środa, 4 lipca 2018

„Prawda czy wyzwanie” (2018)

Grupa amerykańskich nastolatków spędza ferie wiosenne w Meksyku. Jedna z osób wchodzących w skład tej paczki, Olivia Barron, poznaje tam Cartera, chłopaka, który zabiera ją i jej przyjaciół do opuszczonej misji, gdzie inicjuje grę w „Prawda czy wyzwanie”. Pierwszą rundę kończy sam Carter, który informuje resztę, że gra pójdzie za nimi i aby przeżyć muszą dostosować się do jej reguł. Potem odchodzi, pozostawiając nastolatków w przekonaniu, że z Carterem coś jest nie w porządku. Niedługo potem wracają do Stanów Zjednoczonych. Olivia jako pierwsza odkrywa, że tak jak mówił Carter gra „Prawda czy wyzwanie” przeniosła się na ich życie. Początkowo jej przyjaciele nie dają wiary jej złowieszczym opowieściom, ale już wkrótce na własnej skórze przekonują się, że uczestniczą w grze, w której stawką jest ich własne życie.

Teen horror „Prawda czy wyzwanie” zapoczątkowało spotkanie Jeffa Wadlowa, twórcy między innymi „Po prostu walcz!” i „Kłamstwa”, moim zdaniem jednego z najlepszych XXI-wiecznych slasherów, z producentem Jasonem Blumem, który to poinformował swojego rozmówcę, że chce zrobić film pod tytułem „Truth or Dare”. Wadlow wyraził zainteresowanie, po czym zapytał Bluma, czy posiada skrypt. Producent odparł, że ma tylko tytuł, na co jego interlokutor przedstawił wątek na stacji benzynowej, który potem stał się prologiem filmu. Blum zapalił się do tego pomysłu i już niedługo potem Jeff Wadlow przystąpił do pisania scenariusza wraz z Michaelem Reiszem, Jillian Jacobs i Christopherem Roachem. Budżet filmu oszacowano na trzy i pół miliona dolarów, a wpływy z biletów na przeszło dziewięćdziesiąt milionów dolarów.

Według mnie Jeff Wadlow ma talent do tworzenia interesujących filmów młodzieżowych. Potrafi tak przedstawić stereotypowe sylwetki młodych bohaterów, tak ukazać ich wzajemne relacje i osobiste przeżycia, żeby nie było mi obojętne, co się z nimi stanie. A nie jest to znowu takie powszechne we współczesnej kinematografii. Reżyser i współscenarzysta „Prawda czy wyzwanie” przyznał, że w sekwencjach śmierci wyznacznikiem był dla niego „Krzyk” Wesa Cravena, że wolał skupić się na snuciu wyrazistej opowieści niźli epatować makabrą. Ale myślę, że nie tylko w tej materii „Krzyk” był dla niego drogowskazem, moim zdaniem Wadlow dążył do stworzenia kolejnego obrazu wyrosłego z tradycji kultowej serii „Krzyków”, następnego teen horroru utrzymanego w duchu tego niezapomnianego cyklu. Nie chciał jednak kręcić tradycyjnego slashera – filmu o zamaskowanym mordercy (bądź mordercach) kolejno szlachtującym amerykańskich nastolatków – choć echa tego podgatunku wyraźnie wybrzmiewają w tej opowieści. „Prawda czy wyzwanie” jest jednak przede wszystkim horrorem o zjawiskach paranormalnych, filmem o swoistej klątwie, którą nieświadomie sprowadziła na siebie grupa zaprzyjaźnionych nastolatków pod koniec swojego niedługiego pobytu w Meksyku. Tym, co odróżnia tę konkretną klątwę od innych tak często pojawiających się w kinie grozy jest oparcie jej na regułach popularnej gry „Prawda czy wyzwanie”. Pomysł całkiem niezły – twórcom udało się rozbudzić we mnie ciekawość, choć przyznaję, że towarzyszyła jej lekka obawa przed wykonaniem. Bo w końcu ani prolog, ani co było jeszcze bardziej alarmistyczne, sekwencje osadzonego w umownym przeklętym, chylącym się ku upadkowi budynku w Meksyku, nie zostały utrzymane w wywołującym dreszczyk klimacie (to akurat dosyć często spotykany feler teen horrorów). W przypadku tego drugiego miejsca akcji mrok był w miarę zagęszczony, ale twórcom nie udało się wykrzesać z tego takiej wrogości, która by mnie zadowoliła. I nie pomogły nawet osobliwe rekwizyty, przedmioty każące myśleć o jakimś rytuale z zakresu czarnej magii znalezione przez Olivię w opuszczonej misji. Główną bohaterkę „Prawda czy wyzwanie”, w którą w całkiem niezłym stylu wcieliła się Lucy Hale. Scenarzyści dają nam jasno do zrozumienia, że mamy tutaj do czynienia z typem final girl, że tworzyli tę postać w oparciu o standardowy rys tego rodzaju bohaterki. Dostajemy więc dziewczynę z twardym, godnym pochwały kręgosłupem moralnym, dla której bardzo ważne jest dobro innych, która chętniej wyciąga pomocną dłoń do potrzebujących niż oddaje się beztroskim, suto zakrapianym alkoholem zabawom w gronie przyjaciół. Ale nie zamyka się szczelnie na różnego rodzaju rozrywki – od czasu do czasu ona też potrzebuje odprężenia, przy czym zdaje się nigdy nie zatracać w dobrej zabawie, nie pozwala sobie na utratę kontroli, jak to czasami bywa w przypadku jej najlepszej przyjaciółki Markie Cameron (przekonująca Violett Beane). Ta jest zupełnym przeciwieństwem Olivii, co w horrorach, zwłaszcza w slasherach było wielokrotnie wykorzystywane. Mamy więc kolejny ukłon w stronę tego nurtu (notabene również „Krzyku” Wesa Cravena). W każdym razie w zestawieniu z Olivią i Markie, pozostali bohaterowie „Prawda czy wyzwanie” jawią się mniej wyraziście. Nie chcę powiedzieć, że blado, bo jednak nie miałam wrażenia, że robią za tło dla rzeczonych dwóch kobiecych postaci, ich role w tej opowieści też nie były mi obojętne, również potrafiły mnie zaciekawić, ale nie da się ukryć, że uwaga scenarzystów koncentrowała się głównie na Olivii i Markie. I może jeszcze na Lucasie Moreno granym (znośnie) przez Tylera Poseya, ale skłaniałabym się raczej ku temu, że autorzy scenariusza traktowali tę sylwetkę jako swego rodzaju zapalnik, środek mający komplikować relację Olivii i Markie. Nie tyle ściągać uwagę widza na niego, ile na te dwie najważniejsze bohaterki „Prawda czy wyzwanie”.

Charakterystycznym elementem omawianej produkcji jest nienaturalnie szeroki uśmiech pojawiający się na twarzach postaci przewijających się w wizjach bohaterów filmu i na ich własnych w przypadku, gdy nie wykonają postawionego przed nimi zadania. Wielu internautów twierdzi, że wygląda to jak uśmiech Willema Dafoe, ale Jeff Wadlow utrzymuje, że wcale nie szukał inspiracji w mimice tego aktora. Wyznał, że rysował takie uśmiechy jeszcze zanim wszedł do branży filmowej, ale owe porównania do uśmiechu Dafoe bardzo go ucieszyły, bo według niego oznacza to, że jego film zaczął żyć własnym życiem, że ludzie mają własne pomysły na jego temat. Rzeczone uśmiechy generował komputer, ale posługiwano się nim na tyle rozważnie, żeby nie odrzeć tych ujęć z realizmu, a przynajmniej ja, ku swojemu niezmiernemu zadowoleniu, nie zostałam ogłuszona sztucznością, jakiej niestety wiele we współczesnych horrorach. Ale to nie znaczy, że sekwencjom, w którym pojawia się ta demoniczna mimika niczego nie brakowało, bo atmosfera niezmiennie mocno tutaj kulała. Jeff Wadlow i jego ekipa wykrzesali z tej historii trochę napięcia, udawało im się tak przeprowadzać mnie przez poszczególne fazy scenariusza, żebym ani przez moment nie miała wrażenia wytracenia pędu, drastycznego spadku adrenaliny w mojej krwi, której to poziom, owszem do najwyższych nie należał, ale jak na współczesny teen horror naprawdę nie było źle. Takiego napięcia się nie spodziewałam (chociaż po reżyserze „Kłamstwa” pewnie powinnam, ale w przypadku tych najnowszych horrorów wolę niczego dobrego nie zakładać), a już w ogóle zaskoczyło mnie to, że twórcom udało się krzesać je nie tylko z momentów bezpośredniego zagrożenia życia protagonistów, ale również z fragmentów skupiających się na relacjach międzyludzkich. Na zmieniających się za sprawą przeklętej gry stosunkach pomiędzy nimi oraz między nimi i osobami z zewnątrz, spoza tej grupy. A po tym co wcześniej napisałam nie będzie chyba żadną niespodzianką stwierdzenie, że tutaj najwięcej miejsca poświęcono Olivii i Markie – ich coraz to bardziej komplikującej się relacji, którą dodatkowo uatrakcyjniano UWAGA SPOILER podawaniem w wątpliwość wszystkiego, co wydawało nam się, że wiemy na temat głównej bohaterki poprzez pojawianie się coraz to nowych rysów na jej życiorysie. Wcześniej wydawała się być osobą wręcz nieskazitelną, niemającą na sumieniu absolutnie żadnych, nawet drobnych grzeszków, prawdomówną i służącą pomocą. Gotową poświęcić siebie i swoich przyjaciół w zamian za ratunek wszystkich Meksykanów – no cóż, scenarzyści bardzo wyraźnie dali widzom do zrozumienia, że w chwilach próby czasami nasze przekonania o nas samych okazują się błędne, że dopiero wówczas dowiadujemy się jacy tak naprawdę jesteśmy KONIEC SPOILERA. Mało odkrywcze, wiem, ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia, bo finał tej opowieści broni się tonacją, która to w horrorze jest jak najbardziej na miejscu. Uderzeniem w odpowiednią strunę, a i ta moralizatorska strona zakończenia „Prawda czy wyzwanie” idealnie wpasowuje się w całokształt. Pal licho więc oryginalność!

Moim zdaniem Jeff Wadlow swoim „Kłamstwem” wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Tak wysoko, że przed seansem nawet przez myśl mi nie przeszło, że „Prawda czy wyzwanie” choćby zbliży się do jakości tamtego przedsięwzięcia rzeczonego reżysera. I rzeczywiście, do „Kłamstwa” to temu obrazowi jeszcze daleko. Drugie podejście Jeffa Wadlowa do teen horroru nie wywarło na mnie takiego wrażenia, jak „Kłamstwo”, ale też żadnych cierpień mi nie dostarczyło. Właściwie to nawet uważam, że na tle współczesnych teen horrorów „Prawda czy wyzwanie” wypada całkiem nieźle, lekko wybija się ponad średnią, a to już coś jeśli idzie o nowsze filmy grozy trafiające na wielkie ekrany.

3 komentarze:

  1. Raczej rozczarowanie, czemu winna jest głównie kategoria wiekowa filmu wymuszająca na twórcach powściągliwość w fantazyjnym uśmiercaniu bohaterów. Poza zgonami dwóch pierwszych ofiar nie ma tu nic więcej ciekawego jeśli chodzi o ten aspekt. Ogółem film lekki i przyjemny, raczej na jeden raz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałem z bólem.. Wielkie rozczarowanie, bo zapowiadało się coś ala "Oszukać Przeznaczenie", a wyszedł słaby horror skierowany dla nastolatków z dodatkiem niesmacznego filtru snapchatowego w roli głównej. Szkoda, bo lubię Jeffa Wadlowa, ale tym razem zawiódł. Ode mnie 4/10.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie jestem co prawda krytykiem filmowym, ani nawet wielką znawczynią, ale mnie się ten film bardzo podobał ;)

    OdpowiedzUsuń