środa, 4 września 2013

„Static” (2012)


Małżeństwo, Jonathan i Addie, próbują się pogodzić z tragiczną śmiercią synka, która rzutuje na ich związek na tyle, aby rozważali rozwód. Spędzając czas w małym domku na odludziu walczą ze swoimi wspomnieniami równocześnie starając się ratować podupadający związek, z czym głównie, znajdująca się na skraju załamania nerwowego Addie, zdaje sobie nie radzić. Gdy w środku nocy do ich drzwi puka przerażona młoda dziewczyna, Rachel, twierdząc że została zaatakowana przez zamaskowanych sprawców, Jonathan bez wahania pomimo protestów żony, udziela jej schronienia. Żadne z nich nie podejrzewa, że napastnicy dotrą do domku w ślad za swoją upatrzoną ofiarą.

Moda na home invasion trwa, co tym bardziej zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę niemożność twórców thrillerów z tego nurtu do wybiegnięcia poza schemat głośnych „Nieznajomych”. Taka powtarzalność fabularna w kinie grozy niekoniecznie musi być czymś złym, ale tylko wówczas, gdy reżyser położy szczególny nacisk na budowę pełnej napięcia atmosfery wszechobecnego zagrożenia, bowiem już sama tematyka filmów spod znaku home invasion (atak niezidentyfikowanych sprawców na miejsce zamieszkania Bogu ducha winnych protagonistów) nie pozostawia zbyt dużego pola na daleko idącą innowacyjność. Wyjątkiem jest tutaj produkcja zatytułowana „Fanny Games”, której jednak nie potrafię zaszufladkować do tego podgatunku z uwagi na jej znacznie odbiegającą od innych, mało ambitnych scenariuszy home invasion oś fabularną. Debiutancki obraz Todda Levina pt. „Static” garściami czerpie z „Nieznajomych” i „Ils” (jak można się było tego spodziewać), aczkolwiek dodaje również coś od siebie do tego bądź, co bądź skostniałego nurtu thrillera, co w ogólnym rozrachunku sprawia, że dosyć ciężko jest poddać go jednoznacznej ocenie.

Na seans „Static” zdecydowałam się głównie za sprawą jego zagadkowego opisu, mówiącego o uciekającej przed niezidentyfikowanymi oprawcami dziewczynie, która chroniąc się w domu pewnego małżeństwa kieruje na nich uwagę swoich prześladowców. Już po zapoznaniu się z opisem wydawało mi się, że rozgryzłam jeden z umyślanych przez twórców zwrotów akcji i nie pomyliłam się, bowiem w tym konkretnym przypadku Levinowi nie udało się wyzbyć daleko idącej przewidywalności, co wcale nie znaczy, że powtórzył ten błąd w dalszej części projekcji. Zagadkowy początek, kiedy to widz jeszcze nie wie, jakiego rodzaju zagrożenie czyha na naszych protagonistów (ale pewnie się go domyśla) podsycany niemożnością rozszyfrowania motywów prześladowców w maskach przeciwgazowych na twarzach najsilniej udowadnia zdolność Levina do budowania przyzwoitego, pełnego tajemnicy i zdefiniowanego niebezpieczeństwa klimatu. Otóż, mamy przerażoną Rachel, która decyduje się zatrzymać na noc pod dachem domu pewnego małżeństwa, z uwagi na czyhających na nią psychopatów. Jonathan postanawia przespacerować się przez pustkowie do samochodu dziewczyny, aby zweryfikować jej słowa. W tym czasie, pomimo wydawałoby się nieskazitelnej osobowości Rachel, pełna podejrzeń Addie daje jej do zrozumienia, że nie jest mile widziana pod jej dachem, a po powrocie Jonathana próbuje skłonić go do pozbycia się dziewczyny, na co mężczyzna rzecz jasna nie przystaje. Bardzo ważną, kluczową dla późniejszych wydarzeń rolę odgrywają tutaj interakcje międzyludzkie – wyładowywanie swojego cierpienia wywołanego śmiercią synka przez Addie na mężu (jej ból jest oczywiście w pełni zrozumiały, ale ta zapalczywość w atakowaniu wszystkich mocno działała mi na nerwy, sprawiając, że skierowałam całą swoją sympatię w stronę Jonathana), dziwna przyjaźń zawiązująca się pomiędzy Rachel i pragnącym rozmowy z kimś, kto nie jest do niego negatywnie nastawiony, jak jego żona, Jonathanem oraz rzecz jasna nieuzasadniona nienawiść, jaką Addie żywi do nowopoznanej dziewczyny. Levin dosyć przyzwoicie spotęgował klimat na tych, wydawałoby się trywialnych relacjach międzyludzkich. Ich kulminacja nastąpi w chwili znalezienia kamerki w korytarzu, zwykle leżącej w pokoju zmarłego synka naszych protagonistów oraz jednoczesnego włączenia muzyki w dwóch pomieszczeniach domu. W pełnej napięcia sceny wzajemnych oskarżeń zgaśnie światło i… „Static” zacznie staczać się po równi pochyłej w stronę nużącej, pozbawionej większej atmosfery, akcji.

W drugiej połowie seansu ukontentowała mnie jedynie scena, obrazująca zamkniętą w pokoju Addie, kiedy to tuż za jej placami, za oknem pojawia się sylwetka oprawcy w masce przeciwgazowej na twarzy, z uwagi na jej skrupulatną dbałość o maksymalne napięcie. W tym samym czasie Jonathan będzie krążył po domu w poszukiwaniu bezpiecznej drogi do stojącego nieopodal domu swojego gabinetu, w którym ukrył broń (nieustannie zastanawiam się, dlaczego nie ruszył w stronę drzwi frontowych, gdzie wcześniej ukrył strzelbę – zrobi to, ale dopiero pod koniec projekcji). Nie wiem, dlaczego Levinowi nie udało się wzbudzić we mnie jakichś większych emocji podczas tej wędrówki mężczyzny po ciemnym domu, pełnym czających się w cieniach psychopatów. Zdjęcia były stanowczo za długie, okresy przestojów, kiedy to Jonathan uporczywie wypatrywał zagrożenia zamiast elektryzować zwyczajnie nużyły i nie udało się twórcom wyzbyć tej monotonii nawet w trakcie większej akcji – szaleńczego biegu do samochodu oraz ogłuszania kijem baseballowym natrętnych napastników. Wydaje się, że cała dosyć miałka druga połowa filmu zmierza jedynie do zaskakującego zakończenia, jakby twórcy sami nie wiedzieli co pokazać, aby utrzymać widza przed ekranem, a w rezultacie zaserwowali mu coś, co może skutecznie zniechęcić go do dalszego oglądania. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, bo finał choć często spotykany w horrorach, może poszczycić się daleko idącą oryginalnością w kontekście nurtu home invasion, tym samym mocno zaskakując ciekawym zwrotem akcji.

Z obsady na szczególną uwagę zasługują Milo Ventimiglia oraz zaznajomiona z kinem grozy Sara Paxton, których znane w światku thrillera i horroru nazwiska powinny skutecznie przyciągnąć przed ekrany wielbicielów tego rodzaju produkcji. Ich kreacjom nie mam nic do zarzucenia, choć należy oddać sprawiedliwość, że przypadły im role nieco łatwiejsze od tej przyznanej Sarah Shahi, która wybrnęła może nie znakomicie, ale przynajmniej całkiem strawnie.

„Static” powinien najsilniej przypaść do gustu ortodoksyjnym wielbicielom nurtu home invasion, bo wątpię, żeby nudnawa druga połowa filmu zainteresowała absolutnie każdego entuzjastę kina grozy. Obejrzeć warto, choćby przez wzgląd na pełen napięcia początek oraz zaskakujący finał, ale poza tym radzę nie spodziewać się fajerwerków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz