Dwudziestosześcioletnia
Angela Petitjean jest przesłuchiwana przez detektywa z wydziału
zabójstw, J. Novaka, w związku z zaginięciem młodej kobiety
imieniem Saskia. Opowieść Angeli sięga jej nastoletnich lat. To
wówczas ona i jej rodzice przeprowadzili się do małego miasteczka
Cove w stanie Vermont, gdzie Angela szybko zaprzyjaźniła się ze
swoim rówieśnikiem HP. Przyjaźń z czasem zamieniła się w
miłość, ale potem wszystko się pokomplikowało. Ich związek
niespodziewanie się rozpadł, ale to bynajmniej nie przerwało ich
wzajemnych kontaktów. Z biegiem trwania tej opowieści detektyw
Novak nabiera coraz większej pewności, że Angela odpowiada za
zniknięcie Saskii. Przesłuchiwana nie ukrywa swojej nienawiści do
tej kobiety. Bez wątpienia miała powody by się jej pozbyć, ale
istnieje też możliwość, że kogoś chroni, że stara się odsunąć
podejrzenia od prawdziwego porywacza bądź zabójcy Saskii.
Roz
Nay dorastała w Anglii. Studiowała na Uniwersytecie Oksfordzkim,
publikowała w „The Antigonish Review”, jakiś czas pracowała w
Afryce przy liczeniu ryb, kręciła filmy o snowboardzie w Vermoncie,
była nauczycielką w szkole średniej w Wielkiej Brytanii i
Australii, a obecnie mieszka w Kanadzie. „Nasz mały sekret” to
jej debiutancka powieść, po raz pierwszy wydana w 2017 roku i
całkiem dobrze przyjęta przez czytelników. Wychwalana przez między
innymi takie pisarski, jak Chevy Stevens, Mary Kubicę i Ruth Ware,
pierwsza powieść Roz Nay to thriller psychologiczny o niecodziennym
trójkącie miłosnym, który najprawdopodobniej skończył się
tragicznie.
W
swojej debiutanckiej powieści Roz Nay obiera taką formę
wypowiedzi, która sprawia, że praktycznie niczego nie możemy być
absolutnie pewni. Narratorką jest dwudziestosześcioletnia Angela Petitjean,
która właśnie jest przesłuchiwana przez detektywa Novaka w
związku z zaginięciem niejakiej Saskii. Całą historię śledzimy
więc z jej perspektywy – z punktu widzenia osoby, która trafiła
do kręgu podejrzanych, a więc istnieje prawdopodobieństwo, że
zataja jakieś istotne fakty. Ale jest też możliwość, że nie ma
takiego związku z rzeczoną sprawą, o jaki podejrzewa ją detektyw
Novak. Co ciekawe wygląda na to, że do zmiany jej statusu
przyczyniła się również sama Angela – wiele wskazuje na to, że
została wezwana na posterunek w charakterze świadka, ale między
innymi za sprawą jej własnych słów wkrótce stała się
podejrzaną. Oczywiście, nie tylko jej zeznania przemawiają
przeciwko niej, ale bezsprzecznie nie wygląda to tak, jakby Angela
próbowała się wybielić przed organami ścigania. Już prędzej
tak, jakby starała się kogoś chronić, jakby ściągała na siebie
podejrzenia w celu odciągnięcia uwagi policji od prawdziwego
sprawcy. Od zabójcy bądź porywacza Saskii, bo przez długi czas
wiemy tylko tyle, że kobieta zaginęła. Swoją drogą jest jeszcze
jedna możliwość sformułowana przez Angelę, a mianowicie taka, że
Saskia mogła po prostu porzucić swoją rodzinę, dobrowolnie i bez
słowa wyjaśnienia wyjechać z miasteczka, w którym od kilku lat
żyła. Jeśli założymy, że tak właśnie było, to będziemy się
zastanawiać, co zmusiło tę kobietę do zrobienia tak drastycznego
kroku, ale nie sądzę, by to całkowicie odciągało uwagę
kogokolwiek od pozostałych wariantów. Podejrzewam wręcz, że ta
opcja będzie dla odbiorców mniej nęcąca od wersji z porwaniem
bądź zabójstwem Saskii. Wielogodzinne przesłuchanie Angeli
Petitjean (swoją drogą tak długie policyjne przesłuchania zawsze
pachniały mi torturą) wyłania przed nami historię jej życia.
Życia u boku niespełnionych zawodowo rodziców, którzy starali się
tak pokierować swoją córką, by osiągnęła ona więcej od nich.
Innymi słowy swoje ambicje przelali na Angelę, nie pytając jej czy
tego chce. A dla niej najważniejszy był HP, chłopak, którego
poznała tuż po przeprowadzce do małego miasteczka Cove w
Vermoncie. Takie miejsca, wedle jej własnych słów, to tak naprawdę
opera mydlana, w której możesz być albo aktorem, albo widzem (ależ
to trafne porównanie) – ona wchodząc w relację z HP stała się
tym pierwszym. Z biernej obserwatorki do uczestniczki wydarzeń,
jednej z centralnych postaci przedstawienia, który tylko do pewnego
momentu przypomina romans. Zaledwie przypomina, bo przez cały czas
wiemy do jakiegoś punktu to wszystko zmierza, autorka nie pozostawia
nam wątpliwości, że ścieżka, na którą w młodzieńczych latach
wkroczyli Angela i HP jest mocno wyboista, a być może wręcz
tragiczna. Jako nastolatka Angela wierzyła w bratnie dusze, w to, że
każdemu z nas jest pisany jeden człowiek, towarzysz życia,
partner, w którym znajdziemy oparcie, z którym spokojnie będziemy
mogli iść przez życie. Dla niej taką osobą jest HP, szkolny
sportowiec, który może przebierać w dziewczynach, i przez jakiś
czas faktycznie „skacze z kwiatka na kwiatek”. Na początku z
Angelą łączy go tylko przyjaźń. Albo aż, bo relacja ta
ewidentnie jest silniejsza od romansów HP z innymi dziewczynami.
Główna bohaterka „Naszego małego sekretu” cieszyła się
największym zaufaniem tego młodzieńca – w okresie nastoletnim to
ona była jego powierniczką, to z nią miał najbliższy kontakt, to
ona była dla niego najważniejsza. A on dla niej. Z tej
damsko-męskiej przyjaźni z czasem zrobił się młodzieńczy
romans, który jak się zdaje wkrótce przekształcił się w
niszczącą obsesję. Takie podejrzenia pewnie obudzi w czytelnikach
dalszy rozwój wydarzeń, bo „Nasz mały sekret” w końcu zatraci
romantyczny posmaczek, relacja Angeli i HP w pewnym momencie wkroczy
na mroczniejszą ścieżkę, którą to razem z nimi będzie
przemierzać Saskia, kobieta, która (jak wiemy od początku tej
powieści) wkrótce zaginie.
„Nasz
mały sekret” czyta się nader szybko. Według mnie trochę za
szybko, ale podejrzewam, że spora część odbiorców tej książki
nie będzie miała nic przeciwko tak błyskawicznemu wchłonięciu
tej opowieści. Styl Roz Nay jest bardzo prosty – krótkie zdania i
dużo dialogów, aczkolwiek nie można powiedzieć, że fragmentów
opisowych jest tutaj stanowczo za mało. Takich akapitów też w
sumie nie brakuje i co równie ważne potrafią one poruszyć
wyobraźnię, chociaż oczywiście nie miałabym nic przeciwko, gdyby
były one troszkę bardziej wyczerpujące. Myślę też, że „Naszemu
małego sekretowi” przysłużyłoby się dodanie paru wątków,
zwłaszcza w dalszej partii owej publikacji. Rozbudowanie tego
kawałka dorosłego okresu życia Angeli Petitjean, które Roz Nay
przedstawia tutaj w formie jej zeznań na posterunku policji. Obawiam
się bowiem, że historia ta co poniektórym wyda się za prosta, że
to uciekanie autorki od większych komplikacji nie spotka się z
akceptacją części stałych odbiorców literackich thrillerów
psychologicznych. Abo pewnie przywykli oni do większej złożoności,
do dużo bardziej zawiłych i pomysłowych historii, do długiego
przedzierania się przez meandry ludzkiej psychiki, w której nie
brakuje zakrętów, w której aż roi się od zastanawiających cech
zajmujących dwa przeciwstawne bieguny (zalety i wady). W „Naszym
małym sekrecie” również nie możemy być wszystkiego absolutnie
pewni. Opowieść Angeli rodzi pytania, na które czym prędzej
pragnie się znaleźć odpowiedzi, ale jednocześnie przez cały czas
ma się wrażenie (a przynajmniej ja takowe miałam), że proces
składania tych wszystkich zastanawiających elementów w spójną
całość nie jest wyszukany. Nie mogłam oprzeć się poczuciu, że
Roz Nay postanowiła pospinać to wszystko w najbardziej oczywistych
punktach, że zbytnio nie stara się kluczyć, manipulować
czytelnikiem tak, żeby zamiast przybliżać oddalał się od
właściwych odpowiedzi. Takie miałam wrażenie, ale nie mogę
zdradzić, czy moje myśli podążały właściwym torem, czy aby
takie przekonanie nie zostało we mnie zrodzone przez autorkę po to,
by wyprowadzić mnie w pole. Czy aby na tym nie polegała jej
przebiegłość – ot, nasunę odbiorcy proste odpowiedzi, zmuszę
go by się do nich przywiązał, a potem jednym gwałtownym ruchem
zetrę ten fałszywy obraz i odmaluję inny, nieporównanie bardziej
emocjonujący. Co nie znaczy, że wszystko, co przedstawiano mi
wcześniej, cały ten ciąg wydarzeń prowadzący do zaginięcia
Saskii, przyjmowałam całkowicie beznamiętnie. Tak naprawdę,
nieszczególnie przeszkadzało mi to, że Roz Nay celowała w
prostotę, że nie wymyśliła niczego nadzwyczajnego, że to jedna z
tych koncepcji, która wydaje się prawie pozbawiona znaków
szczególnych, w której nie znajdziemy jakichś wielce
charakterystycznych punktów, takich, które mają dużą szansę
zakotwiczyć się w naszej pamięci. Bo nie mam wątpliwości, że
cała ta historia w moim umyśle szybko zleje się z innymi znanymi
mi opowieści o toksycznej miłości, o obsesji na punkcie drugiego
człowieka, który jeśli wierzyć narratorce „Naszego małego
sekretu”, zupełnie na to nie zasługuje. Chociaż... Choćby już
sam tytuł omawianej powieści może wskazywać na spisek dwóch
wierzchołków osobliwego miłosnego trójkąta wymierzony w ten
ostatni, na obmyślenie i wprowadzenie w życie planu pozbycia się
Saskii, która mogła stać na drodze tej wielkiej miłości
zrodzonej kilka lat wcześniej. Przez jakiś czas brałam pod uwagę
najróżniejsze warianty, ale z czasem sama autorka zmusiła mnie do
zaprzestania kombinowania, do obrania najbardziej oczywistej ścieżki
interpretacyjnej, do chwycenia się Brzytwy Ockhama i...
nie mogę zdradzić, czy już do końca się jej trzymałam. Zdradzę
jednak, że czekała mnie drobna niespodzianka, ale trochę innego
rodzaju niż można się spodziewać. Co się stało z Saskią? Kto,
i czy w ogóle ktoś, maczał palce w jej nagłym zniknięciu? Tutaj
niespodzianki nie było, a ściślej nie ostatecznie, bo wcześniej
autorka trochę zamieszała, zastosowała pewien nader zgrabny
zabieg, który mocno mną zakręcił. Można wręcz powiedzieć, że
Nay utarła mi nosa, po to by na końcu powiedzieć: spokojnie, tak
naprawdę się nie zagapiłaś, nie dałaś się oszukać, ale warto
było zobaczyć tę minę. Tę konsternację, to niedowierzanie
odmalowujące się na twojej twarzy. Tak ja to odebrałam, ale
wszystko zależy od tego, do której wersji wypadków czytelnik
najbardziej się przywiąże, który z tych mniej lub bardziej
zawoalowanych wariantów wybierze.
Chociaż
„Nasz mały sekret” opiera się na dosyć uniwersalnych motywach,
choć Roz Nay czerpała z naczynia, w którym znajdują się co
bardziej pospolite motywy (wielka przyjaźń zmieniająca się w
toksyczną miłość, obsesję wręcz, która mogła, ale nie musiała
przyczynić się do tragedii), pomysły wielokrotnie wykorzystywane
przez twórców tak literackich, jak filmowych thrillerów, to nie
sądzę by to zadziałało zniechęcająco na wielu odbiorców tego
powieściowego debiutu. Książkę tę w sumie czytało mi się
szybko, łatwo i w miarę przyjemnie – wręcz idealna lektura na
leniwe godziny, te w których nie ma się najmniejszej ochoty na
bardziej wymagające opowieści. Tak, myślę, że jako taka lektura
na odprężenie (w pewnym zakresie, bo w napięciu też potrafi
trzymać), na odstresowanie, odpoczynek, czy coś w ten deseń, „Nasz
mały sekret” całkiem dobrze się sprawdza. Jeśli więc ma się
akurat ochotę na coś bardziej skomplikowanego, wymagającego od
czytelnika jakiegoś większego wysiłku umysłowego albo po prostu
serwującego jakąś bardziej rozbudowaną opowieść, to moim
zdaniem lepiej skierować się pod inny adres. A pod ten wrócić
wtedy, gdy zapragnie się czegoś może nie lekkiego jak piórko, ale
i nie ciężkiego. Potrafiącego trzymać w napięciu, ale nie tak
mocno, jak zwykły to czynić współczesne thrillery psychologiczne.
Oczywiście nie wszystkie, ale moim zdaniem nie trzeba się naszukać,
by znaleźć wiele bardziej emocjonujących pozycji osadzonych w tym
gatunku. Ale z drugiej strony pewnie każdy miłośnik tego typu
powieści prawdopodobnie też natrafił już na niejedną dużo mnie
trzymającą w napięciu opowieść. Więc raczej nie sądzę, by
wiele osób z tego grona spotkało tutaj jakieś ogromne
rozczarowanie.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Ja tak tylko nieśmiało napiszę, że uwielbiam tego bloga - zaglądam tu za każdym razem, gdy szukam pomysłu na udany wieczór. :) Ogromnie Ci dziękuję, pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję i również pozdrawiam ciepło!
Usuń