Były gwiazdor rocka zostaje zamordowany. Sprawę prowadzi porywczy detektyw
Nick Curran, a główną podejrzaną jest partnerka seksualna ofiary, bogata
pisarka Catherine Tramell, która w jednej ze swoich książek opisała identyczne zabójstwo.
Na pierwszy rzut oka prosta sprawa zamienia się w psychologiczną grę, w której
nic nie jest takie, jakie się wydaje. Tramell wciąga Nicka w niebezpieczną
rozgrywkę, która wkrótce ujawni kolejnych podejrzanych.
Kontrowersyjny thriller Paula Verhoevena, twórcy m.in. „RoboCopa”, „Pamięci
absolutnej” i „Człowieka widmo”. Choć obecnie „Nagi instynkt” ma status filmu
kultowego oraz wpisuje się w poczet najlepszych dreszczowców traktujących o
psychopatach, na początku lat 90-tych był dwojako przyjmowany przez krytykę.
Nominowany zarówno do dwóch Oscarów, Złotej Palmy i kilku innych nagród, jak i Złotej
Maliny w trzech kategoriach. Przy kilkunastu nominacjach do różnych nagród
jedynie Sharon Stone odebrała dwie statuetki Złotego Popcornu, co wcale nie przeszkodziło
widzom, wbrew niezdecydowaniu krytyki, latami oddawać należny hołd moim zdaniem
najlepszej produkcji Paula Verhoevena.
Powiedzieć, że Sharon Stone ukradła ten film to mało. Dzięki znakomitej konstrukcji scenariusza Joe Eszterhasa i własnemu wrodzonemu wdziękowi aktorka wykreowała moim zdaniem najlepszą femme fatale w historii kina, w tak wyrazisty sposób, że ilekroć pojawiała się na ekranie wszystko schodziło na plan dalszy. Catherine Tramell to bogata pisarka, z wykształcenia psycholog, która poszukuje seksualnych bodźców w niebezpiecznych gierkach psychologicznych, prowadzonych ze swoimi przygodnymi partnerami. Podobnie, jak swoje życiowe partnerki rozkochuje ich w sobie, ale w przeciwieństwie do związków z kobietami unika bliskości, skupiając się na własnej przyjemności, którą może osiągnąć jedynie wciągając ich w osobliwe rozgrywki psychologiczne. Te erotyczne przygody wplata w fabuły swoich literackich kryminałów. Gdy jej kochanek zostaje zamordowany śledczy szybko odkrywają, że sprawca zainspirował się bardzo charakterystyczną zbrodnią opisaną przez Tramell. Mężczyzna został przywiązany do łóżka i w trakcie miłosnego uniesienia zadźgany przez niezidentyfikowaną kobietę szpikulcem do lodu (niezwykle oryginalne narzędzie zbrodni!). Pozostaje tylko pytanie, czy morderczyni tak bardzo nienawidziła Catherine, aby próbować wrobić ją w zbrodnię, czy pisarka, która do perfekcji opanowała sztukę manipulacji w ten wyrachowany sposób zapewnia sobie alibi. Sprawę prowadzi Nick Curran (świetny Michael Douglas, który choć jest zmuszony ustępować pola Stone, jak zwykle całkowicie zatapia się w swoją postać) – mający poważne kłopoty z samokontrolą, twardy detektyw, który będąc przekonanym o winie Tramell, wbrew zdaniu kolegów postanawia przebić się przez jej utkaną z kłamstw skorupę i znaleźć dowody, pozwalające postawić ją przed sądem. Kiedy odkrywa, że podczas, gdy on obserwuje Tramell ona odwdzięcza mu się tym samym jego pragnienia rozszczepiają się. Kobieta pisze nową książkę, której głównym bohaterem jest policjant, zainspirowany postacią Nicka, co dla przekonanego o jej psychopatycznej naturze detektywa jest równoznaczne z jego rychłą śmiercią. Pomimo tego z przyjemnością bierze udział w jej grze. Problem w tym, że to Tramell nieustannie wysuwa się na prowadzenie. Znamienna jest scena ich rozmowy w jej domu, kiedy to przerzucają się znajomością przeszłości swojego adwersarza. On posiłkuje się siłą, a ona perswazją i własną seksualnością, co nie tylko pozwala jej przewyższyć przeciwnika, ale również sugeruje mu jej właściwe modus operandi – uwieść i zabić, tak to postrzega Nick, co wcale nie przeszkadza mu zakochać się w swoim wrogu. Zresztą to działa w obie strony, bo jego osoba również nie pozostaje obojętna dla Tramell.
Powiedzieć, że Sharon Stone ukradła ten film to mało. Dzięki znakomitej konstrukcji scenariusza Joe Eszterhasa i własnemu wrodzonemu wdziękowi aktorka wykreowała moim zdaniem najlepszą femme fatale w historii kina, w tak wyrazisty sposób, że ilekroć pojawiała się na ekranie wszystko schodziło na plan dalszy. Catherine Tramell to bogata pisarka, z wykształcenia psycholog, która poszukuje seksualnych bodźców w niebezpiecznych gierkach psychologicznych, prowadzonych ze swoimi przygodnymi partnerami. Podobnie, jak swoje życiowe partnerki rozkochuje ich w sobie, ale w przeciwieństwie do związków z kobietami unika bliskości, skupiając się na własnej przyjemności, którą może osiągnąć jedynie wciągając ich w osobliwe rozgrywki psychologiczne. Te erotyczne przygody wplata w fabuły swoich literackich kryminałów. Gdy jej kochanek zostaje zamordowany śledczy szybko odkrywają, że sprawca zainspirował się bardzo charakterystyczną zbrodnią opisaną przez Tramell. Mężczyzna został przywiązany do łóżka i w trakcie miłosnego uniesienia zadźgany przez niezidentyfikowaną kobietę szpikulcem do lodu (niezwykle oryginalne narzędzie zbrodni!). Pozostaje tylko pytanie, czy morderczyni tak bardzo nienawidziła Catherine, aby próbować wrobić ją w zbrodnię, czy pisarka, która do perfekcji opanowała sztukę manipulacji w ten wyrachowany sposób zapewnia sobie alibi. Sprawę prowadzi Nick Curran (świetny Michael Douglas, który choć jest zmuszony ustępować pola Stone, jak zwykle całkowicie zatapia się w swoją postać) – mający poważne kłopoty z samokontrolą, twardy detektyw, który będąc przekonanym o winie Tramell, wbrew zdaniu kolegów postanawia przebić się przez jej utkaną z kłamstw skorupę i znaleźć dowody, pozwalające postawić ją przed sądem. Kiedy odkrywa, że podczas, gdy on obserwuje Tramell ona odwdzięcza mu się tym samym jego pragnienia rozszczepiają się. Kobieta pisze nową książkę, której głównym bohaterem jest policjant, zainspirowany postacią Nicka, co dla przekonanego o jej psychopatycznej naturze detektywa jest równoznaczne z jego rychłą śmiercią. Pomimo tego z przyjemnością bierze udział w jej grze. Problem w tym, że to Tramell nieustannie wysuwa się na prowadzenie. Znamienna jest scena ich rozmowy w jej domu, kiedy to przerzucają się znajomością przeszłości swojego adwersarza. On posiłkuje się siłą, a ona perswazją i własną seksualnością, co nie tylko pozwala jej przewyższyć przeciwnika, ale również sugeruje mu jej właściwe modus operandi – uwieść i zabić, tak to postrzega Nick, co wcale nie przeszkadza mu zakochać się w swoim wrogu. Zresztą to działa w obie strony, bo jego osoba również nie pozostaje obojętna dla Tramell.
„- Jak długo się pani z nim spotykała?
- Ja się z nim
nie spotykałam. Ja się z nim pieprzyłam.
- Zajmuje się tym
pani zawodowo?
- Nie. Jestem
amatorką.”
Obok aspektów stricte psychologicznych i kryminalnych „Nagi instynkt”
epatuje również mniej lub bardziej dosłowną erotyką, przez którą w latach
90-tych został oskarżony o bulwersującą pornografię (obecnie już nie sprawia
tak wstrząsającego wrażenia). Do historii kina wpisała się szczególnie jedna
scena w trakcie przesłuchania – moment, w którym Tramell zakłada nogę na nogę,
przez chwilę ukazując policjantom swoje nagie krocze. Ale ja nie
wartościowałabym tej sekwencji tylko i wyłącznie przez pryzmat owego
kontrowersyjnego momentu, bo obok pierwszego spotkania Nicka z pisarką całe
przesłuchanie to kwintesencja „Nagiego instynktu”. Obie te sceny zgrabnie
obrazują osobliwą, acz jakże hipnotyzującą psychikę femme fatale, przy okazji najsilniej skupiając uwagę widza tylko i
wyłącznie na jej osobie. Ton całemu przesłuchaniu nadaje już krótka wymiana
zdań Tramell z jednym z gliniarzy. Gdy ten zwraca jej uwagę, że w pomieszczeniu
nie wolno palić papierosów, ona rzuca mu lekceważące, zblazowane spojrzenie i
pyta, czy oskarży ją o palenie. Scenarzysta, co prawda dopracował w najdrobniejszych
szczegółach wszystkie dialogi, nie tylko te ironicznie dwuznaczne wtłoczone w
usta Stone, ale również humorystyczne odzywki Douglasa i jego partnera. Rzeczony
dialog z policjantem nadaje ton całemu przesłuchaniu, sygnalizuje, że dla niej
to tylko zabawa, że nie boi się ewentualnego oskarżenia, bo przewyższa
inteligencją każdą przeciwnika, nawet jeśli miałby nim być policjant z wydziału
zabójstw. Oczywiście, scen erotycznych jest więcej, zarówno tych hetero, jak i
homoseksualnych, ale obok kultowego założenia nogi na nogę na uwagę zasługuje
jeszcze pierwsze współżycie Catherine z Nickiem, które w kulminacyjnym momencie
przypomina ten z początkowego zabójstwa byłej gwiazdy rocka – pisarka przechyla
się na łóżku, jakby po coś sięgała, po czym nagle przy akompaniamencie głośnej
muzyki opada na detektywa. Ta erotyczna sekwencja podobnie, jak wszystkie inne
sceny z udziałem Stone ma za zadanie nade wszystko wzbudzić w widzach
przekonanie o jej winie, ale również urozmaicić seans dosłowną jak na ówczesne
czasy pornografią. Oczywiście, jak można się tego spodziewać zakończenie
wszystko komplikuje, ale niestety nie na tyle, aby zdezorientować odbiorcę.
Twórcy popełnili tu jeden, jedyny błąd – nie pozostawili pola do wielorakiej
interpretacji, a to tylko przez niepotrzebny finalny widok szpikulca do lodu,
leżącego pod łóżkiem naszej parki.
Myślę, że o sukcesie „Nagiego instynktu obok niepowtarzalnej kreacji Sharon
Stone, charakterystycznej ścieżki dźwiękowej, śmiałych scen erotycznych i
dojrzałej psychologii zadecydowała również stylizacja na popularne w latach 40.
XX wieku tzw. filmy noir. I nie
świadczy o tym jedynie obecność femme fatale
i twardego, cynicznego detektywa, którego obrała sobie za cel, ale również
realizacja. Mnóstwo wstawek z miastowego, skąpanego w ciemności nocnego życia,
niejednokrotnie w strugach rzęsistego deszczu. Takie uwspółcześnienie estetyki
zapomnianych już filmów noir
całkowicie zdało egzamin, świadcząc o rzadko spotykanym wyczuciu reżysera – inspiracją,
ale nie bezkrytycznym powielaniem cudzych pomysłów.
W 2006 roku „Nagi instynkt” doczekał się swojego sequela w reżyserii Michaela
Catona-Jonesa, który choć jest o klasę gorszy od swojego pierwowzoru i zainkasował
porażającą liczbę czterech Złotych Malin warty jest uwagi, choćby przez wzgląd
na bezbłędną kreację Sharon Stone. Postać Catherine Tramell jest jej życiową
rolą i tego nic już nie zmieni, więc nie zaszkodzi pomimo miażdżącej opinii tak
krytyków, jak i masowych odbiorców przedłużyć swojej przyjemności z oglądania
jej. Jedynki nie będę polecać nikomu, bo nie wierzę, żeby ostał się jakikolwiek
widz, który jej nie widział – w końcu to jeden z najlepszych psychothrillerów w
historii kina.
Oglądałam, Świetny film. Nie wiedziałam, że doczekał się swojego sequela. W takim razie muszę też go obejrzeć.
OdpowiedzUsuńŚwietny film . Bardzo fajny blog zapraszam do mnie http://wikcia-wikcia.blogspot.com/ obserwacja za obserwacje ?
OdpowiedzUsuńTak, oryginał jest wybitny, szpikulec do lodu do dzisiaj kojarzy mi się tylko z Catherine. A sequel to była porażka, jedynym ratującym film elementem była właśnie rola Stone, ale wydaje mi się, że nawet ona nie podźwignęła ciężaru spoczywającego na jej barkach - film był po prostu słaby, moim zdaniem. Za późno się pojawił sequel. Albo w ogóle niepotrzebnie. Jednak oryginał trzeba znać, klasyka filmu i z pewnością jedna z najlepszych historii o kobiecie-morderczyni ever :) I tak, życiowa rola Stone, niezaprzeczalnie.
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, że nigdy nie oglądałam. Za każdym razem, gdy gdzieś o tym filmie czytam, zastanawiam się czy to ona zabijała czy nie.
OdpowiedzUsuń