Lekarka, Veronika, znajduje pod prysznicem w szpitalu ciało swojej koleżanki
z pracy, Marii Kaahn. Sprawę dostaje komisarz Claes Claesson, który wraz ze
swoim zespołem szybko odkrywa, że ofiara była w ciąży. Przerażony personel
wyjawia policji, że zamordowana kobieta nie była specjalnie lubiana.
Zaniedbywała swoje obowiązki i wdawała się w romanse z żonatymi lekarzami. To
znacznie rozszerza krąg podejrzanych. Jakby tego było mało sprawą interesuje
się prasa, co tylko potęguje nerwową atmosferę panującą zarówno na posterunku,
jak i w szpitalu, którego personel jest przekonany, że zabójca uderzy ponownie.
Debiutancka powieść bestsellerowej szwedzkiej pisarki, Karin Wahlberg,
rozpoczynająca cykl o komisarzu Claesie Claessonie. Podobnie jak Robin Cook i
Tess Gerritsen autorka jest z wykształcenia lekarzem, czym posiłkuje się w
budowaniu fabuły „Ostatniego dyżuru”. Swoją drogą mając już za sobą niezliczoną
liczbę skandynawskich powieści, jak dotąd nie spotkałam się z taką, która
gatunkowo przynależałaby do thrillera medycznego i w ogólnym rozrachunku,
pomimo kilku mankamentów jestem zadowolona z efektu końcowego.
Akcja „Ostatniego dyżuru” prowadzona jest dwutorowo: z perspektywy
policjantów i lekarzy. Tych pierwszych reprezentuje komisarz Claes Claesson –
uczciwy gliniarz, kawaler, który wciąż poszukuje swojej wielkiej miłości. Drugą
kluczową bohaterką jest Veronika – rozwiedziona pani chirurg, która podobnie,
jak Claesson ma nadzieję, że w jej życiu pojawi się jakiś nowy mężczyzna. Te
dwie główne postaci łączy nie tylko poszukiwanie swojej „drugiej połówki”, ale
również zapatrywania na szwedzką służbę publiczną, która przez liczne cięcia
budżetowe, wymusza na pracownikach ciężką pracę i mimowolne zaniedbywanie interesantów
(swoją drogą, jeśli Wahlberg uważa, że w krajach skandynawskich ze służbą
zdrowia dzieje się źle to zapraszam do Polski…). Ponadto Claessona i Veronikę
łączy ofiara brutalnego morderstwa w szpitalu, nielubiana przez żeńską część personelu,
Maria Kaahn, która w moim mniemaniu była zdecydowanie najciekawszą
charakterologicznie postacią. Rozpieszczona jedynaczka, która bez jakichkolwiek
moralnych zahamowań zdobywała serca żonatych lekarzy, tym samym całkowicie
ignorując koleżanki z pracy i niejednokrotnie również pacjentów. Z zeznań świadków
można domniemywać, że była typową wyzutą z wszelkich uczuć (poza miłością do
kolegów po fachu) femme fatale. W
porównaniu z nadmiernie uczuciową, wręcz nudną Viktorią ofiara jawi się tutaj,
jako prawdziwie intrygująca osoba, znacznie zawyżająca ogólnie przeciętną
charakterystykę pozostałych bohaterów.
Choć styl Wahlberg jest nadzwyczaj dojrzałe, co jeśli weźmie się pod uwagę
fakt, że „Ostatni dyżur” to jej literacki debiut, pisarce nie udało się uniknąć
kilku nużących wstawek. Samo śledztwo toczące się w realiach szpitalnych
poprowadziła poprawnie, choć należy nadmienić, że wielbiciele kryminałów nie
powinni mieć większych problemów z przedwczesnym rozszyfrowaniem tożsamości sprawcy,
łącznie z jego motywami. Ale niestety nie można tego samego powiedzieć o
licznych rozterkach egzystencjalnych bohaterów, głównie skupiających się na
sferze miłosnej, które oczywiście pomagają w uwiarygodnieniu ich rysów
psychologicznych, ale równocześnie chwilami mocno nużą brakiem jakiegoś
większego urozmaicenia. Właściwie każdy bohater tej książki, łącznie z tymi już
będącymi w związkach, szuka swojej miłości. Taki zabieg, choć początkowo może
zainteresować po niezliczonej ilości powtarzania tego samego staje się już
mocno monotonny. Jednakże autorka, pomimo tych obyczajowych odskoczni nie
zapomina o intrydze kryminalnej, która chociaż przewidywalna może poszczycić
się daleko idącym dopracowaniem. Wszystkie części misternej układanki, tak
ciekawie komplikowanej w trakcie śledztwa w finale idealnie się ze sobą
zespalają, co każe sądzić, że Wahlberg ma zadatki na przyzwoitą skandynawską
pisarkę, które być może rozwiną się w kolejnych odsłonach serii.
Jako swego rodzaju novum, pierwsze moje spotkanie ze skandynawskim
thrillerem medycznym „Ostatni dyżur” całkiem znośnie umilił mi czas. Oczywiście,
wiele rzeczy bym poprawiła, ale już samo podejście autorki do tematyki stricte
kryminalnej zaostrzyło mi apetyt na kolejne spotkanie z jej prozą, które pewnie
już niedługo nastąpi. Jej prozę polecam przede wszystkim osobom gustującym w
miszmaszach obyczajówek i thrillerów, gdzie te drugie stawiają raczej na
maksymalne dopracowanie, aniżeli jakąś porywającą akcję.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
O skandynawskim thrillerze medycznym to i ja nie słyszałam, ale nie dziwi mnie to, bo do skandynawskich powieści podchodzę jak pies do jeża, bo to czy mi się spodobają, czy tez nie, działa na zasadzie na dwoje babka wróżyła, więc mogę przegapić to i owo. Ta książka też jest dla mnie z lekka dziwna, niby thriller medyczny, a wszyscy bohaterowie to poszukiwacze miłości, nie wiem czy taki miks mnie przekonuję, chociaż Bogiem a prawdą Skandynawowie lubią snuć metafizyczne rozważania i często tło obyczajowe wybiera to kryminalne czy sensacyjne. Nie wiem jak ustosunkować się do tej powieści, ale znając swój apetyt na książki, to pewnie i na tą wreszcie wpadnę :-) Jak już leczyć się, to tylko w Polsce. Mam wizytę na czerwiec 2015 rok, ale co tam, jak nóg wcześniej nie wyciągnę, to przynajmniej później, pod gabinetem, fajne kontakt nawiążę, wiesz, jak wszyscy wk** to i nić porozumienia jest silna :-)
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam żadnego thrillera medycznego a zaczytywałam się w nich w czasach liceum jeszcze.
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie ten tytuł i chętnie się za nim rozejrzę.
Według mnie pisząc thrillery medyczne można bardzo łatwo popaść w nużenie- niby rozpiętość tematyczna jest duża, ale jednak ciągle wszystko dzieje się w tych samych ramach- szpitalu, instytucie badawczym czy przychodni.
OdpowiedzUsuńJak na recenzję książki debiutanckiej to jest i tak dobrze. Mało jest autorów, którzy od pierwszej książki byli mistrzami w fachu.
również zaciekawił mnie tytuł :)
OdpowiedzUsuń