piątek, 6 sierpnia 2021

Simon Beckett „Zapisane w kościach”

 

Na niewielkiej wyspie Runa na Hebrydach Zewnętrznych emerytowany policjant Andrew Brody znajduje prawie całkowicie spalone ciało człowieka. O pomoc zostaje poproszony antropolog sądowy z Londynu, doktor David Hunter. Mężczyzna niezwłocznie przybywa na wyspę i przystępuje do badania zwęglonych zwłok, które ujawniają, że doszło do morderstwa. Niedługo potem Runa zostaje odcięta od reszty świata przez burzę. Niemający doświadczenia w tego rodzaju sprawach miejscowi policjanci, sierżant Fraser i posterunkowy Duncan McKinney, emerytowany inspektor Andrew Brody i David Hunter są zdani wyłącznie na siebie w poszukiwaniach zabójcy, który jeszcze nie skończył. I przypuszczalnie jest członkiem tutejszej hermetycznej społeczności.

Zapisane w kościach” (oryg. „Written in Bone”) to druga odsłona poczytnej powieściowej serii z antropologiem sądowym Davidem Hunterem autorstwa brytyjskiego pisarza Simona Becketta, która swoją światową premierę miała w roku 2007. Mniej więcej rok po otwarciu mrocznych przygód doktora Huntera: wydaniu nominowanej do Złotego Sztyletu hitowej powieści „The Chemistry of Death” (pol. „Chemia śmierci”), którą zainspirował pobyt autora na Trupiej Farmie w Tennessee, założonej przez antropologa Williama Marvina Bassa III. Sprzedana w wielu milionach egzemplarzy seria Simona Becketta liczy już sobie siedem tomów, plus dwa opowiadania wypuszczone w formie e-booków. W 2021 roku nastąpiło natomiast „uroczyste otwarcie” (powieść „The Lost”) kolejnego kryminalnego cyklu Becketta, którego głównym bohaterem będzie funkcjonariusz policji Jonah Colley. W 2019 roku Simon Beckett otrzymał Ripper Award (razem z Arnem Dahlem, właściwie Janem Lennartem Arnaldem, który otrzymał taką samą liczbę głosów), europejską nagrodę przyznawaną co dwa lata w ramach festiwalu Mord am Hellweg.

Miejsce akcji dla Simona Becketta bynajmniej nie jest sprawą drugorzędną. Zazwyczaj, a już zwłaszcza w cyklu z Davidem Hunterem (Beckett w swojej bibliografii ma też kilka oddzielnych, niepowiązanych ze swoim najgłośniejszym pisarskim przedsięwzięciem, powieści), stara się odmalować nie tylko plastyczną scenerię, ale też uczynić z niej swoistą wizytówkę danej książki. Innymi słowy, stara się wypracować unikalne otoczenie dla każdej swojej historii. A przynajmniej większości. W „Chemii śmierci” postawił na małe angielskie miasteczko, zamkniętą, skonsolidowaną społeczność, w którą na skutek działalności tajemniczego zabójcy wkrada się wyjątkowo groźna w tych warunkach, nieufność. Strach i podejrzliwość względem sąsiadów. Wzajemne pretensje, oskarżenia, narastające pragnienie odpłacenia sprawcy pięknym za nadobne, niechęć, wrogość, panika. Doktor David Hunter, obecnie mieszkający w Londynie antropolog sądowy, doskonale pamięta tamtą niezwykle napiętą, buzującą od emocji, atmosferę. Nieprzyjemną, złowrogą atmosferę, która, obawia się, teraz może zapanować na Runie. Małej wyspie na Hebrydach Zewnętrznych. W niezbyt pięknym miejscu - otoczonym zalesionymi wzgórzami, ale i poznaczonym ponurymi i dość rozległymi torfowiskami, gdzie zwykle pasą się owce – ale za to cichym i spokojnym. Runa to jeden z tych zakątków świata, w których nic się nie dzieje, gdzie każdy dzień jest taki sam, gdzie wszyscy się znają i starają się nie wchodzić sobie w drogę. Oczywiście zdarzają się konflikty, zdarzają się bijatyki, ale niezbyt często. Incydentalne przypadki, które kończą się najwyżej powierzchownymi obrażaniami. Doktor David Hunter na początku „Zapisane w kościach” przybywa do takiego właśnie zakątka. W celu zbadania zwęglonych, tj. prawie całkowicie spalonych, ludzkich zwłok, które znaleziono w opuszczonej chacie na wyspie Runa. Osamotnionym, położonym z dala od miasteczka, nieubłaganie chylącym się ku upadkowi przybytku, który z jakiegoś zagadkowego powodu nie spłonął wraz z nieszczęśnikiem przebywającym w środku. Ciało znalazł jeden ze stałych mieszkańców Runy, Andrew Brody, emerytowany policjant, który w przeciwieństwie do miejscowych gliniarzy, ma doświadczenie w sprawach dotyczących zabójstw. I w przeciwieństwie do nich od początku wierzy, ze na wyspie doszło do zbrodni. Sierżant Fraser, z którym Brody'ego bynajmniej nie łączą przyjacielskie stosunki, ku irytacji emerytowanego inspektora policji, nie widzi potrzeby sprowadzania z kontynentu zespołu dochodzeniowego. Uważa, że można z tym spokojnie poczekać – zwłaszcza, że grupa dochodzeniowa akurat ma pełne ręce roboty gdzie indzie – bo nie ma wątpliwości, że mają do czynienia z (nie)zwykłym wypadkiem. Ewentualnie samobójstwem. Na pewno nie morderstwem. Doktor David Hunter po wstępnych oględzinach ciała i miejsca zbrodni, wyklucza samobójstwo, ale nie wypadek. Uważniejsze badania dają mu już jednak absolutną pewność, że na wyspie doszło do zabójstwa. I tak oto rozpoczyna się pościg za tajemniczym zbrodniarzem na odizolowanej, całkowicie odciętej od reszty świata, nagle bardzo nieprzyjaznej scenerii, i to nie tylko za sprawą wroga publicznego numer jeden, nieuchwytnego osobnika, który jeszcze nie skończył zabijać. Smaczku, i tak przecież wybornej scenerii, dodają warunki atmosferyczne. Położenie geograficzne (ziemia otoczona szerokimi, głębokimi wodami), seryjny zabójca, a na dokładkę sztorm. Potężna, kilkudniowa burza. Zerwana łączność. Brak prądu. I coraz to nowe ofiary najprawdopodobniej członka tej maleńkiej społeczności. Czego chcieć więcej? Choćby pełnokrwistych, starannie wykreślonych postaci. Solidnych portretów psychologicznych przynajmniej co ważniejszych bohaterów. Simon Beckett daje więcej. Podobnie jak w pierwszej odsłonie mrocznych przygód Davida Huntera pochyla się także nad materią socjologiczną. Można powiedzieć, że dodatkowym, zbiorowym, bohaterem i zarazem antybohaterem powieści, czyni ludność niewielkiej wyspy.

Jeden z najpopularniejszych żyjących brytyjskich powieściopisarzy specjalizujących się w kryminałach/thrillerach, mający też doświadczenie w dziennikarstwie, Simon Beckett, nie ukrywa, że operacja pod kryptonimem David Hunter, to bardziej pracochłonne zajęcie, niż mogłoby się wydawać. Autor niewątpliwie utrudnił sobie pracę robiąc ze swojego bohatera antropologa sądowego. Beckett nie kształcił się w tym kierunku, musi więc poświęcać niemało czasu na research. Pomocne są książki i internet, ale najbardziej ceni sobie rozmowy ze specjalistami w sumie nie tylko w dziedzinie antropologii sądowej. Ale to właśnie szczegółowe, a przy tym przystępne także dla kompletnych laików, opisy prac przeprowadzanych przez wyspecjalizowanego w tej niełatwej dziedziny bohatera, który podpił serca niezliczonych czytelników z różnych stron świata, i naturalnie samych obiektów jego wytężonych badań, odróżniają niniejszą kryminalną serię od innych. W każdym razie od większości. Dobrą decyzją było też uczynienie z tego wybitnego antropologa sądowego człeka zwyczajnego, swojskiego, niezbyt barwnego, żeby nie powiedzieć nijakiego. I to niewątpliwie pomaga. Paradoksalnie niewyróżniająca się osobowość doktora Davida Huntera (na pewno nie w swoich gatunkowych szufladkach: kryminał, thriller, powiedziałbym nawet: thriller psychologiczny) okazała się kolejnym strzałem w dziesiątkę. Beckett widać zdawał sobie sprawę z tego, że niedostępna dla wielu wiedza, wykształcenie, zawodowa specjalizacja Huntera może rodzić niewskazany dystans na linii czytelnik-bohater. Kolidować z naturalną przecież potrzebą zbliżenia się, wręcz zaprzyjaźnienia z czołową postacią. Rozumienia jej, współodczuwania, po prostu zbudowania silniejszej więzi z Davidem Hunterem. Człowiekiem, który tym razem zda nam relację (umownie) ze swojego niespokojnego pobytu do niedawna na nader spokojnej wyspie. Nasz pracowity narrator - choć nie we wszystkich opisywanych na kartach omawianej powieści wydarzeniach sam też uczestniczy – po raz kolejny zmierzy się z wyjątkowo groźnym i bardzo przebiegłych przeciwnikiem. Ramię w ramię z zaledwie dwoma czynnymi przedstawicielami organów ścigania i jednym w stanie spoczynku, w porywistym wierze, ulewnym deszczu i przy akompaniamencie burzowych grzmotów, przeprowadzi zapewne jedną z najtrudniejszych spraw w swojej dotychczasowej karierze. Na wyspie, która najwyraźniej nie przetrwałaby, gdyby nie Michael i Grace Strachanowie. Bogate małżeństwo pochodzące z Afryki, które za punkt honoru postawiło sobie uratowanie tej enklawy. Czym zasłużyli sobie nie tylko na dogłębny szacunek, ogromną wdzięczność i niezachwianą sympatię prawie wszystkich mieszkańców Runy, ale także stali się kimś w rodzaju nieformalnych przywódców, pasterzy tej niezbyt licznej trzódki. Oprócz nich Beckett, wyróżnia irytującą dziennikarkę Maggie Cassidy, gburowatego pielęgniarza i nauczyciela Bruce'a Camerona i zawsze skorych do bitki, szukających zaczepki paru stałych bywalców miejscowego baru, którego właścicielką jest samotnie wychowująca kilkuletnią córkę, Ellen, poczciwa, ale niedająca sobie w kaszę dmuchać, kobieta, która serdecznie ugości Davida Huntera w przytulnych progach swojego hotelu. Wspomnieć trzeba też chorą psychicznie nastolatkę, która zwykle kręci się samopas po wyspie, także pod osłoną nocy. „Zapisane w kościach” w mojej ocenie nie odstaje od poziomu swojej poprzedniczki. Alienacja, zaszczucie, klaustrofobia. Strach coraz to śmielej rozsiewany przez zabójcę-podpalacza (chorobliwy pociąg do ognia? Piroman?) wśród jego domniemanych sąsiadów. Strach, który jak z osobistych obserwacji wie doktor David Hunter, może doprowadzić do tego, że sprawa wymknie się spod kontroli. O ile już się nie wymknęła. Bo warunki, w jakich musi pracować bohater „Zapisane w kościach” są tym bardziej niekomfortowe, że nie może liczyć na profesjonalną pomoc z zewnątrz. Ani nawet zwykły kontakt telefoniczny. Elektryczność też na pewno by się przydała, ale nie, Hunter tym razem musi obejść się bez tych cywilizacyjnych dobrodziejstw. I w miarę możliwości musi działać szybko. Zanim kolejna niewinna osoba straci życie. I kolejna, i... Napięcie rośnie, atmosfera uparcie się zagęszcza, „ogień się rozprzestrzenia”, wróg chowa się wśród swoich, wśród coraz bardziej przerażonych i rozwścieczonych wyspiarzy i tak jak inni czeka na koniec burzy – ale nie biernie, o nie. Bo on też stał się więźniem okoliczności, nieubłaganej Matki Natury. Silne przeczucie, przypuszczanie graniczące z pewnością, że nieznany zabójca umknie z Runy, gdy tylko pojawi się taka możliwość, rzecz jasna, tylko wzmaga presję bohaterów. Kto zabija? I dlaczego? Większości z przygotowanych na koniec ciosów Simona Becketta, szczerze mówiąc, nie zainkasowałam – trochę to wprawdzie zajęło, ale na pierwsze pytanie sama znalazłam odpowiedź. Niemniej i tak oberwałam. Dwukrotnie. Zwłaszcza pierwsze uderzenie zadziałało... nokaut!

Nie bój się sequeli. Pozbądź się lęku, Ty, który myślisz, że drugie spotkanie z doktorem Davidem Hunterem, zatrze dobre wrażenie, jakie pozostawił po sobie pierwszy bliski kontakt z tym zwykłym-niezwykłych człowiekiem. Nie bój nic. Poziom praktycznie ten sam. Intryga równie emocjonująca, co w „Chemii w śmierci”. Tak samo starannie wykreślone postaci, a miejsce akcji chyba jeszcze bardziej stresogenne (apetyczne!). A na deser trochę zdumiewających odkryć. „Zapisane w kościach” pióra Simona Becketta można też czytać bez znajomości poprzedniczki. Byle czytać, bo jeśli lubisz zapuszczać się na ciemniejszą stronę beletrystyki, to przypuszczalnie nie pożałujesz, jeśli zabierzesz się z sympatycznym antropologiem sądowym Davidem Hunterem na nieurodziwą wyspę, na której grasuje tajemniczy morderca.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz