środa, 29 maja 2019

„Room for Rent” (2019)

Po śmierci męża Joyce zostaje poinformowana przez pracownika banku o pożyczce, którą zaciągnął za życia, a którą teraz jest zobowiązana spłacić ona. Na domiar złego na ich wspólnym koncie nie zostało wiele, kobieta musi więc znaleźć sposób na szybki zarobek. Traf chce, że zwraca uwagę na coś, co wydaje się najbardziej odpowiednie dla osoby w jej sytuacji. Jako że mieszka sama w małym domku usytuowanym w zacisznej okolicy, decyduje się przeznaczyć jeden z pokoi na wynajem. W ten sposób zaprzyjaźnia się z początkującą pisarką Sarah. Jakiś czas potem Joyce udaje się znaleźć lokatora na dłużej. Jest nim młody mężczyzna imieniem Bob, który szybko staje się najważniejszą osobą w jej życiu.

Tommy Stovall dotychczas wyreżyserował cztery filmy: oparte na własnym scenariuszu „Hate Crime” (2005), „Sedonę” (2011) i „Aaron's Blood” (2016) oraz „Room for Rent” na podstawie scenariusza niedoświadczonego w branży filmowej Stuarta Flacka. Dobrze znana fanom kina grozy Lin Shaye nie wystąpiła tylko w jednym z wymienionych projektów („Aaron's Blood”). W „Room for Rent” dostała rolę główną i została koproducentką owej produkcji. Niskobudżetowego thrillera psychologicznego, którego premierowy pokaz odbył się w lutym 2019 roku na Sedona International Film Festival. Na początku maja 2019 roku film został wpuszczony do wybranych amerykańskich kin i jeszcze w tym samym miesiącu trafił na platformę VOD.

Główną bohaterkę filmu, starszą kobietę imieniem Joyce, w którą wcieliła się Lin Shaye, poznajemy jako świeżo upieczoną wdowę. Kobieta bardzo przeżywa nagłą śmierć męża. Przeraża ją perspektywa samotnego życia, a jakby tego było mało wpada w tarapaty finansowe. Kobieta jest mocno zagubiona, wydaje się wręcz z lekka oderwana od rzeczywistości, czemu trudno się dziwić. Co prawda nie wiemy na pewno, jaka była przedtem, ale można założyć, że to właśnie śmierć męża zapoczątkowała u niej ten stan. Twórcy dają nam bowiem do zrozumienia, i to jeszcze przed wprowadzeniem postaci Boba, że Joyce rozpaczliwie pragnie mężczyzny. Jakiegokolwiek mężczyzny. Wydaje się, że to właśnie ta potrzeba wiedzie ją ku grupie znacznie od niej młodszych członków płci przeciwnej, osób dopiero wkraczających w wiek dorosły. Miejscowe rozrabiaki właśnie tak odczytują jej zachowanie i postanawiają zabawić się jej kosztem. Lin Shaye w tej roli moim zdaniem spisuje się wręcz po mistrzowsku. Aktorka ta dosłownie niesie cały film Tommy'ego Stovalla. Kradnie ten spektakl, koncentruje na sobie całą uwagę widza, a przynajmniej ja oczu od niej oderwać nie mogłam. I dobrze, bo gdyby rola ta przypadła w udziale mniej utalentowanej aktorce to nie wiem, czy udałoby mi się dotrwać do napisów końcowych. Głównie przez zdjęcia, ale i fabuła nie do końca spełniła moje oczekiwania. „Room for Rent”, jak zresztą sporo innych współczesnych niskobudżetówek, cierpi na nadmiar światła, niewprawny montaż i nieumiejętne kadrowanie. Te felery mogą okazać się nie do przeskoczenia dla „niedzielnych odbiorców” taniego kina, chyba że dadzą się zahipnotyzować stojącej na pierwszym planie Lin Shaye. A o to raczej łatwo. Gdy już skupimy uwagę na czołowej postaci omawianego filmu, półamatorska praca kamer znacznie straci na znaczeniu. Do głosu dojdą emocje – różnego rodzaju uczucia żywione do Joyce. Niebanalnej postaci, moim zdaniem będącej jedynym powodem dla którego warto ów thriller obejrzeć. Jedynym, ale za to jakim! Już dawno nie widziałam filmu, który obudziłby we mnie tak ogromne współczucie względem jakiejś postaci. Z najprawdziwszym smutkiem weszłam w historię nieszczęsnej Joyce. Współczułam jej przez dosłownie cały czas trwania „Room for Rent”, bo chociaż były momenty, w których górowały we mnie inne uczucia względem niej, to litość nie wyparowywała. Choćby tylko się tliła, ale jednak cały czas ją czułam. Najbardziej przygnębiająco działał na mniej początek tej historii, a konkretniej okres przed Bobem. Największa w tym zasługa Lin Shaye, ale oczywistym jest, że i rozpiska tej bohaterki poczyniona przez początkującego scenarzystę Stuarta Flacka nie jest bez znaczenia. Empatyczne podejście scenarzysty do tej postaci, i tym bardziej Shaye, mocno mi się udzieliło. Niemalże na własnej skórze odczuwałam uderzenia, jakie raz po raz zadawało jej życie. Samotność tej kobiety była wręcz namacalna, jej zagubienie w rzeczywistości, w której nie ma już jej męża, w której jest zdana wyłącznie na siebie było przygniatające, ale to nic w porównaniu do ciosów zadawanych jej przez pewną grupę młodych mężczyzn. Ci „młodzi bogowie” znaleźli sobie doprawdy chorą rozrywkę, bo czemuż by nie? Przecież Joyce nie ma nikogo, kto mógłby stanąć w jej obronie. Poza tym to takie bohaterstwo znęcać się nad kobietą w podeszłych wieku. Nie ma nic fajniejszego, prawda? Taki to typ ludzi. Zakały społeczeństwa, na czyny których patrzy się z prawdziwym obrzydzeniem. A przynajmniej mam nadzieję, że odbiorcy „Room for Rent” w taki, bądź zbliżony, sposób będą przyjmować sceny z ich udziałem. Cały ten nieszczęsny los Joyce, cierpienia przeżywane przez tę starszą kobietę mają za zadanie maksymalnie ocieplić jej wizerunek. We mnie obudziły coś na kształt instynktu opiekuńczego, ale i te osoby, którym uda się obdarzyć Joyce zwykłą sympatią też sporo zyskają. Bo to jeden z tych psychothrillerów, który stara się (w moim przypadku skutecznie) obudzić w odbiorcach sprzeczne uczucia względem pierwszoplanowej postaci. Twórcy „Room for Rent” stawiają na rozchwianie emocjonalne w tym względzie, co nie znaczy, że każdy odbiorca ich produkcji tak to odczuje.

Fabuła „Room for Rent” nie jest wyszukana. Myślę, że niejeden odbiorca tego filmu nie będzie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzie już to widział. I to nie jeden raz. Stuart Flack faktycznie korzystał ze znanych motywów, ale i dodał coś od siebie. Z chwilą pojawienia się Boba, młodego mężczyzny, któremu Joyce wynajmuje pokój w swoim domu, spodziewamy się, że ta znajomość nie skończy się dobrze. Właściwie to od kiedy tylko Joyce postanowi w ten sposób zarabiać na życie, przygotowujemy się na najgorsze. Bo tak thrillery, jak horrory zdążyły już nas nauczyć, że wpuszczanie nieznajomych do własnego domu jest fatalnym pomysłem. Jeśli jest się bohaterem filmu wpisującego się w któryś z tych gatunków, to jak ognia powinno się tego unikać:) Z drugiej strony niektórzy mogą pamiętać na przykład „13 kamer” Victora Zarcoffa, gdzie role się odwróciły. To nie gospodarz popełnił błąd tylko najemcy. Przed wprowadzeniem się Boba do domu Joyce poznajemy tę kobietę na tyle, by brać pod uwagę również taką możliwość. Pomimo tego, że brzmi to trochę niepoważnie: filigranowa pani w podeszłym wieku miałaby zagrażać młodemu, silnemu mężczyźnie? Twórcy starają się przekonać nas, że tak właśnie jest. Również w sposób silnie kojarzący się z „13 kamerami” - zdziwiłoby mnie, gdyby się okazało, że scenarzysta „Room for Rent” tego filmu Zarcoffa nigdy nie widział, bo podobieństwa są naprawdę niemałe. Obsesja Joyce na punkcie dużo młodszego od niej mężczyzny to jedno, ale dla mnie najbardziej zastanawiająca w Joyce UWAGA SPOILER była potrzeba okłamywania innych, być może włącznie z samą sobą. Patologiczna kłamczucha, jednostka mająca wewnętrzny przymus mijania się z prawdą, z premedytacją oszukująca każdego, kogo tylko może itd. Albo marzycielka, która powoli zatraca zdolność odróżniania fantazji od rzeczywistości KONIEC SPOILERA. Bob tymczasem... Cóż, on również nie przypomina jednego z polskich ministrów – tego, który to ponoć jest krystalicznie czysty. Mężczyzna najwidoczniej ma jakieś tajemnice, zdaje się coś istotnego ukrywać, a i trudno nazwać go człowiekiem łagodnym, nieskorym do bitki. Jest jeszcze Sarah, nowa przyjaciółka Joyce, która choć pojawia się na ekranie rzadziej od tamtej dwójki, to nie pozostaje bez znaczenia dla fabuły omawianego filmu. W jakim kierunku ostatecznie podąży ta historia, raczej nietrudno się domyślić – to znaczy w ogólnym zarysie, bo szczegóły nie są już tak oczywiste. Kierunek ów szczególnie porywający dla mnie nie był, właściwie to przez cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że poza konstrukcją pierwszoplanowej postaci obraz ten nie posiada nic, co nie trąciłoby nijakością. No ale faktem jest, że cała ta historia toczy się wokół bardzo silnego pierwiastka jakim jest Joyce – światło bijące z tej (anty)bohaterki jest tak silne, że wydarzenia, które rozgrywają się w jej otoczeniu, choć banalne w treści i niezbyt dobrze przedstawione przez realizatorów (najbardziej brakowało mi emocjonalnego napięcia) oglądało mi się praktycznie bezboleśnie. Niemniej nie mam wątpliwości, że spokojnie można było wycisnąć z tego więcej bez dodatkowych nakładów pieniężnych. Forma formą, ale myślę, że z łatwością można było podkręcić relacje międzyludzkie, pokazać więcej podejrzanych zachowań zwłaszcza Boba. Bo jeśli chodzi o Joyce, tę dosyć kuriozalną osóbkę, to żadnych, nawet najmniejszych braków, niedociągnięć nie odnotowałam. No przecież ja oczu od niej oderwać nie mogłam!

„Room for Rent” Tommy'ego Stovalla to tak naprawdę teatr jednej aktorki. Thriller psychologiczny, w którym ciesząca się dużym szacunkiem (moim zdaniem w pełni zasłużonym) długoletnich fanów kina grozy, Lin Shaye, autentycznie błyszczy. Gdyby świat był sprawiedliwy, to pewnie za tę rolę zostałaby obsypana prestiżowymi nagrodami, a tak obawiam się, że kreacja ta przejdzie bez większego echa. Bo mam podejrzenie graniczące z pewnością, że film ten jest skazany na niszę. Rzecz nie w tym, że nakręcono go tanim kosztem, ale w tym, jak poradzono sobie z ograniczeniami finansowymi. Istnieje mnóstwo lepie zrealizowanych, zgrabniej opowiedzianych współczesnych niskobudżetówek, ale niewiele (jeśli nie wcale) z tak widowiskową postacią pierwszoplanową. Uważam, że dla niej warto „Room for Rent” obejrzeć, nawet jeśli nie jest się fanem filmów stworzonych niewielkim kosztem, bo istnieje szansa (acz gwarancji nie daję), że tak przykuje Waszą uwagę, że przestaniecie zauważać wszelkie techniczne niedociągnięcia. Albo przynajmniej nie będą one dla Was jakoś szczególnie uciążliwe.

1 komentarz: