W
1971 roku siedemnastoletni Brazylijczyk Julio Santana po raz pierwszy
w swoim życiu zabija człowieka. Robi przysługę swojemu stryjowi i
zarazem mentorowi Cicero, płatnemu zabójcy, który nie może
wykonać tego zlecenia z powodów zdrowotnych. Julio przyrzeka sobie,
że to pierwszy i ostatni raz, że nigdy już nie odbierze życia
bliźniemu, ale nie udaje mu się dotrzymać tej obietnicy. Julio z
czasem daje się wciągnąć w świat rewolwerowców. Młody
mężczyzna jest bardzo religijny, ale wierzy, że Bóg wybaczy mu te
zbrodnie, jeśli po każdym zabójstwie odmówi dziesięć razy
„Zdrowaś Mario” i dwadzieścia razy „Ojcze nasz”. W
przeciągu trzydziestu pięciu lat Julio Santana zabija blisko
pięćset osób. Prawie wszystkie wyłącznie w celach zarobkowych. I
aż do dziś pozostaje na wolności.
Wielokrotnie
nagradzany brazylijski dziennikarz śledczy i pisarz specjalizujący
się w literaturze faktu, Klester Cavalcanti przez siedem lat zbierał
materiały do swojej książki o płatnym zabójcy Julio Santanie
zatytułowanej „O Nome da Morte” („Nazywają mnie Śmierć”).
Tyle też czasu zajęło mu przekonanie głównego (anty)bohatera
książki, który opowiedział mu o swoim życiu, do umieszczenia w
tej publikacji jego prawdziwego nazwiska. Światowa premiera książki
odbyła się w 2006 roku, ale polskie wydanie ukazało się dopiero w
roku 2019. W 2017 roku miał miejsce pierwszy pokaz pełnometrażowego
filmu Henrique Goldmana opowiadającego o życiu Julia Santany, także
pod tytułem „O Nome da Morte”. On sam jest zadowolony z efektu
pracy Klestera Cavalcantiego – twierdzi, że pisarz opowiedział
jego historię w sposób uczciwy, ale tego samego nie może
powiedzieć o twórcach filmu. Utrzymuje jednak, że jego biografia
jest znacznie smutniejsza niż wszystko, co można sobie wyobrazić.
„Nazywają
mnie Śmierć” to sfabularyzowana biografia jednego z
najskuteczniejszych zabójców na zlecenie w historii Brazylii.
Człowieka, który ma na sumieniu blisko pięćset istnień ludzkich
i nadal pozostaje na wolności. Klester Cavalcanti w przedmowie
zdradza między innymi to, że z Juliem Santaną skontaktował go
jeden z agentów Policji Federalnej, co niezbyt go zaskoczyło,
ponieważ jak sam stwierdza w Brazylii przyjaźń pomiędzy
policjantami i kryminalistami nie jest niczym nadzwyczajnym. Według
niego każdy, kto zna kulisy pracy brazylijskiej policji (na przykład
dziennikarze śledczy) nie traktuje tego, jak jakiegoś gorącego
newsa. Ale Cavalcanti przyznaje również, że trudno było mu
uwierzyć w to, iż ów agent Policji Federalnej dotrzyma słowa i
faktycznie skontaktuje go z płatnym zabójcą. A jednak to zrobił i
w ten oto sposób Cavalcanti rozpoczął rozmowy z Juliem Santaną,
do dziś pozostającym na wolności niegdysiejszym rewolwerowcem,
które trwały w sumie siedem lat. Dziennikarz nie ograniczał się
do wywiadów z główną postacią swojej książki – dotarł też
do innych osób posiadających jakąś wiedzę na temat wydarzeń
badanych przez niego na potrzeby tej książki. Cavalcanti wszystko
sprawdził tak dokładnie, jak to tylko było możliwe. W niektórych
kwestiach pozostawało mu jednak jedynie zdanie się na świadectwo
Julia Santany. Czytelnik musi więc sam rozsądzić, czy należy brać
na wiarę wszystko, co zechciał przekazać Klesterowi Cavalcantiemu.
Dla nas, odbiorców „Nazywają mnie Śmierć”, historia Julia
Santany rozpoczyna się w 1971 roku. Mieszkający wówczas w ubogiej
amazońskiej wiosce, siedemnastoletni Julio był jednym z głównych
żywicieli rodziny. Nie pracował, ale często przynosił do
jednoizbowej chaty, którą zajmował razem ze swoimi rodzicami i
dwoma młodszymi braćmi (pierworodny syn Santanów, starszy brat
Julia jakiś czas temu opuścił rodzinne strony i od tego momentu
nie kontaktował się ze swoimi bliskimi), ciała upolowanych przez
siebie zwierząt. Julio był bardzo dobrym myśliwym, co zawdzięczał
swojemu stryjowi Cicero. To on nauczył go polować, on też
wprowadził go w świat rewolwerowców. Klester Cavalcanti na kartach
„Nazywają mnie Śmierć” przedstawia fascynującą historię
człowieka, który za mentora miał płatnego zabójcę, który
ewidentnie był przezeń manipulowany, kształtowany przez Cicera na
rewolwerowca, człowieka, który w celach zarobkowych odebrał życie
setkom swoich bliźnich. Styl autora pozostawia wiele do życzenia –
ubogie w szczegóły, suche opisy miejsc, wydarzeń i postaci z lekka
utrudniały mi lekturę tej pozycji. Podejrzewam, że gdybym nie
wiedziała, że autorem omawianej książki jest dziennikarz, to
wywnioskowałabym to z samego stylu wypowiedzi. Naprawdę znać w tym
rękę dziennikarza. Relacja ta jest zdystansowana, rzeczowa,
chłodna, ale nie przeraźliwie zimna. Autor od czasu do czasu daje
ponieść się emocjom, albo raczej roznieca coś w rodzaju
empatycznych iskierek, ale zazwyczaj jego spojrzenie jest wręcz do
bólu obiektywne, trzeźwe, racjonalne, wolne od emocji. To znaczy z
jego strony, bo nie sądzę, żeby wielu odbiorcom „Nazywają mnie
Śmierć” mocno to się udzielało. Informacje przekazywane przez
Cavalcantiego bronią się samą treścią. Chociaż styl autora jest
nader suchy, dosyć potężny ładunek emocjonalny kryje się w
samych tych faktach. To trochę tak jakbyśmy czytali obszerny
artykuł dziennikarski udowadniający, że rzeczywistość bywa
gorsza od najśmielszej fikcji, że prawdziwym światem rządzi taka
przemoc, która zwykłym śmiertelnikom może nie mieścić się
głowie. Przez niektórych ta opowieść może być odbierana jako
fikcja literacka, bo nie chce się paść ofiarą ewentualnej
konfabulacji albo po prostu wierzyć, że rzeczywistość jest aż
tak brutalna. Ale podejrzewam, że większość odbiorców „Nazywają
mnie Śmierć” nie będzie miało oporów przed zaakceptowaniem
prawdy o świecie z całą mocą płynącą z biografii
brazylijskiego zabójcy do wynajęcia Julio Santany. Obecnie
toczącego spokojny, wolny od zbrodni żywot w otoczeniu najbliższych
mu osób.
Jak
to się stało, że człowiek, który ma na sumieniu blisko pięćset
istnień ludzkich po dziś dzień pozostaje na wolności? Jak to
możliwe, że mężczyzna, który w 2006 roku wyszedł z ukrycia,
dając zgodę dziennikarzowi śledczemu Klesterowi Cavalcantiemu na
ujawnianie swojego prawdziwego nazwiska w książce mu poświęconej,
nigdy nie stanął przed sądem za zbrodnie, których się dopuścił?
Czy można wierzyć autorowi „Nazywają mnie Śmierć”, gdy mówi
o tym, że z Juliem Santaną skontaktował go agent Policji
Federalnej, doskonale zdający sobie sprawę z tego, że człowiek ów
zarabia na życie zabijaniem ludzi? Już widzę te osoby, które
machną lekceważąco ręką mówiąc: to w końcu Brazylia, tam nie
takie cuda się zdarzają. Stryj i zarazem mentor Julia Santany,
Cicero, wpajał mu, że „w tych stronach policja nie miesza się
w sprawy rewolwerowców”. Nasuwa się jednak pytanie, czy aby
ten haniebny proceder nie rozciąga się na inne rejony świata?
Przynajmniej ci mniej optymistycznie patrzący na świat odbiorcy
omawianej książki powinni dopuścić do siebie przerażającą
myśl, że problem ten trawi wiele krajów świata. Być może z tym,
w którym oni sami egzystują włącznie... Ekstremalnie skorumpowani
gliniarze i politycy, sadystyczni żołnierze i profesjonalni zabójcy
– w takiej rzeczywistości żył Julio Santana, taką rzeczywistość
poznał od podszewki po przekroczeniu siedemnastego roku życia.
Ubogi chłopiec mieszkający wraz z rodziną w drewnianym,
jednoizbowym, nędznym domku w Puszczy Amazońskiej, pomimo życia w
tak ekstremalnie trudnych warunkach, mimo tylu przeciwności, był
szczęśliwy. Miał rodzinę, która go kochała, dziewczynę, z
którą planował spędzić resztę życia i mnóstwo zwierzyny,
którą mógł w każdej chwili upolować, by nakarmić siebie i
swoich najbliższych. Julio lubił te samotne wycieczki w głąb
dżungli, te polowania na zwierzynę, których to nauczył go jego
stryj Cicero. Ta idylla (z puntu widzenia samego Julia) wkrótce się
jednak skończyła – jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności
chłopiec wkroczył na ścieżkę zbrodni za sprawą osoby, która od
lat była mu najbliższa. Julio traktował Cicera jak mentora,
nauczyciela, wyrocznię wręcz, nawet po wstrząsie jaki ten zaufany
człowiek mu zaaplikował. Siedemnastoletni Julio bardzo przeżył
pierwsze zabójstwo zlecone mu przez wuja. Chłopak mógł odmówić,
ale tego nie zrobił. Wymusił jednak na Cicerze obietnicę, że
nigdy o coś takiego go już nie poprosi. A niedługo potem
skorzystał z oferty przedstawionej mu przez stryja. Mógł sporo
zarobić na legalnej działalności. A przynajmniej tak mu się
wydawało. Bo praca dla brazylijskiego wojska, walka z komunistami to
najbardziej wstrząsający kawałek tej publikacji. Tortury i
morderstwa, których dopuszczali się żołnierze na oczach
przerażonego nastolatka, starającego się nie brać udziału w tych
okrucieństwach, zaskoczą pewnie tylko tych, którzy nie znają
kulis działalności armii z różnych stron świata. Ale brak
zaskoczenia wcale nie sprawi, że łatwiej będzie im przejść obok
tego bestialstwa zupełnie obojętnie. Chyba nawet chłodny,
dziennikarski styl Cavalcantiego nie jest w stanie osłabić tych
miażdżących ciosów raz po raz wypuszczanych w naszym kierunku w
trakcie niedługiej (kilkumiesięcznej) pracy Julia dla
brazylijskiego wojska. Gdy ta dobiegnie końca autor pochyli się nad
jego działalnością w charakterze zabójcy do wynajęcia.
Przedstawi tylko kilka zbrodni przez niego dokonanych, bo i ciężko
oczekiwać opisów prawie pięciuset zabójstw od publikacji liczącej
sobie trzysta dwadzieścia stron zapełnionych niemałym drukiem.
Wpadki autorskie, czy redaktorskie są – jedną wyszczególnia
polska tłumaczka Joanna Kuhn, inną znalazłam sama (pomyłka w
datach na stronach 57 i 69), ale poza tym żadne nieścisłości w
oczy mi się nie rzuciły. Chciałabym jednak, żeby ta publikacja
była dłuższa, by Klester Cavalcanti skupił się na większej
licznie zleceń przyjętych przez Julia Santanę od ludzi, którzy z
najróżniejszych powodów (bardziej i mniej poważnych, często
wręcz błahych) pragnęli czyjejś śmierci tak bardzo, że nie
zawahali się słono zapłacić rewolwerowcowi za starcie tej osoby z
powierzchni ziemi. Niemniej, gwoli sprawiedliwości, taki przekrój
życia Julia Santany pozwala całkiem nieźle poznać tego rodzącego
doprawdy ambiwalentne uczucia człowieka. Dla mnie najlepsze w owej
publikacji jest to, że człowiek często łapie się na współczuciu
względem płatnego zabójcy, jednocześnie absolutnie potępiając
jego odrażającą działalności - potworne wybory, których sam
przecież dokonywał. Wuj go popychał, nęcił obietnicami bogactwa,
ale nie można powiedzieć, że Julio został postawiony pod ścianą,
że nie mógł wybrać innej drogi życiowej.
„Nazywają
mnie Śmierć” to niezbyt dobrze napisana książka z gatunku
non-fiction, którą każdy, kto nie boi się ciężkich tematów
powinien czym prędzej przeczytać. Co z tego, że styl
brazylijskiego dziennikarza śledczego i pisarza Klestera
Cavalcantiego jest nazbyt suchy, że jego relacja jest raczej
powierzchowna, że autor nie zagłębia się w tę historię tak, jak
według mnie powinien, że nie odsłania jej arkanów w
najzgrabniejszy sposób? W tym przypadku nie ma to aż takiego
znaczenia, bo historia życia autentycznej postaci jaką jest Julio
Santana, niegdysiejszy płatny zabójca, który w swoim życiu zabił
blisko pięćset osób i nadal pozostaje na wolności, broni się
sama. Myślę, że to jedna z tych opowieści, która nawet gdyby
została napisana przez absolutnego dyletanta (do którego moim
zdaniem Klesterowi Cavalcantiemu mimo wszystko jeszcze daleko), to i
tak wstrząsałaby do głębi. Bo, jeśli wierzyć autorowi „Nazywają
mnie Śmierć” i oczywiście samemu najbardziej zainteresowanemu,
takie właśnie było życie Julia Santany, które aktualnie można
uznać za ustabilizowane, spokojne, praworządne. I nic nie wskazuje
na to, by kiedykolwiek odpowiedział on przed sądem za te wszystkie
zbrodnie, do których tak głośno się przyznaje.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Choć nie jesteś zachwycona to ja chętnie poznam tę historię.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam