H.P.
LOVECRAFT, BASIL COPPER, JACK YEOVIL, GUY N. SMITH, ADRIAN COLE, D.F.
LEWIS, RAMSEY CAMPBELL, DAVID A. SUTTON, PETER TREMAYNE, KIM NEWMAN,
BRIAN MOONEY, BRIAN STABLEFORD, NICHOLAS ROYLE, DAVID LANGFORD,
MICHAEL MARSHALL SMITH, BRIAN LUMLEY, NEIL GAIMAN
Szesnaście
opowiadań brytyjskich autorów inspirowanych jednym z najbardziej
docenianych dzieł Howarda Phillipsa Lovecrafta, „Widmem nad
Innsmouth” (oryg. „The Shadow over Innsmouth”), wchodzącym w
skład Mitologii Cthulhu. Samotnik z Providence napisał je w roku
1931, ale w liście do swojego przyjaciela Augusta Derletha zwierzył
się, że nie zamierza zabiegać o jego publikację. Uznał, że
tekst ma poważne wady, głównie dotyczące stylu, przez co
znalezienie wydawcy dla tego długiego opowiadania (ewentualnie
minipowieści) jest niemożliwością. Derleth jednak spróbował –
w 1933 roku przesłał „Widmo nad Innsmouth” do ówczesnego
redaktora magazynu Weird Tales, Farnswortha Wrighta, który
odrzucił je, tłumacząc to jego długością. Tekst był za długi
na publikację w jednym numerze, a jego struktura utrudniała
wydawanie w odcinkach. Ostatecznie „Widmo nad Innsmouth”
zadebiutowało w wersji książkowej (pełnej błędów) – jedyne
dzieło Howarda Phillipsa Lovecrafta wydane w takiej formie za jego
życia – w 1936 roku pod szyldem Visionary Publishing Company,
oficyny założonej przez Williama L. Crawforda. Wydrukowano
czterysta egzemplarzy, ale oprawiono tylko połowę, a resztę
zniszczono. Na łamach Weird Tales „Widmo nad Innsmouth”
pojawiło się już po śmierci autora, w roku 1942, w
nieautoryzowanej skróconej wersji. „Widma nad Innsmouth” (oryg.
„Shadows over Innsmouth”) to antologia opowiadań pod redakcją
Stephena Jonesa, który napisał również wstęp, pierwotnie wydana
w roku 1994 przez Fedogan and Bremer, w nakładzie przeszło dwóch
tysięcy egzemplarzy – sto wypuszczono z autografami autorów.
Dziewięć tekstów (plus oczywiście ten, który w pewnym sensie dał
im życie) wybranych do tej kolekcji, wcześniej objawiło się w
innych miejscach, a pozostałe to „oryginalne owoce tego
literackiego drzewa”. Pierwsze polskie wydanie, w twardej oprawie,
wypuściło wydawnictwo Vesper (kontynuując trend: antologia „Szaleństwo Cthulhu”) w 2022 roku, w ramach serii Kroniki
Arkham. Zilustrowane przez fenomenalnego Macieja Kamudę, który też
zaprojektował zjawiskową okładkę oraz w tłumaczeniu Macieja
Wacława, Janusza Ochaba, Lesława Halińskiego i Macieja Machały.
„Widmo nad Innsmouth” Howarda Phillipsa Lovecrafta w tłumaczeniu
genialnego Macieja Płazy.
Moje
podium. „Daoine Domhain” Petera Tremayne'a
(właściwie Petera Berresforda Ellisa) to opowieść szkatułkowa,
która przepuszcza temat przewodni omawianej kolekcji, jeden z
„mitów” Howarda Phillipsa Lovecrafta, przez oka irlandzkiego
folkloru. Na początku poznajemy młodego mężczyznę, który
przygotowuje swoją schedę do sprzedaży. Dom rodzinny w Stanach
Zjednoczonych, w którym pojawia się niezapowiedziany gość.
Nieznajomy mężczyzna z Irlandii, który znalazł w swojej
nieruchomości list spisany dziesiątki lat temu przez zaginionego
dziadka naszego protagonisty. Środkowa, najdłuższa partia „Daoine
Domhain”, to (umownie) ów rękopis adresowany do nieżyjącej już
babci młodego dziedzica. Niepokojąca relacja z odwiedzin rodzimej,
irlandzkiej, ziemi. Niewielka wyspa przykryta przezroczystą
idyllicznym płachtą. Pod spodem wyczuwalnie rozwinęła się jakaś
nadnaturalna gangrena, co najdobitniej przejawia się w zachowaniu
rodowitych mieszkańców. Niby życzliwych, ale wyraźnie
niedopuszczających coraz bardziej skołowanego przybysza do
najmroczniejszych sekretów wyspy. Mistyczna otoczka, ta
charakterystyczna energia horroru ludowego i mocno frapujący rozwój
wydarzeń. Poruszające wyobraźnię, unikające dosłowności,
mistrzowsko grające subtelnościami, upiornymi sugestiami,
niemożliwymi do zignorowania, pożądanie drażniącymi
ostrzeżeniami przed pradawnym złem.
„Widok
na morze” Michaela Marshalla Smitha to moim zdaniem
opowieść, z którą koniecznie powinien zapoznać się Mickey
Keating, reżyser i scenarzysta filmu pt. „Poza sezonem” (oryg.
„Offseason”), lovecraftian horroru z 2021 roku.
Zakładając, dość śmiało, że nie miał jeszcze tej
przyjemności. Zakochana para z Londynu postanawia spędzić weekend
we wiosce Dawton na wybrzeżu Anglii, czymś w rodzaju wewnętrznego
demona kobiety – lęk zaszczepiony jej przez matkę we wczesnych
dzieciństwie, która niedługo potem zniknęła. Bohaterowie
wynajmują ciasny pokoik w pensjonacie prowadzonym przez podejrzaną
kobietę. W zasadzie prawie wszyscy mieszkańcy Dawton zachowują się
nader osobliwie. W pewnym momencie narrator i zarazem czołowa postać
tej wyśmienicie dawkującej napięcie opowieści (nieznośnej)
grozy, porównuje atmosferę panującą w tej osadzie do serialu
„Strefa mroku”, tym samym poniekąd „doganiając” moje myśli.
Strefą Mroku zwykłam nazywać... właśnie takie klimaty.
Maksymalnie angażująca, idealnie poprowadzona – z naciskiem na
aurę nadnaturalnego zagrożenia – zaskakująco spuentowana,
historia niekoniecznie do poduszki. Coraz gęściej i gęściej.
Można się udusić:)
Od
Jacka Yeovila dostaniemy „Grubą rybę”.
Skrzyżowanie mitu Dagona i jego wiernych wyznawców – w tym
przebrzydłych, rybiopłazich pomiotów – z czarnym kryminałem. Na
styku literackiego świata Lovecrafta ze światem Raymonda Chandlera.
Akcja rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej w Stanach
Zjednoczonych, po ataku na Pearl Harbor. Wrogami numer jeden są
Japończycy – żołnierze, ale i cywile od dawna mieszkający na
amerykańskiej ziemi i starający się trzymać z dala od kłopotów.
Żaden sklepikarz pochodzący z Japonii nie ustrzeże się przed
internowaniem. Typowa wojenna paranoja. „Prowadzący ten kryminalny
program grozy”, cyniczny, czy raczej jeden z ostatnich bastionów
zdrowego rozsądku, prywatny detektyw, przyjmuje zlecenie od znanej
aktorki, która pragnie odnaleźć swojego ostatniego partnera. Grubą
rybę z półświatka, mężczyznę, który zbił prawdziwą fortunę
na hazardzie. Tak to na początku przedstawia, ale potem presja
wzrośnie. Stawka w „tej grze” okaże się dużo wyższa.
Najpierw jednak nasz bohater odwiedzi siedzibę Ezoterycznego Zakonu
Dagona i dostąpi wątpliwego zaszczytu poznania innej gwiazdy
ekranu, femme fatale z wyłupiastymi oczami. Zajmująca
narracja – z przekąsem – z mocnym powiewem świeżości zaklętym
w stylistyce, w panującej aurze (lovecraftian horror
zmiksowany z noir), intrygująca zagadka
nadnaturalno-kryminalna. Bezpretensjonalnie i z humorem.
Sarkastycznym.
Opowiadania
w mojej ocenie bardzo dobre. „Kościół na High Street”,
autora między innymi powieści „Najciemniejsza część lasu”,
„Zły wpływ” i „Bezimienni”, Ramseya Campbella. Wycieczka do
okrytego złą sławą prastarego Temphill, angielskiej miejscowości
w hrabstwie Cotswold. Narrator przybywa w te niegościnne progi w
celach zarobkowych. Ma objąć funkcję sekretarza swojego
przyjaciela, ale na miejscu dowiaduje się, że jego niedoszły
pracodawca zniknął w nader osobliwych okolicznościach. Podobno ma
to związek z obmierzłym kościołem w Temphill. Podobno odprawia
się tam jakieś odrażające obrzędy. Mocno lovecraftowskie, ale i
niepozbawione indywidualności. Mrocznie i z charakterem.
„Porzućcie
wszelką nadzieję, wy którzy tu wchodzicie”. Do „Grobowca
Pryskusa” Briana Mooneya. Umowna relacja księdza, który
włącza się w krucjatę swojego przyjaciela, naukowca od dawna
gromadzącego informacje na temat Wielkich Przedwiecznych. W
miejscowości Lower Bedhoe w hrabstwie Sussex trwają wykopaliska,
którym przewodzi przyjaciel naszego dzielnego profesora. I tak
odkryto tytułowy grobowiec oraz inne przeklęte skarby. To wymaga
zbadania! Niby nieodkrywcze, ale wyczuwałam w tym jakąś nutkę
świeżości. Przewidywalne, ale staranne rozłożenie środków
ciężkości i maniakalna wręcz dbałość o gęsty klimat
przyczajonego przedwiecznego zła, skutecznie podtrzymywały moje
zainteresowanie. Tym zgrabnie podpinającym się pod Mitologię
Cthulhu, przemyślanym dziełkiem.
Brian
Stableford, autor między innymi powieści „Imperium lęku”,
przedstawia „Dziedzictwo Innsmouth”. Młody
biochemik, badacz ludzkiego genomu, odwiedza przyjaciółkę -
posiadaczkę ziemską - w tytułowej legendarnej nadmorskiej
miejscowości. I natrafia na obiecujący materiał na swoją kolejną
pracę naukową. Artykuł o nieszczęsnych stworzeniach, których
niewiele już ostało się w Innsmouth. Ludziach o niepospolitej
aparycji, którzy w jego przekonaniu są ofiarami zabobonnego
myślenia. Nauka w jego pojęciu na tyle już się rozwinęła, by
dało się znaleźć prawdziwą przyczynę ich nietypowej fizjonomii.
Obalić krzywdzące mity, zerwać z nich etykietkę Istot z Głębin.
A przy odrobinie szczęścia też uwolnić od wykańczających
psychicznie koszmarów sennych. Naukowym okiem na syndrom Innsmouth.
Ale, ale, z leciuteńko otwartym zakończeniem. Może się wydawać,
że racjonalizacja mitologii otwartej przez Wielkiego Przedwiecznego
Pisarza z Providence w stanie Rhode Island, obedrze tę opowieść z
nadnaturalnego smaczku, ale nie. Stableford podtrzymuje tę
niepokojącą mgiełkę. Podskórna groza, nienazwana groza... która
może być jedynie wytworem zabobonnego umysłu:)
Bije,
bije, „Dzwon Dagona” Briana Lumleya, którego bodaj
najsłynniejszym dokonaniem na scenie literackiej jest powieściowa
seria „Nekroskop”. Rzecz dzieje się w Anglii i w największej
mierze dotyczy wieloletniego przyjaciela narratora. Najpierw są
cuchnące wodorosty wyrzucone przez morze, a potem fatalny zakup.
Gospodarstwo, którego poprzedni właściciel przepadł jak kamień
wodę. Bardzo stary, przestronny budynek mieszkalny, komórki/stodoły
i spory kawał ziemi, to wszystko za okazyjną cenę – jakżeby
inaczej! - zakupił młody żonkoś, który wciągnie naszego
narratora w prawdziwy koszmar na jawie. Nie żeby źle mu życzył,
po prostu rozpaczliwie potrzebuje wsparcia. Sam prawdopodobnie nie
podoła takiemu wyzwaniu. Okazuje się bowiem, że plotki krążące
o jego nowym domu nie są bajdurzeniem znudzonych staruszek.
Nawiedzony dom na wsi. Ciekawie się rozwija, nieśpiesznie, w
przekonujący sposób sklejają się poszczególne elementy tej
niecodziennej łamigłówki, z którą odważnie zmierzą się
zdeklarowani miłośnicy zagadek. Smaczna atmosfera tajemniczości ze
szczyptą szaleństwa, paranoi. Im dalej, tym bardziej nerwowo,
gorączkowo, co jest celowym zagraniem autora – odbicie stanu ducha
narratora. Konfrontacja ze szkaradzieństwem ukrywającym się na
angielskiej wsi, według mnie, ciut za długa. Rozwleczona.
Opowiadania
moim zdaniem dobre. W „Przejściu” Adriana Cole'a
narrator otrzymuje pocztówkę przypuszczalnie od ojca, gdy zniknął
niedługo po narodzinach swojego syna. Niespodziewana przesyłka
prowadzi naszego bohatera do rybackiej wioski, gdzie jak można się
tego domyślić nastąpi długo wyczekiwane spotkanie... z dziwnym
człekiem. O fatalnych więzach krwi, przeznaczeniu narzucanym przez
krewnych i słusznym oporze, buncie, potomnych. Konsekwentna
intensyfikacja napięcia, płynna narracja, ale jak dla mnie trochę
mało inwencji własnej.
W
„Złocie Innsmouth” Davida A. Suttona poznajemy
spłukanego mężczyznę, który zaciąga pożyczkę u swojego
najlepszego przyjaciela, rzekomo po to, by poszukać rosomaków w
Nowej Anglii. A tak naprawdę dopadła go prawdziwa gorączka złota.
Słyszał, że w wymarłym miasteczku Innsmouth w stanie
Massachusetts zostawiono sporo tego cennego kruszcu i w swojej
naiwności nabiera przekonania, że w ten sposób wyjdzie z
finansowego dołka. Poszukiwania w cichej krainie, przesyconej jakąś
bezbożną energią. Klimatycznie, ale znowu bez pomysłu, który
odróżniałby tę opowieść od innych eksperymentów „sygnowanych
marką” H.P. Lovecrafta.
„Za
kwadrans trzecia” Kima Newmana to makabreska o studencie,
który pracuje w podłym całodobowym barze. Sam na cmentarnej
szychcie. No, niezupełnie sam, bo właśnie pojawiła się klientka:
ciężarna nastolatka, która umówiła się tutaj ze swoim
chłopakiem, ojcem istoty, którą nosi pod sercem. Jej płodzika.
Pomysłowo i zabawnie, choć to taki trochę śmiech przez łzy. Czy
raczej ze ściśniętego gardła.
W
„Powrocie do domu” Nicholasa Royle'a mamy inne
podejście do Mitologii Cthulhu. Transpozycja na realia totalitarne
i rewolucyjne. Główna bohaterka, która jakiś czas temu
wyemigrowała z Rumunii do Belgradu, dostaje impuls do powrotu.
Koniec zamordyzmu. Koniec rządów okrutnego dyktatora. Ale gdy w
końcu dociera do Bukaresztu, znowu budzą się demony. Może tylko
wewnętrzne, wkodowane w umysł, który potrzebuje czasu, by zerwać
kajdany teoretycznie zrzucone przez najwytrwalszych opozycjonistów.
Zaszczucie, niepewność granicząca z paranoją. Może trochę za
mało horroru, ale zaryzykuję twierdzenie, że to najbardziej
kreatywna, oryginalna pozycja w tym zbiorze.
„Deepnet”
Davida Langforda. Historię, najprawdopodobniej osadzoną w
nieodległej przyszłości, umownie snuje programista samotnie
wychowujący córkę. Pole elektromagnetyczne zniekształciło płód,
a matka zmarła przy porodzie. Wszechmocne korporacje, a bohater
pracuje dla jednej z nich, słynącej z aplikacji o Innsmouth. Ku
przestrodze: nadmiar komputera szkodzi. Pomysłowe, ale
niedostatecznie klimatyczne.
Teraz
zrobi się średnio. „Za rafą” Basila Coppera to
opowieść o zdumiewającym odkryciu dokonanym na terenie światowej
sławy Uniwersytecie Miskatonic, gdzie już wcześniej dochodziło do
zastanawiających zjawisk. Potem dołączymy do detektywa z wydziału
zabójstw, który stara się rozwiązać zagadkę śmierci jednego z
pracowników tej nawiedzonej uczelni. Dobrze się zapowiadało, ale
napięcie jechało na wstecznym. Zamiast rosnąć, nieubłaganie
opadało. Może trasa za długa. Może lepiej byłoby nie rozciągać
tak „tej struny”.
„Zostały
tylko buty” D.F. Lewisa to dość smutna opowieść, która
moim zdaniem aż prosiła się o więcej treści. O kobiecie stojącej
przed swoim domem i coś sobie uzmysławiającej. Jakby w duchu już
dawno się na to szykowała. Spodziewała takiego obrotu spraw,
jednocześnie podtrzymując w sobie nadzieję, że jej dom to ominie.
Co konkretnie? Może zło spoza czasu i przestrzeni? Istoty z Głębin?
Jeden
z najbardziej znanych żyjących pisarzy specjalizujących się w
szeroko pojętej fantastyce, Neil Gaiman, swoje „To tylko
znowu koniec świata” rozpoczyna od wysokiego C. Narrator
wymiotuje między innymi częściami ciał dziecka i psa. Ciekawe,
prawda? Później już mniej, przynajmniej jeśli o mnie chodzi.
Jesteśmy w w przykrytym śniegiem mitycznym Innsmouth - gdzie panuje
atmosfera zdecydowanie bliższa ziemiom fantasy niż horroru -
kolejnym krótkim przystanku na zawodowej drodze czołowej postaci.
Napotykani przez niego ludzie niby bez ładu i składu rozprawiają o
likantropii. A zatem połączenie Mitologii Cthulhu z mitem
wilkołaka? Na to się zanosi. Wróżba całkiem dobra, ale koniec
końców poraziło mnie nijakością.
Stopień
niżej od poprzednich w moim rankingu uplasował się „Powrót
do Innsmouth” mistrza horrorów klasy B, Guya N. Smitha.
Niedosłowny powrót, bo okazuje się, że główny bohater nigdy
wcześniej nie zawitał w tych zdegenerowanych progach. Tak czy
inaczej, historia się powtarza. Smith na dobrą sprawę poszedł po
linii najmniejszego oporu. Warsztat dobry, klimat niezdefiniowanej
grozy też jest, ale fabuła to powtórka z rozrywki, tyle że na
duże skróty. Jedna akcja wyrwana z „Widma nad Innsmouh” Howarda
Phillipsa Lovecrafta. Oczywiście nie jest to dokładna kopia, ale
wkład własny autora tego tekstu jakoś nie rzucił mi się w oczy.
Niczego takiego nie zauważyłam... aż do finału.
Uff,
nareszcie meta. Jeszcze tylko ostatnie słowa zachęty. Dla tych
wciąż nieprzekonanych. „Widma nad Innsmouth”, szesnaście piór
skrzyżowanych nad jednym z najbardziej docenianych dzieł Howarda
Phillipsa Lovecrafta, jednej z cegiełek oryginalnej (marmurowy
fundament) Mitologii Cthulhu (nazwa ukuta przez Augusta Derletha),
antologia opowiadań pod redakcją Stephena Jonesa, to publikacja,
którą naprawdę warto przejrzeć. Nie tylko dla tych, którzy z
lubością pochłaniają wszystko, co wyrosło w nieskończonym
uniwersum Wielkich Przedwiecznych. Jeśli ciągnie Cię do horroru
nadnaturalnego, jeśli cenisz sobie klimatyczne opowieści o
potworach i innych upiornościach, to śmiało skacz do tych morskich
głębin. Hop, na ochłodę!
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz