Niesłysząca
młoda kobieta imieniem Zoe wyrusza w samotną podróż samochodową
chcąc dostać się do swojego narzeczonego Dane'a. Po wjeździe do
małego pustynnego miasteczka w Nowym Meksyku kobieta omal nie
potrąca rannego Indianina, a chwilę później widzi jak grupa
mężczyzn zabija innego członka tej rdzennej ludności
amerykańskiej. Zoe próbuje uciec wraz z okaleczonym mężczyzną,
ale nie udaje jej się. Indianin zostaje zabity, a jego niedoszła
wybawicielka trafia do siedziby oprawców. Mężczyźni przywiązują
ją drutem kolczastym do łóżka, gwałcą, a na koniec jeden z nich
odbiera jej życie. Ciało Zoe trafia do płytkiego grobu na pustyni.
Znajduje je pewien Indianin, który odprawia rytuał wskrzeszenia
nieszczęsnej kobiety. Zoe wraca, ale nie jest taka jak przedtem, co
nie wróży dobrze jej oprawcom.
„Krwawa
zemsta” to niskobudżetowy amerykański horror z nurtu rape and
revenge w reżyserii i na podstawie scenariusza (stworzonego z
niewielką pomocą Deona van Rooyena) Michaela S. Ojedy. Jego
pierwszy film, dramat pt. „Lana's Rain”, ukazał się w 2002
roku, a potem w roli reżysera i scenarzysty Ojeda realizował się
głównie w telewizji. Dalej sięgał jako operator filmowy – w tym
charakterze ma najbogatsze doświadczenie – i trwało to do 2013
roku, kiedy to ukazał się jego „Savaged”. Dystrybutorzy z
czasem zmienili angielski tytuł na „Avenged”, w Polsce natomiast
film wyszedł pod nazwą „Krwawa zemsta”. I jest to jeden z tych
nielicznych przypadków, w których przymiotnik „krwawy” nie
okazuje się mocno przesadzony.
Michael
S. Ojeda w jednym z wywiadów wyznał, że chciał tutaj pokazać
coś, czego jeszcze na ekranie nie widział, dając do zrozumienia,
że tak już ma, iż nie satysfakcjonuje go powielanie pomysłów
innych twórców. Chce dawać coś od siebie, wymyślać historie,
które czymś się wyróżniają, które proponują widzom jakieś
nowe (albo mniej pospolite) rozwiązania. Na tle całego gatunku
„Krwawa zemsta” nie wypada nowatorsko, ale jeśli spojrzeć na
nią przez pryzmat nurtu, do którego przynależy (rape and
revenge), to trudno uznać ją za sztampową. Ten podgatunek
exploitation, jak sama jego nazwa wskazuje, skupia się na
zazwyczaj kobietach, które dokonują słusznej zemsty na swoich
gwałcicielach (np. „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego).
Bywa jednak i tak, że to inni wymierzają zasłużoną karę ich
oprawcom („Ostatni dom po lewej” Wesa Cravena, „Pociąg tortur”
Aldo Lado). Konstrukcja takich obrazów jest bardzo prosta –
najpierw przyglądamy się niewyobrażalnej krzywdzie zadawanej
kobiecie bądź kobietom, a potem role się odwracają. Oprawcy stają
się ofiarami. Tak jest i w „Krwawej zemście”, ale tutaj
dochodzi jeszcze pierwiastek paranormalny, UWAGA SPOILER w
postaci ducha Indianina, który zamierza zemścić się na potomkach
swojego mordercy KONIEC SPOILERA. Poza tym, podobnie jak na
przykład w „Thanatomorphose” Erica Falardeau i „Contracted”
Erica Englanda, ciało głównej bohaterki ulega rozkładowi. To po
jej wskrzeszeniu, ale zanim kobieta umrze będziemy mogli przyjrzeć
się męce, zgotowanej jej przez grupę rasistów z Nowego Meksyku
(wymuszonych stosunków seksualnych nie zobaczymy). Ludzi, którzy
mają na sumieniu życie wielu Indian, ale jak widać choćby na
przykładzie Zoe, nie mają oporów przed krzywdzeniem również
białych. Jeśli sytuacja tego wymaga to bez namysłu targną się
także na życie tych Amerykanów, których los nie jest zupełnie
obojętny opinii publicznej. Degeneraci z Nowego Meksyku wychodzą
bowiem z założenia, że mogą bezkarnie polować na Indian, bo
władze nie zainteresują się ich zniknięciem, w przeciwieństwie
do zaginięcia jakiegoś białego człowieka. I trudno nie przyznać
im racji – w świecie przedstawionym przez Micheala S. Ojedę nikt
nie wszczyna śledztwa w sprawie zaginięć rdzennych mieszkańców
Ameryki Północnej. Grupa białych mężczyzn (plus jeden Indianin)
od lat poluje na tych ludzi i specjalnie się z tym nie kryje. Widać
to już w pierwszej partii „Krwawej zemsty”, podczas morderstwa
dwóch Indian w środku dnia, w miejscu, którego nie można uznać
za odosobnione. Bo to w końcu autostrada – owszem niezbyt
ruchliwa, ale to nie zmienia faktu, że w każdej chwili można
natknąć się tam na jakiegoś podróżnego. I tak też się staje.
Świadkiem podwójnego zabójstwa jest głucha kobieta imieniem Zoe,
która zmierzała do swojego narzeczonego, Afroamerykanina Dane'a.
Film otwiera scena żegnania się głównej bohaterki z matką, potem
Zoe wsiada do samochodu i rusza do swojego partnera. Jej podróż nie
trwa długo, akcja nabiera rozpędu już po kilku minutach. Zoe
przemierza właśnie pustynną asfaltową drogę, gdy przed maską
wyrasta jej nagle ranny mężczyzna. Kobiecie udaje się go nie
potrącić, ale nieznajomy i tak umiera. Zostaje zabity przez jednego
z rasistów, którzy to chwilę wcześniej również na oczach Zoe
pozbawili życia jego kolegę. Ją natomiast spotka jeszcze gorszy
los – świadek tego podwójnego morderstwa, ta niepełnosprawna
kobieta niezwłocznie zostanie przewieziona do siedziby tych
degeneratów, gdzie przejdzie niewyobrażalne męki zakończone
śmiercią. Przywiązana drutem kolczastym do łóżka, zgwałcona
przez kilku mężczyzn kobieta podejmie próbę ucieczki (dosyć
mocna sekwencja wyswobadzania się z więzów), ale jej trud okazuje
się daremny. Kobieta zostaje zadźgana, jej ciało znajduje jednak
pewien Indianin, który odprawia rytuał wskrzeszenia. Zoe wraca, ale
jej ciało jest martwe – jest żywych trupem, żądnym zemsty
zombie, istną maszyną do zabijania, która musi działać szybko,
bo jej ciało ulega rozkładowi.
Autorem
zdjęć do „Krwawej zemsty” jest sam Michael S. Ojeda, któremu
to udało się stworzyć z lekka duszący, przybrudzony klimat
wyalienowania i całkowitego rozpadu moralnego. Bo kadry te tchną
degeneracją, mentalną zgnilizną, kompletnym odejście od tego, co
optymistycznie, a wręcz narcystycznie, nazywa się człowieczeństwem.
Oczywiście tak zgniatającej, oblepionej brudem atmosfery, jak
choćby w „Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną” Tobe'a
Hoopera tutaj nie znajdziemy, ale trzeba oddać Ojedzie, że nie
poprzestał na chwytliwym miejscu akcji, że jak wielu innych twórców
horrorów nie uznał, że całą robotę wykona odpowiedni krajobraz.
Piaskowe, przygaszone barwy idealnie współgrają z nihilistycznym
wydźwiękiem scenariusza i potęgują wrażenie wyobcowania,
wpadnięcia w istną dzicz (normalnie Dziki Zachód), do świata, do
którego cywilizacja jeszcze nie dotarła. Sama ta kolorystyka rodzi
poczucie, że jedynym prawem jaki obowiązuje na tych terenach jest
prawo dżungli, choć to oczywiście nieprawda, bo zdaje się, że
ciche przyzwolenie na zabijanie nie dotyczy wszystkich. Jeśli jesteś
białym tubylcem zabijającym Indian to w porządku, róbta co
chceta, ale zabrania się rozciągania tej zbrodniczej działalności
na członków innych ras. Ten grzech szybko zostanie zauważony, na
to nikt oczu nie przymknie, za to odpowiedzialności nie uda ci się
tak łatwo uniknąć. Będziesz ścigany przez tutejszą policję...
ale to najmniejszy z twoich problemów. „Łowcy Indian” w
omawianym obrazie Michaela S. Ojedy nie mają co obawiać się
prowincjonalnych gliniarzy, skoro poluje na nich biegły w sztukach
walki zombie, istota, której nie da się łatwo uśmiercić... bo
jej organizm już jest martwy. Moim zdaniem pomysł ten wykorzystano
całkiem nieźle, ale tylko w zakresie body horroru. Zbliżenia
na robaki kłębiące się w ręce Zoe, skórę, którą zdziera
sobie z palca i wnętrzności, które wyjmuje z własnego ciała, z
pewnością zwracają uwagę. Tym bardziej, że efekty specjalne nie
rażą sztucznością. Substancja służąca za krew jest co prawda
nazbyt rozwodniona, ale nie wpływa to jakoś szczególnie na odbiór
płaszczyzny gore. Nie nazwałabym tego filmu mocno krwawym,
ale na niedobór takich śmiałych ujęć narzekać nie mogłam. Tym
bardziej, że nie ograniczano się tutaj do chlapania sztuczną
posoką – poszarpane brzegi ran, ludzkie wnętrzności, ze
szczególnym wskazaniem na „zabawę w przeciąganie liny”, w
której zamiast liny mamy jelito, i oczywiście kończyny. Wszystko
to tu mamy i to w całkiem niezłym wykonaniu, ale do ideału moim
zdaniem „Krwawej zemście” jeszcze sporo brakuje. Doceniam chęć
odejścia od zwyczajowej konstrukcji rape and revenge, samo to
postanowienie Ojedy by pokazać coś może niekoniecznie nowego w
ogóle, ale na pewno nietypowego dla tego konkretnego prądu kina
eksploatacji. O efektach komputerowych mogę napisać tylko tyle, że
ucieszyło mnie, że nie było ich więcej – te dwa cyfrowe
koszmarki, które zobaczyłam zupełnie mi wystarczyły. Szkoda, że
nie dało się ich odzobaczyć... Nie to jednak irytowało mnie w
„Krwawej zemście” najbardziej. Gorzej znosiłam sekwencje
skręcające w stronę kina akcji. I to w dodatku taniego,
emanującego zwykłą tandetą. Posiadająca niemalże takie
zdolności jak superbohaterowie z komiksów Marvela, nieumarła
istota w wykonaniu Amandy Adrienne Smith, niezbyt mnie przekonała.
Miejscami wręcz drażniło mnie tak daleko idące przerysowanie też
postaci, tak przez scenarzystę, jak aktorkę. Swoją drogą od Smith
słabszy warsztat miał tylko odtwórca roli Dane'a, Marc Anthony
Samuel, wszyscy pozostali członkowie obsady omawianego filmu, a
zwłaszcza „łowcy Indian” moim zdaniem zaprezentowali się
nieporównanie lepiej. Mścicielka może i wypada nowatorsko na tle
całe tego podgatunku (rape and revenge), ale nowe nie zawsze
znaczy dobre. A przynajmniej mnie ta wizja nie przekonała. Właściwie
to uważam, że to jeden z tych filmowych przypadków, któremu
usilne dążenie do oryginalności bardzo zaszkodziło. Tak,
wolałabym, żeby Michael S. Ojeda bardziej trzymał się konwencji –
motyw polowań na Indian był zgrabnym dodatkiem, tak samo zombie,
ale na te dalsze kombinacje w mojej ocenie nie powinno się porywać.
Trąciło to takim kiczem, którego ja mimo najszczerszych chęci
zaakceptować nie potrafiłam. Gdyby nie to „Krwawą zemstę”
oceniłabym zdecydowanie wyżej. A tak? Uważam, że wychodzi trochę
ponad średnią, ale tylko odrobinę.
Klimat
i te praktyczne efekty specjalne prezentują się na tyle solidnie
bym czuła się w obowiązku polecić „Krwawą zemstę” Michaela
S. Ojedy każdemu wielbicielowi krwawego/umiarkowanie krwawego kina
grozy, ze szczególnym wskazaniem na nurt rape and revenge,
ale to nie wystarczy bym czuła się zmuszona kogokolwiek o to
prosić, naciskać, czy coś w tym rodzaju. Obejrzeć można, ale
radzę nie nastawiać się na istną petardę. Myślę, że za dużo
w tym kiczowatej akcji, dosyć ciężkostrawnej dynamiki,
przekombinowanej tak w formie, jak w treści. Co z tego, że horror
tchnie świeżością, że w swoim podgatunku jawi się całkiem
pomysłowo, skoro twarda konwencja lepiej się sprawdza. A
przynajmniej ja wolałabym dostać dobrze już znaną konstrukcję
fabularną. Daleka jednak jestem od wyrzucania sobie tego wyboru –
tak, dobrze, że mogłam to zobaczyć, w sumie nie żałuję czasu
przeznaczonego na tę produkcję i podejrzewam, że niewielu
miłośników filmowych rąbanek całkowicie spisze na straty te
mniej więcej półtorej godziny poświęcone na „Krwawą zemstę”.
Coś dla siebie przynajmniej część z tych osób bez wątpienia w
tym filmie znajdzie. Tak, to na pewno.
Potwierdzam, twarda konwencja lepiej się sprawdza. Przekombinowanie fabularne spowodowało, że wcale nie kibicowałem dziewczynie w zemście, skoro... no właśnie ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny filmy, trzymający w napięciu do samego końca , brutalny ale taki musi być , poruszając tego typu historie . 10/10😃 polecam.
OdpowiedzUsuńGdzie mogę obejrzeć ten film za darmo ?
OdpowiedzUsuń