Jason Evans wiedzie szczęśliwe życie u boku żony Kayli w Los Angeles. Jego
spokój zostaje zburzony z chwilą otrzymania pierwszej przesyłki od anonimowego
nadawcy – zdjęcia cmentarza ze słowami: „Jesteś martwy”. Dwa kolejne listy są
równie złowróżbne i enigmatyczne. Jeden zawiera pojedyncze zdanie „Myślisz, że
żyjesz, ale ciebie nie ma”, a drugi datę 18 sierpnia. Zaniepokojony Jason
początkowo przyjmuje, że ktoś chce go zabić, a ostatnia przesyłka daje mu
wskazówki, kiedy ma to nastąpić. Jednak z czasem zaczyna traktować wiadomości
dosłownie. Podejrzewając, że naprawdę umarł rusza na poszukiwania cmentarza ze
zdjęć, nade wszystko pragnąc odgadnąć personalia swojego prześladowcy. Wkrótce
przekona się, że aby to zrobić najpierw musi skonfrontować się z własną,
głęboko skrywaną w pamięci przeszłością.
Holenderski pisarz, nazywany przez fanów drugim Stephenem Kingiem, którego
Lance jest zagorzałym wielbicielem. Choć jego książki najsilniej wpisują się w
estetykę thrillerów psychologicznych i kryminałów to stara się on urozmaicać
swoją prozę szczyptą niezdefiniowanej, często stricte paranormalnej grozy. „Płomień
strachu” to taka hybryda gatunkowa, owszem nawiązująca do tradycji Stephena
Kinga oraz podobnie podchodząca do charakterystyki bohaterów, aczkolwiek
jedynie ocierająca się o horror.
„Stanąć
twarzą w twarz z własną fobią było najstraszniejszym przeżyciem, jakie można
sobie wyobrazić.”
Już od pierwszych stron Holender zaskoczył mnie swoim dojrzałym warsztatem,
silnie skupiającym się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Jason i Kayla to
zwyczajne małżeństwo, jakich wiele, które na skutek tajemniczych gróźb od
anonimowego nadawcy przeżywa poważny kryzys. Dzięki zamiłowaniu Lance’a do
zaglądania w głąb swoich postaci, obecnie zaniedbywaną w literaturze, mamy okazję
dokładnie zapoznać się z motywami ich działania. Podczas, gdy Jason nie bacząc
na konsekwencje rusza na poszukiwania tajemniczego cmentarza ze zdjęć Kayla
jest coraz bardziej przytłoczona obecną sytuacją. Panicznie obawiając się
śmierci, nie chce mieć do czynienia z niczym, co choćby luźno jest z nią
związane. Tymczasem jej mąż, od dzieciństwa cierpiąc na pirofobię, której
źródeł nigdy nie poznał staje się marionetką swojego strachu. Borykając się z
niepokojącymi wizjami, przeczuciami i koszmarami sennymi, w których kluczową
rolę odgrywa ogień jest przekonany, że jego podświadomość pragnie, aby
rozwiązał zagadkę dziwnych anonimów. Szybko odkrywa, że kluczem jest tajemniczy
cmentarz, widniejący na zdjęciach przesłanych przez jego prześladowcę. Kiedy w
końcu go odnajduje w małym, sennym miasteczku miałam nieodparte wrażenie, że
Lance odrzucił wszelkie delikatne nawiązania do twórczości Stephena Kinga i
dosłownie w nią wkroczył. Małe, prowincjonalne miasteczko pełne podejrzliwych
mieszkańców? Toż to kwintesencja pióra niekorowanego mistrza horroru! Jednakże
Lance’a unika bezmyślnego kopiowania Kinga, jedynie oddaje mu należny hołd,
skupiając się na własnej mocno skomplikowanej i co najważniejsze zaskakującej historii,
będącej swego rodzaju podróżą do własnej przeszłości, kierowaną jakąś
nadnaturalną siłą. Co więcej przez te ciągłe odchodzenie autora od thrillera w
kierunku horroru łatwo jest Lance’owi zdezorientować czytelnika, który z czasem
da się porwać procesom myślowym głównego bohatera. Jego podejrzenia zapewne wkrótce
rozszczepią się w dwóch kierunkach – w stronę realnej choroby psychicznej i
najzwyczajniejszego pastwienia się nad nim przez tajemniczego wroga oraz co
równie prawdopodobne w kierunku reinkarnacji. Taki miszmasz gatunkowy, w
dodatku opisany w tak dojrzałym stylu ma sobie coś, co sprawia, że nie sposób
przewidzieć poszczególnych etapów śledztwa Jasona, a finału to już w
szczególności.
Podczas, gdy całą powieść czytało mi się w stanie permanentnego oderwania
od rzeczywistości (tak, jakbym całkowicie zatopiła się w niepokojącym świecie
Jasona) to kilka ostatnich stron odrobinę mnie zawiodło. W finale zwyczajnie
zabrakło mi większej odwagi w pociągnięciu wcześniej zaczętego, mocno
przygnębiającego wątku. Ale to nie znaczy, że przeważająca większość
czytelników nieprzepadająca za pozostawianiem ich na koniec z mocno
przytłaczającym emocjonalnie akcentem nie będzie zadowolona. Poza tym nie
dostrzegam w „Płomieniu strachu” żadnych innych znaczących mankamentów.
Wielbiciele Stephena Kinga, którzy zdecydują się sięgnąć po prozę jego „holenderskiego
odpowiednika” muszą pamiętać, że Lance jedynie delikatnie inspiruje się jego
prozą, poza tym pozostając sobą. Czyli twórcą literackiej pomysłowej hybrydy
gatunkowej napisanej naprawdę doświadczoną ręką. „Płomień strachu” wciąga, i to
już od pierwszych stron, ale jedynie, jako kryminalna opowieść z delikatnym
powiewem grozy, bez nadmiernego porównywania do formuły książek mistrza horroru.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Bardzo się cieszę, że tak pozytywnie oceniasz ,,Płomień strachu'', ponieważ czekam na nią, lecz coś listonosz się gramoli :)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie również fakt, że Lance jedynie delikatnie inspiruje się prozą Kinga, ponieważ ostatnio król horroru nieco mi się ,,przejadł'' , dlatego akurat to porównanie w moim przypadku działałoby raczej na niekorzyść tej książki.
Okładka nieco tandetna, ale nie okładka decyduje o treści, ta zaś zapowiada się co najmniej interesująco. Umiesz zachęcić, już nie raz decydowałem się na coś za sprawą Twojej rekomendacji :)
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiam, zwróciliście uwagę że na początku zamordowany przez powieszenie był początkowo "dalszym krewnym" i przy okazji torturowany i pobity? A potem okazał się bratem jego mamy?
OdpowiedzUsuń