Malarz
Freddy zostaje postawiony w stan oskarżenia za pobicie swojej żony.
Mężczyzna utrzymuje, że jest niewinny, ale dowody świadczą
przeciwko niemu. Aby uniknąć więzienia i móc widywać się z
synem Freddy przyznaje się do winy i podpisuje ugodę sądową,
która narzuca mu obowiązek leczenia psychiatrycznego. Ponadto
warunkowo zawiesza mu karę pozbawienia wolności. Po zakończeniu
sprawy sądowej Freddy przeprowadza się do innego domu, gdzie
niedługo potem pojawia się jego wyimaginowany przyjaciel z
dzieciństwa imieniem Eddy. Wygląda tak jak on, ale ma zupełnie
inny charakter od Freddy'ego. Pewny siebie Eddy początkowo służy
mu pomocą, ale z czasem jego zachowanie zaczyna niepokoić
Freddy'ego. Ludzie, którym opowiedział o Eddym są przekonani, że
to wytwór jego zwichrowanego umysłu, ale Freddy stara się ich
przekonać, że jego prześladowca istnieje i zagraża nie tylko
jemu, ale także osobom z jego otoczenia.
Niemiecki
thriller psychologiczny „Freddy Eddy” jest pełnometrażowym
reżyserskim debiutem Tini Tullmann na podstawie jej własnego
scenariusza. To zdobywca kilku festiwalowych nagród i jak na razie
wąskiego grona widzów, co może być spowodowane ograniczoną
dystrybucją. Film nakręcony przez kobietę, która wcześniej miała
okazję sprawdzić się w roli scenarzystki i reżyserki tylko raz,
podczas pracy nad mało znaną antologią filmową „Freitagnacht”
z 2002 roku.
Właściwie
to jestem trochę zaskoczona. Co prawda nieczęsto sięgam po
niemieckie produkcje filmowe, ale w większości tych obrazów z
rzeczonego kraju, które miałam okazję obejrzeć dostrzegałam
mniejszą lub większą toporność w warstwie technicznej. W
niemieckich filmach często brakuje mi płynności, niezgrabna
narracja nierzadko znacznie utrudnia zagłębianie się w daną
intrygę, a montaż jeszcze wzmaga ten dystans. Ale jak już
nadmieniłam nie mam za sobą seansów wielu niemieckich obrazów,
więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że moje spojrzenie na
kinematografię z tego kraju jest z gruntu fałszywe. Świadomość
tej możliwości nie powstrzymała mnie jednak od mentalnego
przygotowania się na toporną realizację. I właśnie stąd to moje
zaskoczenie. Okazało się bowiem, że płaszczyzna techniczna nie
wybija z rytmu, nie osłabia mojego skupienia na prezentowanej
historii, aczkolwiek byłabym bardziej kontenta, gdyby Tini Tullmann
i jej ekipa postawili na mroczniejszą atmosferę postępującego
szaleństwa i narastającego niebezpieczeństwa. Ale czy naprawdę
mamy tutaj do czynienia z chorobą psychiczną? Czy główny bohater,
Freddy, jest prześladowany przez swoje alter ego, czy może należy
dać wiarę jego zapewnieniom i przyjąć do wiadomości, że zły
Eddy jest odrębną postacią, zwyczajnym mężczyzną, który
wygląda tak jak on, ale w żadnym razie nie jest wytworem jego
zwichrowanego umysłu? Mamy więc artystę, który jak stosunkowo
szybko daje nam się do zrozumienia w dzieciństwie wymyślił sobie
przyjaciela, Eddy'ego, który wspierał go w ciężkich chwilach. Z
czasem, jak to ma miejsce u niejednego dziecka, wyimaginowany
towarzysz Freddy'ego odszedł w niepamięć. Przestał mu być
potrzebny, główny bohater filmu wyrósł z tego i ułożył sobie
życie u boku ukochanej kobiety, która dała mu syna. Na polu
zawodowym także bardzo dobrze mu się powodziło. Ale ten poukładany
świat Freddy'ego właśnie się rozpadł, jego życie diametralnie
się zmieniło, a cały ten proces zapoczątkowała zdrada jego
małżonki, na którą Freddy odpowiedział przemocą fizyczną. A w
każdym razie na taki scenariusz wskazują zgromadzone w tej sprawie
dowody i koszmarne sny głównego bohatera, autorka scenariusza
zmusza jednak widza do podania tego w wątpliwość w chwili
pojawienia się Eddy'ego (swoją drogą Felix Schafer w tej podwójnej
roli wypadł wręcz wybornie). Najpierw sugeruje, że za pobicie żony
malarza winą należy obarczyć alter ego Freddy'ego, jego drugą
tożsamość, nie zaś nieśmiałego artystę ubóstwiającego
swojego ośmioletniego synka. Potem Tullmann zmusza nas do wzięcia
pod uwagę jeszcze jednej możliwości, być może mniej
prawdopodobnej, ale niemogącej być całkowicie ignorowaną. A co
jeśli Freddy ma rację? Jeśli Eddy jest oddzielnym bytem,
zwyczajnym mężczyzną niebędącym produktem jego chorego umysłu?
Takie pytanie zada nam autorka scenariusza omawianej produkcji i tym
samym zaprosi do umysłowej rozgrywki, której celem będzie
przedwczesnej dojście do prawdy. Będziemy na własną rękę szukać
odpowiedzi na postawione pytanie, pewnie cały czas skłaniając się
w którąś z tych dwóch stron, ale wydaje mi się, że przez lwią
część seansu praktycznie nikt nie będzie miał całkowitej
pewności w tej materii. Pewnie każdego będą dręczyć większe
lub mniejsze wątpliwości, myślę, że każdy kilkukrotnie
przynajmniej na chwilę porzuci wybraną interpretację na rzecz tej
drugiej. I przede wszystkim ten konflikt wielu odbiorcom umożliwi
maksymalne zaangażowanie się w snutą na ekranie opowieść.
Tak,
frapująca zagadka, którą chce się rozwiązać to według mnie
największy magnes, element, który najsilniej przyciąga wzrok
widza, ale w tym garncu znajdują się też inne jakże smaczne
składniki. Tini Tullmann szybko utwierdza nas w przekonaniu, że
kimkolwiek Eddy by nie był stwarza ogromne zagrożenie dla głównego
bohatera i ludzi przebywających w jego otoczeniu (tak na marginesie:
jeśli jest alter ego Freddy'ego to do ukazania tego rodzaju
przypadku scenarzystka wybrała spotykaną już w kinie, acz w żadnym
razie niemogącą zaistnieć w rzeczywistości, perspektywę
polegającą na możności takiego egzystowania, takich relacji ze
swoim alter ego, jak z innymi ludźmi). Jeśli Eddy jest drugą
osobowością Freddy'ego to zapewne nie będzie chciał go zabić,
ale istnieje duże ryzyko, że artysta poniesie odpowiedzialność za
popełnione przez niego zbrodnie. Zakładając oczywiście, że Eddy
ośmieli się je popełnić. Założenie to nie jest bezpodstawne, bo
patrząc na niego, już podczas jego pierwszego spotkania po latach z
Freddym wręcz czuje się złe wibracje emanujące z jego postaci.
Ale operatorzy i oświetleniowcy nie zadbali niestety o odpowiednio
mroczną oprawę. Barwy mogłyby być dużo ciemniejsze, zdjęcia
trochę przybrudzone, bo te silne kontrasty i żywe kolory nie
podkreślały wrogości bijącej ze scenariusza. Nie potęgowały
złowieszczego wydźwięku fabuły, nie dawały nieprzyjemnego
wrażenia przedzierania się przez oszalały umysł wielce
niebezpiecznej jednostki, nie obezwładniały sukcesywnie
wzrastającym poczuciem znajdowania się w jakimś sposobem coraz
bardziej zmniejszającej się klatce. Tą klatką albo jest umysł
głównego bohatera, albo mamy do czynienia z pułapką zgotowaną mu
przez prześladowcę zaspokajającego swojego mordercze apetyty. To
fabuła (ale nie tylko, o czym niżej) była dla mnie nośnikiem w
miarę silnych emocji, nie atmosfera spowijająca poszczególne,
nawet te najbardziej dramatyczne wydarzenia. Ale choć byłabym
nieporównanie szczęśliwsza, gdyby wystarano się o mroczniejszy
klimat to na niedobór emocjonalnego napięcia narzekać nie mogę. I
nie wynikało ono wyłącznie z fabuły (choć to oczywiście ona
była głównym dostarczycielem adrenaliny). Także ze zręcznego
prowadzenia kamer i profesjonalnego montażu. A jeśli dodać do tego
płynną narrację, przystępny sposób snucia tej opowieści to
wynika z tego, że kompletnej fuszerki realizatorom „Freddy'ego
Eddy'ego” nie zarzucam. Jeśli zaś chodzi o zakończenie to moim
zdaniem Tini Tullmann wybrała najlepsze z możliwych rozwiązań,
ale tylko w przypadku tej ścieżki, na którą wkroczyła, UWAGA
SPOILER bo mnie bardziej usatysfakcjonowałby wybór tej drugiej
możliwości, po uprzednim zmodyfikowaniu paru szczegółów tj.
dopasowaniu ich do niej. Swoją drogą jestem gotowa się założyć,
że Tini Tullmann czytała „Mroczną połowę” Stephena Kinga i
czy to świadomie, czy nie czerpała z tej powieści KONIEC
SPOILERA.
W
sumie to nie mam większych oporów przed rekomendowaniem tej pozycji
każdemu wielbicielowi filmowych thrillerów psychologicznych.
Większych nie, ale trochę obawiam się reakcji co poniektórych
widzów na oprawę wizualną, na ewidentne zaniedbanie klimatycznej
sfery „Freddy'ego Eddy'ego”, dlatego nie mogę nie przestrzec
przed tym istotnym niedociągnięciem każdego, kto zastanawia się
nad seansem pełnometrażowego debiutu Tini Tullmann. Jeśli ktoś
czuje, że jest w stanie to przetrzymać, że ten mankament nie
zepsuje mu seansu i lubi tego rodzaju opowieści to moim zdaniem
wybór tej pozycji ma dużą szansę okazać się trafny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz