niedziela, 21 maja 2017

„Satanic” (2016)

Zmierzające na festiwal muzyczny dwie młode pary, Chloe i David oraz Elise i Seth, postanawiają spędzić trochę czasu w Los Angeles, na zwiedzaniu miejsc związanych z satanizmem i okultyzmem. W sklepie z przedmiotami służącymi do czarnej magii dochodzi do scysji pomiędzy sprzedawcą i Sethem. Szukający mocnych wrażeń młodzi ludzie postanawiają dla zabawy podążyć za podejrzanym sklepikarzem po skończeniu jego dnia pracy. Mężczyzna zatrzymuje się w domu usytuowanym w zacisznym miejscu, po czym wraz ze swoimi znajomymi rozpoczyna dziwny rytuał. Obserwujący to Chloe, David, Elise i Seth w pewnej chwili zauważają młodą kobietę, którą wyznawcy Szatana najwyraźniej zamierzają oddać w ofierze swojemu panu. Występują w obronie nieznajomej i uciekają z miejsca zdarzenia. Nazajutrz niedoszła ofiara satanistów, Alice, kontaktuje się z nimi, chcąc zwrócić Sethowi telefon zgubiony przez niego w trakcie nocnej ucieczki. Młodzi ludzie proponują jej nocleg w pokoju hotelowym, w którym się zatrzymali. Przed laty miało w nim miejsce makabryczne wydarzenie z udziałem jednej z członkiń Kościoła Szatana. Alice skłania swoich nowych znajomych do wzięcia udziału w rytuale, który pozwoli im nawiązać kontakt z nieżyjącą satanistką.

Satanic” to horror satanistyczny klasy B w reżyserii Jeffrey'a G. Hunta, który dotychczas zajmował się jedynie serialami. Scenariusz do jego pełnometrażowego debiutu opracował Anthony Jaswinski, który w tej samej roli realizował się między innymi w takich produkcjach, jak „W głębi lasu”, „Zniknięcie na 7. ulicy”, „Kristy” i „183 metry strachu”. „Satanic” zbiera głównie negatywne recenzje – najbardziej bezlitośni są krytycy, łatwiej bowiem znaleźć przychylne temu obrazowi opinie wyrażone przez zwykłych odbiorców, przy czym jego przeciwników i tak jest dużo więcej.

Osoby ograniczające swoją przygodę z kinem grozy do wysokobudżetowych współczesnych obrazów mają zdecydowanie mniejszą szansę na odnalezienie się w tej produkcji od wieloletnich sympatyków niskobudżetówek, aczkolwiek wydaje mi się, że reakcje przynajmniej większości widzów wchodzących w skład tej drugiej grupy nie będą w pełni pozytywne. Jeffrey G. Hunt i jego ekipa nie zdołali bowiem uniknąć kilku jakże istotnych potknięć, które tyko w ułamku były następstwem niskich nakładów finansowych, nieporównanie bardziej szkodziły ich ograniczenia warsztatowe. Największą osobliwością cechuje się wkład operatorów i oświetleniowców – wydaje się, że stworzenie odpowiedniej oprawy wizualnej, w formie praktycznie nieosiągalnej dla tak wielu współczesnych twórców horrorów głównego nurtu, przyszło im łatwo, zgrzyty objawiły się wraz z pierwszą sekwencją, która w zamyśle miała bazować na szybko wzrastającym napięciu emocjonalnym. Lekko przybrudzone, przyblakłe zdjęcia, którym nierzadko akompaniują całkiem nastrojowe utwory muzyczne przywodzą na myśl kino grozy z lat 90-tych XX wieku, nie wydaje mi się jednak, żeby celem twórców „Satanic” było stylizowanie obrazu na produkcję rodem ze wspomnianej dekady. Odpowiednio złowroga, w żadnym razie nieplastikowa oprawa wizualna najpewniej prezentowałaby się zgoła odwrotnie, gdyby Jeffrey G. Hunt dysponował wielomilionowym budżetem – innymi słowy moim zdaniem taki, a nie inny obraz zawdzięczamy przede wszystkim niewielkiej gotówce, nie zaś, albo w mniejszym stopniu chwalebnemu (z mojej perspektywy) zapatrywaniu filmowców na kino grozy. Już w prologu widać jednakże, że twórcy nie potrafią należycie wykorzystać duszącej aury spowijającej właściwie każdy kadr „Satanic”. Intensyfikowanie atmosfery zagrożenia, zmuszanie oglądającego do trwożliwego wypatrywania wyraźnie zbliżającego się niebezpieczeństwa, zaciskanie jego krtani napierającą zewsząd grozą niewiadomego pochodzenia leżało poza zasięgiem twórców omawianego obrazu. Zabrakło konsekwentnej powolności w prowadzeniu sekwencji zwiastujących bezpośrednie zagrożenie życia, umiejętnego pogrywania ze światłem i cieniem oraz rzecz jasna wyboru najodpowiedniejszego momentu do skumulowania nagromadzonych emocji. Miałam nadzieję, że owe potknięcia nie unaocznią się w dalszych partiach filmu, że po zapoznaniu się z kontekstem prezentowanej historii z większym napięciem będę spoglądać na niedolę protagonistów niźli miało to miejsce w trakcie prologu. Pozornie niewinne wydarzenia następujące potem, to jest dzieje młodych turystów zwiedzających miejsca związane z satanizmem i okultyzmem w Los Angeles istotnie zasiewają ziarno niepewności. Nie tylko przez wzgląd na osobliwe zainteresowania dwójki z nich, która skłania pozostałych do towarzyszenia im podczas obchodu między innymi takich miejsc jak okolice domu, w którym zamordowano brzemienną Sharon Tate i jej przyjaciół oraz miejsce gromadzenia się wyznawców Kościoła Szatana założonego przez Antona Szandora LaVeya, ale również (albo przede wszystkim) dzięki wspomnianej już kolorystyce zdjęć. Irytujący zgrzyt pojawia się wówczas, gdy twórcy decydują się podnieść napięcie – zaprezentować dosadniejszy od wcześniejszych akcent okultystyczny, w formie podróży czwórki młodych ludzi śladami domniemanego wyznawcy Szatana, zakończonej widokiem fragmentu dziwnego rytuału przeprowadzanego w domu położonym w ustronnej okolicy, skąpanej w atramentowych ciemnościach. Na takie wydarzenia powinno się spoglądać z narastającą obawą, w mocno trzymającym w napięciu przeświadczeniu, że za chwilę wydarzy się coś okropnego. No cóż, wątpliwości co do tego, że młodym ludziom grozi niebezpieczeństwo nie miałam, ale daleka byłam od paraliżującego wszystkie zmysły przestrachu, zdecydowanie bliżej było mi do zobojętnienia tylko dlatego, że filmowcy nie potrafili wykrzesać zadowalającego napięcia z prezentowanej sceny. Tej i wszystkich następujących po niej.

Scenarzysta dynamizuje akcję dosyć późno i czyni to za sprawą wspomnianej już spontanicznej podróży głównych bohaterów „Satanic” do domostwa pełnego wyznawców Szatana oraz poprzez następujące niedługo potem spotkanie z młodą kobietą imieniem Alice, która jak wszystko na to wskazuje, gdyby nie ich interwencja zostałaby złożona w ofierze Księciu Ciemności. Ten drugi dosadny zwiastun nieuchronnie zbliżającego się niebezpieczeństwa poprowadzono nieporównanie lepiej, pewnie dlatego, że towarzyszyła mu bardziej wyrazista aura intrygującej tajemnicy. To znaczy dobrze zaznajomiony z kinem grozy widz nie powinien mieć żadnych trudności z przedwczesnym rozsądzeniem, gdzie należy wypatrywać niebezpieczeństwa – sekretny aspekt scenariusza zasadza się na charakterze owego zbliżającego się koszmaru, na sposobach oddziaływania sił nieczystych na egzystencję protagonistów. Sekwencja poprzedzająca feralne dzieje czwórki młodych ludzi, a finalnie sprowadzająca na nich prawdziwe przekleństwo to zdecydowanie najciekawszy ciąg wydarzeń zaprezentowany w „Satanic” pomimo nieodłącznego braku należytego napięcia. Makabryczna kulminacja owej scenki poprzedzona wymiotami i bezwiednym oddawaniem moczu mogłaby prezentować się nieco bardziej realistycznie (barwa substancji imitującej krew nie do końca mnie przekonała), ale w porównaniu do wydarzeń pokazanych później wypada zdecydowanie najlepiej. W czym zasługę miała nie tyle porażająca pomysłowość twórców, bo oryginalne to z pewnością nie było, ile dokładne unaocznienie widzom wszystkich szczegółów i oczywiście wyraźnie wybrzmiewające przekleństwo, z którym bohaterowie filmu będą zmagać się w kolejnej partii filmu. Moim zdaniem najsłabszej, głównie dlatego, że w zamyśle scenarzysty miała ona bazować na najwyższym napięciu, a jak już wspomniałam realizatorzy „Satanic” w tej materii nie potrafili się odnaleźć. Nie bez znaczenie było również posiłkowanie się sztucznymi wizualnie efektami specjalnymi (martwe ptaki w basenie, wstawki w opuszczonym budynku, w którym rozegrano ostatnią partię filmu) oraz kilka jakże nieskutecznych, właściwie to kompletnie niepotrzebnych jump scenek. Pochwalić muszę natomiast niespodziankę wplecioną w ostateczną konfrontację z siłami nieczystymi – motyw wykorzystywany już w kinie grozy, ale w kontekście takiego scenariusza zupełnie niespodziewany. A przynajmniej dla mnie, istnieje wszak możliwość, że znajdą się widzowie, którzy w przeciwieństwie do mnie właściwie odczytają podrzucony wcześniej trop naprowadzający na ten zwrot. Kolejnym superlatywem „Satanic”, o którym jakoś zapomniałam wspomnieć wcześniej, są wzbudzające sympatię postacie protagonistów, pomimo ewidentnych niedostatków warsztatowych ze strony ich odtwórców, włącznie z Sarah Hyland, która to w moim odczuciu była zbyt drętwa. Mało wyróżniająca się, pozbawiona charyzmy, co może i nie ubodłoby mnie tak mocno, gdyby nie wcielała się w postać zbudowaną w oparciu o cechy final girl, czyli sylwetki, którą w horrorze bardzo sobie cenię.

Satanic” to w mojej ocenie całkiem klimatyczny horror opowiadający prostą, przewidywalną, acz łatwo przyswajalną, w sumie to nawet nienużącą historię, którego największą bolączką jest brak tak bardzo oczekiwanego napięcia. Kilka innych potknięć również się pojawia, ale nie rażą one tak bardzo jak wspomniany mankament – gdyby zlikwidować tylko tę jedną przywarę i pozostawić pozostałe minusiki poziom „Satanic” w moich oczach i tak byłby wysoki. Ale w takim kształcie co najwyżej mogę spoglądać na niego w kategoriach tworu delikatnie wybijającego się ponad średnią, którego seans fan nastrojowego kina grozy klasy B może zaryzykować, ale nie powinien podchodzić do niego, jak do pozycji obowiązkowej, bez znajomości której nie można się obejść. Bo niczego wyjątkowego tutaj raczej nie zobaczy.

3 komentarze:

  1. Wlasnie obejrzałem. Nie rozumie końcówki filmu czyżby bohaterka przeżywała w kółko ten sam koszmar ? Dobrze rozumiem.?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SPOILER Nie wiem, czy dobrze, ale ja rozumiem to podobnie;) Tyle, że moim zdaniem cała czwórka przeżywa w kółko to samo, a równocześnie ich "poprzednie ja" (nie wiem jak inaczej to nazwać, w każdym razie nie mam tu na myśli reinkarnacji tylko te same postacie) przechodzą męki - ot, taka wizja Piekła.

      Usuń
  2. To bardzo ciekawy film, który właśnie obejrzałam. Tak samo jak Wy, interpretuje go.
    latte90.simplesite.com

    OdpowiedzUsuń