Rok
1942, Anglia. Adeline Gray po wcieleniu jej męża Jamesa do armii
zaczyna szukać dla siebie i swojej córki Chloe schronienia przed
wojną. Arthur Harper proponuje jej swój dworek ulokowany w głębi
lasu, o istnieniu którego nie wiedzą nawet niektórzy mieszkańcy
okolicznej wioski. Adeline jest mu wdzięczna za hojność, ale od
dawna nieogrzewane domostwo nie budzi jej zachwytu. Z braku innych
możliwości decyduje się jednak na jakiś czas osiąść w tym
miejscu wraz z Chloe. Dziewczynka również nie jest entuzjastycznie
nastawiona do tego pomysłu, ponadto dręczy ją pewność, że jej
ojciec nie przeżyje wojny i denerwuje ją, że matka ciągle
pielęgnuje w sobie nadzieję. Pewnego dnia Adeline znajduje przy
Chloe szkaradną lalkę, o której córka nie chce jej niczego
powiedzieć. Zabawka nagle znika, ale to nie jedyne zastanawiające
zjawisko zachodzące w domostwie Harpera. Nocami Adeline słyszy
dziwne szepty, a drzwi czasami otwierają się samorzutnie. Ale
sytuacja robi się naprawdę kiepska dopiero wtedy, gdy mała Chloe
znika podczas zabawy w lesie.
„Curse
of the Witch's Doll” to brytyjski horror nastrojowy w reżyserii
debiutującego w pełnym metrażu Lawrence'a Fowlera, który napisał
również scenariusz. Jedna z ról przypadła w udziale Claire
Carreno, która miała już okazję współpracować z Fowlerem przy
jego siedmiominutowym filmiku „Coming Home”. David Ware
współpracownik producentów „Curse of the Witch's Doll” (Geoffa
Fowlera i Lawrence'a Fowlera) także miał już okazję działać z
reżyserem, scenarzystą i współproducentem omawianej produkcji.
Najpierw pojawiła się ona w Wietnamie, a niecały miesiąc później,
w pierwszym tygodniu lutego 2018 roku, miała swoją premierę w
Stanach Zjednoczonych.
Mam
podejrzenie graniczące z pewnością, że Lawrence Fowler chciał
popłynąć na fali popularności „Annabelle”, podpiąć się pod
motyw, który od kilku lat przeżywa swój renesans (poprzednio takim
„zapalnikiem” była „Laleczka Chucky” Toma Hollanda), co może
nie byłoby AŻ takie złe, gdyby nie próbował udowadniać, że
posiada (rzekomo) własne spojrzenie na wątek nawiedzonej lalki.
Lwią część akcji „Curse of the Witch's Doll” osadził w 1942
roku, podczas drugiej wojny światowej, wymuszającej na głównej
bohaterce Adeline Gray udanie się wraz z córką Chloe w
bezpieczniejsze okolice. Zdjęcia są ładne. Nie przesycone
nieokiełznaną grozą, nie odpowiednio mroczne, ani nie emanujące
podskórnym napięciem tylko po prostu ładne. Silnie skontrastowane,
lekko chłodne, troszkę przyblakłe, tak jakby twórcy starali się
przywołać ducha horrorów gotyckich. Ale te wymienione tak
poszukiwane w kinie grozy elementy są tak wydelikacone i tak
niewprawnie wymieszane, że o zapewnieniu odbiorcy choćby
niewielkiego dreszczyku emocji nie ma tutaj mowy. Sfera wizualna może
co najwyżej, tak jak mnie, wydać się widzom zwyczajnie ładna, a
przecież od horroru nastrojowego oczekuje się czegoś więcej bądź
czegoś zupełnie innego (to zależy od preferencji). Najgorsze w tym
składniku jest jednak to, że twórcom nie udało się oddać na
ekranie atmosfery/realiów lat 40-tych XX wieku. Nawet nie starali
się przywołać ducha tamtej epoki, a przynajmniej ja żadnych
starań w tym kierunku nie dostrzegałam. Za to, jak już
nadmieniłam, moim zdaniem chcieli, żeby „Curse of the Witch's
Doll” nasuwała skojarzenia z horrorami gotyckimi, co wyszło im
troszkę lepiej niźli wpasowywanie tego obrazu do dawno minionego
okresu, ale szczerze powiedziawszy ze składników, które posiadali
można było „ulepić nieporównanie lepszą figurę”. Wiekowe
domostwo ulokowane w głębi gęstego lasu i dwie postacie płci
żeńskiej, które są zmuszone osiąść w jego zimnych murach
skrywających jakąś tajemnicę. Przestronne wnętrze, duże pokoje
i długie korytarze, w których nie znajdziemy ciemnych kątów, bo
oświetleniowców mocno poniosło, ale dostaniemy za to zamknięte
pomieszczenie, w którym jak się wydaje mieszka coś złego. To
znaczy ma się wrażenie, że właśnie tam przebywa jakaś nieczysta
siła w chwilach, w których chce pozostać niezauważona, ale co
jakiś czas opuszcza swoje lokum, aby „rozprostować nogi”. Z
czasem zaczyna ujawniać swoją obecność, co twórcy unaoczniają
za pomocą jakże prymitywnych, kompletnie nieskutecznych zabiegów.
A to jakieś drzwi same się otworzą albo zamkną, a to gdzieś
przemknie jakiś cień, a to uszu Adeline (i naszych) dojdzie jakiś
szept, który krwi w żyłach przynajmniej większości odbiorców
„Curse of the Witch's Doll” na pewno nie zmrozi. Sama lalka
prezentuje się całkiem upiornie, ale tylko wtedy, gdy nie
interweniuje komputer – wówczas robi się naprawdę przekomicznie.
Ehh, to cyfrowo zmieniane oblicze szkaradnej zabawki... Tandeta
jakich mało. W każdym razie akcja nabiera tempa z chwilą
zniknięcia Chloe. Lawrence Fowler jeszcze wtedy nie schodzi ze
ścieżki, którą można spokojnie opisać jako w pełni
konwencjonalną. Nawet po zaginięciu dziewczynki mógł nadal
podążać utartym szlakiem, żonglować elementami, które w
horrorach nastrojowych bardzo często się przewijają, które
żadnego fana kina grozy niczym nie zaskoczą, ale tych z nich,
którzy są rozmiłowani w tradycji same w sobie zdenerwować nie
powinny (same w sobie, bo warstwa wizualna, warsztat reżysera i jego
ekipy znacznie psują odbiór scenariusza).
Nie
mam żadnych, ale to absolutnie żadnych wątpliwości, że
poszukiwacze innowacyjnych rozwiązań w horrorach z trudem przebrną
(jeśli w ogóle) przez pierwszą część „Curse of the Witch's
Doll”. Jestem przekonana, że wałkowanie przez Lawrence'a Fowlera
tematu, który jest im doskonale znany, obracanie wyświechtanymi
motywami, uparta wędrówka w każdym calu przewidywalną ścieżką,
spotka się z ich zdecydowanym sprzeciwem. Ale wydaje mi się, że w
drugiej partii zatęsknią za poprzednim wątkiem. Za tym tragicznie
zagranym (najsłabiej prezentuje się debiutująca Layla Watts w roli
Chloe, ale jej filmowa matka, Helen Crevel dużo jej nie ustępuje,
zresztą Philip Ridout jako Arthur Harper też mnie nie przekonał),
niewprawnie zrealizowanym i niebywale nużącym pobytem pani Gray i
jej córki w wiekowym dworku, który jak wiele na to wskazuje jest
nawiedzony przez mściwego ducha wiedźmy, być może tkwiącego w
ciele szkaradnej lalki hasającej w domostwie. Bo „w drugim akcie”
scenariusz spada na samo dno. Pocieszające jest tylko to, że nie
jest to upadek z wysoka, bo wcześniejsza partia w mojej ocenie nie
dobiła nawet do średniej. Nie spodziewałam się jednak, że da się
to popsuć jeszcze bardziej, że można pokazać coś gorszego,
popchnąć to w kierunku, który owszem zaskakuje, ale głównie
przekonaniem Lawrence'a Fowlera, że zdoła wyjść zwycięsko z
takiego wyzwania. Dokooptowanie rzadziej wykorzystywanego (ale
wykorzystywanego) w kinie grozy składnika, którego głównym celem
było wprawienie w osłupienie zasypiającego już widza,
otrzeźwienie go poprzez gwałtowny skręt w inną ścieżkę, jeśli
już musiało to powinno nastąpić dużo później, bo wszystko co
ma miejsce po tym zwrocie akcji znudziło mnie jeszcze bardziej niż
„pierwszy akt” (w ostatnim drobną atrakcją był przystojny
aktor, młody mężczyzna, który wybrał się wraz ze swoją
dziewczyną na pewną wyprawę). Ale na miejscu Fowlera w ogóle
darowałabym sobie tę kombinację, pozostałabym przy wcześniejszej
konwencji, bo choć taki motyw całkiem nieźle sprawdzał się już
na ekranie to trzeba zdecydowanie więcej talentu i/lub
doświadczenia, żeby należycie się w nim odnaleźć. UWAGA
SPOILER Trzeba być na przykład Johnem Carpenterem, bo przecież
to co zaserwował nam Lawrence Fowler w swoim pełnometrażowym
debiucie kojarzy się (jeśli o mnie chodzi to przede wszystkim) z
„Oddziałem” tego mistrza filmowego horroru. KONIEC SPOILERA
Całkiem możliwe, że zapożyczał z tej produkcji, ale nie należy
przez to rozumieć, że pokazał tutaj zbliżoną jakość. Co to to
nie. „Curse of the Witch's Doll” to w mojej ocenie obraz z
najniższej półki, a tytuł, który wymieniłam w spoilerze w moim
pojęciu tkwi kilka pięter wyżej. Tak Panie Fowler, do kunsztu
wyżej wymienionej legendy kina grozy nie zbliżył się Pan nawet o
milimetr. Takie jest moje zdanie.
Żałuję
każdej minuty poświęconej na „Curse of the Witch's Doll”. Do
teraz wyrzucam sobie wyjęcie z własnego życiorysu trochę ponad
półtorej godziny, czasu który mogłam przeznaczyć na dużo
ciekawsze zajęcia. Na przykład na gapienie się w ścianę... Ale
cóż, mleko już się rozlało. Nie odzyskam już tego, co na swoje
własne życzenie utraciłam, ale mogę przynajmniej przestrzec
innych przed popełnieniem tego samego błędu. Wiem, że zawsze
istnieje szansa, że do kogoś ten obraz trafi, że komuś dostarczy
wrażeń, których mnie zabrakło, ale nie ośmielę się gdybać nad
potencjalnym gronem sympatyków „Curse of the Witch's Doll”. Bo
wydaje mi się, że nawet tak, zdawać by się mogło oczywista grupa
widzów, jak miłośnicy horrorów o nawiedzonych lalkach nie będzie
zadowolona z seansu pierwszego pełnometrażowego obrazu Lawrence'a
Fowlera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz