sobota, 22 października 2022

Andrea Mara „To jej wina”

 

Na przedmieściu Dublina znika czteroletnie dziecko Milo Irvine. Jego rodzice, Marissa i Peter, myśleli, że to popołudnie chłopiec spędza ze swoim kolegą z zerówki Jacobem Kennedym, ale kiedy matka Milo chciała go odebrać, pod wskazanym w wiadomości tekstowej adresem zastała obcą kobietę. Wszystko wskazuje na to, że ktoś podszył się pod Jenny Kennedy, matkę Jacoba, którą Marrisa poznała parę tygodni wcześniej na przyjęciu. Niezwłocznie po otrzymaniu od Irvine'ów zgłoszenia zaginięcia ich jedynego dziecka, policja wszczyna śledztwo i nie potrzebuje dużo czasu, by wytypować główną podejrzaną. Zrozpaczeni rodzice zaginionego czterolatka robią wszystko, co w ich mocy, by wspomóc śledczych, a jedną z nielicznych osób, która realnie ich wspiera jest Jenny Kennedy, kobieta mająca wyrzuty sumienia w związku z tą koszmarną sytuacją.

Pierwsza wydana w Polsce, czwarta w ogóle, powieść Andrei Mary, irlandzkiej pisarki i blogerki, obecnie mieszkającej wraz z rodziną w Dún Laoghaire. Przez kilkanaście lat zawodowo zajmowała się funduszami, a po trzecim urlopie macierzyńskim dodatkowo zaczęła działać w blogosferze – wielokrotnie nagradzany kącik w Sieci o macierzyństwie, godzeniu sfery zawodowej z prywatną i po prostu o życiu we współczesnym świecie. W 2015 roku jej biuro zostało zamknięte, a ona musiała wybrać między zwolnieniem a przeniesieniem. Zaryzykowała: odeszła z branży, by skupić się na niezależnym pisarstwie. Dała sobie pół roku na przekształcenie hobby w karierę, a gdyby nic z tego nie wyszło, zamierzała wrócić do sektora, w którym działała wcześniej. Pisała do różnych magazynów i oczywiście rozwijała swój blog. A w 2017 roku zadebiutowała na scenie literackiej, powieścią „The Other Side of the Wall”. „To jej wina” (oryg. „All Her Fault”) swoją światową premierę miała cztery lata później i trafiła do pierwszej dziesiątki listy bestselerów The Irish Times oraz pierwszej piątki najlepiej sprzedających się powieści Kindle. Ponadto była książką miesiąca The Sunday Times i otrzymała nominację do Irish Book Award. Pierwszą polską edycję „To jej wina”, w tłumaczeniu Darii Kuczyńskiej-Szymali, przygotowało wydawnictwo Muza na rok 2022.

Kerryglen, spokojne przedmieście Dublina zamieszkałe głównie przez klasę średnią. Gdzie żyło się bezpiecznie. Czas przeszły, bo to, co przydarzyło się Irvine'om zmieniło wszystko. Idylliczna kurtyna opadła. W biały dzień. Wbrew temu, co sądzą „idealni rodzice” młodszych zerówkowiczów z Kerryglen, to mogło spotkać każdego. W tym zabieganym świecie nie sposób stworzyć niezawodnego systemu bezpieczeństwa. Utkać szczelnego kokonu dla siebie i swoich bliskich. Andrea Mara w „To jej wina” kreśli scenariusz, który niejednego rodzica może przyprawić o dreszcze. Jak łatwo porwać dziecko. Także - a może zwłaszcza? - w dzisiejszych czasach. Nadmierne zaufanie do wiadomości tekstowych – do tego wszystko się sprowadza. Gdyby Marissa Irvine nie zawierzyła esemesom... Łatwo się mówi po fakcie. Mądry człowiek po szkodzie. Bo czy na co dzień tak skrzętnie weryfikujemy wiadomości tekstowe? Upewniamy się, że osoby, które do nas piszą, są tymi za których się podają? W tak zwanym Sabacie z Kerryglen niewątpliwie usłyszelibyście, że to szczyt nieodpowiedzialności. Oni nie popełniliby takiego błędu. Nigdy w życiu! Ale po Marissie można się było tego spodziewać. Gdy ma się na głowie kancelarię prawniczą, trudno należycie troszczyć się o własne dziecko. „Idealni rodzice” nie mówią tego wprost, ale wystarczy spędzić z nimi parę minut, by nabrać przekonania, że tak myślą. Że Marissa sama jest sobie winna. Dopuściła się grzechu zaniedbania, a to są konsekwencje. Straszne, ale trzeba było uważać. Jak łatwo niektórym ludziom przychodzi ocenianie innych. Doszukiwanie się drzazg w oczach bliźnich, nie widząc przy tym belek w swoich. Chcemy wierzyć, że kiedy spotka nas coś złego, tłumy ludzi pośpieszą z pomocą. A przynajmniej powstrzymają się od zjadliwych komentarzy. Ulubioną „ławką” współczesnych plotkarzy i plotkarek jest oczywiście internet. Autorka „To jej wina” pochyla się nad dziwną ludzką potrzebą kopania leżących. Kiedy kogoś spotyka coś złego, obok wyrazów najwyższego współczucia, zwykle pojawiają się obelgi i oskarżenia. Jedna z niewielu osób, która nie tylko wyciąga, ale pozwala uścisnąć okradzionej matce swoją pomocną dłoń, Jenny Kennedy, zastanawia się, „co, na litość boską, dzieje się z tymi ludźmi?”. Taką przyjemność sprawia im atakowanie cierpiących? Ktoś porwał ich jedyne dziecko, a przez internet przetacza się potężna fala okropnych komentarzy. Niektórzy nie mają żadnych hamulców. Nie w internecie. Tutaj zawsze mogą się wyżyć. A tacy ludzie jak Irvine'owie są bardzo wdzięcznym celem. Kto nigdy nie czytał komentarzy pod doniesieniami prasowymi o przeróżnych tragediach, tego może mocno zaskoczyć, że rodziców, którym porwano dziecko nazywam „wdzięcznym celem”. Chciałabym móc napisać, że Andrea Mara grubo przesadziła z reakcją społeczną na krzywdę ludzką. Że rzeczywistość tak nie wygląda, ale z moich obserwacji wynika, że to i tak łagodne ujęcie tematu. Ofiary ulubioną pożywką „internetowych detektywów”. I w ogóle ekspertów od wszystkiego. Gdyby choć połowę tego czasu, który poświęcają na przyglądanie się innym, przeznaczali na autoanalizę, to może doszliby do wniosku, że tak bardzo nie różnią się od obiektów swoich ataków, że im też od czasu do czasu powija się noga. Gdyby było więcej takich ludzi, jak Esther, to moim skromnym zdaniem świat byłby dużo lepszy. Wygląda na to, że Marissa miała szczęście w ogromnym nieszczęściu, iż w domu, w którym spodziewała się zastać swojego zaledwie czteroletniego synka, mieszkała taka serdeczna dusza. Nieskora do oceniania innych, do obgadywania bliźnich, świadoma własnych niedoskonałości, nierzucająca kamieniami na prawo i lewo. „Dobra wróżka”, w blasku której najbardziej ogrzeje się Jenny Kennedy. Matka, która ściągnie na siebie jeszcze więcej nieprzychylnych spojrzeń od Marissy Irvine. Co gorsza, Jenny jest skłonna przyznać im rację. Obwinia się za to, co spotkało Irvine'ów i nie zamierza słuchać rad swojego męża Richiego. Nie zamierza unikać rodziców biednego Milo. Za co Marissa jest jej niezmiernie wdzięczna. Jenny nie spodziewała się takiego przyjęcia w imponujących progach Irvine'ów. Reakcja Petera była zgodna z jej oczekiwaniami, ale Marissa ponad wszelką wątpliwość nie chowa urazy do Kennedych. Niewykluczone, że nie wie wszystkiego, że zna tylko część prawdy. Możliwe, ale jak tu nie polubić Jenny? Ja w każdym razie nie potrafiłam zdystansować się od tej postaci. Łypać na nią spod oka, jak ci „nieomylni” mieszkańcy Kerryglen. Kurczę no, przywiązałam się do niej. Zdecydowanie moja ulubiona przewodniczka po tym świecie przedstawionym.

W „To jej wina” Andrei Mary nierównomiernie przeplatają się rozdziały, w centrum których postawiono w sumie trzy kobiety: Marissę Irvine, Jenny Kennedy i Irene Turner. Są i niezatytułowane (wyżej wymienionymi imionami) rozdziały retrospektywne. Najmniej miejsca dostało się Irene, zgorzkniałej kobiecie, która od lat nie widziała swojego jedynego dziecka. I bynajmniej nad tym nie ubolewa. W każdym razie nie daje po sobie poznać, że tęskni za swoją córką. Krzyż na drogę. Dla dziewczyny, z którą Irena naprawdę nie miała lekko. A teraz jeszcze to. Nie, Irene nie ma zamiaru ułatwiać życia mundurowym. Nigdy im nie ufała. Bardziej wrogowie niż przyjaciele. Tego nauczyła ją matka, a potem ona wpoiła to swojej niewdzięcznej latorośli. Sprawiedliwość? Śmiechu warte! Irene nie dorastała w takiej „magicznej krainie” jak Kerryglen. Nic z tych rzeczy. Owszem, od paru lat całkiem nieźle jej się wiedzie (partner przy kasie; do tego uległy, a zatem doskonale pasujący do jej autorytarnego charakteru), ale w przeciwieństwie do wielu innych dobrze sytuowanych ludzi nie wierzy w system. Sprawiedliwość jest dla uprzywilejowanych. Weźmy takich Irvine'ów. Ci ludzie mogą być pewni, że służby zrobią wszystko, co w ich mocy, aby odnaleźć ich syna. Żywego lub martwego. W każdym razie śledczy nie spoczną, dopóki nie rozwikłają tej, nie tak znowu prostej, jak może się wydawać, potwornej sprawy. A gdyby role się odwróciły, gdyby to Irene porwano dziecko? Teraz może i kiwnęliby palcem, ale gdy jej córka była w wieku Milo, Irene tkwiła w istnej dżungli. Twarde realia, jakich raczej nie zobaczycie w blokach reklamowych. Równi i równiejsi. Tak zawsze było, jest i prawdopodobnie zawsze będzie. Lepsze i gorsze dzielnice. Błękitna i brudna krew. Chronić i służyć, wrabiać i poniżać. A teraz Irene może się odegrać. Utrudnić pracę policji. I zupełnie nie obchodzi jej, że sprawa dotyczy porwania osoby małoletniej, że działa wbrew interesom zaledwie czteroletniego dziecka. Nie zna Irvine'ów, za to doskonale zna antybohaterkę tej głośnej historii. Może stara się ją chronić? Jeśli już, to podświadomie. Myśli i słowa Irene bynajmniej na to nie wskazują. Skoncentrowana na sobie i nikim więcej. Nie przepuści żadnej okazji, do wyciągnięcia jakichś osobistych korzyści. Egoistka, materialistka, ale przynajmniej nie nosi różowych okularów. Dumna z tego, że nie przypomina tych wszystkich naiwniaków nie tylko z Kerryglen. Chyba tak o nich myśli. Odklejeni od rzeczywistości karierowicze. Wyższe sfery... Cóż, sprawa jest bardziej złożona, niż najwyraźniej wydaje się Irene. Jenny i Richie Kennedy zdecydowanie nie czują się bogaczami. Mieszkają w skromnym bliźniaku i choć od czasu do czasu mogą sobie pozwolić na jakiś większy wydatek, to daleko im jeszcze do wyższych sfer. To im nie przeszkadza, a nawet jeśli, to w tej chwili mają większe problemy. Kryzys małżeński, który prawdopodobnie wywołał niespodziewany awans Jenny. Urażona męska duma? O to chodzi? A może chodzi o dobro Jacoba? O to, by chłopiec spędzał więcej czasu ze swoją ukochaną mamą. Jenny dwoi się i troi, aby jakoś pogodzić życie prywatne z zawodowym, ale jej mąż zdaje się tego nie dostrzegać. Tym bardziej teraz, kiedy Jenny do listy swoich zajęć dodaje problem innych ludzi. I dobrze, bo Irvine'om przyda się każda pomoc. Rozklejanie ulotek, przepytywanie sąsiadów, czy zwykła rozmowa z życzliwą duszą. „To jej wina” to szybko się czytający (prosty, ale nie prostacki styl), naszpikowany niespodziankami, zaskakującymi zwrotami akcji, thriller psychologiczny o jednym z najgorszych koszmarów każdego kochającego rodzica, okraszony trzeźwymi komentarzami społeczno-obyczajowymi. Z pozoru nieskomplikowana, wręcz oczywista intryga, która stopniowo nabiera większych rozmiarów. Szeroko zakrojony spisek? Wstydliwe sekreciki i straszliwie cuchnące Sekrety. Trupy pochowane w zabytkowych i tanich szafach w niejednym uroczo się prezentującym domu w enklawie irlandzkiej klasy średniej. Jednej z tych sielskich przystani, w które prędzej czy później jakiś sztorm uderzyć musi.

Intrygująca, dobrze pomyślana powieść kryminalna w psychologicznym sosie, który mógłby być bardziej sycący. Trochę za rzadki, jak na moje potrzeby, ale nie aż tak, żeby nie udało się zaangażować w sprawy wybranych mieszkańców nie tylko pocztówkowego przedmieścia Dublina. Pierwszy pisarski występ poczytnej irlandzkiej autorki w Polsce uważam za udany. „To jej wina” to godna rozważenia oferta dla amatorów nieprzesadnie mocnych wrażeń. I dla sympatyków szybkich akcji, i dla tych, którzy gustują w wolniejszych rytmach. Powolne zanurzenie i podkręcamy tempo. Zaskakująca i przerażająco prawdopodobna historia porwania małego chłopczyka.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz