wtorek, 17 września 2024

„Here After” (2024)

 
Pochodząca ze Stanów Zjednoczonych nauczycielka w katolickiej szkole we Włoszech, rozwódka Claire jest szczęśliwą mamą uzdolnionej muzycznie nastoletniej Robin, która przed laty straciła głos. Dziewczyna utrzymuje kontakt ze swoim ojcem Lucą, macochą i przyrodnim bratem, ale najchętniej spędza czas z matką, instynktownie wyczuwając nadrzędną potrzebę troskliwej rodzicielki. Tak mocno przywiązanej do nieubłaganie dorastającej córki, że niemogącej znieść myśli o jej nieuniknionej wyprowadzce. Robin jest na najlepszej drodze do zostania sławną pianistką, ale jej świetlaną przyszłość może przekreślić wypadek drogowy. Nieodwracalne skutki przeżycia śmierci klinicznej. Diametralna zmiana osobowości dostrzegana jedynie przez straumatyzowaną matkę. Kobietę doszukującą się nadnaturalnego zagrożenia we własnym dziecku, zamiast spojrzeć w głąb siebie i pozbyć się poczucia winy niszczącego wspaniałą relację z córką?

Plakat filmu. „Here After” 2024, Artina Films, ClaRo Productions, Fenix Entertainment

Pełnometrażowy debiut reżyserski Roberta Salerno, współproducenta między innymi „Musimy porozmawiać o Kevinie” Lynne Ramsay, thrillera psychologicznego opartego na wstrząsającej powieści Lionel Shriver, „Zwierząt nocy” Toma Forda, adaptacji/ekranizacji powieści Austina Wrighta, „Może pora z tym skończyć” Charliego Kaufmana na kanwie genialnego utworu Iaina Reida i „Uśmiechnij się”, głośnego horroru nadprzyrodzonego Parkera Finna. Supernatural thriller na podstawie scenariusza Sarah Conradt (m.in. „Instynkt” Benoîta Delhomme'a), który ujął aspirującego reżysera zrozumieniem psychologicznych mechanizmów autodestrukcyjnych, dojrzałymi przemyśleniami na temat poczucia winy i stłumionych uczyć, problemów nader bliskich wielu ludziom. Salerno wprawdzie nie był pewien, czy swoją reżyserką karierę (nie licząc shorta z 2016 roku pt. „Incubus”) powinien zaczynać od tak „niezwykle ambitnej historii”, czy scenariusz pani Conradt go nie przerośnie, ale pragnienie wypuszczenia w świat tej potencjalnie oczyszczającej opowieści było silniejsze od wątpliwości, od niewiary we własne możliwości.

Amerykańsko-włoska produkcja niewysokobudżetowa, świadome połączenie przynajmniej trzech gatunków filmowych (thriller, dramat, horror), mała zabawa w gruncie rzeczy początkującego reżysera tradycyjnymi elementami nieprzesadnie odległych od siebie światów przedstawionych. Robertowi Salerno nie zależało na stworzeniu rasowego przedstawiciela horroru nadnaturalnego – wolałby, żeby „Here After” był odbierany jako supernatural psychological thriller, ewentualnie dramat rodzinny w atmosferze nadprzyrodzonej. Akcja toczy się we Włoszech, ojczyźnie byłego męża Amerykanki pracującej w żeńskiej szkole podstawowej i średniej prowadzonej przez siostry zakonne, postaci prowadzącej imieniem Claire, w którą w doskonałym stylu wcieliła się Connie Britton (m.in. „Koszmar z ulicy Wiązów” Samuela Bayera, „American Horror Story” Ryana Murphy'ego i Brada Falchuka, „Obiecująca. Młoda. Kobieta.” Emerald Fennell, „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie” Mike'a Barkera). Po raz pierwszy spotykamy ją na fortepianowym recitalu nastoletniej córki, przez większość życia niekomunikującej się werbalnie, posługującej się językiem migowym empatycznej Robin (intensywny występ Frei Hannan-Mills). Kameralnym koncercie, na który ojciec młodej pianistki przybył mocno spóźniony. Luca, jego młoda żona Adriana i ich kilkuletni syn Marco niewątpliwie nie są mile widziani przez wspierającą matkę nastoletniej gwiazdy wieczoru, Claire ma jednak wprawę w robieniu dobrej miny do złej gry. Ukrywaniu irytacji nawet wtedy, gdy Luca zgrywa idealnego tatusia, gdy podejmuje decyzje dotyczące ich dziecka bez wcześniejszej konsultacji ze zdecydowanie bardziej zaangażowanym rodzicem. Ważna rozmowa o Robin za plecami osoby, która najbardziej się o nią troszczy? Tak czy inaczej, Claire czuje się pominięta, nie zamierza jednak korzystać ze swoistego koła ratunkowego podsuniętego przez niedającą się zwieść nastolatkę. Po odrzuceniu propozycji wystosowanej przez dawną miłość - z grzeczności albo litości zaproszona na rodzinną kolację - Claire namawia ewidentnie rozdartą córkę do świętowania sukcesu z ojcem, macochą i przyrodnim bratem. Incydent niby nieistotny, zwyczajne spotkanie po niezwyczajnym występie. Niebiańska muzyka nie tylko w prologu – poruszająca ścieżka dźwiękowa Fabrizio Mancinelliego, z największą mocą wybrzmiewająca w połączeniu z naturalnym pięknem uwiecznionym na zdjęciach powstałych pod kierownictwem Bartosza Nalazeka (zachód słońca nad włoskim miastem) i potężnym ładunkiem emocjonalnym spuszczonym w dalszej partii scenariusza „Here After”. Wstęp do tej filmowej rozprawy o straszliwych wyrzutach sumienia w gruncie rzeczy miał nastroić odbiorców na opowieść o matce przedkładającej dobro dziecka nad własne. Mylnie postrzegany komfort emocjonalny Robin? Czy aby dobrostan psychiczny dzieci i młodzieży nie jest zależny od dobrostanu psychicznego ich opiekunów? Czy to opowieść o wewnętrznych demonach rodzica w zasadniczym stopniu wpływających na egzystencję dziecka zmęczonego udawaniem, czy opowieść o najprawdziwszym demonie, duchu lub innej istocie z zaświatów, która wzięła w posiadanie ciało nastolatki (nierekordowo) długo przebywającej Po Tamtej Stronie?

Plakat filmu. „Here After” 2024, Artina Films, ClaRo Productions, Fenix Entertainment

Skrzyżowanie „Linii życia” Joela Schumachera z „Egzorcystą” Williama Friedkina i „Sierocińcem” Juana Antonio Bayony? To pewnie nielekka przesada, ale „Here After” Roberta Salerno mierzy się jeśli nie z identycznymi, to na pewno podobnymi tematami, tajemnicami życia i śmierci. Wymodlone zmartwychwstanie jedynego dziecka, medyczny cud we włoskim szpitalu po zakończeniu walki o życie nastoletniej dziewczyny. Rzekomo nieudana reanimacja Robin albo ingerencja jakiejś wyższej siły. Dwudziestominutowy stan śmierci klinicznej i błyskawiczna regeneracja z odzyskaną zdolnością mowy. Lekarze obawiali się nieodwracalnych uszkodzeń mózgu, ale wygląda na to, że wstrząs raczej zwolnił zagadkową blokadę w mózgu młodej pacjentki z magiczną(?) srebrną bransoletką. Mutyzm Robin dotknięty amnezją. Pierwszy alarmujący sygnał rozlega się niedługo po wypisaniu dziewczyny ze szpitala – bolesne wspomnienie niejednokrotnie uruchamiane przez dotyk. Przerażający kontakt z niesłodko śpiącą (warczącą), szczęśliwie odzyskaną córką. Łatwo się domyślić, co najbardziej dręczy naszą zdestabilizowaną psychicznie, godną najwyższego współczucia, ale niekoniecznie maksymalnego zaufania, przewodniczkę po nienachalnie złowrogim świecie przedstawionym w „Here After”. Łatwo się domyślić, jakie demony prześladują... znienawidzoną matkę? Przebudzenie osobowości sadystycznej czy demoniczne/duchowe opętanie? Okrucieństwo nastoletniej córki czy przekroczenie granicy wytrzymałości psychicznej rodzicielki spełniającej oczekiwania społeczne. Komfort innych ważniejszy od własnego. Uśmiechaj się, gdy serce krwawi. Nie obarczaj innych swoimi problemami, nie psuj ludziom humoru, mów o przyjemnych rzeczach albo nie odzywaj się wcale. Chwal się utalentowanym dzieckiem i innymi, choćby najdrobniejszymi, sukcesami także zawodowymi, przytaczaj zabawne anegdotki z pracy lub zanudź towarzystwo szczegółowym sprawozdaniem z typowego dnia perfekcyjnej gospodyni domowej. A najważniejsze? Wymaż to, zapomnij! Wygumkuj najcenniejsze wspomnienia, żeby innym było lżej. „Żony ze Stepford” Iry Levina, „Inwazja porywaczy ciał” Jacka Finneya, masowa produkcja robotów z szerokimi uśmiechami i smutnymi oczami. Przytłaczająca presja społeczna, życie w zakłamaniu zgodnie z obowiązującymi normami, ale wbrew sobie. Przyzwyczajanie się do bólu zamiast leczenia. Regularne faszerowanie „prochami rozweselającymi” - farmakologiczne wsparcie dla największych malkontentów, najmniej zaradnych i najmocniej doświadczonych przez los - życie na autopilocie z nieustępującym wstrętem do samej/samego siebie. Wewnętrzne samobiczowanie. Kara dożywotniego cierpienia realizowana odpowiedzialnie, bo nie na widoku. Antyteza walki z traumą. Zadomowienie się w studni rozpaczy, uwięzienie w poczuciu niesprawiedliwości, w niesłabnącym przekonaniu, że zasłużyło się na nieporównywalnie gorszy los i naiwnej wierze w niezawodność parasolu ochronnego roztoczonego nad bliskimi. Milczenie nie zawsze jest złotem, czasami to najgorszy wybór z możliwych. Czołowa postać „Here After” Roberta Salerno zacznie to sobie uświadamiać dopiero po hipotetycznej utracie najukochańszej istoty. Zniknęła życzliwa Robin, a pojawiło się złośliwe stworzenie z obsesją na punkcie śmierci. Podmieniec czerpiący satysfakcję z męki jedynej wtajemniczonej w jego niecny plan? Trupio blada nastolatka z podkrążonymi oczami tocząca pianę, tj. ślinę z ust w kościele (Damien Thorn się kłania), znęcająca się nad zwierzętami i małymi dziewczynkami, ale najbardziej zainteresowana nauczycielką z kompromitującymi halucynacjami(?) - ciekawe zdarzenie z wierszami zebranymi od uczennic, wybuch na oczach siostry przełożonej w reakcji na wielce niestosowne słowa. Myślę, że na wyróżnienie zasługuje też „wypadek” na basenie, dramatyczny moment z frapującym finałem. Ale cyfrowe demonizowanie twarzy podejrzanej dziewczyny (nemezis z zaświatów?) to już mogli sobie odpuścić – tandetna, obróbka komputerowa, tyle dobrze, że incydentalna. Nie chcę przechwalić tego kameralnego dziełka, bo mimo wszystko mam mały niedosyt - przydałoby się trochę więcej kulminacji napięcia z teoretycznym udziałem opętanej nastolatki lub po prostu rozbudowanie toksycznej relacji zdesperowanej matki i buntującej się córki – ale w moim poczuciu to dość sprawna żonglerka emocjami. Niepowierzchowne i niebanalne podejście do tematów wielokrotnie wałkowanych w kinie grozy (nieprzepracowana trauma, zżerające od środka poczucie winy, nieutulony żal), nietoporne połączenie różnych konwencji filmowych w tonacji odpowiednio uduchowionej. Trzyma w napięciu i wzrusza do łez.

W pułapce sumienia. Niepospieszny dreszczowiec przypominający, że jesteśmy tylko ludźmi. Nie maszynami, bogami ani prorokami. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć każdej katastrofy, zapobiec wszelkim tragediom. Zawsze będziemy się potykać i błądzić, ważne jednak byśmy po drodze nie zgubili siebie i opanowali trudną sztukę wybaczania sobie. „Here After” Roberta Salerno to ponura historia rodzinna z pokrzepiającym światełkiem w przygnębiająco długim tunelu. Piekle wspomnieniami wybrukowanym. Życiowa opowieść ze szczyptą nadprzyrodzonego. Polecam sympatykom umiarkowanie mrocznego minimalistycznego kina gatunkowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz