niedziela, 12 maja 2019

Katie Lowe „Furie”

Lata 90-te XX wieku. Po stracie ojca i młodszej siostry w wypadku samochodowym nastoletnia Violet Taylor zostaje tylko z matką, która na skutek przeżytej straty wpadła w alkoholizm. Po długim namyśle Violet decyduje się pójść za radą matki i zacząć uczęszczać do Elm Hollow Academy, prestiżowej szkoły dla dziewcząt, stojącej w niewielkim nadmorskim miasteczku, w którym od urodzenia mieszka. Miejsce to ma bogatą, acz niechlubną historię związaną z tak zwanymi procesami czarownic, o czym Violet dowiaduje się dopiero w pierwszym dniu swojego pobytu w Elm Hollow. Początkowo nową uczennicę dręczy samotność, ale nie trwa to długo. Z czasem zaprzyjaźnia się z trzema dziewczętami, Robin, Alex i Grace, i tak jak wcześniej one, zostaje dopuszczona do tajemnego klubu prowadzonego przez nauczycielkę rysunku i malarstwa Annabel. Spotkania te przypominają zajęcia pozalekcyjne, przy czym wiedza, jaką ich ulubiona wykładowczyni przekazuje czterem uczennicom, najpewniej nie spotkałaby się z akceptacją jej przełożonych. Violet ma świadomość, że jest łudząco podobna do długoletniej przyjaciółki Robin, która niedawno zaginęła. Dowiaduje się również, że jej nowe koleżanki eksperymentują z czarną magią. Ją też dopada ta mroczna fascynacja. I nie słabnie nawet wówczas, gdy zwraca się ona przeciwko innym ludziom.

Furie” to debiutancka powieść Brytyjki Katie Lowe, absolwentki Uniwersytetu w Birmingham, której teksty były publikowane między innymi w Guardianie i w The Independent. Od 2012 roku Katie Lowe prowadzi bloga zatytułowanego „Fat Girl PhD”, gdzie pisze o feminizmie, zdrowiu i ludzkim ciele. Światowa premiera jej pierwszej powieści, łączącej w sobie stylistykę thrillera i horroru, odbyła się w styczniu 2019 roku, a zaledwie parę miesięcy później została wydana w Polsce nakładem Czarnej Owcy.

Na skrzydełku okładki polskiego wydania „Furii” Katie Lowe znajdziemy kilka ciepłych słów dla tej publikacji od Petera Filardiego współscenarzysty „Szkoły czarownic” w reżyserii Andrew Fleminga (trzeba tu jeszcze nadmienić, że jest on autorem scenariusza m.in. „Linii życia” Joela Schumachera), o czym wspominam dlatego, że rzeczona powieść może silnie kojarzyć się z tą produkcją. I w „Furiach”, i w „Szkole czarownic” mamy cztery nastoletnie dziewczęta parające się czarną magią, zaprzyjaźnione młode kobiety, które zatracają się w tym niezbyt typowym hobby. W „Furiach” sytuacja jednak nie jest tak oczywista jak w „Szkole czarownic”. Tutaj nie możemy być pewni, czy okultystyczne rytuały odprawiane przez cztery uczennice owianej złą sławą szkoły przynoszą pożądany efekt. Przynajmniej do ostatniej partii tej mrocznej historii (dużo mroczniejszej od „Szkoły czarownic”) będziemy mogli tylko zgadywać, czy te zaprzyjaźnione nastolatki są czarownicami, czy tylko tak im się wydaje. Co prawda nie do końca, bo ich też, a przynajmniej główną (anty)bohaterkę „Furii” dręczą wątpliwości w tej kwestii. Violet Taylor nie odrzuca kategorycznie żadnej z tych dwóch możliwości. A ściślej nie odrzucała, bo narratorką tej opowieści jest dorosła już Violet. Historia ta jest więc snuta z perspektywy czasu – z punktu widzenia dojrzałej kobiety, która spogląda wstecz, rozprawia się z demonami przeszłości, dobrze pamiętając emocje, które nią wówczas kierowały, wiernie odwzorowując ten burzliwy okres swojego życia, ale jednocześnie autorka nie daje nam zapomnieć, że patrzymy na to okiem osoby dorosłej. I w dodatku bardziej uświadomionej od nas. Narratorka wie, jak to wszystko się skończyło, wie jak potoczyło się jej życie po ukończeniu Elm Hollow Academy, ale my przez długi czas będziemy musieli zadowolić się jedynie szczątkową wiedzą na ten temat. Kobieta snująca tę opowieść jest już w XXI wieku, my natomiast tkwimy w końcówce poprzedniego stulecia, gdzie zostajemy przeniesieni przez nią samą (umownie oczywiście). Dlaczego tak się nad tym rozwodzę? Otóż, wydaje mi się, że dobór ważniejszych postaci, jeśli nie cały zarys fabuły „Furii”, może skłonić do myślenia, że publikacja ta jest skierowana przede wszystkim do nastoletnich odbiorców. Oni oczywiście również mogą odnaleźć się w tej historii, ale mam przeczucie, graniczące z pewnością, że Katie Lowe pisała tutaj głównie z myślą o dorosłych czytelnikach, że nie chciała by jej literacki debiut został zaszufladkowany jako powieść młodzieżowa. Wiek narratorki to jedno, ale to przekonanie rodzi we mnie też, albo raczej przede wszystkim, styl tej brytyjskiej autorki. Bardzo dojrzały, wyczerpujący, niezwykle barwny język, mnogość poetyckich wręcz akapitów, intensywność przekazu, o której wielu dużo bardziej doświadczonych pisarzy może co najwyżej pomarzyć. Warsztat Lowe praktycznie mnie opętał (w czym swoją zasługę miała również tłumaczka Aga Zano) – powiedzieć, że wpadłam w czysty zachwyt to mało, bliższe prawdy będzie raczej stwierdzenie, że stałam się niewolnicą tego niezwykłego stylu. I była to nader słodka niewola. Poszukiwacze oryginalnych motywów mogą nie podzielić tych odczuć, ale muszę przyznać, że fabuła „Furii” też mocno mnie urzekła. Katie Lowe zbudowała ją ze znanych cegiełek, ze składników, po które zdążyła już sięgnąć niezliczona ilość pisarzy i filmowców, ale zrobiła to z tak imponującym wyczuciem, z taką świadomością reguł, jakimi rządzą się historie o, czy to prawdziwych, czy tylko rzekomych czarownicach, że podejrzewam, iż w oczach dużej części odbiorców tej książki, trzymanie się rzeczy znanych wcale nie będzie ujmą, że zadziała to na korzyść „Furii”.

Powieściowy debiut Katie Lowe otwiera informacja o śmierci dziewczyny, opis jej zimnego ciała tkwiącego na huśtawce i jasna sugestia, że narratorka i zarazem główna bohaterka „Furii”, Violet Taylor, dobrze tą, dla nas na razie anonimową osobę, znała. Po tym krótkim prologu zostajemy przeniesieni do okresu poprzedzającego tę tajemniczą śmierć. Poznajemy nastoletnią Violet, która jako jedyna wyszła cało z wypadku samochodowego, w którym życie stracili jej ojciec i młodsza siostra. Na skutek tej tragedii matka Violet wpadła w alkoholizm. Można powiedzieć, że straciła wolę życia, stała się niejako pustą skorupą, cieniem człowieka ledwo zauważającym nawet własną córkę. Podczas gdy krzywda tej kobiety jest wręcz namacalna, reakcja Violet jest zdecydowanie bardziej stonowana. Właściwie to można odnieść wrażenie, że śmierć bliskich niewiele ją obeszła, ale trzeba też brać pod uwagę takie ewentualności jak na przykład szok albo introwertyczne usposobienie dziewczyny. Z biegiem trwania lektury więcej będzie jednak przemawiać przeciwko tej postaci, Violet będzie z wolna wyrastać na czarny charakter, przekształcać się w istną femme fatale, zatracać w mrocznych instynktach na oczach coraz bardziej zatrwożonego jej zachowaniem czytelnika. To samo zresztą można powiedzieć o pozostałych postaciach zajmujących centralne miejsce w „Furiach”. Katie Lowe oczywiście najbardziej koncentruje się na Violet, ale jej trzy przyjaciółki również zajmują ważne miejsce w tej historii. To tak naprawdę opowieść o czterech nastoletnich dziewczętach, uczennicach prywatnej szkoły dla dziewcząt funkcjonującej pod nazwą Elm Hollow Academy. Prestiżowego liceum stojącego w sennym angielskim miasteczku, w którym to główna bohaterka powieści od urodzenia mieszka. Ale dopiero, gdy dołączyła do grona uczennic tej placówki poznała jej mroczną historię. Dowiedziała się, że szkoła została założona przed paroma wiekami przez kobietę, która jakiś czas potem została skazana na śmierć za uprawianie czarnej magii. Inna sprawa, czy faktycznie parała się okultyzmem... Uczennice Elm Hollow ze wszystkich nauczycieli największym szacunkiem, uwielbieniem wręcz, darzą Annabel, prowadzącą zajęcia z rysunku i malarstwa. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z tego, że kobieta ta ma coś na kształt klubu. Kontynuuje wieloletnią tradycję spotkań z wybranymi uczennicami w celu przekazywania im wiedzy, która pewnie nie zostałaby zaaprobowana przez brytyjski system oświaty. Chociaż całkiem możliwe, że to złudne wrażenie, wywołane tajemniczą otoczką jaką nadaje temu przedsięwzięciu Annabel. Bo nie wygląda to na coś zdrożnego, a przynajmniej nie bardzo, bo podejrzewam, że niektórzy rodzice mogliby nie życzyć sobie, by umysły ich córek wypełniano informacjami o sile kobiecego charakteru obracającego się przeciwko okrutnym mężczyznom. Z drugiej strony wykłady Annabel na użytek Violet, Robin, Alex i Grace mają w sobie coś złowieszczego – łatwo dopatrzyć się w tym zachęty do brania spraw w swoje ręce, ilekroć spotka nas jakaś krzywda ze strony członka płci przeciwnej oraz do podejmowania starań w kierunku podporządkowania ich sobie, nakłaniania ich wszelkimi możliwymi sposobami do poddania się ich woli. Ale czy Annabel faktycznie zależy na właśnie takim kształtowaniu młodych umysłów? Kobieta ta równie dobrze może być zwyczajną feministką, pragnącą wpoić swoim uczennicą nieszkodliwe wartości, co perfidną jednostką z premedytacją popychającą swoje uczennice na zbrodniczą ścieżkę. Dla Violet najbliższą osobą szybko staje się Robin – to z nią główną bohaterkę połączy najsilniejsza więź. Odbiorcy „Furii” właściwie od początku będą świadomi tego, że to toksyczna przyjaźń, że ta znajomość doprowadzi do tragedii. Nie wiadomo tylko komu owa przyjaźń bardziej szkodzi – czy to Robin wciąga Violet na drogę występku, czy to ta dziewczyna ma na nią zły wpływ, czy odwrotnie? Jeśli w ogóle można tutaj mówić o jakimś złym wpływie, bo choć to Robin odkrywa przed Violet tajniki czarnej magii, choć to jej najbardziej zależy na przywoływaniu mitycznych Furii i kierowaniu ich gniewu przeciwko osobom, które w jakiś sposób naraziły się jej lub jej przyjaciółkom, to nie można wykluczyć możliwości, że Violet już dawno temu przestała być grzeczną dziewczynką. Jeśli w ogóle kiedyś nią była... Jedno jest tutaj pewne: to Violet dostaje obsesji na punkcie Robin, a nie odwrotnie. To główna bohaterka uzależnia się od tej ewidentnie zbuntowanej, ale niekoniecznie bardziej niebezpiecznej od niej dziewczyny. Robin staje się najważniejszą osobą w jej życiu, zdaje się, że Violet tak naprawdę zależy tylko na niej. I nie można oprzeć się przeczuciu, że zrobi absolutnie wszystko, by nie stracić tej przyjaźni.

Furie” Katie Lowe to po mistrzowsku opowiedziana powieść łącząca w sobie stylistykę thrillera i horroru. Z zachwycają gracją, godną najwyższego uznania zręcznością tego rodzaju, która właściwie uniemożliwia znalezienie punktów stycznych pomiędzy tymi dwoma gatunkami. Na kartach tej powieść thriller i horror egzystują w doskonałej symbiozie, i choć na fabułę składają się bardzo dobrze znane miłośnikom literatury i kinematografii grozy motywy, to sam ten sposób połączenia rzeczonych gatunków, ta ścisła koegzystencja, tworzą nową jakość. Przede wszystkim to zasługa przepięknego, elektryzującego stylu Katie Lowe, ale myślę, że nie dałoby się tego w taki sposób opowiedzieć bez rozeznania się w tradycji. W regułach, jakimi rządzą się horrory nastrojowe i thrillery o czarownicach. I tych faktycznych, i tych tylko rzekomych. Z niecierpliwością oczekuję kolejnych książek Katie Lowe, bo nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłaby teraz zarzucić powieściopisarstwo albo zmienić gatunkowy kurs. Literatura grozy to idealne miejsce dla niej. Być może w innych gatunkach też by się sprawdziła, ale lepiej żeby nawet o nich nie myślała. Nazwijcie mnie egoistką, ale chciałabym żeby swoim talentem dzieliła się wyłącznie z miłośnikami horrorów i thrillerów (ewentualnie science fiction i kryminałów). Bo wtedy byłoby więcej dla mnie:)

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz