piątek, 24 maja 2019

„Wyścig z diabłem” (1975)

Dwa zaprzyjaźnione małżeństwa, Roger i Kelly oraz Frank i Alice, wybierają się samochodem kempingowym do Aspen w stanie Kolorado. Planują spędzić tam większość urlopu, oddając się jeździe na nartach, ale przed nimi długa droga i wiele przystanków. Pierwszy postój robią sobie na zacisznej łące w środkowym Teksasie. Po zapadnięciu zmroku uwagę Rogera i Franka zwraca grupa ludzi odprawiająca jakiś rytuał. Nie niepokoi ich to dopóki jedna z nieznajomych kobiet nie zostaje złożona w ofierze. Zaraz potem sataniści odkrywają ich obecność i rozpoczynają pościg. Turystom udaje się dotrzeć do najbliższego miasteczka i zawiadomić miejscową policję o zaistniałym wydarzeniu. Ale to nie koniec ich problemów. Niedługo po wyruszeniu w dalszą drogę odkrywają, że tutejsi wyznawcy Szatana cały czas depczą im po piętach. 
 
Zrealizowany za niecałe dwa miliony dolarów amerykański obraz w reżyserii nieżyjącego już Jacka Starretta pt. „Race with the Devil” („Wyścig z diabłem”), powstał w oparciu o scenariusz także już nieżyjących Lee Frosta i Wesa Bishopa. Film cieszył się dosyć sporą oglądalnością – wpływy z biletów oszacowano na dwanaście milionów dolarów, z czego prawie połowa wpadła w Ameryce Północnej. Po latach „Wyścig z diabłem” wprawdzie w całkowite zapomnienie się nie osunął, przybyło mu nawet fanów, która to grupa wciąż się powiększa, ale trudno tutaj mówić o spektakularnym postępie. Jack Starrett utrzymywał, że epizodyczne role powierzył prawdziwym satanistom. Ponoć wcielili się oni w mniej eksponowanych członków kultu ścigającego bohaterów „Wyścigu z diabłem”. Możliwe jednak, że to zwykły chwyt reklamowy, kłamstwo obliczone na promocję filmu.

„Wyścig z diabłem” łączy w sobie horror satanistyczny, thriller i kino akcji. Wszystko to trzyma się ram filmu drogi, który współczesnym widzom może nasuwać drobne skojarzenia z „Piekielną zemstą” Patricka Lussiera. Przez pościg, w którym biorą udział wyznawcy Szatana. Z tą różnicą, że tutaj to nie oni są ścigani. Jednakże tonacja tych filmów diametralnie się różni – film Jacka Starretta jest pozbawiony tej lekkości i dowcipu, jakie posiada późniejsza „Piekielna zemsta”. Pod tym kątem „Wyścig z diabłem” bardziej upodabnia się do kultowego „Pojedynku na szosie” Stevena Spielberga, opartego na opowiadaniu Richarda Mathesona. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że Jackowi Starrettowi i jego ekipie udało się nakręcić równie wartościowy film, ale atmosfera jest podobna (zresztą zbieżności fabularne też są). Nie identyczna, ale bezsprzecznie pachnie to „Pojedynkiem na szosie”. Nie wiem, czy twórcy „Wyścigu z diabłem” inspirowali się tym legendarnym obrazem Spielberga, bo zbieżności nie są tak charakterystyczne, żeby nie można było mówić o zwykłym przypadku. Owszem, tutaj też mamy szaleńczy pościg na skąpo zaludnionym terenie, ale koncepcja ta nie wydaje się aż tak wyszukana, by nie mogła nasunąć się samoistnie, bez ingerencji z zewnątrz. Przybrudzone, przyblakłe zdjęcia żadnym novum na pewno nie były. Ciężko znaleźć film grozy z lat 70-tych nakręcony w innym stylu. Jack Starrett podobnie jak Steven Spielberg (i wielu innych twórców przed nimi) akcentuje zagubienie, wyalienowanie pozytywnych bohaterów. Nie tylko poprzez wybór scenerii. Akcja omawianego filmu też rozgrywa się na terytorium, gdzie diabeł mówi dobranoc, na rzadko uczęszczanych drogach i stacjach benzynowych. Ale również w małym miasteczku oraz na kempingu. Bohaterowie „Wyścigu z diabłem” znajdują się gdzieś w środkowym Teksasie, ale celem ich podróży jest Aspen w stanie Kolorado. Dwa zaprzyjaźnione małżeństwa, Roger i Kelly (dobre kreacje Petera Fondy i Lary Parker) oraz Frank i Alice (przekonujący Warren Oates i mniej wiarygodna Loretta Swit), przemieszczają się w pełni wyposażonym wozem kempingowym, dzięki czemu nie muszą martwić się o noclegi. Jak stwierdza Frank są samowystarczalni. Mają nawet dwa motory, po jednym dla każdego z mężczyzn. Roger odnosi sukcesy w wyścigach na crossowych motocyklach, Frank zaś jeździł przed laty, teraz natomiast skupia się na prowadzeniu salonu sprzedaży motocyklów. O ich żonach niewiele da się powiedzieć ponad to, że z wzajemnością kochają swoich mężów. Wspierają ich, zajmują się domami... I to w zasadzie tyle. Do czasu, bo Kelly doczeka się swoich przysłowiowych pięciu minut, przez chwilę będzie kimś więcej niż tylko ozdobą swojego mężczyzny, to ona bowiem wykaże się największą spostrzegawczością. Ale to potem. Akcję rozpędzi obserwacja dokonana przez Rogera i Franka w trakcie pierwszego postoju w długiej podróży do amerykańskiej stolicy narciarstwa. Satanistyczny obrzęd, podczas którego w ofierze zostaje złożona młoda kobieta – taki oto widok nieoczekiwanie rozpościera się przed oczami Rogera i Franka. Na domiar złego wyznawcy Szatana odkrywają ich obecność. I niezwłocznie rzucają się w pogoń za spanikowanymi turystami. Protagonistom udaje się dotrzeć do najbliższego miasteczka, ale to raczej nie zadziała na widzów uspokajająco. Twórcy „Wyścigu z diabłem” nie starają się uśpić czujności odbiorców. Wręcz przeciwnie: od tego momentu każą nam podejrzewać wszystkich, poza rzecz jasna ściganymi małżeństwami. Dużą rolę w generowaniu owych podejrzeń odgrywa złowieszcza muzyka skomponowana przez Leonarda Rosenmana. Trzeba jednak nadmienić, że niektórym sekwencjom akompaniują wesołe, skoczne dźwięki. Rzeczony kontrast nie działał jednak na mnie drażniąco, według mnie ładnie się to zgrywało.

Długoletnich miłośników kina grozy pewnie nie ucieszy to, że bohaterowie „Wyścigu z diabłem” podróżują z psem (zwierzak należy do Rogera i Kelly), bo futrzaste pupile w takich filmach zazwyczaj kończą marnie. Zwłaszcza w horrorach, ale w thrillerach też raczej nie są traktowane ulgowo. Czy ten film stanowi jeden z wyjątków od owej reguły? Założę się, że niejeden widz będzie tego pragnął i... być może jego pragnienie zostanie zaspokojone. We wszystkich sekwencjach z udziałem tego psa wykorzystywano wyłącznie żywe zwierzę. UWAGA SPOILER Tak, nawet po jego umownej śmierci – „psiego aktora” odurzono, zamiast po prostu skorzystać z kukły. Ale jeśli wierzyć informacjom zamieszczonym w Sieci zwierzęciu nic się nie stało, tzn. nie odniosło żadnych trwałych uszczerbków na zdrowiu KONIEC SPOILERA. Grzechotniki też były prawdziwe. Widać to gołym okiem i w mojej ocenie walka z tymi gadami jest nawet bardziej pasjonująca od bądź co bądź złowieszczego obrządku odprawianego przez satanistyczną sektę dużo wcześniej. Bardziej nawet od wydarzeń rozgrywających się na kempingu, czego szczerze mówiąc się nie spodziewałam. Nie sądziłam, że twórcy „Wyścigu z diabłem” zdołają jeszcze bardziej podkręcić napięcie. Zakładałam, że to widowisko, którym uraczyli mnie chwilę wcześniej to już szczyt ich możliwości. Wystarczyło pokazać ludzi uporczywie wpatrujących się w Kelly, by niemalże wbić mnie w fotel. Paranoiczna atmosfera została wytworzona dużo wcześniej, już podczas przymusowego pobytu protagonistów w małym teksaskim miasteczku, w którym to Kelly i Alice dopuściły się kradzieży, ale wspomniany kemping to już wyższa szkoła jazdy. W te sceny paranoja nie tyle się wkrada, ile je przenika, wypełnia dosłownie każde ujęcie. Nie tylko te pokazujące przenikliwe spojrzenia obozowiczów posyłane głównie w kierunku Kelly, ale dosłownie wszystkie. Nawet wypad do baru w towarzystwie nowo poznanej pary, widzom pewnie nie będzie wydawał się tak niewinny, jak pierwszoplanowym bohaterom „Wyścigu z diabłem”. Czy nasze podejrzenia okażą się słuszne? Czy rzeczywiście jest tak, że absolutnie wszyscy mieszkańcy tego zacisznego zakątka Teksasu w jakiś sposób są zamieszani w tę intrygę? To tak naprawdę sprawa drugorzędna. Tak, może się okazać, że daliśmy się oszukać, że nasza podejrzliwość była mocno przesadzona, ale co z tego? Najważniejsze jest to, że Jackowi Starrettowi udało się rozbudzić te niewygodne, acz od kina grozy jak najbardziej pożądane, emocje. To znaczy rozbudzić we mnie. Oczywiście, paranoi na miarę „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego (albo Iry Levina, bo trzeba pamiętać, że to ekranizacja powieści) w tym filmie nie uświadczyłam, ale tyle wystarczy. Tym bardziej, że nastawiałam się na niczym niewyróżniające się, mało emocjonujące kino klasy B. Owszem, trochę naiwności się tutaj wkradło, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało (tzn. nie wszystko). Do nielogicznych posunięć bohaterów horrorów jestem przyzwyczajona, można nawet powiedzieć, że mam dla nich dużo sympatii. Nie denerwowało mnie więc nawet to, że protagoniści uznali za stosowne naradzić się w obecności mechanika, jak wiedzieli, zaprzyjaźnionego z obiektem podejrzeń Rogera. Trochę zgrzytało mi jednak to, że sataniści wyskakiwali jak diabły z pudełka. Wyglądało mi to trochę tak, jakby się teleportowali... Istnieje oczywiście możliwość, że korzystali ze skrótów, ale nie tak to się odczuwa. A może mieli wsparcie swojego mrocznego pana? No wiecie, to Szatan przenosi ich z miejsca na miejsce. Dzięki niemu nie muszą ciągle jeździć za protagonistami, dzięki niemu mogą ich wyprzedzać w dowolnie wybranych momentach... Nieee, skłaniam się raczej ku temu, że scenarzystów trochę poniosło, że logika nie była dla nich najważniejsza. UWAGA SPOILER Najbardziej traci na tym finał, bo choć jego wydźwięk jest stosownie złowrogi, to aż ciśnie się na usta pytanie: „Skąd, u diabła, oni się tu wzięli? Z powietrza?”. Na to nie ma satysfakcjonującej odpowiedzi. Ale dobrze, że nie przegięto jeszcze bardziej, że „sam Lucyfer” nie zagościł na ekranie – to znaczy jako jeden wielki kiczowaty efekt specjalny KONIEC SPOILERA.

Klimatyczny film drogi łączący w sobie horror satanistyczny, thriller i kino akcji. Czyli dla każdego coś miłego. No dobrze, nie do końca dla każdego. W każdym razie to osiągnięcie Jacka Starretta na uwagę miłośników kina grozy moim zdaniem zasługuje. Nie jest to film wybitny, ale kto powiedział, że tylko takie produkcje warto znać? „Wyścig z diabłem” co prawda jest trochę naiwny, ale potrafi budzić silne emocje. Napięcie, poczucie paranoi, wyobcowania na iście złowrogiej prowincji. Wszystko to tutaj jest. A przynajmniej ja to dostałam. I tyle mi wystarczy. Satysfakcja co prawda mogłaby być większa, ale jest na tyle duża, bym nie miała oporów przed poleceniem tego obrazu wszystkim sympatykom kina grozy, którzy nie są uprzedzeni do filmów z lat 70-tych XX wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz