bo w przeciwnym razie nie będą działać zgodnie z oczekiwaniami swoich twórców. Reżyser i scenarzysta ekranowego wydania „So Cold the River” jest jednak zdania, że w jakimś stopniu udało mu się przenieść najefektywniejszego ducha książki Michaela Koryty – specyficzny majestat przestrzeni, potęga i tajemnica zabytkowego hotelu, atmosfera, która szczególnie przykuła uwagę Shoulberga podczas lektury bazy wyjściowej dla jego niskobudżetowego horroru o niepohamowanej ambicji, potencjalnych zjawiskach nadprzyrodzonych, fatalnych więzach krwi i straszliwych grzechach jednostki rzutujących na całą społeczność turystycznej miejscowości. Film kręcono głównie w kurorcie French Lick Resort w hrabstwie Orange w stanie Indiana – we French Lick Springs Hotel (korytarze głównego nieożywionego (anty)bohatera filmu, czyli hotelu) oraz w West Baden Springs Hotel. W marcu 2022 roku obraz został wpuszczony do wybranych amerykańskich kin, a niedługo potem (raptem parę dni) rozpoczęto dystrybucję internetową.
W powieści „So Cold the River” autorstwa Michaela Koryty jest Eric Shaw, a w jej filmowej adaptacji Erica Shaw. Przekonująco wykreowana przez dość znaną aktorkę, która raczej nie jest kojarzona z horrorami, Bethany Joy Lenz, znana dokumentalistka, która jakiś czas temu odeszła z branży w atmosferze skandalu. Pogrążył ją jeden z jej filmów, a konkretniej jego bohater, który wkrótce po premierze tego entuzjastycznie przyjętego widowiska, okazał się antybohaterem. I tak dokumentalistka, która przynajmniej raz była bliska zdobycia Oscara, skończyła na weselach, pogrzebach i tym podobnych. Ale to nie jedyne źródło dochodu tej zajmującej dość przestronne, mroczne mieszkanie w Chicago, upadłej gwiazdy, zdaje się często topiącej smutki w alkoholu. Erica przyjmuje też innego rodzaju zlecania. Paul Shoulberg nie zagłębia się zbytnio w ten obszar działalności Eriki, ale z jej rozmowy z córką Campbella Bradforda można wywnioskować, że okazjonalnie oddaje się pracy detektywistycznej. Erica posiada bowiem nadzwyczajną zdolność, którą ona zwykła nazywać dobrą intuicją, ale bardziej trafne wydaje mi określenie rzucone przez jej nową stażystkę Kellyn Cage (przyzwoity występ Katie Sarife) – zdolności parapsychiczne. Z drugiej strony, tak naprawdę, nie wiadomo, jak to wyglądało przed dobraniem się przez Ericę do wody długo przechowywanej przez Campbella Bradforda. Człowieka, który jedną nogą znajduje się już w krainie umarłych. Niezwykły dar albo niezwykła woda umożliwiają Erice przeprowadzenie wywiadu z tym dla reszty świata nieprzytomnym (śpiączka), mocno posuniętym w latach i nader tajemniczym mężczyzną. Ericę wynajęła jego córka, zamożna kobieta w średnim wieku, która chce dowiedzieć się, jak wyglądało jego poprzednie życie. Wie w zasadzie tylko tyle, że jej rodziciel pochodzi z West Baden Springs w Indianie. Z jakiegoś nieznanego jej powodu, nigdy nie opowiadał o swojej przeszłości. Konsekwentnie odmawiał informacji nawet swojemu dziecku. Erica bez większego entuzjazmu, dość niechętnie przyjmuje ofertę sprawdzonej już klientki, która wymaga wyjazdu do West Baden Springs. Córka Campbella wynajęła jej pokój w jednym z tamtejszych luksusowych hoteli, który szykuje się na Festiwal Odrodzenia. Coroczne wielkie wydarzenie w tych stronach, w którym Erica nie ma zamiaru uczestniczyć. Spełnić oczekiwania swojej zleceniodawczyni i czym prędzej wrócić do Chicago. Do swojego, w jej mniemaniu, przegranego życia. Niesatysfakcjonujących, przeważnie nisko opłacanych zajęć i mieszkania, w którym nikt na nią nie czeka. Samotna kobieta, która marzy o powrocie na salony. Może już niedługo. Możliwe, że historia Campbella Bradforda wrzuci ją w siodło, z którego jakiś czas temu wypadła. Erica w każdym razie wierzy w to, że dzięki dokumentowi o boogeymanie z West Baden Springs znowu będzie mogła robić to co kocha. Ambicja - „tajemna siła”, z którą lepiej obchodzić się bardzo ostrożnie. Paul Shoulberg w swojej „Tajemnicy rzeki” w moim mniemaniu nie tyle starał się przedstawić samą ambicję jako swoiste przekleństwo człowieka, ile przestrzec przed nadmiernym dokarmianiem „tej istoty”. Do celu, ale nie za wszelką cenę. Ambicja to cnota dopóki nie urośnie ponad miarę. Złota rybka spełniająca życzenia, która w każdej chwili może przekształcić się w nienormalnie wielkiego, zmutowanego rekina. W „Tajemnicy rzeki” spotykamy dwie kobiety, które łączy pasja do kręcenia filmów dokumentalnych. Dwie ambitne kobiety, które inaczej traktują tego niemałego głoda. Erica tuczy go bez opamiętania, a jej nowa stażystka Kellyn z niepokojem się temu przygląda. Zderzenie zdrowej i chorej ambicji – tym ciekawsze, że trudno było mi rozsądzić, która postawa w tej konkretnej sytuacji okaże się lepsza. W tym przypadku dociągnięcie sprawy do końca, parcie do przodu, przy którym upiera się Erica Shaw, może doprowadzić do szczęśliwszego zakończenia. Szczęśliwszego od tego, który niechybnie nastąpiłby w przypadku usłuchania „głosu rozsądku”, Kellyn Cage.
Paul Shoulberg upodobał sobie długie ujęcia, które jego zdaniem w kinie grozy sprawdzają się szczególnie dobrze. Albo szczególnie źle – zależy od wyczucia filmowców. Powoli budując napięcie, łatwo można przedobrzyć. Przypadkiem wkroczyć do strefy nudy. Shoulberg jest zwolennikiem tak zwanej starej szkoły straszenia. Bardziej ceni sobie obrazy przynajmniej przez dłuższy czas grające atmosferą, bardziej wyczuwalnym niż widzialnym zagrożeniem. Reżyser i scenarzysta „Tajemnicy rzeki” najbardziej po drodze ma z tymi artystami, którzy wyznają zasadę, że nic nie przerazi człowieka tak, jak to, co wykluje się w jego wyobraźni. Najwymyślniejsze najdroższe efekty specjalne nigdy nie przebiją potworności, które będą przewijać się w głowach odbiorców, jeśli wciśniesz odpowiednie guziki. Tak wynika mi z opowieści Paula Shoulberga o jego „Tajemnicy rzeki”, ale z samego filmu pewnie bym tego nie wyczytała. Ukryte zło? Niewidzialna obecność, która jakby przyczepiła się do Ericki Shaw? Obecność tak, ale na pewno nie niewidzialna. W sumie takich tajemniczych istot jest kilka. UWAGA SPOILER Duchy? Jeśli tak, to przynajmniej w jednym przypadku w nieklasycznym ujęciu, w mniej rozpowszechnionej odsłonie. Duchy przeszłości – przestrzeń, miasto przesycone złą energią, młodszą wersją zbrodniarza, który jeszcze nie zszedł z tego świata KONIEC SPOILERA. Diaboliczny mężczyzna, chłopiec grający na skrzypcach - ta poruszająca, nerwowa i zarazem smutna, melodia stanowi główny motyw muzyczny „Tajemnic rzeki” - i jeszcze jeden mężczyzna, który ponad wszelką wątpliwość nie ma (nie miał!) dobrych stosunków z Campbellem Bradfordem. Pierwszy horror w karierze Paula Shoulberga w moich oczach zdecydowanie najzacieklej broni się klimatem. Wielki, mroczny i olśniewający (fantazyjny hol), hotel w West Baden Springs. Najmniej komfortowo czułam się w pokoju zajmowanym przez Ericę Shaw – szkaradna tapeta, która optycznie pomniejszała to wnętrze. Staroświecko umeblowany pokoik (antyczne meble), gdzie najbardziej godne uwagi stanie się wiszące lustro. Najważniejszym przedmiotem pozostanie jednak wypełniona wodą źródlaną butelka, przekazana Erice jeszcze w Chicago przez córkę Campbella Bradforda. Wygląda to tak, jakby ta przeklęta woda przyciągała Erikę. I nie tylko ją. Działała jak magnes na spragnioną kobietę. Spragnioną wiedzy o człowieku, który, jak wszystko na to wskazuje, dopuścił się czegoś strasznego. Tak narodziła się czarna legenda. Wśród stałych mieszkańców West Baden Springs przypuszczalnie nie znajdzie się osoby, która nie słyszała o Campbellu Bradfordzie. Woda znaleziona w rzeczach pradziadka nowego znajomego Eriki, Josiah Bradforda (przeciętna kreacja Andrew J. Westa), szybko staje się jej ulubionym narkotykiem. To najkrótsza droga do informacji na temat Campbella. Najszybszy, ale raczej nie najbezpieczniejszy sposób na dokładniejsze poznanie historii, którą Erica ma zamiar wyważyć drzwi do kariery, która zasłużenie czy nie (to się dopiero okaże) została jej odebrana. Usunęła się w cień, bo nie miała innego wyjścia. Nie ukrywam, że zafascynowała mnie ta postać. Jest w niej coś takiego, jakaś mroczna charyzma... Miałam jakąś nieodpartą potrzebę sforsowania tego wysokiego muru, którym otoczyła się Erica Shaw. Nieodpychająco zimna, zdystansowana, nieobliczalna kobieta prześladowana przez zjawy. To jedna z możliwości. Druga: objaw choroby psychicznej, halucynacje, które znajdują pożywkę w najzwyklejszej wodzie. Cokolwiek to jest, pokazuje się nam (i jej) bez upiornego makijażu – ot, zwyczajni ludzie, z których jednakże bije jakaś groźna, nadnaturalna energia. Fabularnie „Tajemnica rzeki” w moim odczuciu niedomaga. Zawodzi, może nie na całej linii, ale pozostał sporty niedosyt. Wyglądało to trochę tak, jakby scenarzysta i reżyser w jednej osobie, nie mógł zdecydować się na jakiś kierunek dla tej opowieści. Jakby krążył w poszukiwaniu najlepszej drogi do, przyznaję, niezgorszego ostatniego „aktu” tego klimatycznego widowiska. Który parę razy robi „buu!”, ale w przeważającej mierze bazuje na bardziej, nomen omen, ambitnych sposobach zasiewania niepokoju, niepewności, a w najlepszym razie czystej grozy u odbiorców. Niemniej pewnie lepiej by to działało, gdyby droga pierwszoplanowej postaci do zatracenia lub wybawienia, była trochę mniej kręta. Gdyby tak głębiej wejść w tę niebanalną postać, gdyby bardziej skupić się na niej, a mniej na jej otoczeniu, to zapewne lepiej spędziłabym czas z tą sekretną rzeką.
Nie mogę odradzić tej amerykańskiej produkcji miłośnikom kina grozy. Nie entuzjastom horrorów z tak zwanej nowej fali, bo jeśli chodzi o sympatyków tej drugiej opcji, „konkurencyjnej firmy”, która charakteryzuje się większym dynamizmem i mniej powściągliwym stosunkiem do efektów specjalnych, to już nie mam takich oporów. Pierwszy horror w reżyserskiej karierze Paula Shoulberga (też pierwszy jeśli już nie napisany, to na pewno wykorzystany scenariusz horroru w jego karierze), filmowa adaptacja powieści Michaela Koryty pod tym samym oryginalnym tytułem („So Cold the River”), która w mojej ocenie lepiej sprawdza się na gruncie stricte technicznym niż tekstowym. Fabuła co najwyżej przeciętna, jak dla mnie. Ale klimat, uważam, się ekipie od „Tajemnicy rzeki” udał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz