Recenzja na życzenie
Lacy i Daniel Barrett mieszkają wraz z synami, Jessem i Samem, na spokojnym przedmieściu. Mimo problemów finansowych wiodą raczej szczęśliwe życie, do czasu, aż w ich monotonną egzystencję wkroczą nadnaturalne siły. Początkowo Lacy i Daniel podejrzewają swojego młodszego syna o przestawianie mebli w kuchni, myśląc, że chłopak lunatykuje. Jednak późniejsze, przerażające wydarzenia każą Lacy, jako pierwszej uwierzyć, że nie jesteśmy sami we wszechświecie.
Twórca efekciarskiego kina („Legion”, „Ksiądz 3D”), Scott Charles Stewart, tym razem postanowił nakręcić subtelny, nastrojowy horror science fiction, garściami czerpiący z klasyki gatunku, ale równocześnie eksplorujący swój własny pomysł. Aż do teraz byłam przekonana, że „Mama” osiągnęła szczyt budowania grozy, na jaki stać tegorocznych twórców horrorów, że lepiej już na pewno nie będzie. I nawet w najśmielszych snach nie marzyłam, że rok 2013 dostarczy mi niepokojącej rozrywki, która wręcz przyspawa mnie do ekranu.
Po takich zachwytach wypadałoby przejść do plusów tej produkcji, jednakże ja przekornie zacznę od jedynego mankamentu. Otóż, cytat zamieszczony na początku seansu zdradza widzom, o czym będzie traktował „Dark Skies”, co tym bardziej trudno twórcom wybaczyć, biorąc pod uwagę tak znany wielbicielom horrorów, klasyczny motyw, wykorzystywany w ghost stories. Mamy czteroosobową rodzinę (z której aktorsko najlepiej prezentuje się Keri Russell), będącą świadkiem coraz dziwaczniejszych wydarzeń, rozgrywających się w ich domu – nocne przestawianie przedmiotów w kuchni, włączający się alarm i zniknięcie zdjęć z salonu. Standardowy scenariusz nadnaturalnych wydarzeń, które z niewinnej, acz jakże przerażającej zabawy z dnia na dzień przekształcają się w coraz bardziej zagrażające bezpieczeństwu naszych bohaterów incydenty. Kilkaset ptaków rozbija się o ich domostwo, najmłodszy syn, niczym bohaterki „Ducha” i remake’u „Amityville”, prowadzi długie, nocne rozmowy z niewidocznym bytem, a „głowa rodziny” na własnoręcznie zamontowanym monitoringu dostrzega dziwne zakłócenia obrazu. Z czasem robi się jeszcze bardziej niepokojąco i gdyby nie początkowy cytat widz byłby przekonany, że oto ma do czynienia z klasyczną ghost story, co zaowocowałoby prawdziwą niespodzianką w drugiej części seansu. Niestety, zaskoczenia na wieść o tym, że antagonistami tym razem są kosmici, a ściślej Szaraki, nie będzie, co wcale nie znaczy, że „Dark Skies” dużo na tym straci. Stewart nie tylko postarał się o maksymalnie profesjonalną realizację, ale również zadbał o drobne, acz jakże ważne w horrorze szczegóły, tym bardziej potęgujące i tak już mroczną, trzymającą w ciągłym napięciu fabułę. Wielkie brawa należą się kompozytorowi, Josephowi Bishara, który samym tylko piszcząco-szumiącym dźwiękiem potrafił zjeżyć włosy na mojej głowie, a jeśli dodać do tego przemyślnie zwizualizowane jump sceny to pod kątem budowania atmosfery wszechobecnej grozy „Dark Skies” wpisuje się do ścisłej czołówki współczesnych nastrojówek.
Stewart zrezygnował z przewidywalnych scen, bazujących bardziej na zaskoczeniu, aniżeli przerażeniu odbiorcy (czyt. jump sceny), które na ogół pełną napięcia sekwencję nagradzają trywialnym wydarzeniem, jak na przykład trzaśnięcie drzwi. Oczywiście tutaj, pod koniec, również mamy taki moment, ale przez resztę projekcji będziemy świadkować naprawdę niepokojącym kulminacjom – owszem, bazującym przede wszystkim na zaskoczeniu, aczkolwiek chyba nikt nie powie, że w niektórych momentach, nie poczuł lekkiego niepokoju i przewidział, w której dokładnie sekundzie coś dziwnego wskoczy w kadr, jak na przykład w trakcie „objawienia” Sama z wyłupionymi oczami, albo w czasie mojej ulubionej sceny, tj. walenia głową w szybę przez Lacy – zapoczątkowaną, jakże smacznymi wizualnie mechanicznymi ruchami, będącymi odpowiedzią na słyszalne tylko dla niej sygnały od kosmitów. Mogłabym tak bez końca przytaczać przykłady czysto horrorowych scen, w które obfituje „Dark Skies”, ale chyba szybciej będzie, jeśli po prostu powiem, że absolutnie każda tego rodzaju sekwencja wprawiła mnie w daleko posunięty zachwyt swoim dopracowaniem, wyczuciem gatunku i przede wszystkim całą tą mroczną otoczką. Oczywiście, główny motyw fabularny do oryginalnych na pewno nie należy, ale mnie w ogóle to nie przeszkadza, jeśli tylko twórcy mają swój własny pomysł na umiejętne poprowadzenie akcji, co bez wątpienia ma miejsce w tym przypadku. Weźmy dla przykładu postać znawcy kosmitów, do którego zwracają się zrozpaczeni Barrettowie, który przecież jest swoistą analogią do tych wszystkich poszukiwaczy duchów z klasycznych ghost stories – pozornie dziwak, ale z czasem jego teorie spiskowe przekonują nie tylko protagonistów filmu, ale również nas, widzów i mimo, że ów mężczyzna jest tylko kolejną inspiracją, zaczerpniętą z innych nastrojówek to zamiast irytować idealnie wpasowuje się w oś fabularną, przy okazji znacznie ją uatrakcyjniając.
Dopiero w finale przyjdzie nam zobaczyć Szaraków w prawie całej okazałości, bowiem, i tutaj kolejna miła niespodzianka, specjalista od efekciarstwa Stewart zrezygnował z nadmiernej ingerencji komputera, nakazując antagonistom stać w cieniu, który zarysuje jedynie ich niepokojące, powykręcane sylwetki. Samo zakończenie jest mocno przewidywalne, ale po zastanowieniu muszę przyznać, że nie było innej alternatywy na dołujące i przede wszystkim spójne z poprzednimi wydarzeniami rozwiązanie akcji, więc wybór twórców jak najbardziej trafny.
Nie przepadasz za horrorami science fiction? Wolisz niepokojące ghost stories? To znakomicie się składa, bo mimo specyfiki antagonistów „Dark Skies” garściami czerpie z integralnych motywów filmów o duchach, a dynamiczna fabuła, pełna znakomicie zrealizowanych jump scenek i oszczędnej ingerencji efektów komputerowych to prawdziwa uczta dla największych wyjadaczy nastrojówek. Jak dla mnie to jeden z najlepszych klimatycznych horrorów XXI wieku – naprawdę ciężko będzie współczesnym twórcom coś takiego przebić.
Czekałam na tą recenzję już jakiś czas. Po prostu wiedziałam, że ją napiszesz, choć nie doczytałam się tego nigdzie. Coś czuję, że ten rok będzie wyjątkowy dla horroru. Mama co prawda nie zachwyciła mnie za bardzo, ale Martwe zło jak najbardziej. Wracając jednak to Dark Skies, to podzielam twoją opinię. Koszmar rodziny Baretów ospale rozwija się w horror. Jedno wydarzenie jest gorsze od drugiego. Wątek z kłopotami finansowymi rodziny doskonale współgra z głównym problemem i nie przyćmiewa go. W dodatku dodaje to nieco realności. Ten film jest wart obejrzenia, bo naprawdę nie podejrzewałam, że tegoroczna produkcja może mnie tak zaskoczyć.
OdpowiedzUsuńBuffy, ale narobiłaś mi smaka. Przyznam szczerze, że o filmie pierwsze słyszę, ale widzę że muszę się nim zainteresować :)
OdpowiedzUsuńJa prosiłam o reckę. Cieszę się, że Ci się spodobał. :) Trudno teraz o dobry horror biorąc pod uwagę masę shitu, przez jaki trzeba się przedrzeć, żeby znaleźć coś ciekawego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A dla mnie niestety bez szału, choć i tak ogląda sie to znacznie lepiej niż całą masę innych horrorów. Ale mimo wszystko raczej nie zostanie mi w pamięci na długo.
OdpowiedzUsuńHoho, nie słyszałam nawet o tym filmie, w takim razie muszę koniecznie szybko obejrzeć! :)
OdpowiedzUsuńFilm bardzo mi się podobał. Nie sądziłam, że tak pozytywnie mnie zaskoczy, a tu proszę - świetny klimat, niezłe efekty specjalne, aktorzy grają nienajgorzej, a wszystko w miarę trzyma się kupy (brzydko mówiąc ;-)). Dobry nastrojowy horror - pozycja obowiązkowa tego lata. Dzięki za recenzję - jak zwykle wspaniała! Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuń