piątek, 25 marca 2016

„Furia: Carrie 2” (1999)


Nastoletnia Rachel Lang w dzieciństwie była świadkiem załamania nerwowego samotnie ją wychowującej matki, która od tego momentu przebywa w zakładzie psychiatrycznym.  Rachel pozostaje pod opieką rodziców zastępczych, ale nie łączą jej z nimi ciepłe relacje. Osobą najbliższą dziewczynie jest jej jedyna przyjaciółka, Lisa, która pewnego dnia informuje Rachel, że straciła dziewictwo z chłopakiem ze szkoły. Tego samego dnia Lisa popełnia samobójstwo, a zrozpaczona Rachel odkrywa, że spotykała się z członkiem szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego. Jego znajomi próbują zatuszować ten fakt i zastraszyć dziewczynę, celem wymuszenia jej milczenia. Tymczasem przynależący do tej paczki, Jesse Ryan, zaczyna spotykać się z Rachel, jednocześnie odsuwając się od przyjaciół. Jego koledzy opracowują więc plan zemsty, nie wiedząc, że Rachel Lang urodziła się ze zdolnością przenoszenia przedmiotów siłą woli, której kontrolowanie nastręcza jej coraz większych trudności.

Powieściowy debiut Stephena Kinga, po raz pierwszy wydany w 1974 roku, adaptacja wyreżyserowana przez Briana De Palmę, jej sequel stworzony przez Katt Shea, ekranizacja Davida Carsona i remake wersji De Palmy, względnie readaptacja w wykonaniu Kimberly Peirce. Zadziwiające, że tak prosta historia, jaką niewątpliwie jest pierwsza powieść Stephena Kinga posłużyła tylu filmowcom, a jeszcze bardziej zdumiewające, że szeroka opinia publiczna chętnie sięga po kolejne produkcje inspirowane książką. Scenarzystę „Carrie 2”, Rafaela Moreu, co prawda natchnęła prawdziwa historia tzw. The Spur Posse, grupy licealistów z Lakewood w Kalifornii, wykorzystujących dziewczęta i przyznających sobie punkty za seksualne podboje (proceder chłopców zyskał rozgłos w 1993 roku, kiedy to odkryto, że wykorzystywali osoby nieletnie), ale po uświadomieniu sobie wielu podobieństw do „Carrie” zdecydowano się dostosować tę historię do prawideł rządzących filmowymi kontynuacjami. Sequel uzyskał błogosławieństwo Briana De Palmy, który to nie tylko zgodził się na wykorzystanie w „Carrie 2” kilku ujęć ze swojej wersji, ale również zaaprobował udział Amy Irving w drugiej odsłonie tej historii, która to ponownie wcieliła się w rolę Sue Snell.

Choć nie uważam „Furii: Carrie 2” za obraz tragiczny w kontekście całego gatunku to oceniając go przez pryzmat pozostałych dzieł powstałych na kanwie powieści Stephena Kinga, z literackim pierwowzorem włącznie, przez długi czas uważałam ten film za najsłabszą odsłonę przygód nastolatki obdarzonej mocami telekinetycznymi. To się zmieniło po powstaniu najnowszej „Carrie” w 2013 roku, choć oczywiście nadal uważam, że Katt Shea, która kilka lat wcześniej zasłynęła znakomitym „Trującym bluszczem” w tym konkretnym przypadku nie udało się wybić ponad przeciętność. W mojej ocenie przede wszystkim zawiniła niekonsekwencja scenarzysty oraz brak dosadnego klimatu grozy, którym to szczyci się adaptacja. Oczywiście nie wymagałam od Shea zrównania z geniuszem Briana De Palmy, bo takie zjawisko jest zwyczajnie niemożliwe, ale ufałam, że przynajmniej nacechuje narrację zdecydowaną aurą rychłego zagrożenia oraz wymusi na operatorach wzbogacenie zdjęć dosadną mrocznością.  Niestety, przeważającą część filmu odarto z wszelakiej grozy, nade wszystko skupiając się na lekkich realiach młodzieżowych, jedynie sporadycznie wykrzesując ździebko napięcia. Choćby w scenie najścia dwóch szkolnych futbolistów na dom Rachel (przyzwoita kreacja Emily Bergl), która poza znośnie stopniowanym klimatem wyróżniała się swoistym ukłonem w stronę „Krzyku” Wesa Cravena, kiedy to napastnik imitując przez telefon głos Kaczora Donalda pytał dziewczynę o jej ulubiony horror. Napięcie wynikało również z fabularnych aspektów produkcji, przy czym najsilniej było ono wyczuwalne w początkowych sekwencjach. W ten sposób przechodzimy do drugiego poważnego mankamentu „Carrie 2”, który uwidocznił się po naprawdę zacnym zawiązaniu akcji. Twórcy sequela dysponowali o wiele większą swobodą od swoich kolegów po fachu przekładających literacki oryginał na język filmu, gdyż nie musieli ściśle trzymać się narracji zaproponowanej przez Stephena Kinga. I na początku rzeczywiście korzystali z owego nieskrępowania powieściowym pierwowzorem, porywając się na wątek inspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Całą intrygę rozpoczyna świeży w kontekście tej konkretnej historii motyw samobójstwa nastolatki, w którą wcieliła się znakomita Mena Suvari, szkoda tylko, że jej występ był tak znikomy (jako ciekawostkę dodam, że w „Carrie 2” wystąpił również Eddie Kaye Thomas, który to spotkał się z Suvari również na planie „American Pie” i kilku kontynuacji tego obrazu). To wydarzenie generuje kolejne nowe rozwiązanie fabularne, traktujące o niemoralnej rywalizacji chłopców ze szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego, polegającej na sypianiu z dziewczętami za punkty. Niniejszy inspirowany prawdziwymi wydarzeniami wątek rozwinięto na tyle należycie, żeby rozbudzić moją ciekawość dalszym rozwojem akcji, ale scenarzysta niestety uznał, że fabuła wymaga kilku przydługich oczywistych nawiązań do losów Carrie White. Tak więc po odświeżającym wstępie przychodzi pora na znaną już fanom nastolatki posiadającej telekinetyczne zdolności opowieść o młodzieńczej miłości, spisku kolegów ze szkoły i finalnej eskalacji mocy, a wszystko z poszanowaniem reguł teen horrorów. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Rafael Moreu tak ściśle trzymał się konstrukcji fabularnej „Carrie”. Pokrewieństwo obu dziewcząt i kontynuacja losów Sue Snell wespół z udanym pomysłem wtłaczania co jakiś czas we właściwą akcję filmu niepokojących, klimatycznych ujęć z wersji De Palmy moim zdaniem powinny stanowić jedyną formę nawiązań do historii Carrie White. Tym bardziej, że początkowe samobójstwo Lisy umożliwiło twórcom odmienne ukierunkowanie akcji. Zamiast stawiać na kingowskie portretowanie zdarzeń, które naturalną koleją rzeczy prowadzą do rzezi na imprezie można było dawkować makabrę stopniowym eliminowaniem przez Rachel bogatych nastolatków przekonanych o swojej wyjątkowości. Tym bardziej, że wygórowany budżet, bo opiewający na aż dwadzieścia jeden milionów dolarów ułatwiał wprowadzenie tego rodzaju sekwencji. Widać, zabrakło inwencji albo perspektywa wymagającej mniejszych nakładów pracy „powtórki z rozrywki” była bardziej nęcąca.

„Carrie 2” podobnie, jak książka i trzy filmy na niej bazujące eksploatują motyw młodzieńczej miłości pomiędzy popularnym chłopcem i stroniącą od dużego towarzystwa, acz nie tak napiętnowaną w szkole, jak Carrie White, nastolatką z problemami osobistymi, która w tym przypadku staje się zarzewiem tragicznego w skutkach konfliktu. W ten oto sposób przez lwią część filmu śledzimy perypetie skłóconych młodych ludzi, szczegóły młodzieńczego romansu, niemoralny proceder kilku członków szkolnej drużyny futbolowej i niesnaski Rachel z rodzicami zastępczymi i gdyby nie sporadyczne akcentowanie telekinetycznych mocy, tkwiących w głównej bohaterce dostalibyśmy klasyczny teen dramat, po którym nie należy spodziewać się potężnej dawki grozy. Ale przez wzgląd na niezwykłe zdolności Rachel twórcy co jakiś czas byli zmuszeni generować złowróżbny klimat, co wypadało raczej miernie i dawać do zrozumienia widzom, że cała intryga zakończy się tragicznie. I szczerze mówiąc po obiecującym wstępie, niemalże cała środkowa partia filmu głównie tym oczekiwanym tragizmem w finale zachęca do przebrnięcia przez tę historię, szczególnie, że najwięcej uwagi poświęcono wówczas mdłym wątkom romantycznym. Ale chyba warto przecierpieć owe rozciągnięte w czasie miłostki młodych ludzi, bo twórcy odrobinę rekompensują wcześniejszy marazm realistycznymi krwawymi ujęciami, z paroma ciekawymi sposobami eliminacji ofiar, jak choćby wbijanie płyt CD w ciało, czy pęknięcie szkieł w okularach popychające okaleczoną dziewczynę do mimowolnego pozbawienia kolegi przyrodzenia. Interesująco jawił się również finalny wygląd Rachel, której ciało ozdobił tatuaż imitujący ciernie, co oczywiście wcale nie oznacza, iż twórcom „Carrie 2” udało się wyrwać z ciasnych ram narzuconych przez Stephena Kinga. Wręcz przeciwnie, pomijając kilka ozdobników, w gruncie rzeczy zaserwowali widzom powtórkę ze znanej historii tylko z inną główną bohaterką.

Oddanym fanom Carrie White zapewne są doskonale znane również losy jej przyrodniej siostry, dlatego też nie ma sensu, abym tej grupie rekomendowała względnie odradzała seans „Furii: Carrie 2”. Osoby niezaznajomione z literackim pierwowzorem i filmami powstałymi na jego kanwie odsyłam do powieści, wersji De Palmy oraz Carsona, ale jeśli mają akurat pod ręką sequel wyreżyserowany przez Katt Shea nie muszą się obawiać, że nie nadążą za akcją, bo fabułę skonstruowano w taki sposób, aby przyciągnąć przed ekrany również ludzi nieobytych z wcześniejszymi odsłonami. Powinni jednak przygotować się na znikomą dawkę grozy i kilka nużących rozwiązań fabularnych, przynajmniej z perspektywy miłośnika horrorów. Choć gwoli sprawiedliwości tragicznie nie jest – a przynajmniej nie aż tak, jak miałam to okazję zobaczyć w „Carrie” z roku 2013.  

3 komentarze:

  1. W porównaniu do pierwszej części film lekki, typowo rozrywkowy. Najlepiej świadczy o tym tekst Arniego "Omija nas zabójcza impreza" którym skradł show głównej bohaterce w finałowej scenie. Obejrzeć się da, ale przy dziele De Palmy ta produkcja jest dosyć płytka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze, że godna uwagi jest pierwsza scena z szaloną matką Rachel, która swoim ciężkim klimatem trochę przypomina pierwszą część, ale potem już zupełnie go gubi.

      Usuń