wtorek, 18 października 2022

Catriona Ward „Sundial”

 

Niczym niewyróżniający się dom na amerykańskim przedmieściu, a w nim z pozoru zwyczajna rodzina: małżeństwo Cussenów, nauczycielka Rob i naukowiec Irving oraz ich córki, faworyzowana przez ojca dwunastoletnia Callie i ulubienica matki, dziewięcioletnia Annie. Małżeństwo walczące. Wiecznie na polu bitwy. Rob marzyła o normalnym życiu, ale udało jej się stworzyć najwyżej cienką powłokę normalności. Skazana na związek z mężczyzną, którego ulubioną rozrywką jest przysparzanie jej cierpień. Ale według niego problem tkwi w niej. To ona jest niestabilna. Pustynny pomiot. Wychowana w czymś na kształt hipisowskiej komuny, na odizolowanym ranczu o nazwie Sundial, gdzie wkrótce zabierze swoją starszą córkę. Dziewczynkę zbierającą kości zwierząt. Niezdrowa fascynacja śmiercią, której ofiarą w każdej chwili może paść jej urocza siostrzyczka. Rob wierzy, że jedynym sposobem na ocalenie przynajmniej jednej z jej córek jest powrót do miejsca, z którym wiążą się jej najgorsze i być może najlepsze wspomnienia. Tylko ona i Callie, dziewczynka, która zajrzała w otchłań szaleństwa. Dziewczynka, która pokochała mrok.

Absolutnie przerażająca, według Stephena Kinga i miażdżąca serce niepokojem, według jego syna Joego Hilla, czwarta powieść Catriony Ward, amerykańsko-brytyjskiej dwukrotnej zdobywczyni August Derleth Award za najlepszy powieściowy horror (pierwotnie wydany w 2015 „Rawblood” i zaprezentowany światu trzy lata później utwór „Little Eve”, który ponadto został uhonorowany prestiżową Shirley Jackson Award dla najlepszej powieści), a druga wydana w Polsce, po hitowym „Ostatnim domu na zapomnianej ulicy” (oryg. „The Last House on Needless Street”) z 2021 roku, który już wkrótce może trafić na ekran – prawa do sfilmowania powieści wykupili Andy Serkis i Jonathan Cavendish, założyciele amerykańskiej firmy produkcyjnej The Imaginarium Productions. „Sundial”, thriller z elementami horroru, swoją światową i polską (w dwóch wersjach okładkowych, twardej i miękkiej oprawie, z logo wydawnictwa Czwarta Strona; w doskonałym tłumaczeniu Martyny Tomczak) premierę miał w roku 2022, a wszystko zaczęło się od MKUltra, kontrowersyjnych eksperymentów naukowców z CIA prowadzonych w latach 50-70. XX wieku. Catriona Ward od dłuższego czasu interesuje się tym tematem, ale na materiał, który poddał jej pomysł na książkę natrafiła stosunkowo niedawno. Dodatkowymi źródłami inspiracji były literacka twórczość Elizabeth Strout, powieść „We Are All Completely Beside Ourselves” Karen Joy Fowler oraz wyreżyserowany przez Debrę Granik pełnometrażowy film fabularny „Do szpiku kości” (oryg. „Winter's Bone”) z Jennifer Lawrence w roli głównej.

Według Catriony Ward „Sundial” mniej skłania się w stronę horroru od jej poprzedniej powieści, „Ostatniego domu na zapomnianej ulicy”. Bardziej thriller, ale dla fanów jego mroczniejszego kolegi bądź co bądź też coś przygotowała. Spekulacyjny wątek nadprzyrodzony. „Sundial” to (pod)gatunkowa cebula. Trzywarstwowa: klasyczny dreszczowiec, domestic noir i ghost story. Niezwyczajna saga rodzinna, która z zegarmistrzowską precyzją składa w umyśle czytelnika potężny mechanizm paraliżujący. Zastanawiający dyskomfort emocjonalny, niepostrzeżenie wchodzący pod skórę robal strachu, pełzająca ohyda, radośnie rozmnażający się pasożyt na wyjątkowo mroźnej pustyni. Ale najpierw wgląd w najeżone gwoździami rodzinne gniazdo Cussenów. Kiszące się w trującej cieczy, pogrążone w gęstych oparach piekielnej siarki. Związek Rob i Irvinga bardziej przypomina układ zawarty pod przymusem niż małżeństwo. Ona ma dość jego, on mam dość jej. Ona robi na złość jemu, a on jej. Energetyczne wampiry bez opamiętania żerujące jeden na drugim. Wszystko wskazuje na to, że większe korzyści czerpie z tego Irving, ale czy można to nazwać szczęściem? Trwanie pod jednym dachem z kobietą, której kijem by nie dotknął? Jakby budziła w nim obrzydzenie. A może boi się jej reakcji? Kto tu jest bardziej niebezpieczny: wybuchowy mąż czy marząca o normalności żona? Tak czy inaczej, w domu Cussenów wykształciło się coś w rodzaju dwóch wrogich obozów. A przynajmniej tak to wygląda po stronie Irvinga i jego oczka w głowie, dwunastoletniej Callie. Rob chyba wolałaby już zakończyć tę bezsensowną wojnę, ale pomimo starań nie potrafi stworzyć takiej więzi z pierworodnym dzieckiem, jaka łączy ją z dziewięcioletnią Annie. Bezwiednie robi to samo, co jej znienawidzony mąż – faworyzuje jedną z córek, przy czym tylko ją napawa to wstydem. Czyżby? „Prawo do składania zeznań” Catriona Ward przyznała tylko żonie. I jej pogubionej starszej córce, jak wszystko na to wskazuje, nieodróżniającej dobra od zła, a zatem niemogącej, przynajmniej w moich oczach, należycie reprezentować swojego kochanego tatusia. Stawać w obronie człowieka, którego bawi pojenie własnej żony miksturą z oślizgłych robaków, który wciąga swoją nieletnią córkę w chory projekt dręczenia Rob. Jej mieczem są słowa. Wie, co powiedzieć, żeby zabolało. Dwanaście lat pożycia małżeńskiego wystarczy, by odkryć czułe punkty swojego partnera, a Rob nie zwykła powstrzymywać się przed ich naciskaniem. Dlaczego by miała? Irving nie odpuszcza, Rob musi się więc jakoś bronić przed jego niesłusznym(?) gniewem. Poprzez regularne doprowadzanie go do czystej wściekłości? Drażnienie bestii ukrytej w jego wnętrzu? Ale to jeszcze nic. Gorzej sprawa ma się z Callie. Tak sądzi jej matka, która miała już do czynienia z podobnym przypadkiem niekoniecznie chorobowym. W Sundial, tam, gdzie się wychowała. Ranczo na pustyni Mojave, gdzie krążą upiory przeszłości. To miejsce, podobnie jak najbliższa osada – wymarła miejscowość, miasteczko widmo – w praktyce od dawna należy do duchów, ale na papierze stanowi wyłączną własność Rob. Przeklęta scheda, która może być jedyną deską ratunku dla jej córek. Albo jednej. Dla Callie może być już za późno. Los tej zaledwie dwunastoletniej dziewczynki zawisł na szali... obłędu jej rodzicielki? Obsesja na puncie tak zwanej normalności popychająca do wyeliminowania największej domniemanej anomalii? Odda pustyni jedno dziecko, by odegnać śmiertelne zagrożenie od drugiego? Niewidzialna przyjaciółka dziewczynki zwana Bladą Callie, niestrudzenie ostrzega Ciepłą Callie przed jej własną matką. Próbuje otworzyć jej oczy na straszną prawdę, ale dwunastolatka nie może, po prostu nie może przyjąć tego do wiadomości. Wie, że mama jej nie lubi, zawsze to czuła, ale żeby chciała ją zabić? Wszystko na to wskazuje, ale Callie desperacko trzyma się spróchniałej kłody bezpieczeństwa. Wątły płomyk dziecięcej nadziei, który prędzej czy później zgaśnie. Oby nie za późno. Tak? A co jeśli ścieżka wybrana przez przerażoną matkę, to najlepsze, co można w tej sytuacji zrobić? Co jeśli Catriona Ward zmusi nas do opowiedzenia się po stronie dzieciobójczyni? Kto jak kto, ale ta autorka z pewnością byłaby do tego zdolna. Słowo „tabu” w jej słowniku chyba nie istnieje. Niegrzeczna dziewucha, która będzie dociskać, dopóki nie pękniesz.

Pesymista to ktoś, kto wie, jak wygląda rzeczywistość.”

Rodzina dysfunkcyjna. Patologiczna. Ach tak, wiesz już w czym rzecz? Nie, nie masz bladego pojęcia. Catriona Ward w „Sundial” zbudowała dom, który spokojnie mógłby wziąć udział w konkursie na najgorszy start dla człowieka. Skrajnie nieoptymalne warunki do rozwoju. Bliźniaczki w piaszczystej klatce. Autorka omawianej powieści spędziła trochę czasu na pustyni Mojave przed napisaniem „Sundial” i to ciche miejsce skojarzyło jej się z przestrzenią kosmiczną. Bezkresna pułapka. Uderzająco ponura, zwodnicza, dzika kraina, w której wbrew obiegowym opiniom niełatwo napoić się boskim nektarem wolności. Kraina Lodu. Jakoś nietopiąca się po odejściu nocy. Nie zawsze tak było, ale tu i teraz w Sundial czytelnik może zmarznąć na kość także w upalne dni. Tamta Rob, jak Ward ją nazywa, kochała to samowystarczalne ranczo. Miała wszystko, czego wówczas potrzebowała. Siostrę, która skoczyłaby za nią w ogień i vice versa. Przyszywanego starszego brata, prawdziwą skarbnicę fascynujących opowieści. Wszechwiedzącego ojca, u którego zawsze mogła poszukać porady – autorytet, stabilne oparcie, którego nie chciała rozczarować. Byłoby lepiej, gdyby jej ukochany tatuś nie związał się ze swoją asystentką po śmierci matki Rob i jej bliźniaczki Jack, ale nie można mieć wszystkiego. Poza tym zawsze można było pośmiać się ze znienawidzonej macochy. Naturalnie za jej plecami, ale z opowieści, którą w tym świecie przedstawionym Rob będzie snuć na użytek swojej problematycznej córki, wynika, że tak naprawdę bliźniaczkom zależało na tym, by obiekt ich złośliwości domyślał się, jakimi opiniami na jej temat się wymieniają. To była ulubiona rozrywka Jack, a Rob lubiła ją uszczęśliwiać, więc włączała się w tę litanię oszczerstw, tak naprawdę nie mając większych zastrzeżeń do odtrąconej macochy. Kobiety, która najwięcej czasu spędzała z psami. Mocno zaangażowała w pseudonaukowy projekt, który ściągał do tego zacisza nieprzebrane tłumy studentów. Rob i Jack zwykle traktowały ludzi z zewnątrz jak powietrze. Część krajobrazu, rozmazane tło (twarze zlewające się w jedno, niby zmieniające się postacie, ale dla nich niemal nieodróżnialne, identycznie nijakie, w porywach lekko irytujące) dla ich zwyczajowych zajęć. Ojciec był żarliwym przeciwnikiem zasad. Optował za pełną swobodą: zero obowiązków, wszystkie możliwe prawa. A już zwłaszcza do spełniania marzeń. Tak mówił, ale gdy przychodziło do czynów... Tego rodzaju osoby zwykle cierpią na coś w rodzaju schizofrenii. Sami sobie przeczą, a inni zdają się tego nie dostrzegać. Udają? Rob na pewno nie. Głąbka wchłaniająca budujące słowa przywódcy rodzinnej sekty (takie skojarzenia nieodparcie mi się nasuwały w kontaktach z tą postacią), a potem radośnie wracająca do swoich obowiązków. Dojenie krów, rozładunek mięsa dla psów, wykopywanie marchwi czy zrywanie papryki na kolację. Na ranczu zawsze jest coś do zrobienia, a uchylanie się od pracy nie jest mile widziane przez samozwańczego guru, czy jak kto woli zbuntowanego naukowca, który podobno nie uznaje czegoś takiego jak obowiązki, zasady, dyscyplina. Wolność znaczy niewola. Nowomowa, jak u Orwella. Syndrom wielu dyktatorów – jakby posługujących się lustrzanym odbiciem tradycyjnego słownika. A zatem w nim należy upatrywać największego zagrożenia? W człowieku, który udawanie lekką ręką zarządzał Sundial? Główny sprawca traumy nieszczęśliwej żony i matki, która umownie snuje tę potworną opowieść o złej i dobrej córce? Która jest która? Jakby demon nagle wstąpił w jedną z bliźniaczek i jakby trochę ocieplił się wizerunek szalonego naukowca. Co kryje się pod powierzchnią? Jak dotrzeć do najpewniej zgniłego jądra tej przeraźliwie ciężkiej opowieści? W nieprzejrzystej mgle beznadziei. W zgniatającym jak imadło, „niezdatnym do życia” klimacie. Za ciężko, za duszno, za ciasno. W tej głębokiej studni wypełnionej smołą. Idziesz z coraz cięższym sercem na spotkanie starego i nowego koszmaru. Przeszłość i teraźniejszość (doprawiona fragmentami z niewesołej twórczości Rob, powieści pisanych na użytek własny; ściśle tajne przez poufne) w pustynnym piekle. Coś w sam raz na zatrucie organizmu, ten „Sundial”.

Mrożąca krew w żyłach saga rodzinna. Wynaturzona opowieść familijna. Kto czytał „Ostatni dom na zapomnianej ulicy” Catriony Ward, ten wie, czego się spodziewać po jej drugiej wydanej w Polsce powieści. Niczego miłego. Wybebeszy i tak zostawi. Na pastwę wygłodniałych kojotów i innych „dzieci pustyni”. „Sundial” to nie jest opowieść dla delikatnych dusz, nienawykłych do brodzenia w odchodach ludzkich charakterów, nieprzyzwyczajonych do takiego chłodu, fetoru, do takiej ciasnoty. Wstręt, strach, szaleństwo. Imponująca siła sugestii. Szatańska ambrozja, którą możesz się zadławić. Pij powoli i nie trać przy tym czujności. Rozglądaj się pilnie i spodziewaj najgorszego. W tym pustynnym koszmarze zaprojektowanym przez moim zdaniem jedno z najoryginalniejszych piór we współczesnym literackim karnawale grozy. Wesołe miasteczko dla fanów mrocznej prozy:)

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz