W przeszłości miasto Salem w stanie Massachusetts borykało się z plagą
wiedźm, wyznawczyń Szatana, dla którego gotowe były oddać życie. Trudnego
zadania ich zgładzenia poddali się ówcześni łowcy czarownic, którym udało się
zniszczyć cielesną powłokę wiedźm kosztem przekleństwa rzuconego na ich kolejne
pokolenia. Teraz po kilku stuleciach Salem znowu pada ofiarą mrocznych mocy, w
centrum których tkwi Heidi Hawthorne, miejscowa didżejka. Gdy pewnego dnia
jakiś zespół określający się mianem „Panów” przysyła jej płytę z mrożącym krew w
żyłach nagraniem Heidi zgodnie ze zwyczajem stacji radiowej puszcza ją w eter. Tym
samym nieświadomie doprowadza miasto do zguby.
„Ujrzała
go przywiązanego do słupków łóżka i powoli nakłuwanego igłami. Ujrzała go z
wyłupionymi oczami, kiedy kucała przy nim i cięła mu genitalia brzytwą,
pozwalając krwi tryskać na brzuch. Zobaczyła też siebie, jak rozrywa mu klatkę
piersiową, wciska ręce w głąb ciała i wyrywa serce, które następnie zaczyna
jeść. Było gumowate i twarde, jak kiepsko ugotowany kalmar.”
Mający swoją premierę w 2012 roku horror Roba Zombie, znanego muzyka heavymetalowego
oraz twórcy między innymi takich obrazów, jak „Dom 1000 trupów”, „Bękarty
diabła” i remake’u kultowego „Halloween” Johna Carpentera, podzielił krytyków,
którzy prześcigali się w wyrażaniu swoich maksymalnie pochlebnych i miażdżąco
negatywnych opinii. Z widzami sprawa wyglądała podobnie, bowiem „The Lords of
Salem” w przeważającej większość przypadł do gustu wielbicielom gatunku, nie
starając się przypodobać masowym odbiorcom, a co za tym idzie wśród tych
przypadkowych widzów zyskał sporą rzeszę przeciwników. W porozumieniu z
docenianym przez krytykę pisarzem, Brianem Evensonem Rob Zombie postanowił
spróbować swoich sił w dotychczas omijanej epice. Obaj panowie przenieśli na
karty powieści fabułę filmu, nade wszystko starając się poprawić wszelkie
niedoróbki, które zarzucono im po premierze produkcji Zombie.
Lektura „Panów Salem” przywiodła mi na myśl stylistykę Clive’a Barkera, Edwarda
Lee i Johna Eversona, nastawioną przede wszystkim na szokowanie czytelnika
sporą dawką gore. Podobnie, jak to ma
miejsce w przypadku znanych twórców prozy ekstremalnej Zombie i Evenson
stawiają na prostą historię okultystyczną, aczkolwiek w przeważającej
większości przedstawioną na pograniczu jawy i snu głównej bohaterki, Heidi
Hawthorne. Czerpiąc inspirację z niechlubnej sławy miasta Salem w stanie Massachusetts
autorzy zdecydowali się na umiejscowienie akcji w tymże miejscu równocześnie
zapożyczając niektóre jego fakty historyczne. O czarownicach z Salem słyszał
już chyba każdy, więc nie dziwi fakt, że książka głównie o nich traktuje –
nierządnicach Szatana, przyzywających go do naszego świata, w którym gotowe są
mu służyć. Okultystyczna fabuła powieści pozostawiła autorom pole do szokowania
nie tylko rozlewem krwi, ale również licznymi bluźnierstwami, bowiem nasze
wiedźmy nie wahają się przed obrzucaniem wulgaryzmami wszystkiego, co święte. Ich
czarne msze, jak można się tego spodziewać nie mogą się również obyć bez ofiar.
Zombie i Evenson w makabrze zawędrowali dosyć daleko – przypalanie noworodka,
obdzieranie ze skóry, wydłubywanie oczu, to tylko niektóre z ich
odstręczających pomysłów na eliminacje poszczególnych ofiar, ale błędem byłoby
traktować „Panów Salem” tylko i wyłącznie przez pryzmat makabreski. Dzięki
bardzo ciekawej charakterologicznie postaci Heidi, byłej narkomanki, didżejki w
miejscowej rozgłośni radiowej oraz co najważniejsze potomkini sławnego łowcy
czarownic, autorzy kreślą czytelnikom pełną odniesień do historii Salem oraz
wątków okultystycznych fabułę, w której dominującą rolę odgrywa tajemnicza
płyta zespołu Panów, która jak się z czasem okaże wyzwala w niektórych
mieszkankach miasta najgorsze instynkty. Podczas, gdy w Salem mają miejsce
trudne do wyjaśnienia mordy rytualne Heidi boryka się z przerażającymi snami, w
których widuje żądne jej krwi upiory oraz puste mieszkanie w jej kamienicy, z
którego emanują mroczne siły. Wątki z pogranicza jawy i snu, pełne idealnie
wyważonej grozy i makabry, choć mają za zadanie jedynie urozmaicić dosyć prostą
i w gruncie rzeczy mocno przewidywalną fabułę, prezentują się wręcz doskonale –
jeśli za wyznacznik doskonałości literatury z gatunku horroru uważać zdolność
autorów do nakreślenia duszącej, pełnej okropieństw i nadnaturalnych aspektów
oś fabularną to obcując ze snami Heidi chyba każdy odbiorca przyzna, że
całkowicie spełniły one swoje zadanie.
„Skóra
na jej twarzy zaczęła się psuć i odrywać od reszty ciała, odsłaniając kości.
Usta odpadły, ujawniając szczękę i zgniłe zęby. Brakowało oczu, w czaszce ziały
tylko dwa czarne otwory.”
Zombie i Evenson, szczególnie na początku powieści urozmaicili fabułę małą
dawką czarnego humoru, widocznego głównie w trakcie dowcipnych dialogów
pomiędzy Heidi i jej kolegami z pracy, ale również w odniesieniu do
właścicielki kamienicy, w której mieszka dziewczyna oraz jej sióstr – styl i
sposób bycia kobiet przywodzi na myśl hipisowski ruch i równocześnie wywołuje
skojarzenia z kultowym „Dzieckiem Rosemary”, co zauważyła również krytyka
zarzucając filmowi, na podstawie którego powstała książka bezkrytyczne
powielanie motywów Iry Levina. Tak na marginesie dodam, że niezmiernie ciekawi
mnie, co stało się ze Steve’m – autorzy chyba zapomnieli domknąć jego wątek, co
przez wzgląd na moje zamiłowanie do zwierząt niesamowicie mnie męczy…
Wątpię, żeby „Panowie Salem” przypadły do gustu osobom rzadko obcującym z
literacką grozą, bowiem w gruncie rzeczy prosta fabuła oraz epatowanie głównie
makabrą ma zdać egzamin tylko w ramach gatunku, bez pretendowania do czegoś
ambitniejszego. Dla mnie to akurat plus – liczyłam na mocną, mroczną rozrywkę i
dokładnie to dostałam. I choć fabuła nie grzeszy jakąś daleko idącą innowacyjnością
oraz zaskakującymi zwrotami akcji (wespół z finałem, który choć przewidywalny
wydaje się być jedynym słusznym rozwiązaniem) to stylowi i elementom stricte
horrorowym nie można absolutnie niczego zarzucić. Słowem: idealna lektura do
poduszki dla wielbicieli gatunku!
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Ja jestem przekonana. Podoba mi się to, że tutaj nie ma żadnej głębi, tak jak to niektórzy autorzy horrorów chcą na siłę wepchnąć jakieś dziwne puenty. Horror to horror, ma 'bawić', a nie umoralniać, dlatego ja chętnie sobie przeczytam o tych makabrach.
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć, dokładnie takiej książki się spodziewam, więc mam zamiar ją przeczytać i to jak najszybciej :) A później pewnie przyjdzie kolej na film.
OdpowiedzUsuńMam dokładnie takie samo zdanie na temat horroru, jak Paulina, dlatego ponad wszelką wątpliwość przeczytam tę książkę i już wiem, że będę zadowolony :)
OdpowiedzUsuńSteve został z żoną pisarza o ile dobrze pamiętam :)
OdpowiedzUsuń