Emily
od szesnastu lat nie widziała swojej młodszej o niespełna rok
siostry Jessiki. Kiedy w końcu się spotykają Emily zaprasza ją do
domu na wyspie, w którym mieszka wraz ze swoim partnerem Jamesem,
roczną córeczką Daisy i piętnastoletnią pasierbicą Chloe. Jess
z własnej inicjatywy przejmuje część obowiązków siostry.
Zajmuje się domem i najmłodszą lokatorką pod nieobecność jej
rodziców, za co Emily jest jej bardzo wdzięczna. Jess z kolei nie
posiada się ze szczęścia. Nareszcie toczy normalne życie u boku
ludzi, na których jej zależy i odzyskała zaufanie siostry, za
którą tak bardzo tęskniła przez te wszystkie lata rozłąki.
Sielanka nie trwa jednak długo. W sylwestrową noc znajdująca się
pod opieką Jess mała Daisy znika, a kobieta nie pamięta jak do
tego doszło. Policja zakłada porwanie, uważnie przygląda się
jednak rodzinie dziewczynki, bo w tym niezwykle trudnym dla nich
okresie na jaw wychodzi wiele sekretów, a przynajmniej niektóre z
nich mogą mieć związek ze zniknięciem Daisy.
Brytyjka
Isabel Ashdown swoją pisarską karierę rozpoczęła w 2009 roku
powieścią zatytułowaną „Glasshopper”, która przyniosła jej
zwycięstwo w konkursie zorganizowanym przez „Mail on Sunday”.
Dotychczas ukazały się jeszcze cztery jej książki, a na kwiecień
2018 roku zaplanowano premierę jej następnej powieści, „Beautiful
Liars”. „Manipulantka” to pierwszy opublikowany w Polsce utwór
Isabel Ashdown, thriller psychologiczny, który swoją światową
premierę miał w 2017 roku. I zebrał mnóstwo pozytywnych recenzji,
także od innych pisarzy i pisarek, zachwyconych między innymi
zaskakującą konstrukcją opowieści, żywymi postaciami i
doskonałym warsztatem autorki.
Isabel
Ashdown na zaledwie trzystu stronach wykreśliła świat, w którym
bezdenna rozpacz idzie w parze z poczuciem winy, w którym aż roi
się od kłamstw i półprawd, i w którym ciężko znaleźć kogoś,
komu można w pełni zaufać. Swoją opowieść Isabel Ashdown podaje
z kilku perspektyw, najczęściej przeplatając rozdziały poświęcone
Jess i Emily, siostrom, które przez szesnaście lat nie utrzymywały
ze sobą kontaktu. Fragmenty skupiające się na Jessice napisano w
pierwszej osobie, a w przypadku tej drugiej obrano trzecioosobową
narrację, przy czym autorka udowadnia, że doskonale odnajduje się
w obu perspektywach. I stosunkowo szybko utwierdza czytelnika w
przekonaniu, że każda z tych kobiet albo tylko jedna z nich coś
przed nim ukrywa. Najpewniej coś tak strasznego, że nie ma odwagi
przyznać się do tego nawet przed samą sobą. Spojrzeć prawdzie
prosto w twarz, skonfrontować się z nią i przyjąć w pełni
zasłużoną karę. „Manipulantkę” zapoczątkowuje mocne
uderzenie, nokaut można by rzec, po którym Ashdown czym prędzej
przechodzi do właściwej akcji. Niezwłocznie, bo nie każe
czytelnikowi najpierw przebrnąć przez początki pobytu Jess na
wyspie, w domu jej starszej siostry i jej rodziny, nie przeprowadza
go przez proces aklimatyzacji tej bohaterki w nowym miejscu tylko
bezlitośnie wrzuca go w sam środek piekła. Zapoznaje nas z
wydarzeniami mającymi miejsce tuż po zniknięciu rocznej Daisy,
która według policji mogła zostać porwana. My jednak wiemy więcej
od organów ścigania. Informacje, które Ashdown przekazała już w
prologu każą nam sądzić, że malutką Daisy spotkał dużo gorszy
los i że tylko kwestią czasu jest, aż ta wstrząsająca prawda
ujrzy światło dzienne. Czy Jess naprawdę nie pamięta, co się
stało podczas feralnej nocy sylwestrowej, czy kłamie w nadziei, że
to odsunie od niej wszelkie podejrzenia? A Emily i James? Dlaczego
oni przedstawili policji fałszywą wersję wydarzeń? Czyżby oboje
albo jedno z nich brało udział w zaniknięciu ich własnej córki?
Żeby jeszcze na tym kończyły się pytania, na które musimy
znaleźć odpowiedzi. Żeby to było takie proste... Podczas tej
długiej gehenny rodziny, zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań
zaginionego dziecka, Isabel Ashdown równolegle będzie zapoznawać
odbiorców z fragmentami wcześniejszych wydarzeń, cofając się
nawet do okresu dziecięcego i nastoletniego pierwszoplanowych
bohaterek książki. Bo to właśnie tam ma swoje korzenie jedna z
największych tajemnic, mogąca mieć jakiś związek z zaginięciem
Daisy. Gdy Jess miała siedemnaście lat coś się stało. Coś, co
poróżniło ją z rodziną, popchnęło do wyjazdu z miasta i
rozpoczęcia wieloletniej tułaczki po świecie, podczas której
nieustannie towarzyszyły jej wyrzuty sumienia. Ale po szesnastu
latach dostała szansę na odkupienie swoich win, na naprawienie
relacji ze starszą siostrą. Wreszcie doczekała się wybaczenia. Ta
nieśmiała, zamknięta w sobie osóbka nareszcie wraca pod
opiekuńcze skrzydła charyzmatycznej, przebojowej i zaradnej
siostry, dając jej również coś od siebie. Jess ochoczo zajmuje
się jej domem i córką w czasie nieobecności Emily i jej partnera
Jamesa, a po zniknięciu Daisy stara się być podporą dla
pogrążonych w rozpaczy domowników. Isabel Ashdown na kartach
„Manipulantki” przedstawia kilka okresów z życia Jess i Emily,
splatając je ze sobą w taki sposób, że ciągle ma się wrażenie,
obcowania ze złożoną intrygą, jądrem której wcale nie musi być,
jak to się na początku wydawało, zniknięcie małej dziewczynki.
Ten koszmar mógł narodzić się dużo wcześniej. Wniosek, że los,
jaki spotkał niewinne dzieciątko jest następstwem jakiegoś
grzechu z przeszłości nasuwa się praktycznie samoistnie. Ale
pewności co do tego mieć nie można. Ashdown każe nam dosłownie
wszystko podawać w wątpliwość, wszędzie doszukiwać się
przekłamań i przemilczeń. Kiedy już wydaje się nam, że wiemy
komu bezpiecznie możemy zaufać, kto z tego grona nie ukrywa przed
światem poważnych przewin autorka raptownie, bez żadnego
uprzedzenia, „jednym machnięciem pióra” burzy ten ogląd. A już
wkrótce, to nie do wiary, odbudowuje w nas zalążki sympatii do
wcześniej tak zszarganej jednostki.
„Daisy
– ich śliczna ukochana, córeczka – mogłaby się nigdy nie
urodzić. Czy tak nie byłoby lepiej? Gdyby nigdy jej nie pokochali,
nie trzymali na rękach, nie poznaliby tego potwornego bólu, który
jest jak niegojąca się rana po amputacji kończyny na żywca.”
Zaklinam
każdego, kto zdecyduje się sięgnąć po „Manipulantkę” Isabel
Ashdown: pod żadnym pozorem nie zaglądajcie na wstępne strony
części drugiej. Podobnie jak chociażby Ira Levin, brytyjska
pisarka największy zwrot akcji serwuje na długo przed finałem i
czyni to w tak pomysłowy sposób, tak mocno zakłóca w czytelnikach
poczucie rzeczywistości, tak doszczętnie niszczy jedno z jego
dotychczasowych wyobrażeń, że autentycznie można na chwilę
zastygnąć w bezruchu. Wiem, bo jak tylko zapoznałam się z
pierwszymi zdaniami części drugiej przez jakieś kilkanaście
sekund mogłam tylko wytrzeszczać niewidzące oczy. Przez ten moment
nie byłam w stanie czytać dalej, a kiedy szok już minął wpadłam
w czysty zachwyt nad tym doprawdy mistrzowskim dokonaniem Ashdown.
Zaznaczyłam, że to największy zwrot akcji, ale to wcale nie
oznacza, że autorka w końcówce powieści nie próbuje przebić tej
niespodzianki. Stawia wówczas na akcent, obok którego nie sposób
przejść obojętnie. Ten motyw pewnie niejednemu czytelnikowi wprost
przeszyje serce: przyniesie mu obezwładniający smutek i ożywi w
nim czystą nienawiść do jednej z postaci, być może nawet sprawi,
że zapragnie jej krwi, ale te emocje prawdopodobnie będą mu
towarzyszyć już od dłuższego czasu. Bo nie sądzę, żeby wielu
odbiorców zaskoczył taki obrót wydarzeń. Ashdown nie przykładała
się zanadto do zaciemniania tej rewelacji, nie udało jej się
wyprowadzić mnie w pole, uniemożliwić przedwczesne dojście do tej
jednej prawdy, a że nie należę do najbardziej domyślnych
czytelników to mam prawo przypuszczać, że dla wielu odbiorców
„Manipulantki” ten moment nie będzie żadną niespodzianką. To
jedyny minus jaki rzucił mi się w oczy podczas zapoznawania się z
tą pozycją. Więcej nie znalazłam, a naprawdę starałam się
wyłapać inne mniej czy bardziej poważne niedociągnięcia.
Podejrzewałam, że prędzej czy później uwidocznią się one w
portretach czołowych postaci, że Isabel Ashdown wkrótce przestanie
zaspokajać moje apetyty na dogłębne rysy psychologiczne, bo ramy
tej opowieści zmuszały ją do wielu niedopowiedzeń w tej materii.
Sylwetki nie mogły obfitować w szczegóły, bo to odarłoby tę
powieść z tej niezwykle frapującej tajemniczości. Ale z drugiej
strony autorka ryzykowała stworzeniem papierowych jednostek, takich,
o których wiemy tak mało, że zsynchronizowanie się choćby z
jednym z nich byłoby praktycznie niemożliwe. Jakby tego było mało
wrzuciła sobie pod nogi jeszcze jedną kłodę w postaci generowania
w odbiorcach nieufności do członków rodziny Daisy pozostających
na malowniczej wyspie. Tak tylko, że ona co jakiś czas lekko ją
rozpraszała, uwypuklała też ich zalety i dziergała nić sympatii
do nich, którą notabene wkrótce i tak zrywała. Bo przedstawiała
dość informacji na ich temat, wnikała w ich umysły na głębokość
odpowiednią do podtrzymywania we mnie poczucia towarzyszenia ludziom
z krwi i kości, a nie zwykłym wydmuszkom, w problemy, których
nawet nie chce się zagłębiać. A przy tym – ha, ha – cały
czas utrzymywała mnie w przeświadczeniu, że znam tylko otoczkę,
nie wiem tego, co najważniejsze, że wiele istotnych faktów z ich
egzystencji skrzętnie się przede mną ukrywa. Znałam tych ludzi i
zarazem ich nie znałam – paradoks, wiem, ale z takim właśnie
pisarskim talentem miałam tutaj do czynienia. Z tak doskonałym
stylem, z tak dojrzałym językiem, dzięki któremu ani razu nie
musiałam się wysilać, żeby odmalować przed swoimi oczami
szczegółowe obrazy projektowane przez autorkę i z takim
nagromadzeniem napięcia, że na przerwę w czytaniu zdecydowałam
się dopiero wówczas, gdy oczy zaczęły mi łzawić. Takie to było
dobre!
Zakochałam
się w „Manipulantce” Isabel Ashdown. Tak, naprawdę. Kocham tę
powieść i kropka. Nie pamiętam kiedy ostatnio musiałam z
porównywalną zaciekłością walczyć z pragnieniem zajrzenia na
ostatnie stronice książki na długo przed dotarciem do nich jedyną
słuszną drogą, a w tym przypadku taka żądza ogarniała mnie
kilkukrotnie. Za każdym razem udawało mi się ją w sobie zdusić,
ale musiałam włożyć w to niemało energii. I mam nadzieję, że
każdy, kto zdecyduje się sięgnąć po ten znakomity thriller
psychologiczny, do czego gorąco zachęcam, także zdoła oprzeć się
pokusie, że nie posłucha tego szatańskiego podszeptu i da się
poprowadzić jakże uzdolnionej brytyjskiej pisarce.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Bardzo dobrze czytało się recenzję,przekonuje mnie do przeczytania. Cieszę się , że dowiedział się o tej książce.
OdpowiedzUsuń