Recenzja
zawiera spoilery poprzednich części
Po
objęciu władzy nad niemalże całym światem przez wampiry na Ziemi
doszło do serii katastrof naturalnych i nuklearnych, na skutek
których słońce zostało zasłonięte przez chmurę popiołów.
Przez zdecydowaną większość doby panują egipskie ciemności, a
podczas tych nielicznych godzin szarówki ludzie mają zakaz
wychodzenia na zewnątrz. Po całych Stanach Zjednoczonych rozsiane
są krwawe obozy, miejsca, w których wampiry przetrzymują wybranych
ludzi w celach reprodukcyjnych i żywieniowych. Na czele nowej
dominującej rasy stoi twórca nowego porządku, najpotężniejszy z
krwiopijców Mistrz, który od niemalże dwóch lat przetrzymuje
nastoletniego syna Ephraima Goodweathera, niegdysiejszego
epidemiologa z Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób Zakaźnych.
Mężczyzny wchodzącego w skład małej grupy rebeliantów z Nowego
Jorku, który od czasu porwania jego syna Zacka znacznie oddalił się
od swoich kompanów. Eph myśli głównie o nim, coraz bardziej
pogrążając się w rozpaczy, co odbija się negatywnie na
działalności całej grupy. A akurat teraz Goodweather jest bardzo
potrzebny nie tylko swoim przyjaciołom, ale całemu gatunkowi
ludzkiemu.
„Wieczna
noc” to ostatnia część trylogii wampirycznej pióra oscarowego
reżysera („Kształt wody”), scenarzysty, producenta i pisarza
Guillermo del Toro oraz amerykańskiego scenarzysty, producenta
telewizyjnego (serial na podstawie rzeczonej trylogii) i
powieściopisarza Chucka Hogana. Ten trzytomowy cykl zapoczątkował
po raz pierwszy wydany w 2009 roku „The Strain” (polski tytuł:
„Wirus”). Druga odsłona, „The Fall” („Upadek”, wydany
też pod tytułem „Mrok”), ukazała się rok później, a w 2011
roku pojawiło się pierwsze wydanie „The Night Eternal”
(„Wieczna noc”). Cała trylogia zaskarbiła sobie wielu fanów,
również w osobach krytyków i innych pisarzy, z których szczególną
uwagę zwraca pozytywna reakcja nazywanego mistrzem współczesnej
literatury grozy Stephena Kinga.
Po
bardzo dobrym „Wirusie” przyszedł mniej zajmujący „Upadek”,
którego jednak końcówka kazała mi wyczekiwać spotkania z
ostatnim odcinkiem tej długiej przygody. Guillermo del Toro i Chuck
Hogan zdecydowali się utrzymać „Wieczną noc” w
postapokaliptycznych realiach, co zważywszy na wcześniejszy
przebieg tej historii wydaje się być najlogiczniejszym, zupełnie
naturalnym posunięciem. Ktoś, kto jeszcze tej książki nie czytał
może pomyśleć, że korzyści płynące z takiego rozwiązania są
mniejsze od szkód, bo przecież powieści (i filmów, skoro już o
tym mowa), których akcję osadzono w postapokaliptycznym świecie
powstało tak wiele, że raczej ciężko na tym gruncie zbudować
opowieść, która nie wydawałaby się wyświechtana. I rzeczywiście
del Toro i Hogan niczego na wskroś oryginalnego nie wymyślili (poza
charakterystyką wampirów, ale akurat ten element został już
szczegółowo przez nich przedstawiony w poprzednich tomach), ale
pospinali różne znane motywy tak, że nadali całości dodatkowego
kolorytu. W efekcie absolutnie nie miałam nieprzyjemnego wrażenia
obcowania ze zwykłą kopią. Autorzy „Wiecznej nocy” szukali
inspiracji w wielu źródłach i nie mam tutaj na myśli wyłącznie
konwencji literatury fantastycznej, tylko rozwiązań zaczerpniętych
z tego konkretnego źródła. Guillermo del Toro i Chuck Hogan
sięgnęli wszak także do historii – starożytnej i XX-wiecznej,
przy czym wyrwali z tych dwóch okresów jedynie pewne fragmenty,
które to idealnie zazębiły się z produktami ich wyobraźni.
Wyimaginowane, fikcyjne motywy dzięki temu zyskały na
wiarygodności, stały się bardziej żywe, zdecydowanie łatwiej
było zawiesić swoją niewiarę na czas trwania niniejszej lektury.
Moim zdaniem mniej wprawnie autorzy posługiwali się motywami
biblijnymi – za dużo było w tym patosu i bajkowości, a to drugie
najmocniej wybrzmiało w końcówce. Myślę, że tego momentu
autorom „Wiecznej nocy” mogliby pozazdrościć nawet najlepsi
bajkopisarze. Rozterki natury religijnej bohaterów omawianej książki
gdzieniegdzie się pojawiają, ale zdecydowanie więcej uwagi del
Toro i Hogan poświęcają bardziej praktycznym udrękom psychicznym.
Najbardziej zagłębiają się w umysł głównego bohatera tej
trylogii Ephraima Goodweathera, który znajduje się w naprawdę
kiepskim położeniu. Od niemalże dwóch lat zżera go strach o jego
obecnie trzynastoletniego syna Zacka. Chłopak mieszka z samym
Mistrzem, najpotężniejszym krwiopijcą sprawującym teraz
niepodzielną władzę nad prawie całą planetą. Zastanawiające
jest to, że król świata jeszcze Zacka nie przemienił, że
pozwolił mu pozostać człowiekiem, kształtując jednak jego umysł
wedle swojego demonicznego uznania. Innymi słowy Mistrz znajduje
przyjemność w demoralizowaniu młodego człowieka, który z czasem
zaczyna traktować go jak ojca, będąc mu coraz bardziej posłusznym.
Eph nie zdaje sobie z tego sprawy, ale wystarczająco bolesna jest
dla niego świadomość przebywania ukochanego syna w bezpośredniej
bliskości Mistrza, który to z kolei za punkt honoru postawił sobie
zniszczenie Goodweathera. Obok szczegółowo roztaczanych przed
czytelnikiem wewnętrznych cierpień głównego bohatera w związku z
Zackiem autorzy „Wiecznej nocy” angażują nas w coraz bardziej
napięte relacje pomiędzy nim i pozostałymi członkami grupy
buntowników z Nowego Jorku, do której to Eph od początku jej
istnienia przynależy. Mamy wątek jak się wydaje bezpowrotnie
utraconej miłości, jawnej wrogości jednego z członków grupy w
stosunku do Ephraima, która to może, ale nie musi doprowadzić do
rozłamu w tych szeregach, a ten mógłby być równoznaczny z
odebraniem wszelkiej nadziei na obalenie totalitarnych rządów
Mistrza i wreszcie mamy nieco zagadkowy sojusz rebeliantów z
półwampirem Quinlanem zwanym Narodzonym. Zagadkowy z powodu jego
podejścia do Goodweathera, bo w czystość jego zamiarów akurat
powątpiewać nie można.
Warstwa
psychologiczna to według mnie mocna strona tej powieści. Ale nie
jedyna. Z taką samą pieczołowitością, z porównywalnym rozmachem (aczkolwiek przydałoby się więcej klimatu grozy)
Guillermo del Toro i Chuck Hogan podeszli do kreowania
postapokaliptycznego świata, do konstruowania areny, na której
jakże często gwałtownie ścierają się dwie frakcje: wampirów i
rebeliantów, tych nielicznych spośród ludzi, którzy są
zdecydowani walczyć do końca, którzy nie zamierzają dostosować
się do nowego ustroju. Chociaż przynajmniej w przypadku jednej
osoby to już wkrótce może się zmienić... Najciekawszym pomysłem
były popioły, skutek licznych naturalnych i nuklearnych katastrof,
który to skazał ludzi na życie w prawie nieprzerwanych gęstych
ciemnościach. Ku uciesze wampirów, rzecz jasna. Niezgorszy okazał
się też pomysł krwawych obozów, ewidentnie zainspirowany
niemieckimi obozami koncentracyjnymi z czasów II wojny światowej.
Ich przeznaczenie to jedno, ale z równym entuzjazmem przyjęłam
spojrzenie bohaterów książki del Toro i Hogana na ludzkich
pracowników tych strasznych przybytków. Oportunistów, ludzi bez
oporu zdradzających swój gatunek w imię własnych korzyści,
osobników tego typu, od których, wierzcie mi, aż roi się we
współczesnym świecie. Bo przecież gdyby na chwilę zapomnieć o
wampirach, patrzeć na Mistrza jak na człowieka to dostajemy ni
mniej, ni więcej jak dyktatora. Ustrój, w którym to obywatele są
niewolnikami okrutnej jednostki wspieranej przez potężną armię
bezrozumnych „marionetek”. Większość społeczeństwa jest
skazana na życie w skrajnym ubóstwie i w ciągłym strachu, ale
niektórzy dostrzegają w tym okazję na poprawę jakości swojego
życia. Guillermo del Toro i Chuck Hogan słusznie zauważają, że
tacy ludzie są gorsi od opętanych manią wielkości dyktatorów,
którzy to z najczystszą pogardą patrzą na demokratyczne kraje. I
gdyby w „Wiecznej nocy” znalazło się więcej takich kawałków,
gdyby jej autorzy zawarli w tej książce jeszcze więcej opisów
reżimu wprowadzonego przez Mistrza, gdyby obdarowali mnie większą
liczbą mechanizmów wprowadzanych przez wampiry w celu całkowitego
podporządkowania sobie gatunku ludzkiego to powieść tę czytałoby
mi się dużo lepiej. Bo największą niedogodnością było dla mnie
śledzenie jakże częstych starć pomiędzy rebeliantami i
krwiopijcami, z których tylko to ostatnie, sfinalizowane w sposób,
który po części mnie zaskoczył i... wzruszył (tak, przyznaję,
że parę łez uroniłam), nie kazało mi z utęsknieniem wypatrywać
końca tego przesadnego dynamizmu. Tych obszernych fragmentów nazbyt
wzmożonej i nierzadko chaotycznej akcji z zainteresowaniem wchłaniać
zwyczajnie nie potrafiłam, a wręcz musiałam w ich trakcie walczyć
z przemożną ochotą przerwania lektury do czasu uzbrojenia się w
większą cierpliwość. Z czego zresztą nie zawsze wychodziłam
zwycięsko... Wiem, że te wątki były nieodzowne, że akurat w
takiej opowieści musi się znaleźć miejsce na walki (także
strzelaniny), ale aż tak szczegółowo przedstawiać ich nie trzeba
było i spokojnie można było zmniejszyć ich ilość, poświęcając
tę energię na budowanie klimatu rodem z „Wirusa” podczas opisów
skąpanych w gęstych ciemnościach miast, krwawego obozu i jeszcze
jakichś innych przerażających wytworów Mistrza i jego owieczek.
Według
mnie jest lepiej niż w „Upadku”, ale do poziomu „Wirusa”
omawiana powieść już nie dobrnęła. Jednak patrząc na całą tę
trylogię muszę przyznać, że Guillermo del Toro i Chuck Hogan
dołożyli całkiem cenną cegiełkę do XXI-wiecznej literatury
grozy, bo w końcu w dzisiejszych czasach historie o prawdziwie
szkaradnych, na wskroś złych krwiopijcach są prawdziwą
rzadkością. Nie wspominając już o tym, że nikt wcześniej takich
kreacji wampirów nie stworzył, że del Toro i Hogan zaoferowali
miłośnikom horroru takie spojrzenie na te kreatury, z jakim nie
mieli jeszcze do czynienia. I przede wszystkim dlatego (ale nie
tylko) zachęcam do zapoznania się z tą trzytomową opowieścią.
Koniecznie zachowując odpowiednią kolejność, bo nieznajomość
„Wirusa” i „Upadku” z pewnością zaowocuje przynajmniej
częściowym niezrozumieniem „Wiecznej nocy”.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz