niedziela, 28 maja 2023

„Tin i Tina” (2023)

 
Hiszpania, rok 1981. W dniu ślubu spodziewających się dziecka Loli i Adolfo dochodzi do poważnych komplikacji, które zmuszają lekarzy do przeprowadzenia niechcianej aborcji. Na domiar złego Lola dowiaduje się, że już nigdy nie zajdzie w ciążę. To wstrząsająca wiadomość dla obojga, Adolfo jednak szybciej godzi się z sytuacją. Większość dnia spędza w pracy, ale po powrocie do ich hacjendy na pustkowiu musi patrzeć na swoją pogrążoną w smutku ukochaną. Podzielając jej pragnienie posiadania dziecka, ale też chcąc odzyskać swoją tryskającą życiem partnerkę, Adolfo namawia ją na adopcję. Razem udają się do nieodległego katolickiego klasztoru pełniącego też funkcję sierocińca, gdzie poznają siedmioletnie bliźnięta, albinosów Tina i Tinę. Dzieci ogromnej wiary, które jak się okaże interpretują Pismo Święte na swój własny, niepokojący sposób.

Plakat filmu. „Tin & Tina” 2023, Tin&Tina La Película AIE, La Claqueta PC, Miami Film Gate, Andarams Films

Hiszpańsko-brytyjsko-rumuński religijny thriller psychologiczny - wyprodukowany przy udziale firmy Netflix, jednego z dystrybutorów filmu - w reżyserii i na podstawie scenariusza debiutującego w pełnym metrażu Rubina Steina. „Tin i Tina” (oryg. „Tin & Tina”) to rozbudowana wersja jego krótkometrażowego obrazu z 2013 roku pod tym samym tytułem, będącego częścią jego czarno-białego shortowego tryptyku o jasne i ciemnej stronie ludzkiej natury, w skład którego wchodzą jeszcze „Nero” (2017) i „Bailaora” (2018). W przypadku „Tina i Tiny” głównym źródłem inspiracji były osobiste doświadczenia Steina z religią katolicką. Wspomnienie chłopca, z uwagą wsłuchującego się w słowa swojej głęboko wierzącej babci. Wspomnienie chłopca, za dnia pilnie studiującego Pismo Święte, a nocą nawiedzanego przez koszmary senne o zmartwychwstaniu, kamieniowaniu, demonach i ogniu piekielnym. Wspomnienie chłopca żyjącego w coraz większym strachu przed gniewem Bożym. Pewnego, że starotestamentowy Bóg wszystko widzi, wszystko słyszy i zawsze gotów rzucić w niego piorunem, jeśli obrazi go myślą, mową, uczynkiem lub zaniedbaniem. Wspomnienie chłopca, który bał się odezwać. Kiedy dorósł, Stein doszedł do wniosku, że religia katolicka (całe chrześcijaństwo?) opiera się na strachu – strachu przed śmiercią, a także strachu przed karą za niewyspowiadane grzechy. Główne zdjęcia do pełnometrażowej edycji „Tina i Tiny” ruszyły w lipcu 2021 roku, a zakończyły we wrześniu tego samego roku. Film kręcono w hiszpańskiej prowincji Sewilla, między innymi w klasztorze San Isidoro del Campo w Santiponce i Hacienda San Felipe w Gerenie. Najpierw został uwolniony w Hiszpanii, w marcu 2023 roku, a międzynarodowo zakrojoną dystrybucję otwarto w maju 2023. Wtedy to obraz Rubina Steina pojawił się w strefie Netflix.

Rubin Stein był niemile zaskoczony częściowym odbiorem jego debiutanckiego osiągnięcia w pełnym metrażu. Rozszerzona, około dwugodzinna, wersja „Tina i Tiny” zaszufladkowała go jako twórcę horrorów, gatunku, który delikatnie mówiąc nie należy do jego ulubionych. W przestrzeni publicznej reżyser i scenarzysta omawianej produkcji dał jasno do zrozumienia, że obawia się przykrych konsekwencji przylepienia mu tej, według niego, kompletnie nietrafionej etykietki. Co prawda nie ma nic przeciwko kojarzeniu jego dzieła z „Wioską przeklętych” Wolfa Rilly, ewentualnie Johna Carpentera (filmowe horrory science fiction, które swoje istnienie zawdzięczają powieści Johna Wyndhama pt. „Kukułcze jaja z Midwich”) - z jego wypowiedzi wnioskuję, że faktycznie w jakimś stopniu inspirował się tą kultową historią - ale ogólnie rzecz biorąc, zależało mu na stworzeniu czegoś w stylu Alfreda Hitchcocka i Davida Finchera. Może jeszcze z jakimiś wtrącaniami „Sieroty” Jaume Collet-Serry. Stein był przygotowany na negatywne przyjęcie „Tina i Tiny” przez jakąś część osób wierzących i miłośników zwierząt (bo żyjemy w czasach, w których bardzo łatwo ludzi urazić), ale do głowy mu nie przyszło, by „w tych obliczeniach” uwzględnić fanów horrorów. Dlaczego miałby, skoro nie pracował nad horrorem? Tylko opowieścią tajemniczą... Stein wprost przepada za takimi klimatami, które przecież panują też na terytorium horroru, ale on może o tym nie wiedzieć. W każdym razie tak (być może błędnie) wywnioskowałam z jego słów. Bo rozprawiając o horrorze, miał na myśli kino slash, czyli jedną z mnóstwa gałęzi tego gatunkowego drzewa. Jeśli ktoś podejdzie do „Tina i Tiny” z takimi oczekiwaniami, to faktycznie może się srogo rozczarować, ale założenie, że łatka horroru warunkuje opinię publiczną na klasyczną siekaninę wydaje mi się nazbyt śmiałe. Nie każdy horrormaniak to slashermaniak. Weźmy „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego – czy rekomendowanie „Tina i Tiny” Rubina Steina miłośnikom tego ponadczasowego horroru satanistycznego byłoby jakimś nagannym posunięciem? Wprowadzaniem ludzi w błąd? Nie sądzę, choć osobiście nie uważam, żeby twórcy „Tina i Tiny” zbliżyli się do jakości tamtego arcydzieła kina grozy, kamienia milowego z 1968 roku, ekranizacji powieści nieodżałowanego Iry Levina. Niemniej „linia melodyczna” Rubina Steina w moich uszach prędzej zbiegała się z „Dzieckiem Rosemary” aniżeli dreszczowcami Alfreda Hitchcocka. Na moje niewprawne oko jeszcze nie horror, ale uważam, że niewiele brakowało do przedarcia się na terytorium wroga. Może to za mocne słowo, ale fakt faktem, że Stein nie był zainteresowany eksploatacją tego obszaru. Smacznie przejaskrawiona mroczna saga rodzinna w stylu retro. Akcja toczy się w 1981 roku i chociaż filmowcy nie postawili na daleko idącą stylizacją na kino z tamtego okresu, to z łatwością wychwytywałam tego magicznego ducha w paranoicznej atmosferze najgęściej zalegającej w posiadłości pilota Adolfo i gospodyni domowej Loli (w tych rolach Jaime Lorente i Milena Smit), małżeństwa z bardzo krótkim stażem, które już zdążyła dotknąć niemała tragedia. Niechciana aborcja i dla nich potworna wieść, że Lola już nigdy nie zajdzie w ciążę. Kobieta zdecydowanie gorzej przyjęła ten potężny cios od ślepego losu albo niesprawiedliwego Boga Wszechmogącego, zadomowiła w otchłani rozpaczy, z której wydobyło ją białowłose rodzeństwo. Bo w końcu przystała na propozycję Adolfo odwiedzenia pobliskiego sierocińca prowadzonego przez katolickie siostry zakonne. Mieli wrócić z niemowlęciem, ale Lola nawiązała jakąś więź z siedmioletnimi dziećmi, mającymi nikłe pojęcie o świecie poza klasztorem, gdzie trafili wkrótce po narodzinach. Tin i Tina: wesołe cherubinki... diabłem podszyte? Jak to najczęściej w kinie grozy bywa, bardziej wyczulona na ich zachowanie okaże się kobieta. Adopcyjna matka postaci wykreowanych przez Carlosa Gonzáleza Morollóna i Anastasii Russo. Moim zdaniem stosownie egzaltowani – co swoją drogą przyjemnie koresponduje z mniej przesadną, ale również, grą odtwórców Loli i Adolfo – nieboleśnie przejaskrawieni tutaj tak dobrzy, że aż niedobrzy chrześcijanie. Przynajmniej zdaniem Loli.

Plakat filmu. „Tin & Tina” 2023, Tin&Tina La Película AIE, La Claqueta PC, Miami Film Gate, Andarams Films

Skrzyżowanie „Wioski przeklętych” Wolfa Rilly, „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego oraz „Widzę, widzę” Severina Fiali i Veroniki Franz. Tak to odebrałam. Tę angażującą opowieść, którą można odczytać jako przestrogę przed nieuważnym rozpalaniem chrześcijańskiego ognia w młodziutkich umysłach, doszukać się w tym krytyki dla tak zwanej indoktrynacji religijnej, ale i można to traktować jako swego rodzaju zachętę do nawracania bliźnich, wskazywania drogi zagubionym owieczkom. Tytułowi wychowankowie surowych sióstr zakonnych nie mają złych zamiarów wobec swoich adopcyjnych rodziców. Właściwie to starają się szanować wszystkie żywe stworzenia, nawet czworonożnego pupila swojej matki, bezlitośnie ich obszczekującego. Nawet szkolnego chuligana, przez którego przylgnął do nich krzywdzący przydomek. Tin i Tina nie chcą rozgniewać swojego Boga, zależy im raczej na tym, by był z nich dumny, zadowolony z ich dokonań na ziemskim padole. Wiedzą, że na miejsce w Niebie trzeba sobie zasłużyć i najwyraźniej nie wydaje im się, żeby pastwienie się nad innymi, czy im się to podoba, czy nie, stworzeniami Boga Wszechmogącego, zapewniało to upragnione rajskie życie po śmierci. „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” - ten ustęp z Biblii Tin i Tina traktują równie poważnie jak wszystkie inne. Czasami jednak powijają im się nogi, grzeszą, choć przecież chcieli dobrze. Ale nie, to nie jest żadne usprawiedliwienie. Nie mają wątpliwości, że zasługują na karę. Muszą odpokutować, ale Lola i Adolfo z jakiegoś niezrozumiałego dla nich powodu, powstrzymują się przed wprowadzaniem takiej dyscypliny, jaką znają. W klasztorze rodzeństwo nie musiało wykazywać się porównywalną kreatywnością – wymyślać kar cielesnych, które oczyszczą ich nieśmiertelne dusze. Odgonią słuszny gniew Tego, któremu nic nie umyka. I na pewno z dezaprobatą spojrzał na Adolfo, który nie odmówił modlitwy przed posiłkiem, ale dzięki interwencji Tina i Tiny ten błąd szybko został naprawiony. Z ojcem właściwie mali głosiciele Słowa Bożego nie mają większych problemów, ojciec nie ma nic przeciwko stosowaniu się do zasad narzucanych przecież nie przez siedmiolatków tylko Stwórcę wszechświata, ale matka to już zupełnie inna liga. Wydawać by się mogło, że Lola prędzej znajdzie wspólny język z Tinem i wyraźnie pełniącą dominującą rolę w tym duecie Tiną, bo dorastała w podobnym miejscu, w innym katolickim sierocińcu, przy czym wczesne dzieciństwo dane jej było spędzić z biologicznymi rodzicami. Dlatego okazała się bardziej odporna...? Na co? Na katechezę? W każdym razie Lola odwróciła się od Kościoła – trudno powiedzieć czy bardziej z powodu niekatolickiego wychowania we wczesnym dzieciństwie, czy plag jakie niezasłużenie na nią zesłano. Lola waha się między ateizmem a wiarą w niemiłościwego i niesprawiedliwego Boga. Starotestamentowego surowego Ojca, w którego z kolei święcie wierzą tytułowe dzieciaki. I wbrew nadziejom ich adopcyjnych rodziców ich żarliwa religijność nie jest etapem przejściowym, że tak to ujmę, nie socjalizują się poza zimnymi murami klasztoru. Nie są przygotowani do życia w świecie Loli i Adolfo. Podoba im się (na przykład telewizor – wspaniały wynalazek, o którym nigdy wcześniej nie słyszeli), czują, że nareszcie znaleźli swoje miejsce na ziemi, wygodny dom i przede wszystkim kochających rodziców, nie mają jednak wątpliwości, że przydałoby się wprowadzić parę zmian w tej zacisznej hacjendzie. Koło ratunkowe Loli okazało się dziurawe. Jedne wielkie smutki przepędziły, inne ściągnęły. Dzieci, które wyciągnęły tę nieszczęsnego kobietę z ostrych szponów depresji, nieświadomie (a może z premedytacją?) zgotują jej nowe piekło. Komnata tortur okrutnie zawiedzionej matki. Rozczarowanej i zalęknionej. Zaszczutej przez siedmiolatków, którzy jej zdaniem literalnie czytają Pismo Święte. Żeby tylko czytali;) Śmiertelne niebezpieczeństwo w gęstych oparach paranoi. Stylowa opowieść o niecodziennych trudach rodzicielstwa przyjemnie kontrastująca z piosenkami dla dzieci, w melancholijny nastrój której już perfekcyjnie wpisuje się przewodni motyw muzyczny (kołysanka).

Intensywne widowisko z ładnie zagęszczającą się atmosferą. Mroczna historia rodzinna od debiutującego w pełnym metrażu hiszpańskiego reżysera i scenarzysty Rubina Steina. Psychologiczny i religijny dreszczowiec w moim poczuciu nie tyle bezrefleksyjnie sklecony ze sprawdzonych w kinie grozy motywów, ile zręcznie je przetwarzający. Małe przewietrzenie w konwencji morderczych dzieciaków. Może nie od razu innowacyjne dokonanie, ale jakąś nutkę świeżości w tej frapującej opowieści wychwyciłam. „Tin i Tina”, historia, którą poniekąd na przekór jej autorowi, pozwolę sobie polecić także – naturalnie na dokładkę do zwolenników thrillerów „z pieczątką” mystery - entuzjastom horrorów nastrojowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz