poniedziałek, 9 grudnia 2013

„Naznaczony: rozdział 2” (2013)

Recenzja na życzenie

Po przerażających wydarzeniach mających miejsce w domu Lambertów, pięcioosobowa rodzina przeprowadza się do matki Josha, który z kolei po odzyskaniu duszy synka z zaświatów zaczyna niepokoić wszystkich swoim niecodziennym zachowaniem. Tymczasem jego matka i żona zauważają ducha kobiety w białej sukni uparcie nawiedzającego ich nowe miejsce zamieszkania. Bagatelizowanie problemu przez Josha zmusza jego rodzicielkę do ponownego zaangażowania w sprawę „łowców duchów”, którzy w swoim śledztwie dotrą do przerażających wniosków.

Druga tegoroczna ghost story Jamesa Wana, będąca bezpośrednią kontynuacją jego głośnego dzieła sprzed trzech lat. Szczerze mówiąc, gdyby nie firmowanie niniejszego obrazu nazwiskiem, w moim mniemaniu, jednego z najlepszych współczesnych reżyserów filmów grozy nie zdecydowałabym się na poznanie dalszych losów rodziny Lambertów, bo choć pierwowzór wpisuję do czołówki dokonań Wana, zaraz po „Obecności”, niezmiennie darzę daleko posuniętą nieufnością wszystkie kontynuacje horrorów. Natomiast, teraz po seansie drugiego rozdziału „Naznaczonego” sama nie wiem, co o nim myśleć, bo choć na tle innych współczesnych nastrojówek prezentuje się dosyć zacnie (ilekroć piszę o Wanie niezmiennie zaznaczam jego wyższość nad innymi twórcami XXI-wiecznych horrorów, co zapewne robi się już nudne) to jak można się było tego spodziewać ani na chwilę nie zbliża się do wygórowanego poziomu swojego poprzednika.

Choć wydarzenia przedstawione w sequelu są bezpośrednią kontynuacją jedynki Wan znalazł sposób na powolne budowanie klimatu, przez długi czas unikając dosłownych konfrontacji z nadnaturalnym zagrożeniem, czyhającym na rodzinę Lambertów, co najlepiej widać w trakcie scen samotnych wędrówek Renai po wielkim domostwie jej teściowej. Samoistnie grający fortepian, włączająca się muzyczka w dziecięcym chodziku i tajemnicza dama w bieli przemykająca przez pomieszczenia. Ilekroć na ekranie pojawiała się ta widmowa postać, czy to podążając za Renai, czy za właścicielką domu odnosiłam nieodparte wrażenie, że twórcy wzbili się na prawdziwe wyżyny montażowe, wszak jej nagłe przemykanie z kąta w kąt ani przez chwilę nie wzbudziło we mnie uczucia sztuczności, wywołanego ingerencją najnowszej technologii – Wan unikał tutaj przesady w epatowaniu efektami komputerowymi, podejrzewając (i słusznie), że te subtelne sygnały czającej się w ciemnościach czystej grozy o wiele silniej rozbudzą wyobraźnię odbiorcy, a co za tym idzie zaniepokoją go dobitniej, aniżeli wygenerowane komputerowo potworki. Widzimy tylko zarys kobiety w bieli w towarzystwie mrocznej kolorystyki obrazu i nastrojowej ścieżki dźwiękowej – i to wystarczy, aż nadto, aby podnieść nam ciśnienie. Kolejną taką sceną, będącą w moim mniemaniu kwintesencją czystej grozy jest osobliwy sen Daltona, w trakcie którego rozmawia przez prymitywny „puszkowy telefon” z obecnością czającą się w szafie, z której ni z tego, ni z owego wychyną zastępy trupów. Oczywiście, w kulminacji napięcia Wan jak zwykle mocno posiłkuje się tutaj jump scenkami, bazując bardziej na zaskoczeniu odbiorcy, aniżeli jego przerażeniu, aczkolwiek pełne nieznośnej wręcz grozy wydarzenie je poprzedzające (zagubiony dzieciak siedzący na łóżku i wpatrujący się w czeluścia rozwartej szafy) po mistrzowsku przeprowadza widza przez jego dziecięce lęki, udowadniając dogłębną wiedzę reżysera o naszych skrywanych głęboko, przeszłych, ale nadal pamiętanych fobiach.

Pierwsza godzina filmu w mniejszym lub większym stopniu bazuje na subtelnej grozie, mającej na celu wprowadzić odbiorców we właściwy mroczny, nadnaturalny klimat filmu z kilkoma retrospekcjami z dzieciństwa Josha, będących kluczem do aktualnych wydarzeń, aczkolwiek miałam nieodparte wrażenie daleko posuniętej oszczędności w epatowaniu scenami stricte horrorowymi. Wan najsilniej skupił się na relacjach pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny Lambertów oraz śledztwie zestrachanych „łowców duchów” (z obowiązkowymi wstawkami tzw. „kręcenia z ręki” – czyżby wpływ producenta, Orena Peli, twórcy „Paranormal Activity”?), które jak się okaże będzie kluczem (dosyć oryginalnym w kinie grozy) do rozwikłania niepokojących wydarzeń, w których centrum, na swoje nieszczęście, znaleźli się nasi protagoniści. Niestety, w tym wszystkim zabrakło czasu na większą dawkę wbijających się w pamięć momentów grozy, co Wan po części zrekompensował w drugiej połowie filmu, przechodząc do dosadniejszej wizualizacji duchów, ze szczególnym wskazaniem na koszmarną aparycję damy w bieli i nieziemską scenografię „tamtego świata”, aczkolwiek dynamizując je większą akcją – pojedynkiem w domu matki Josha, co w dużym stopniu zakłóciło tę misternie budowaną już od pierwszych minut seansu, atmosferę niezdefiniowanego zagrożenia. Ponadto właściwa problematyka filmu UWAGA SPOILER oparta na nawiedzeniu Josha i jego późniejszym dążeniu do wymordowania wszystkich domowników to zwykła kalka „Lśnienia” i "Horror Amityville" – motyw tak oklepany w ghost stories, że aż nudny KONIEC SPOILERA.

Od czasu pierwowzoru odtwórca głównej roli, Patrick Wilson, znacznie poprawił swój warsztat. Nie wypadł tak wiarygodnie, jak w „Obecności”, ale w porównaniu do partnerującej mu, po trzech latach nadal wypranej z wszelkich emocji, Rose Byrne, prezentuje się całkiem znośnie. Za to oboje przegrywają w starciu ze znakomitą kreacją zmarłej „łowczyni duchów”, Elise – manieryczna, pobudzająca wyobraźnię poza Lin Shaye skupiała na sobie całą moją uwagę, ilekroć tylko pojawiała się w kadrze.

„Naznaczony: rozdział 2” może zapewnić całkiem przyzwoitą rozrywkę osobom, którzy nie oczekują zbyt wiele od kina grozy, ale równocześnie pewnie zawiedzie zagorzałych wielbicieli pierwowzoru. Ot, produkcja na jeden raz, co jest zupełnie niepodobne do Jamesa Wana – czyżby zmęczenie gatunkiem, o którym mówił w wywiadach odbiło się na jakości jego filmów?

4 komentarze:

  1. Nigdy nie rozumiałam fenomenu "Naznaczonego". Tzn. nie jest zły i pierwsza połowa filmu prezentuje się więcej niż przyzwoicie. Niestety od momentu podróży do krainy duchów ten film to dla mnie równia pochyła. Taki trochę odrzut ze stareńkiego "Poltergeist". Dwójkę pewnie kiedyś obejrzę, ale fanką Wana na pewno nie zostanę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam pierwszą część i jakoś nie mam ochoty na kontynuacje.

    OdpowiedzUsuń
  3. A dla mnie Wan robi naprawdę kawał świetnej roboty. Bo rzadko ostatnio dostajemy ghost-story z takim fajnym klimatem, jak u niego. Jedynka zdecydowanie lepsza, ale dwójka też niczego sobie. Mimo że korzysta ewidentnie ze starych pomysłów. Zdecydowanie ten reżyser powinien kręcić nastrojówki, a nie filmy pokroju "Piły" ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądałem Naznaczonego 2 i muszę powiedzieć, że akurat mnie się podobał.
    Może niektóre momenty są kalką z innych filmów, może bardziej lub mniej oklepane ale ważne w jaki sposób jest to pokazane - wizja reżysera to sztuka sama w sobie.
    Było już setki filmów o duchach, nawiedzonych domach ale spośród tej setki tytułów podoba się zaledwie parę.
    Liczy się umiejętnośc opowiedzenia w ciekawy sposób, historii w postaci filmu.

    OdpowiedzUsuń