wtorek, 6 lutego 2018

Isabel Ashdown „Manipulantka”

Emily od szesnastu lat nie widziała swojej młodszej o niespełna rok siostry Jessiki. Kiedy w końcu się spotykają Emily zaprasza ją do domu na wyspie, w którym mieszka wraz ze swoim partnerem Jamesem, roczną córeczką Daisy i piętnastoletnią pasierbicą Chloe. Jess z własnej inicjatywy przejmuje część obowiązków siostry. Zajmuje się domem i najmłodszą lokatorką pod nieobecność jej rodziców, za co Emily jest jej bardzo wdzięczna. Jess z kolei nie posiada się ze szczęścia. Nareszcie toczy normalne życie u boku ludzi, na których jej zależy i odzyskała zaufanie siostry, za którą tak bardzo tęskniła przez te wszystkie lata rozłąki. Sielanka nie trwa jednak długo. W sylwestrową noc znajdująca się pod opieką Jess mała Daisy znika, a kobieta nie pamięta jak do tego doszło. Policja zakłada porwanie, uważnie przygląda się jednak rodzinie dziewczynki, bo w tym niezwykle trudnym dla nich okresie na jaw wychodzi wiele sekretów, a przynajmniej niektóre z nich mogą mieć związek ze zniknięciem Daisy.

Brytyjka Isabel Ashdown swoją pisarską karierę rozpoczęła w 2009 roku powieścią zatytułowaną „Glasshopper”, która przyniosła jej zwycięstwo w konkursie zorganizowanym przez „Mail on Sunday”. Dotychczas ukazały się jeszcze cztery jej książki, a na kwiecień 2018 roku zaplanowano premierę jej następnej powieści, „Beautiful Liars”. „Manipulantka” to pierwszy opublikowany w Polsce utwór Isabel Ashdown, thriller psychologiczny, który swoją światową premierę miał w 2017 roku. I zebrał mnóstwo pozytywnych recenzji, także od innych pisarzy i pisarek, zachwyconych między innymi zaskakującą konstrukcją opowieści, żywymi postaciami i doskonałym warsztatem autorki.

Isabel Ashdown na zaledwie trzystu stronach wykreśliła świat, w którym bezdenna rozpacz idzie w parze z poczuciem winy, w którym aż roi się od kłamstw i półprawd, i w którym ciężko znaleźć kogoś, komu można w pełni zaufać. Swoją opowieść Isabel Ashdown podaje z kilku perspektyw, najczęściej przeplatając rozdziały poświęcone Jess i Emily, siostrom, które przez szesnaście lat nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Fragmenty skupiające się na Jessice napisano w pierwszej osobie, a w przypadku tej drugiej obrano trzecioosobową narrację, przy czym autorka udowadnia, że doskonale odnajduje się w obu perspektywach. I stosunkowo szybko utwierdza czytelnika w przekonaniu, że każda z tych kobiet albo tylko jedna z nich coś przed nim ukrywa. Najpewniej coś tak strasznego, że nie ma odwagi przyznać się do tego nawet przed samą sobą. Spojrzeć prawdzie prosto w twarz, skonfrontować się z nią i przyjąć w pełni zasłużoną karę. „Manipulantkę” zapoczątkowuje mocne uderzenie, nokaut można by rzec, po którym Ashdown czym prędzej przechodzi do właściwej akcji. Niezwłocznie, bo nie każe czytelnikowi najpierw przebrnąć przez początki pobytu Jess na wyspie, w domu jej starszej siostry i jej rodziny, nie przeprowadza go przez proces aklimatyzacji tej bohaterki w nowym miejscu tylko bezlitośnie wrzuca go w sam środek piekła. Zapoznaje nas z wydarzeniami mającymi miejsce tuż po zniknięciu rocznej Daisy, która według policji mogła zostać porwana. My jednak wiemy więcej od organów ścigania. Informacje, które Ashdown przekazała już w prologu każą nam sądzić, że malutką Daisy spotkał dużo gorszy los i że tylko kwestią czasu jest, aż ta wstrząsająca prawda ujrzy światło dzienne. Czy Jess naprawdę nie pamięta, co się stało podczas feralnej nocy sylwestrowej, czy kłamie w nadziei, że to odsunie od niej wszelkie podejrzenia? A Emily i James? Dlaczego oni przedstawili policji fałszywą wersję wydarzeń? Czyżby oboje albo jedno z nich brało udział w zaniknięciu ich własnej córki? Żeby jeszcze na tym kończyły się pytania, na które musimy znaleźć odpowiedzi. Żeby to było takie proste... Podczas tej długiej gehenny rodziny, zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań zaginionego dziecka, Isabel Ashdown równolegle będzie zapoznawać odbiorców z fragmentami wcześniejszych wydarzeń, cofając się nawet do okresu dziecięcego i nastoletniego pierwszoplanowych bohaterek książki. Bo to właśnie tam ma swoje korzenie jedna z największych tajemnic, mogąca mieć jakiś związek z zaginięciem Daisy. Gdy Jess miała siedemnaście lat coś się stało. Coś, co poróżniło ją z rodziną, popchnęło do wyjazdu z miasta i rozpoczęcia wieloletniej tułaczki po świecie, podczas której nieustannie towarzyszyły jej wyrzuty sumienia. Ale po szesnastu latach dostała szansę na odkupienie swoich win, na naprawienie relacji ze starszą siostrą. Wreszcie doczekała się wybaczenia. Ta nieśmiała, zamknięta w sobie osóbka nareszcie wraca pod opiekuńcze skrzydła charyzmatycznej, przebojowej i zaradnej siostry, dając jej również coś od siebie. Jess ochoczo zajmuje się jej domem i córką w czasie nieobecności Emily i jej partnera Jamesa, a po zniknięciu Daisy stara się być podporą dla pogrążonych w rozpaczy domowników. Isabel Ashdown na kartach „Manipulantki” przedstawia kilka okresów z życia Jess i Emily, splatając je ze sobą w taki sposób, że ciągle ma się wrażenie, obcowania ze złożoną intrygą, jądrem której wcale nie musi być, jak to się na początku wydawało, zniknięcie małej dziewczynki. Ten koszmar mógł narodzić się dużo wcześniej. Wniosek, że los, jaki spotkał niewinne dzieciątko jest następstwem jakiegoś grzechu z przeszłości nasuwa się praktycznie samoistnie. Ale pewności co do tego mieć nie można. Ashdown każe nam dosłownie wszystko podawać w wątpliwość, wszędzie doszukiwać się przekłamań i przemilczeń. Kiedy już wydaje się nam, że wiemy komu bezpiecznie możemy zaufać, kto z tego grona nie ukrywa przed światem poważnych przewin autorka raptownie, bez żadnego uprzedzenia, „jednym machnięciem pióra” burzy ten ogląd. A już wkrótce, to nie do wiary, odbudowuje w nas zalążki sympatii do wcześniej tak zszarganej jednostki.

Daisy – ich śliczna ukochana, córeczka – mogłaby się nigdy nie urodzić. Czy tak nie byłoby lepiej? Gdyby nigdy jej nie pokochali, nie trzymali na rękach, nie poznaliby tego potwornego bólu, który jest jak niegojąca się rana po amputacji kończyny na żywca.”

Zaklinam każdego, kto zdecyduje się sięgnąć po „Manipulantkę” Isabel Ashdown: pod żadnym pozorem nie zaglądajcie na wstępne strony części drugiej. Podobnie jak chociażby Ira Levin, brytyjska pisarka największy zwrot akcji serwuje na długo przed finałem i czyni to w tak pomysłowy sposób, tak mocno zakłóca w czytelnikach poczucie rzeczywistości, tak doszczętnie niszczy jedno z jego dotychczasowych wyobrażeń, że autentycznie można na chwilę zastygnąć w bezruchu. Wiem, bo jak tylko zapoznałam się z pierwszymi zdaniami części drugiej przez jakieś kilkanaście sekund mogłam tylko wytrzeszczać niewidzące oczy. Przez ten moment nie byłam w stanie czytać dalej, a kiedy szok już minął wpadłam w czysty zachwyt nad tym doprawdy mistrzowskim dokonaniem Ashdown. Zaznaczyłam, że to największy zwrot akcji, ale to wcale nie oznacza, że autorka w końcówce powieści nie próbuje przebić tej niespodzianki. Stawia wówczas na akcent, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Ten motyw pewnie niejednemu czytelnikowi wprost przeszyje serce: przyniesie mu obezwładniający smutek i ożywi w nim czystą nienawiść do jednej z postaci, być może nawet sprawi, że zapragnie jej krwi, ale te emocje prawdopodobnie będą mu towarzyszyć już od dłuższego czasu. Bo nie sądzę, żeby wielu odbiorców zaskoczył taki obrót wydarzeń. Ashdown nie przykładała się zanadto do zaciemniania tej rewelacji, nie udało jej się wyprowadzić mnie w pole, uniemożliwić przedwczesne dojście do tej jednej prawdy, a że nie należę do najbardziej domyślnych czytelników to mam prawo przypuszczać, że dla wielu odbiorców „Manipulantki” ten moment nie będzie żadną niespodzianką. To jedyny minus jaki rzucił mi się w oczy podczas zapoznawania się z tą pozycją. Więcej nie znalazłam, a naprawdę starałam się wyłapać inne mniej czy bardziej poważne niedociągnięcia. Podejrzewałam, że prędzej czy później uwidocznią się one w portretach czołowych postaci, że Isabel Ashdown wkrótce przestanie zaspokajać moje apetyty na dogłębne rysy psychologiczne, bo ramy tej opowieści zmuszały ją do wielu niedopowiedzeń w tej materii. Sylwetki nie mogły obfitować w szczegóły, bo to odarłoby tę powieść z tej niezwykle frapującej tajemniczości. Ale z drugiej strony autorka ryzykowała stworzeniem papierowych jednostek, takich, o których wiemy tak mało, że zsynchronizowanie się choćby z jednym z nich byłoby praktycznie niemożliwe. Jakby tego było mało wrzuciła sobie pod nogi jeszcze jedną kłodę w postaci generowania w odbiorcach nieufności do członków rodziny Daisy pozostających na malowniczej wyspie. Tak tylko, że ona co jakiś czas lekko ją rozpraszała, uwypuklała też ich zalety i dziergała nić sympatii do nich, którą notabene wkrótce i tak zrywała. Bo przedstawiała dość informacji na ich temat, wnikała w ich umysły na głębokość odpowiednią do podtrzymywania we mnie poczucia towarzyszenia ludziom z krwi i kości, a nie zwykłym wydmuszkom, w problemy, których nawet nie chce się zagłębiać. A przy tym – ha, ha – cały czas utrzymywała mnie w przeświadczeniu, że znam tylko otoczkę, nie wiem tego, co najważniejsze, że wiele istotnych faktów z ich egzystencji skrzętnie się przede mną ukrywa. Znałam tych ludzi i zarazem ich nie znałam – paradoks, wiem, ale z takim właśnie pisarskim talentem miałam tutaj do czynienia. Z tak doskonałym stylem, z tak dojrzałym językiem, dzięki któremu ani razu nie musiałam się wysilać, żeby odmalować przed swoimi oczami szczegółowe obrazy projektowane przez autorkę i z takim nagromadzeniem napięcia, że na przerwę w czytaniu zdecydowałam się dopiero wówczas, gdy oczy zaczęły mi łzawić. Takie to było dobre!

Zakochałam się w „Manipulantce” Isabel Ashdown. Tak, naprawdę. Kocham tę powieść i kropka. Nie pamiętam kiedy ostatnio musiałam z porównywalną zaciekłością walczyć z pragnieniem zajrzenia na ostatnie stronice książki na długo przed dotarciem do nich jedyną słuszną drogą, a w tym przypadku taka żądza ogarniała mnie kilkukrotnie. Za każdym razem udawało mi się ją w sobie zdusić, ale musiałam włożyć w to niemało energii. I mam nadzieję, że każdy, kto zdecyduje się sięgnąć po ten znakomity thriller psychologiczny, do czego gorąco zachęcam, także zdoła oprzeć się pokusie, że nie posłucha tego szatańskiego podszeptu i da się poprowadzić jakże uzdolnionej brytyjskiej pisarce.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Bardzo dobrze czytało się recenzję,przekonuje mnie do przeczytania. Cieszę się , że dowiedział się o tej książce.

    OdpowiedzUsuń