niedziela, 6 maja 2018

„The Maus” (2017)

Samochód pozostających w związku Selmy i Alexa psuje się w bośniackim lesie. Mężczyzna uznaje, że najlepiej będzie pieszo poszukać miasta, ale kobietę przeraża perspektywa dłuższego pozostawania w tej głuszy. Alexowi w końcu udaje się namówić ją do podjęcia wędrówki, ale Selma przez cały czas jest mocno niespokojna. Wkrótce boleśnie przekonują się, że las jest zaminowany, co zresztą kobieta od początku podejrzewała. Dwóch napotkanych Serbów, Vuk i Milos, oferuje im pomoc, którą Alex pomimo zdecydowanych sprzeciwów swojej partnerki decyduje się przyjąć. Nieznajomi dają im do zrozumienia, że są w stanie bezpiecznie wyprowadzić ich z zaminowanego lasu, ale Selma nie wierzy w ich dobre zamiary. Kobieta nigdy nie rozstaje się z naszyjnikiem wręczonym jej niegdyś przez ojca, dzięki któremu jak wierzy może przywołać Ya Hafizu, istotę, która będzie ją chronić. A coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że ona i jej ukochany już wkrótce będą potrzebować pomocy.

„The Maus” (tytuł oryginalny: „Maus”) to zrealizowany w Hiszpanii pierwszy pełnometrażowy obraz w reżyserii i na podstawie scenariusza Yayo Herrero. Koszt całego projektu oszacowano na dwa miliony euro, a pierwszy pokaz odbył się we wrześniu 2017 roku na amerykańskim Fantastic Fest, a w swojej rodzimej Hiszpanii „The Maus” po raz pierwszy został wyświetlony w październiku tego samego roku na Sitges Film Festival. Yayo Herrero od 2010 roku wprawiał się w shortach – od tego czasu nakręcił trzy krótkie filmiki, z których to żaden nie egzystował w ramach horroru. „The Maus” czystym horrorem nie jest, można w nim bowiem odnaleźć też elementy thrillera, dramatu i fantasy, ale choć jestem przekonana, że część odbiorców „The Maus” nie zgodzi się ze mną, jak na moje oko obraz ten porusza się głównie w ramach tego pierwszego gatunku. Tyle że robi to w dość zawoalowany sposób.

Już otwarcie „The Maus”, długie ujęcie twarzy jednej z czołowych bohaterek filmu, kazało mi przypuszczać, że będzie to obraz dla mnie. Produkcja zrealizowana tak jak lubię: kameralne kino wręcz kipiące emocjami, nad którym można podumać, które nieśpiesznie, acz z coraz większą siłą wwierca się w umysł odbiorcy. Wystarczył jeden najazd kamery na zamyślone oblicze Selmy, abym nastroiła się na tego typu, tak uwielbiane przeze mnie, kino. Gdy kamera została wprawiona w ruch ogarnęła mnie już pewność co do tego. Operator trzymał się tuż za kobietą, prezentował ją od tyłu, co dawało wprost wymarzony dla miłośniczki horroru efekt. Miało się wrażenie, jakby ktoś, coś (ja sama?) podążał/podążało za główną bohaterką, bynajmniej nie mając względem niej przyjaznych zamiarów. Twórcy zastosowali ten pomysłowy trik jeszcze kilkukrotnie w trakcie trwania „The Maus” i za każdym razem dawało to taki rezultat, jak we wstępnej fazie projekcji. Odpowiadający za zdjęcia Rafael Reparaz zasłużył sobie na wyróżnienie i nie tylko za sprawą tych spacerków z kamerą za bohaterami filmu, bo całe to przedsięwzięcie składa się z małych dzieł sztuki, z obrazów wprost emanujących nieuchwytnym, niezdefiniowanym, nieustannie odczuwalnym zagrożeniem. Silnie skontrastowane zdjęcia leśnego krajobrazu w pełnym świetle dziennym z definicji nie powinny generować takiego nastawienia. Nie powinno odbierać się tego tak, jakby gdzieś między drzewami ukrywała się jakaś istota dybiąca na życie protagonistów, a już na pewno nie powinno się mieć złudnego poczucia sukcesywnego zmniejszania się przestrzeni. Tak wyraziste, jasne obrazy nie powinny zapewniać tak klaustrofobicznych doznań! Ale właśnie tak reagowałam na bezcenny wkład Rafaela Reparaza. Główny motyw muzyczny skomponowany przez The Youth nie wybrzmiewał często, a szkoda, bo to jedna z najbardziej nastrojowych melodii spośród tych, które dotychczas dane mi było w horrorach usłyszeć. Coś wręcz hipnotycznego, działającego niczym magnes, ale przyciągający nie do oazy spokoju tylko w czeluście piekielne. Świadomie nie chce się tam iść, ale jakaś niezrozumiała wewnętrzna potrzeba każe nam działać wbrew temu przekonaniu. Nie spuszczać oka z pierwszoplanowych postaci, zwłaszcza z Selmy, którą Alma Terzic odegrała wprost po mistrzowsku. Co to jest za rola, co za kreacja... Mmm, oderwać oczu od niej można, a wierzcie mi, że chwilami chciałoby się móc to zrobić. Bo gehenna, którą przeżywa kobieta w kraju, z którego się wywodzi, w bośniackim lesie, w którym utknęła wraz ze swoim partnerem, Niemcem Alexem, do przyjemnych widoków z pewnością nie należy. Tym bardziej, że Yayo Herrero, odnosi się tutaj do jednych z najbardziej krwawych konfliktów zbrojnych w Europie, do wojny domowej w Bośni i Hercegowinie, która przypadła na lata 1992-1995. Scenarzysta (i zarazem reżyser) „The Maus” przygląda się wojennej traumie, pokazuje przerażające, niemalże wyciskające łzy z oczu wspomnienia, nie osuwając się przy tym w otchłań groteski. Yayo Herrero nie epatuje krwawą makabrą, nie przeprowadza nas przez długie fizyczne tortury tylko wnika w głąb okaleczonego umysłu. Skupia się głównie na krzywdzie psychicznej, okraszając to oczywiście tą drugą formą przemocy, ale w żadnym razie nie zamieniając tego w tanią, bezrozumną rąbankę. W „The Maus” zapowiedź niebezpieczeństwa wyrasta z kilku źródeł. Pierwszym, najbardziej enigmatycznym jest Ya Hafizu, strażnik muzułmanki Selmy. Istota, w istnienie którego kobieta wierzy, którą czy to faktycznie, czy tylko w swojej głowie, przywołuje ilekroć czuje się zagrożona, niepewna, przestraszona. Czerpie siłę z naszyjnika wręczonego jej niegdyś przez ojca, który według niej zapewnia jej ochronę Ya Hafizu. Drugim potencjalnym zagrożeniem są Serbowie, doskonale znający te lasy Vuk i Milos, którzy oferują pomoc Selmie i Alexowi. Ta pierwsza w dzieciństwie przeżyła wojnę i choć wie, że ta już dawno się skończyła nie potrafi patrzeć na Serbów inaczej, niż jak na wrogów. I w tym miejscu rodzi się kolejne źródło niebezpieczeństwa. Jest nim Selma, kobieta, której wprost nie sposób nie współczuć, której nienawiść względem dwóch napotkanych Serbów łatwo zrozumieć, której złe przeczucia w stosunku do nich podzielałam, a mimo to nie potrafiłam w pełni zaufać skrzywdzonej kobiecie.

„The Maus” w wielkim skrócie to taka oddana w survivalowych realiach konfrontacja z wojenną traumą podlana, rzeczywiście egzystującą w świecie przedstawionym bądź jedynie wyobrażoną, szczyptą nadnaturalności w formie w miarę upiornie się prezentującego Ya Hafizu. To Selma walczy z demonami swojej traumatycznej przeszłości ożywionymi pochówkiem szczątków jej rodziny zamordowanej podczas wojny w Bośni i Hercegowinie i dopiero niedawno odnalezionych. Alex jest bezsilnym, ale nie całkowicie biernym, obserwatorem jej zmagań. Człowiekiem robiącym wszystko, aby załagodzić jej konflikt z Vukiem i Milosem, starającym się skłonić ją do odrzucenia swoich uprzedzeń względem nich, wytłumaczyć jej, że ci mężczyźni nie ponoszą winy za śmierć jej bliskich, że wojna dawno się skończyła, a chowanie urazy do wszystkich Serbów do niczego dobrego jej nie zaprowadzi. Alex ma sporo racji, ale ten głos rozsądku wcale nie umniejszał mojej niechęci do Vuka i Milosa. Gdy tylko ich zobaczyłam w mojej głowie odezwały się dzwonki alarmowe i bynajmniej nie spowodowała tego całkiem brutalna scenka z okaleczoną przez minę Selmą. UWAGA SPOILER Jak szybko się okazało rozgrywająca się tylko w jej głowie KONIEC SPOILERA. Nie, moje złe przeczucia brały się z dotychczasowych doświadczeń z motywem zagubienia bohaterów w jakimś oddalonym od cywilizacji miejscu. Dosłownie jeden rzut oka na Vuka i Milosa wystarczył, aby z maksymalną wyrazistością przywołać wspomnienie „Uwolnienia” Johna Boormana. To była pierwsza myśl, ale zaraz potem przez moją głowę przemknęły tytuły innych filmów grozy (survivali i slasherów, żeby być dokładną), w których protagoniści dawali się zwieść tubylcom, nieznajomym rzekomo oferującym im pomoc, a tak naprawdę wiodących ich na zatracenie. Ale jak już wspomniałam Selma też dała mi powody do nieufności, z tej strony także spodziewałam się śmiercionośnego uderzenia. Z całej tej czwórki tylko Alex nie wzbudzał we mnie żadnych podejrzeń, byłam przekonana, że tylko jemu mogę w pełni zaufać. Jego naiwność zdawała się nie znać granic. Bezgraniczna wiara w przyjazne nastawienie nieznajomych Serbów, ignorowanie przestróg ukochanej to jedno, ale jeszcze bardziej zdumiała mnie jego niefrasobliwość – sięganie po rzeczy, które do niego nie należały na kompletnie obcym dla niego terytorium (mowa o akcji przy znalezionym samochodzie). Jak zauważyła Selma Alex zachowywał się tak, jakby znajdował się w Berlinie, w mieście, w którym mieszka, a nie w bośniackim lesie oddalonym od cywilizacji, a więc w takim, w którym mogą nie obowiązywać żadne prawa. Poza prawem dżungli. Taką postawę mężczyzny należy tłumaczyć jego dotychczasowymi doświadczeniami – mężczyzna jest mieszczuchem z krwi i kości, który nigdy nie zaglądał śmierci w oczy, który nie wie co to wojna i kompletne bezprawie. Ale nawet ktoś taki nie powinien pozostawać ślepy na jeden istotny fakt: UWAGA SPOILER na to, że Vuko i Milos z czasem porozumiewają się z nim w języku angielskim, chociaż początkowo stwarzali takie pozory, jakby był on im całkowicie obcy KONIEC SPOILERA. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak późniejsze zachowanie Selmy i Alexa, gdy już mieli pewność, że las jest zaminowany. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że w takim wypadku nikt nie wchodziłby między drzewa, instynkt kazałby trzymać się ścieżki albo wręcz tkwić w jednym miejscu (tak, ja na pewno zastygłabym w miejscu na wieść o minach i jedynie pragnienie albo głód, jeśli w ogóle, byłoby w stanie wprawić moje nogi w ruch, niemniej oczu od ziemi i tak nie oderwałabym ani na moment). Można do tego dodać jeszcze niezrozumiałe zapuszczenie się tej parki w głąb lasu tuż po opuszczeniu uszkodzonego samochodu, bo sensowniejszy byłby kierunek przeciwny (z czymś takim spotkałam się już w „Drodze bez powrotu” Roba Schmidta) oraz długie powstrzymywanie się Alexa przed szukaniem zasięgu niezbędnego do nawiązania połączenia z numerem alarmowym. Ale to już takie czepianie się szczególików. W tak doskonale zrealizowanym, tak interesującym, diablo klimatycznym i w sumie wstrząsającym obrazie takie drobne nielogiczności nie mają większego znaczenia. Nie grają dużej roli, tj. prawie wcale nie rzutują na odbiór całości.

Yayo Herrero w moim mniemaniu ma szansę wejść do panteonu najlepszych reżyserów współczesnego kina grozy. Przysłużyć się gatunkowi, tworzyć rzeczy unikatowe, a zarazem mające w sobie coś znajomego tj. posiadające elementy, które każdemu długoletniemu wielbicielowi szeroko pojętego horroru są doskonale znane. Choć niekoniecznie w dokładnie takim kształcie. Yayo Herrero ma pomysł na siebie i według mnie obrał bardzo dobry kierunek. W „The Maus”, bo nie mogę przecież być pewna, że na tego rodzaju ścieżce pozostanie. Życzyłabym sobie, żeby tak było, żeby ten hiszpański twórca nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w kinematografii grozy i oczywiście nie dał się skomercjalizować. Bo minimalistycznych, intensywnych, emocjonalnych horrorów nigdy nie będę miała dość.

1 komentarz:

  1. Wow... porządna recenzja. Film wygląda ciekawie i raczej nie pominę go w przyszłości.
    ______________________________
    Pozdrawiam, Kruczoczarna z bloga:
    justdesireit.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń