Małżeństwo, Jonathan i Addie, próbują się pogodzić z tragiczną śmiercią
synka, która rzutuje na ich związek na tyle, aby rozważali rozwód. Spędzając
czas w małym domku na odludziu walczą ze swoimi wspomnieniami równocześnie
starając się ratować podupadający związek, z czym głównie, znajdująca się na
skraju załamania nerwowego Addie, zdaje sobie nie radzić. Gdy w środku nocy do
ich drzwi puka przerażona młoda dziewczyna, Rachel, twierdząc że została
zaatakowana przez zamaskowanych sprawców, Jonathan bez wahania pomimo protestów
żony, udziela jej schronienia. Żadne z nich nie podejrzewa, że napastnicy dotrą
do domku w ślad za swoją upatrzoną ofiarą.
Moda na home invasion trwa, co
tym bardziej zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę niemożność twórców thrillerów
z tego nurtu do wybiegnięcia poza schemat głośnych „Nieznajomych”. Taka
powtarzalność fabularna w kinie grozy niekoniecznie musi być czymś złym, ale
tylko wówczas, gdy reżyser położy szczególny nacisk na budowę pełnej napięcia
atmosfery wszechobecnego zagrożenia, bowiem już sama tematyka filmów spod znaku
home invasion (atak
niezidentyfikowanych sprawców na miejsce zamieszkania Bogu ducha winnych
protagonistów) nie pozostawia zbyt dużego pola na daleko idącą innowacyjność.
Wyjątkiem jest tutaj produkcja zatytułowana „Fanny Games”, której jednak nie
potrafię zaszufladkować do tego podgatunku z uwagi na jej znacznie odbiegającą
od innych, mało ambitnych scenariuszy home
invasion oś fabularną. Debiutancki obraz Todda Levina pt. „Static”
garściami czerpie z „Nieznajomych” i „Ils” (jak można się było tego
spodziewać), aczkolwiek dodaje również coś od siebie do tego bądź, co bądź
skostniałego nurtu thrillera, co w ogólnym rozrachunku sprawia, że dosyć ciężko
jest poddać go jednoznacznej ocenie.
Na seans „Static” zdecydowałam się głównie za sprawą jego zagadkowego
opisu, mówiącego o uciekającej przed niezidentyfikowanymi oprawcami
dziewczynie, która chroniąc się w domu pewnego małżeństwa kieruje na nich uwagę
swoich prześladowców. Już po zapoznaniu się z opisem wydawało mi się, że
rozgryzłam jeden z umyślanych przez twórców zwrotów akcji i nie pomyliłam się,
bowiem w tym konkretnym przypadku Levinowi nie udało się wyzbyć daleko idącej
przewidywalności, co wcale nie znaczy, że powtórzył ten błąd w dalszej części
projekcji. Zagadkowy początek, kiedy to widz jeszcze nie wie, jakiego rodzaju
zagrożenie czyha na naszych protagonistów (ale pewnie się go domyśla) podsycany
niemożnością rozszyfrowania motywów prześladowców w maskach przeciwgazowych na
twarzach najsilniej udowadnia zdolność Levina do budowania przyzwoitego,
pełnego tajemnicy i zdefiniowanego niebezpieczeństwa klimatu. Otóż, mamy
przerażoną Rachel, która decyduje się zatrzymać na noc pod dachem domu pewnego
małżeństwa, z uwagi na czyhających na nią psychopatów. Jonathan postanawia
przespacerować się przez pustkowie do samochodu dziewczyny, aby zweryfikować
jej słowa. W tym czasie, pomimo wydawałoby się nieskazitelnej osobowości Rachel,
pełna podejrzeń Addie daje jej do zrozumienia, że nie jest mile widziana pod
jej dachem, a po powrocie Jonathana próbuje skłonić go do pozbycia się
dziewczyny, na co mężczyzna rzecz jasna nie przystaje. Bardzo ważną, kluczową
dla późniejszych wydarzeń rolę odgrywają tutaj interakcje międzyludzkie –
wyładowywanie swojego cierpienia wywołanego śmiercią synka przez Addie na mężu
(jej ból jest oczywiście w pełni zrozumiały, ale ta zapalczywość w atakowaniu
wszystkich mocno działała mi na nerwy, sprawiając, że skierowałam całą swoją
sympatię w stronę Jonathana), dziwna przyjaźń zawiązująca się pomiędzy Rachel i
pragnącym rozmowy z kimś, kto nie jest do niego negatywnie nastawiony, jak jego
żona, Jonathanem oraz rzecz jasna nieuzasadniona nienawiść, jaką Addie żywi do
nowopoznanej dziewczyny. Levin dosyć przyzwoicie spotęgował klimat na tych,
wydawałoby się trywialnych relacjach międzyludzkich. Ich kulminacja nastąpi w
chwili znalezienia kamerki w korytarzu, zwykle leżącej w pokoju zmarłego synka
naszych protagonistów oraz jednoczesnego włączenia muzyki w dwóch
pomieszczeniach domu. W pełnej napięcia sceny wzajemnych oskarżeń zgaśnie
światło i… „Static” zacznie staczać się po równi pochyłej w stronę nużącej,
pozbawionej większej atmosfery, akcji.
W drugiej połowie seansu ukontentowała mnie jedynie scena, obrazująca
zamkniętą w pokoju Addie, kiedy to tuż za jej placami, za oknem pojawia się
sylwetka oprawcy w masce przeciwgazowej na twarzy, z uwagi na jej skrupulatną
dbałość o maksymalne napięcie. W tym samym czasie Jonathan będzie krążył po
domu w poszukiwaniu bezpiecznej drogi do stojącego nieopodal domu swojego gabinetu,
w którym ukrył broń (nieustannie zastanawiam się, dlaczego nie ruszył w stronę
drzwi frontowych, gdzie wcześniej ukrył strzelbę – zrobi to, ale dopiero pod
koniec projekcji). Nie wiem, dlaczego Levinowi nie udało się wzbudzić we mnie
jakichś większych emocji podczas tej wędrówki mężczyzny po ciemnym domu, pełnym
czających się w cieniach psychopatów. Zdjęcia były stanowczo za długie, okresy
przestojów, kiedy to Jonathan uporczywie wypatrywał zagrożenia zamiast
elektryzować zwyczajnie nużyły i nie udało się twórcom wyzbyć tej monotonii
nawet w trakcie większej akcji – szaleńczego biegu do samochodu oraz ogłuszania
kijem baseballowym natrętnych napastników. Wydaje się, że cała dosyć miałka
druga połowa filmu zmierza jedynie do zaskakującego zakończenia, jakby twórcy
sami nie wiedzieli co pokazać, aby utrzymać widza przed ekranem, a w rezultacie
zaserwowali mu coś, co może skutecznie zniechęcić go do dalszego oglądania. Mam
nadzieję, że tak się nie stanie, bo finał choć często spotykany w horrorach,
może poszczycić się daleko idącą oryginalnością w kontekście nurtu home invasion, tym samym mocno zaskakując
ciekawym zwrotem akcji.
Z obsady na szczególną uwagę zasługują Milo Ventimiglia oraz zaznajomiona z
kinem grozy Sara Paxton, których znane w światku thrillera i horroru nazwiska powinny
skutecznie przyciągnąć przed ekrany wielbicielów tego rodzaju produkcji. Ich
kreacjom nie mam nic do zarzucenia, choć należy oddać sprawiedliwość, że
przypadły im role nieco łatwiejsze od tej przyznanej Sarah Shahi, która
wybrnęła może nie znakomicie, ale przynajmniej całkiem strawnie.
„Static” powinien najsilniej przypaść do gustu ortodoksyjnym wielbicielom
nurtu home invasion, bo wątpię, żeby
nudnawa druga połowa filmu zainteresowała absolutnie każdego entuzjastę kina
grozy. Obejrzeć warto, choćby przez wzgląd na pełen napięcia początek oraz
zaskakujący finał, ale poza tym radzę nie spodziewać się fajerwerków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz