Nastoletnia Rachel Lang w dzieciństwie była świadkiem załamania nerwowego
samotnie ją wychowującej matki, która od tego momentu przebywa w zakładzie
psychiatrycznym. Rachel pozostaje pod
opieką rodziców zastępczych, ale nie łączą jej z nimi ciepłe relacje. Osobą
najbliższą dziewczynie jest jej jedyna przyjaciółka, Lisa, która pewnego dnia
informuje Rachel, że straciła dziewictwo z chłopakiem ze szkoły. Tego samego
dnia Lisa popełnia samobójstwo, a zrozpaczona Rachel odkrywa, że spotykała się
z członkiem szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego. Jego znajomi próbują
zatuszować ten fakt i zastraszyć dziewczynę, celem wymuszenia jej milczenia.
Tymczasem przynależący do tej paczki, Jesse Ryan, zaczyna spotykać się z
Rachel, jednocześnie odsuwając się od przyjaciół. Jego koledzy opracowują więc
plan zemsty, nie wiedząc, że Rachel Lang urodziła się ze zdolnością
przenoszenia przedmiotów siłą woli, której kontrolowanie nastręcza jej coraz
większych trudności.
Powieściowy debiut Stephena Kinga, po raz pierwszy wydany w 1974 roku,
adaptacja wyreżyserowana przez Briana De Palmę, jej sequel stworzony przez Katt
Shea, ekranizacja Davida Carsona i remake wersji De Palmy, względnie readaptacja w wykonaniu Kimberly Peirce. Zadziwiające, że tak prosta historia,
jaką niewątpliwie jest pierwsza powieść Stephena Kinga posłużyła tylu filmowcom,
a jeszcze bardziej zdumiewające, że szeroka opinia publiczna chętnie sięga po
kolejne produkcje inspirowane książką. Scenarzystę „Carrie 2”, Rafaela Moreu,
co prawda natchnęła prawdziwa historia tzw. The Spur Posse, grupy licealistów z
Lakewood w Kalifornii, wykorzystujących dziewczęta i przyznających sobie punkty
za seksualne podboje (proceder chłopców zyskał rozgłos w 1993 roku, kiedy to
odkryto, że wykorzystywali osoby nieletnie), ale po uświadomieniu sobie wielu
podobieństw do „Carrie” zdecydowano się dostosować tę historię do prawideł
rządzących filmowymi kontynuacjami. Sequel uzyskał błogosławieństwo Briana De
Palmy, który to nie tylko zgodził się na wykorzystanie w „Carrie 2” kilku ujęć
ze swojej wersji, ale również zaaprobował udział Amy Irving w drugiej odsłonie
tej historii, która to ponownie wcieliła się w rolę Sue Snell.
Choć nie uważam „Furii: Carrie 2” za obraz tragiczny w kontekście całego
gatunku to oceniając go przez pryzmat pozostałych dzieł powstałych na kanwie
powieści Stephena Kinga, z literackim pierwowzorem włącznie, przez długi czas
uważałam ten film za najsłabszą odsłonę przygód nastolatki obdarzonej mocami
telekinetycznymi. To się zmieniło po powstaniu najnowszej „Carrie” w 2013 roku,
choć oczywiście nadal uważam, że Katt Shea, która kilka lat wcześniej zasłynęła
znakomitym „Trującym bluszczem” w tym konkretnym przypadku nie udało się wybić
ponad przeciętność. W mojej ocenie przede wszystkim zawiniła niekonsekwencja
scenarzysty oraz brak dosadnego klimatu grozy, którym to szczyci się adaptacja.
Oczywiście nie wymagałam od Shea zrównania z geniuszem Briana De Palmy, bo
takie zjawisko jest zwyczajnie niemożliwe, ale ufałam, że przynajmniej
nacechuje narrację zdecydowaną aurą rychłego zagrożenia oraz wymusi na operatorach
wzbogacenie zdjęć dosadną mrocznością. Niestety,
przeważającą część filmu odarto z wszelakiej grozy, nade wszystko skupiając się
na lekkich realiach młodzieżowych, jedynie sporadycznie wykrzesując ździebko
napięcia. Choćby w scenie najścia dwóch szkolnych futbolistów na dom Rachel
(przyzwoita kreacja Emily Bergl), która poza znośnie stopniowanym klimatem
wyróżniała się swoistym ukłonem w stronę „Krzyku” Wesa Cravena, kiedy to
napastnik imitując przez telefon głos Kaczora Donalda pytał dziewczynę o jej
ulubiony horror. Napięcie wynikało również z fabularnych aspektów produkcji,
przy czym najsilniej było ono wyczuwalne w początkowych sekwencjach. W ten sposób
przechodzimy do drugiego poważnego mankamentu „Carrie 2”, który uwidocznił się
po naprawdę zacnym zawiązaniu akcji. Twórcy sequela dysponowali o wiele większą
swobodą od swoich kolegów po fachu przekładających literacki oryginał na język
filmu, gdyż nie musieli ściśle trzymać się narracji zaproponowanej przez
Stephena Kinga. I na początku rzeczywiście korzystali z owego nieskrępowania
powieściowym pierwowzorem, porywając się na wątek inspirowany prawdziwymi
wydarzeniami. Całą intrygę rozpoczyna świeży w kontekście tej konkretnej
historii motyw samobójstwa nastolatki, w którą wcieliła się znakomita Mena
Suvari, szkoda tylko, że jej występ był tak znikomy (jako ciekawostkę dodam, że
w „Carrie 2” wystąpił również Eddie Kaye Thomas, który to spotkał się z Suvari
również na planie „American Pie” i kilku kontynuacji tego obrazu). To
wydarzenie generuje kolejne nowe rozwiązanie fabularne, traktujące o niemoralnej
rywalizacji chłopców ze szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego, polegającej na
sypianiu z dziewczętami za punkty. Niniejszy inspirowany prawdziwymi
wydarzeniami wątek rozwinięto na tyle należycie, żeby rozbudzić moją ciekawość
dalszym rozwojem akcji, ale scenarzysta niestety uznał, że fabuła wymaga kilku
przydługich oczywistych nawiązań do losów Carrie White. Tak więc po
odświeżającym wstępie przychodzi pora na znaną już fanom nastolatki posiadającej
telekinetyczne zdolności opowieść o młodzieńczej miłości, spisku kolegów ze
szkoły i finalnej eskalacji mocy, a wszystko z poszanowaniem reguł teen horrorów. Nie jestem w stanie
zrozumieć, dlaczego Rafael Moreu tak ściśle trzymał się konstrukcji fabularnej „Carrie”.
Pokrewieństwo obu dziewcząt i kontynuacja losów Sue Snell wespół z udanym
pomysłem wtłaczania co jakiś czas we właściwą akcję filmu niepokojących,
klimatycznych ujęć z wersji De Palmy moim zdaniem powinny stanowić jedyną formę
nawiązań do historii Carrie White. Tym bardziej, że początkowe samobójstwo Lisy
umożliwiło twórcom odmienne ukierunkowanie akcji. Zamiast stawiać na kingowskie
portretowanie zdarzeń, które naturalną koleją rzeczy prowadzą do rzezi na imprezie
można było dawkować makabrę stopniowym eliminowaniem przez Rachel bogatych
nastolatków przekonanych o swojej wyjątkowości. Tym bardziej, że wygórowany
budżet, bo opiewający na aż dwadzieścia jeden milionów dolarów ułatwiał wprowadzenie
tego rodzaju sekwencji. Widać, zabrakło inwencji albo perspektywa wymagającej
mniejszych nakładów pracy „powtórki z rozrywki” była bardziej nęcąca.
„Carrie 2” podobnie, jak książka i trzy filmy na niej bazujące eksploatują
motyw młodzieńczej miłości pomiędzy popularnym chłopcem i stroniącą od dużego
towarzystwa, acz nie tak napiętnowaną w szkole, jak Carrie White, nastolatką z
problemami osobistymi, która w tym przypadku staje się zarzewiem tragicznego w
skutkach konfliktu. W ten oto sposób przez lwią część filmu śledzimy perypetie
skłóconych młodych ludzi, szczegóły młodzieńczego romansu, niemoralny proceder kilku
członków szkolnej drużyny futbolowej i niesnaski Rachel z rodzicami zastępczymi
i gdyby nie sporadyczne akcentowanie telekinetycznych mocy, tkwiących w głównej
bohaterce dostalibyśmy klasyczny teen
dramat, po którym nie należy spodziewać się potężnej dawki grozy. Ale przez
wzgląd na niezwykłe zdolności Rachel twórcy co jakiś czas byli zmuszeni
generować złowróżbny klimat, co wypadało raczej miernie i dawać do zrozumienia
widzom, że cała intryga zakończy się tragicznie. I szczerze mówiąc po
obiecującym wstępie, niemalże cała środkowa partia filmu głównie tym
oczekiwanym tragizmem w finale zachęca do przebrnięcia przez tę historię,
szczególnie, że najwięcej uwagi poświęcono wówczas mdłym wątkom romantycznym. Ale
chyba warto przecierpieć owe rozciągnięte w czasie miłostki młodych ludzi, bo
twórcy odrobinę rekompensują wcześniejszy marazm realistycznymi krwawymi ujęciami,
z paroma ciekawymi sposobami eliminacji ofiar, jak choćby wbijanie płyt CD w
ciało, czy pęknięcie szkieł w okularach popychające okaleczoną dziewczynę do
mimowolnego pozbawienia kolegi przyrodzenia. Interesująco jawił się również
finalny wygląd Rachel, której ciało ozdobił tatuaż imitujący ciernie, co
oczywiście wcale nie oznacza, iż twórcom „Carrie 2” udało się wyrwać z ciasnych
ram narzuconych przez Stephena Kinga. Wręcz przeciwnie, pomijając kilka
ozdobników, w gruncie rzeczy zaserwowali widzom powtórkę ze znanej historii
tylko z inną główną bohaterką.
W porównaniu do pierwszej części film lekki, typowo rozrywkowy. Najlepiej świadczy o tym tekst Arniego "Omija nas zabójcza impreza" którym skradł show głównej bohaterce w finałowej scenie. Obejrzeć się da, ale przy dziele De Palmy ta produkcja jest dosyć płytka.
OdpowiedzUsuńOtóż to. Komentarz w punkt.
UsuńDodam jeszcze, że godna uwagi jest pierwsza scena z szaloną matką Rachel, która swoim ciężkim klimatem trochę przypomina pierwszą część, ale potem już zupełnie go gubi.
Usuń